ďťż

Blog literacki, portal erotyczny - seks i humor nie z tej ziemi


By KwestekŽ
kwestek@wp.pl
www.hobbit.hg.pl

-----------------------
Rozdział 17
Chmury pękają


Nazajutrz od świtu w obozie zagrały trąby. Wkrótce krasnoludy ujrzały samotnego gońca spieszącego wąską ścieżką pod górę.
Przystanął w pewnym oddaleniu od Bramy i zaczął nawoływać pytając, czy Thorin nie zechce teraz wysłuchać poselstwa, ponieważ
zaszły nowe wydarzenia i warunki się zmieniły.
- To znaczy, że Dain przybywa! - rzekł słysząc te słowa Thorin. - Dowiedzie­li się, że Dain nadciąga. Przewidywałem, że to na nich

podziała! Zawiadom swoich, że jeśli posłowie przyjdą w nielicznej kompanii i bez broni, zgodzę się ich przyjąć - krzyknął do gońca.
Około południa dostrzeżono sunące z doliny rozwinięte chorągwie Puszczy i Jeziora. Zbliżało się poselstwo, osób około dwudziestu. U
wejścia na wąską ścieżkę złożyli miecze i włócznie, a gdy podeszli pod Bramę, krasnoludy ze zdziwieniem poznały między innymi
zarówno Barda, jak króla elfów; jakiś starzec w płaszczu z kapturem niósł przed nimi szkatułkę z drzewa okutego żelazem.
- Witaj, Thorinie - zaczął Bard. - Czy trwasz wciąż jeszcze przy swoim zdaniu?

- Nie zmieniam zdania z każdym wschodem lub zachodem słońca - odparł Thorin. -Czy przychodzicie po to, by mi zadawać czcze
pytania? Armia elfów nie wycofała się dotychczas, mimo że tego się domagałem. Dopóki to się nie stanie, daremnie próbujecie ze mną
rokowań.
- Nie ma więc w świecie nic takiego, za co byś gotów był odstąpić część swego złota?

- Nic, co ty lub twoi przyjaciele mogliby mi ofiarować.
- A gdybyśmy ofiarowali Arcyklejnot Thraina? - spytał Bard; w tym samym momencie zakapturzony starzec otworzył szkatułkę i
podniósł w górę klejnot. Blask buchnął z jego ręki, jaskrawy i biały w świetle poranka.
Thorin, zaskoczony i zdumiony, oniemiał na chwilę. Długo nikt się nie odzywał.

Wreszcie Thorin przerwał milczenie, a głos miał ochrypły ze złości.
- Ten kamień należał do mojego ojca, jest więc mój! - rzekł. - Dlaczego
miałbym płacić za swoją własność? - Ale ciekawość przemogła w nim gniew i dodał: - Jakim sposobem dziedzictwo mojego rodu
dostało się w wasze ręce? Pytam, choć może nie warto takich pytań stawiać złodziejom...
- Nie jesteśmy złodziejami - odparł Bard. - Oddamy ci twoją własność w zamian za naszą.

- Jakim sposobem zdobyliście ten klejnot? - krzyknął Thorin wpadając w tym gorszą wściekłość.
- Ja im go dałem - pisnął Bilbo wystawiając głowę znad muru i drżąc z przerażenia.
- Ty! Ty! - wrzasnął Thorin i obróciwszy się ku hobbitowi, oburącz chwycił go za kark. - Nikczemny hobbicie! Niezdarzony...
włamywaczu! - krzyczał nie mogąc wymyślić gorszej obelgi i potrząsał Bilbem niby królikiem. - Na brodę Durina! Szkoda, że nie ma tu

Gandalfa. Powinszowałbym mu wyboru czternaste­go uczestnika wyprawy. Bodaj mu broda uschła! A ciebie, łotrze, roztrzaskam o
skały! - I z tym okrzykiem podniósł Bilba do góry.
- Stój! Spełniło się twoje życzenie! - zawołał znajomy głos. Starzec, który przyniósł szkatułkę, odrzucił kaptur. - Gandalf jest tutaj! A
zjawił się w samą porę, jak widzę. Nawet jeśli mój włamywacz nie przypadł ci do gustu, nie waż się go uszkodzić. Postaw hobbita na

ziemi i posłuchaj przede wszystkim, co ma do powiedzenia.
- A to, widzę, spisek! - rzekł Thorin spuszczając Bilba na szczyt muru. ­Nigdy więcej nie będę się zadawał z czarodziejami i ich
przyjaciółmi. Co masz do powiedzenia, szczurzy pomiocie?
- Co za heca, co za heca! - rzekł Bilbo. - Doprawdy, okropnie kłopotliwa sytuacja. Pamiętasz chyba, jak mówiłeś, że pozwolisz mi
wybrać, co zechcę, jako moją czternastą część łupów? Może zrozumiałem zbyt dosłownie tę obietnicę... Słyszałem nieraz, że

krasnoludy bywają w gębie grzeczniejsze niż w praktyce. Ale przecież w swoim czasie uznawałeś, jak mi się zdaje, że zrobiłem dla
was coś niecoś. A teraz: szczurzy pomiot! To tak wyglądają usługi, które przyrzekałeś mi, Thorinie, w imieniu swoim oraz swego
potomstwa do siedmiu pokoleń? Po­wiedzmy, że rozporządziłem swoim udziałem, jak mi się podobało, i na tym poprzestańmy.
- Dobrze - odparł ponuro Thorin. - Poprzestańmy na tym. Puszczę cię żywego i obyśmy się więcej w życiu nie spotkali. - Odwrócił się i

do stojących pod murem rzekł: - Zostałem zdradzony! Słusznie liczono, że nie zawaham się zapłacić wielkiej ceny za klejnot mego
rodu. Oddam za niego czternastą część
skarbu w srebrze i złocie, wyłączając drogie kamienie. Ale pójdzie to na rachu­nek udziału tego zdrajcy. Z tą zapłatą niech stąd
odejdzie, a wy możecie z nim się podzielić wedle woli. Nie wątpię zresztą, że niewiele się wzbogaci. Zabierz­cie go ze sobą, jeżeli

zależy wam na jego życiu. Nie zachowam go w przyjaznej pamięci. Idź do swoich sojuszników - powiedział zwracając się do hobbita -
jeśli nie chcesz, żebym cię strącił z muru na skały.
- A jak będzie ze srebrem i złotem? - spytał Bilbo.
- Przyślę ci je później, wedle umowy - odparł Thorin. - Idź teraz! - Do czasu zatrzymujemy kamień! - zawołał Bard.
- Niezbyt wspaniałomyślnie poczynasz sobie jako Król spod Góry - rzekł Gandalf - ale to się, być może, jeszcze zmieni.

- Być może - powiedział Thorin. A tak potężnie owładnął nim już czar bogactw, że w głębi serca przemyśliwał, czyby z pomocą Daina
nie udało się odbić klejnotu nie płacąc w zamian umówionej części skarbu.
Bilbo spuścił się po murze w dół i odszedł, nie zyskawszy za wszystkie swoje trudy nic prócz zbroi, którą mu już przedtem Thorin
podarował. Niejeden krasnolud patrząc na to czuł w sercu ukłucie żalu i wstydu.

- Bywajcie zdrowi! - krzyknął im Bilbo. - Kto wie, może się jeszcze spotkamy jako przyjaciele!
- Precz stąd! - odkrzyknął Thorin. - Masz na sobie zbroję wykutą przez moje plemię, ale nie jesteś jej godzien. Tej zbroi żadne ostrze
nie przebije, jeśli jednak się nie pospieszysz, puszczę ci strzałę w kudłate pięty. Umykaj, a żywo!
- Nie tak ostro! - rzekł Bard. - Dajemy ci, Thorinie, czas do jutra. Jutro w południe wrócimy tutaj i zobaczymy, czy przygotowałeś

czternastą część skarbu na wykup klejnotu. Jeśli rzetelnie dotrzymasz umowy, odstąpimy od oblężenia, a wojska elfów odejdą do
swojej Puszczy. Tymczasem żegnaj!
Po tych słowach poselstwo wróciło do obozu. Thorin jednak wysłał gońców Roaka do Daina z wiadomością o tych zdarzeniach i
zaleceniem czujności oraz pośpiechu w marszu.
Minął dzień a po nim noc. Nazajutrz wiatr się zmienił i dął z zachodu, niebo było chmurne i posępne. Wczesnym rankiem krzyk się

rozległ w obozie. Przybyli gońcy z wieścią, że zza wschodniej ostrogi Góry ukazały się zbrojne zastępy krasnoludów i maszerują ku
dolinie. Dain przybył! Spieszył nocnym pochodem
i dlatego zjawił się wcześniej, niż oczekiwano. Każdy z jego wojowników miał na Sobie kolczugę ze stalowej łuski sięgającą po kolana,
a nogi opancerzone gęstą metalową siatką, której wyrób stanowił specjalność Dainowego plemienia. Krasnoludy są niezwykle krzepkie
jak na swój wzrost, lecz plemię z Żelaznych Wzgórz nawet wśród krasnoludów odznaczało się niepospolitą siłą. Do bitwy używali ci

wojownicy najchętniej młotów, które dzierżyli oburącz, lecz mieli także krótkie, szerokie miecze u boku, a na plecach przerzucone
okrągłe tarcze. Brody nosili rozdzielone i splecione w dwa warkocze, zatknięte za pas. Na głowach mieli żelazne hełmy, stopy obute
żełazem, a twarze zawzięte.
Trąby wezwały ludzi i elfy do broni. Wkrótce ujrzano krasnoludów szybkim krokiem ciągnących w dolinę. Między rzeką a wschodnią

ostrogą Góry oddział przystanął,. lecz kilku wojowników poszło dalej i przeprawiwszy się na drugi brzeg zbliżyło do obozu. Tu złożyli
broń i podnieśli ręce na znak, że przychodzą w pokojowych zamiarach. Bard wyszedł na ich spotkanie w towarzystwie hobbita.
- Przysłał nas Dain, syn Naina - odpowiedzieli, gdy ich zapytano. ­Spieszymy do naszych rodaków pod Górą na wieść, że prastare
królestwo zostało wskrzeszone. Ale kto jesteście wy, że rozłożyliście się obozem w dolinie jak napastnicy pod obronnym murem?

Powiedzieli to grzecznym i trochę staroświeckim stylem, właściwym w tego rodzaju okazjach, lecz słowa ich znaczyły po prostu: "Nie
macie tu nic do roboty. Idziemy naprzód, a jeśli nie usuniecie się z drogi, siłą ją sobie otworzymy". Krasnoludy zamierzały przejść
między Górą a pętlą rzeki, tam bowiem wąski pas terenu wydawał się niezbyt mocno broniony.
Bard oczywiście odmówił przepuszczenia wojsk Daina wprost pod Górę. Był zdecydowany doczekać najpierw chwili, gdy Thorin wyda
srebro i złoto w zamian za Arcyklejnot; nie wierzył bowiem, by Thorin chciał dotrzymać umowy, jeżeli forteca dostanie tak znaczne i

bitne posiłki. Wojsko Daina niosło ze sobą wielkie zapasy żywności, bo krasnoludy umieją dźwigać bardzo ciężkie brzemiona. Każdy
niemal wojownik, mimo forsownego marszu, na dodatek do ciężkiego uzbrojenia obarczony był ogromnym workiem na plecach. Góra,
tak zaopatrzo­na, mogłaby wytrzymać wiele tygodni oblężenia, a tymczasem nadciągnęłoby zapewne jeszcze więcej krasnoludów, bo
Thorin miał niemało krewniaków. Oblężeni mogliby też przez ten czas otworzyć sobie na nowo inne wyjścia z pod­ziemi, a wtedy

oblegający musieliby otoczyć całą Górę dookoła, na to zaś nie wystarczyłoby im żołnierzy.
Taki właśnie plan uknuły krasnoludy (Thorin i Dain porozumieli się za pośrednictwem kruków), na razie jednak droga była zamknięta,
więc po wymianie gniewnych słów wysłannicy Daina odeszli mrucząc coś w brody. Bard natychmiast wyprawił posłów pod Bramę
Góry, lecz nie zastali tam umówionego okupu w złocie. Ledwie znaleźli się w zasięgu łuków, sypnęły się na nich strzały i musieli

pośpiesznie wycofać się z niczym. W obozie powstał ruch jak przed bitwą, bo krasnoludy Daina posuwały się wzdłuż wschodniego
brzegu.
- Głupcy! - zaśmiał się Bard. - Jakże nieopatrznie zbliżają się do ściany Góry! Nie znają się na wojnie w otwartym polu, chociaż umieją
może bić się w podziemiach. Wielu naszych łuczników i oszczepników siedzi ukrytych pośród skał nad prawym skrzydłem ich wojsk.
Krasnoludzkie zbroje są wprawdzie dobre, ale wkrótce będą musiały przejść ciężką próbę. Zaatakujemy ich od razu z dwóch stron,

zanim odpoczną po marszu
Lecz król elfów powiedział:
- Długo będę się namyślał, nim rozpocznę wojnę o złoto. Krasnoludy nie zdołają przejść wbrew naszej woli, nie uda im się też żaden
manewr, którego byśmy nie dostrzegli zawczasu. Nie traćmy nadziei, że mimo wszystko dojdzie między nami do jakiejś ugody. Nasza

liczebna przewaga wystarczy, jeśli walka okaże się nieunikniona.
Król elfów nie znał jednak uporu krasnoludów. Wieść, że Arcyklejnot wpadł w ręce oblegających, rozjątrzyła im serca. Zauważyły też
wahanie Barda i jego sprzymierzeńców, więc postanowiły uderzyć, nim tamci ukończą narady.
Nagle, bez uprzedzenia, ruszyły w głuchej ciszy do ataku. Zadźwięczały łuki, świsnęły strzały, bitwa już, już miała rozgorzeć.

Lecz w tej samej chwili jeszcze bardziej niespodzianie zapadły okropne ciemności. Czarna chmura nadciągnęła pędem po niebie.
Wichura niosła zimową burzę, grzmot przetaczał się po stokach Góry, błyskawice rozjarzały się nad jej szczytem. A pod chmurą burzy
inna, równie czarna, zakotłowała się w powie­trzu, lecz ta nie leciała z wiatrem: nadciągała z północy niby chmara niezliczonego
ptactwa, zbitego tak gęsto, że światło nie przenikało między skrzydłami.
- Stójcie! - krzyknął Gandalf zjawiając się znienacka, sam, z wzniesionymi ramionami, między nacierającymi szeregami krasnoludów a

wojskiem gotowym do odparcia tego ataku. - Stójcie! - powtórzył grzmiącym głosem, a różdżka jego błysnęła niby piorun. - Biada wam
wszystkim! Niebezpieczeństwo spadło wcześniej, niż przewidywałem. Gobliny nadciągają! Bolg idzie od północy; słuchaj, Dainie, ten
sam Bolg, którego ojca zabiłeś w Morii. Patrzcie! Nietoperze
Zdumieli się wszyscy, powstał zgiełk i zamęt. Nim Gandalf skończył przemó­wienie, ciemności zgęstniały wokół nich. Krasnoludy

wstrzymując pochód spoglądały w niebo. Elfy krzyczały na różne głosy.
- Chodźcie do nas! - zawołał Gandalf. - Jeszcze czas na naradę. Niech Dain, syn Naina, spieszy do naszego obozu.

Tak zaczęła się ta bitwa, której nikt nie oczekiwał, nazwana później bitwą pięciu armii. Bój był krwawy. Po jednej stronie walczyły

gobliny i dzikie wilki, po drugiej - elfy, ludzie i krasnoludy. A doszło do tych wydarzeń tak: od dnia śmierci Wielkiego Goblina z Gór
Mglistych nienawiść tego plemienia do krasnoludów rozpaliła się aż do furii. Od grodu do grodu, od osiedla do osiedla między
wszystkimi twierdzami goblinów krążyli posłańcy; postanowiono zdobyć władzę nad całą Północą. Tajnymi sposobami zbierano
wszelkie wiadomości, wszędzie po górach kuto broń i uzbrajano wojska. Z gór i dolin pociągnęły oddziały podziemnymi tunelami lub
pod osłoną nocy, aż wreszcie pod Wielką Górą Gundabad na północy, gdzie mieściła się stolica wszystkich goblinów, zgromadzono

olbrzymią armię, gotową spaść niespodzianie z pierwszą burzą na Kraje Południa. Tu dotarła do goblinów wieść o śmierci Smauga i
ucieszyła je bardzo. Podążyły nocami przez góry i tak doszły tutaj od północy, niemal następując na pięty wojsku Daina. Nawet kruki
dowiedziały się o ich marszu dopiero wtedy, gdy gobliny wychynęły na otwarte pola dzielące Samotną Górę od Żelaznych Wzgórz. Ile o
tym wiedział Gandalf, trudno zgadnąć, ale okazało się, że w każdym razie nie spodziewał się napaści tak prędko.

Czarodziej ułożył plan działania po naradzie z królem elfów i Bardem, a także Dainem, który przyłączył się do nich: gobliny były
wspólnym wrogiem, w obliczu ich najazdu wszystkie spory poszły w zapomnienie. Jedyną nadzieję pokładali sojusznicy w zwabieniu
przeciwnika w głąb doliny, między dwa ramiona Góry; sami chcieli obsadzić wielkie ostrogi skalne wysunięte na wschód i południe.
Przedstawiało to pewne niebezpieczeństwo, bo jeśli gobliny miały dość wojska, żeby część wysłać naokoło Góry, mogły zaatakować

obrońców również od zaplecza i od szczytu. Nie było jednak czasu na obmyślanie innego planu lub sprowadzanie posiłków.
Wkrótce burza minęła, przewaliła się na południo-wschód, ale nadle­ciała chmara nietoperzy, zniżając się nad ramiona Góry i
kłębiąc nad woj­skiem sojuszników tak, że przesłaniała światło dzienne i budziła grozę w ser­cach.
- Na Górę, na Górę! - krzyczał Bard. - Póki jeszcze czas, zajmijmy stanowiska bojowe.
Na południowej ostrodze, na jej niższych stokach i wśród skał rozstawiono elfy; wschodnią ostrogę obsadzili ludzie i krasnoludy. Sam

Bard wraz z kilku najzwinniejszymi towarzyszami i elfami wspiął się na szczyt wschodniego ramienia, żeby mieć stąd widok na północ.
Po krótkim czasie dostrzegł na polach leżących u stóp Góry czarny, sunący szybko naprzód tłum napastników. Jeszcze chwila, a
przednie straże obchodzące wysunięty cypel ostrogi zaczęły zbiegać w dolinę. Były to najszybsze oddziały wilczej jazdy, a wrzaski i
wycia z daleka już rozdzierały powietrze. Kilku śmiałków zastąpiło im drogę, symulując opór; niejeden poległ, reszta zaś uskoczyła na
boki. Zgodnie z przewidywaniami Gandalfa armia goblinów skupiła się za wstrzymaną chwilowo przednią strażą, by potem wściekle

runąć w dolinę i rozsypać się szeroko między ramionami Góry w poszukiwaniu przeciwnika. W powietrzu powiewały niezliczone czarne
i czer­wone chorągwie, gdy horda w nieładzie i z furią parła naprzód.
Zawrzała okropna bitwa. Była to z wszystkich przygód hobbita najgroźniejsza, ta, której najgorzej nienawidził, póki trwała, inaczej
mówiąc -ta, którą po latach najbardziej się chełpił i najchętniej wspominał, jakkolwiek nie odegrał w niej wcale doniosłej roli. Właściwie

trzeba wyznać, że dość skwapliwie już na początku walki wsunął na palec pierścień i zniknął sprzed oczu zarówno przyjaciół, jak
wrogów, chociaż nie chroniło go to całkowicie od niebezpieczeń­stwa. Magiczny pierścień nie może przecież stanowić zupełnie pewnej
obrony podczas natarcia goblinów, nie obezwładnia strzał ani włóczni; pomaga jednak umykać z najbardziej zagrożonych miejsc, a
przy tym niewidzialnej głowy nie może wybrać sobie za cel wymachujący mieczem goblin.

Pierwsze ruszyły do ataku elfy. Żywią one do goblinów zimną, zaciętą nienawiść. Tak śmiertelny gniew kierował rękami, które dzierżyły
włócznie i miecze, że ostrza rozbłyskiwały w mroku lodowatym płomieniem. Ledwie zastępy wrogów wypełniły gęsto dolinę, elfy
sypnęły gradem strzał, a każda z nich iskrzyła się w locie jakby rozżarzona zabójczym ogniem. Za chmurą strzał ruszyli kopijnicy do
natarcia. Wrzask powstał ogłuszający. Skały sczerniały od bluzgają­cej goblinowej posoki.
Jeszcze gobliny nie ochłonęły po uderzeniu elfów, jeszcze elfy nie osłabły

w pierwszym impecie, kiedy już po dolinie przebiegł grzmot okrzyków. "Mo­ria!" - wołały krasnoludy; "Dain, Dain!" - odpowiadały inne i
wojownicy z Żelaznych Wzgórz wywijając młotami runęli na wroga od drugiej strony. Z nimi zaś szli ludzie znad Jeziora uzbrojeni w
długie miecze.
Panika ogarnęła gobliny. Odwróciły się, by stawić czoło nowej napaści, lecz wówczas elfy zaatakowały ze zdwojoną siłą. Już ten i ów

goblin umykał z szeregu, pędząc ku rzece, by uniknąć zasadzki; wilki w furii szczerzyły zęby na swoich jeźdźców, rozdzierały rannych
i trupy. Zwycięstwo zdawało się niewątpliwe, gdy nagle wrzask buchnął od szczytów Góry.
Gobliny od przeciwnego stoku wdarły się na Górę i już cały ich tłum obsiadł skały ponad Bramą, inne zaś spuszczały się w dół, nie
zważając na towarzyszy, którzy z wrzaskiem spadali z urwisk w przepaść, gotowe zaatakować z wysoka placówki nieprzyjacielskie

rozmieszczone w ostrogach Góry. Do każdej z nich wiodły z głównego masywu ścieżki, których obrońcy, nie dość liczni, nie mogli na
dłuższy czas zagrodzić. Nadzieja na zwycięstwo zgasła. Zdołali tylko zahamować pierwszy napór czarnej nawały.
Dzień chylił się ku wieczorowi. Gobliny znów wypełniły dolinę. Zjawiły się także zastępy krwiożerczych wargów, a z nimi gwardia
przyboczna Bolga, olbrzymie gobliny, zbrojne w krzywe stalowe szable. Na burzliwe niebo spływała już ciemność zmierzchu, lecz
wciąż jeszcze ogromne nietoperze kłębiły się nad głowami, koło uszu ludzi i elfów, albo niby wampiry rzucały się ssać krew poległych.

Bard teraz bronił wschodniej ostrogi, lecz z wolna ustępował pola; wodzowie elfów otoczyli swego króla na południowym ramieniu Góry,
opodal strażnicy na Kruczym Wzgórzu.
Nagle znów buchnął krzyk i od Bramy rozległ się dźwięk trąby. Zapomnieli wszyscy o Thorinie! Część muru, podważona łomami, z
trzaskiem runęła na zewnątrz, w rozlaną wodę. Wyskoczył z pieczary Król spod Góry, a za nim jego drużyna. Zrzucili płaszcze i

kaptury, mieli na sobie lśniące zbroje, a w oczach czerwony płomień bojowy. W zapadającym zmierzchu wódz krasnoludów zdawał się
pałać jak złoto w ogniu.
Gobliny zepchnęły z góry na nich z łoskotem lawinę kamieni. Lecz oni nie ulękli się, jednym susem zbiegli nad wodospad i ruszyli do
bitwy. Wilki i gobliny cofały się przed nimi przerażone. Thorin potężnie ciął toporem, a ciosy wrogów nie imały się go wcale.

- Do mnie! Do mnie, elfy i ludzie! Da mnie, rodacy! - krzyczał, aż głos niby granie rogu rozlegał się w dolinie.
Wszyscy wojownicy Daina mieszając szyk bojowy rzucili się na pomoc królowi. Za nimi skoczyło wiele ludzi znad Jeziora, których
Bard nie wstrzymy­wał; od drugiej strony biegły elfy z włóczniami w ręku. Znów zaatakowano gobliny w dolinie i wkrótce zaległy ją
czarne, okropne zwały goblinowych trupów. Wargowie, zmuszeni do rozsypki, ustąpili; Thorin natarł na gwardię Bolga. Lecz nie mógł
złamać jej szeregów.

Już za plecami króla między trupy goblinów padł niejeden człowiek, niejeden krasnolud, niejeden piękny elf, który mógł jeszo2e wiele
lat przeżyć radośnie w swoim ojczystym lesie. A w miarę jak posuwali się naprzód w szerszą tutaj dolinę, coraz było ciężej. Thorin
miał za mało wojowników, nie mógł osłonić oddziału od flanków. Wkrótce atak zmienił się w obronę, drużyna utworzyła zwarty
pierścień, otoczona ze wszystkich stron przez gobliny i wilki powracające do natarcia. Gwardia Bolga z wyciem rzuciła się naprzód i

zmiażdżyła krąg jak fala przedzierająca się przez piaszczystą wydmę. Przyjaciele nie mogli przyjść Thorinowi z odsieczą, bo w tej
samej chwili gobliny podjęły atak od Góry ze zdwojoną furią i na wszystkich odcinkach spychały w dół ludzi i elfów, mimo zawziętego
ich oporu.
Bilbo patrzał na ta z rozpaczą. Obrał sobie stanowisko bojowe na Kruczym Wzgórzu, wśród elfów - częściowo dlatego, że stąd miał

większe szanse ucieczki, częściowo (posłuszny kropli krwi Tuków w swoich żyłach), ponieważ wolał zginąć - gdyby już ginąć przyszło
nieuchronnie - w obronie króla elfów. Gandalf również znajdował się pod strażnicą; siedział zamyślony, przygotowując, jak mi się
wydaje, jakąś ostatnią magiczną sztukę na zakończenie bitwy.
A koniec bitwy zdawał się bliski. ,;Nie potrwa to już długo - myślał Bilbo ­raz gobliny zdobędą Bramę, a nas wszystkich wyrżną albo
wpędzą da lochu i uwiężą. Doprawdy, płakać się chce na myśl, że po tylu przygodach tak się ta wyprawa ma skończyć. Już bym

wolał, żeby Smaug dalej leżał na tych przeklę­tych skarbach, niż żeby się dostały tym nikczemnym potworom i żeby biedny stary
Bombur, Balia, Fili i Kili z całą kompanią zginęli tak marnie. Szkoda też Barda, ludzi znad Jeziora i wesołych elfów. Biada mi, biada!
Słyszałem nieraz pieśni o bitwach i wyobrażałem sobie słuchając ich, że klęska może być pełna chwały. Ale teraz widzę, że to rzecz
straszna, by nie rzec: rozpaczliwa. Chciałbym być gdzieś daleko stąd!"

Wiatr rozdarł chmury i czerwony blask zachodzącego słońca rozlał się na zachodzie. Na widok nagłego światła w mroku Bilbo rozejrzał
się wkoło. I krzyknął wielkim głosem, zobaczył bowiem coś takiego, że serce podskoczyło mu w piersiach z radości: ciemne sylwetki,
drobne, ale dostojne na tle odległej łuny.- Orły! Orły! - krzyknął Bilbo. - Orły lecą!
Wzrok rzadko mylił hobbita. Rzeczywiście z wiatrem nadlatywały orły, szereg za szeregiem, tak licznym stadem, że chyba z

wszystkich gniazd na północy skrzyknęły się na tę wyprawę.
- Orły! Orły! - wołał Bilbo tańcząc i machając rękami. Elfy wprawdzie go nie widziały, ale słyszały jego głos. Po chwili zawtórowały mu
tym samym okrzy­kiem, aż echo poszło po dolinie. Ten i ów podniósł w górę oczy, lecz z innych miejsc jeszcze nie było widać tego,
co dostrzegali obserwatorzy z południowej strażnicy.
- Orły! - wrzasnął znów Bilbo, ale w tym samym momencie kamień ciśnięty z góry ciężko odbił się od jego hełmu; hobbit padł z

łoskotem na ziemię i stracił przytomność.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qualintaka.pev.pl
  •