Blog literacki, portal erotyczny - seks i humor nie z tej ziemi
181
Rozdział XVI
Pałac imperatora stał na wysokim wzgórzu w samym centrum Tol Honeth.
Składał się nie z jednego, a z całego zespołu mniejszych i większych budynków.
Wszystkie wzniesiono z białego marmuru. Otaczały je ogrody i trawniki, gdzie
cyprysy rzucały przyjemny, chłodny cień. Cały kompleks zamykał wysoki mur
zwieńczony ustawionymi w równych odstępach posągami. Legioniści przy bramie
natychmiast rozpoznali ambasadora Chereku i posłali po jednego z szambelanów,
siwowłosego urzędnika w brązowym płaszczu.
- Muszę widzieć Rana Boruna, lordzie Morin - oświadczył Grinneg, gdy
tylko zsiedli z koni na marmurowym dziedzińcu za bramą pałacu. - To sprawa
wyjątkowej wagi.
- Oczywiście, lordzie Grinneg - zgodził się siwowłosy. - Jego imperialna
wysokość zawsze chętnie widzi osobistego przedstawiciela króla Anhega.
Niestety, jego wysokość właśnie odpoczywa. Z pewnością zdołam zaaranżować
wizytę dziś po południu, najdalej jutro rano.
- Sprawa nie może czekać, Morinie - zapewnił Grinneg. - Musimy
natychmiast porozmawiać z imperatorem. Lepiej go obudź.
Lord Morin był wyraźnie zdziwiony.
- To nie może być aż tak pilne - stwierdził z przyganą.
- Obawiam się, że jest.
Szambelan ściągnął wargi i przyjrzał się im po kolei.
- Znasz mnie dobrze i wiesz, że nie prosiłbym bez powodu.
Morin westchnął.
- Mam do ciebie zaufanie, Grinnegu. No dobrze. Chodźmy. Twoi
żołnierze niech zaczekają tutaj.
Grinneg dał gwardzistom dyskretny znak, po czym cała grupa ruszyła za
lordem Morinem przez rozległy dziedziniec do kolumnowej galerii biegnącej
wzdłuż jednego z budynków.
- Co z nim? - zapytał Grinneg, gdy szli miedzy rzędami kolumn.
- Zdrowie mu dopisuje - odparł Morin. - Ale usposobienie ma coraz
gorsze. Ostatnio Borunowie całymi stadami rezygnują ze stanowisk i wracają do
Tol Borune.
- W obecnej sytuacji to rozsądne posunięcie. Podejrzewam, że sukcesji
towarzyszyć będzie pewna liczba nagłych zgonów.
- Zapewne. Ale jego wysokość nie jest zachwycony, gdy porzucają go
członkowie rodziny.
Przystanął przed łukowo sklepioną bramą. Dwaj wyprężeni legioniści w
inkrustowanych złotem pancerzach trzymali wartę.
- Zostawcie tu broń. Jego wysokość jest nieco wrażliwy na tym punkcie. Z
pewnością rozumiecie.
- Oczywiście. - Grinneg wyjął spod płaszcza ciężki miecz i oparł go o
ścianę. Poszli za jego przykładem. Oczy Morina rozszerzyły się ze zdziwienia,
gdy Silk wyjął trzy różne sztylety ukryte w rozmaitych zakamarkach ubrania.
Znakomite wyposażenie, palce szambelana poruszyły się w gestach tajnej
mowy.
Niespokojne czasy, wyjaśniły niedbale dłonie Silka.
Lord Morin uśmiechnął się lekko, po czym przez bramę wprowadził ich
do ogrodu. Trawa była tu równo przystrzyżona, woda szemrała cicho w
fontannach, a krzaki róż starannie przycięto. Stare drzewa owocowe strzelały
pączkami, gotowe niemal zakwitnąć w słonecznym cieple. Wróble ćwierkały
głośno na gałęziach. Grinneg i pozostali szli za Morinem kretą marmurową
ścieżką do środka ogrodu.
Ran Borune XXIII, imperator Tolnedry, był niskim staruszkiem, zupełnie
łysym i odzianym w płaszcz koloru złota. Spoczywał na szerokim fotelu w
oplecionej winoroślą altanie, karmiąc nasionami jaskrawego kanarka, który
siedział na poręczy. Imperator miał mały, podobny do dzioba nos i jasne,
przenikliwe oczy.
- Powiedziałem, że chcę być sam, Morinie - rzucił ostrym tonem,
odrywając wzrok od kanarka.
- Miliony przeprosin, wasza wysokość. - Szambelan pokłonił się nisko. -
Lord Grinneg, ambasador Chereku, pragnie przedstawić sprawę najwyższej wagi.
Przekonał mnie, że nie może czekać.
Imperator popatrzył na Grinnega. Oczy miał złośliwe, niemal podstępne.
- Widzę, Grinnegu, że broda już ci odrasta. Ambasador zarumienił się
mocno.
- Powinienem wiedzieć, że wasza wysokość słyszał już o moim
nieszczęściu.
- Wiem o wszystkim, co się dzieje w Tol Honeth, lordzie Grinneg -
burknął imperator. - Chociaż kuzyni i bratankowie uciekli ode mnie jak szczury w
płonącego domu, wciąż mam tu kilku wiernych ludzi. Co cię napadło, żeby
zdobywać tę kobietę Nadraków? Myślałem, że Alornowie gardzą Angarakami.
Grinneg chrząknął zawstydzony i rzucił okiem na ciocię Pol.
- To miał być taki żart, wasza wysokość. Myślałem, że ośmieszę
ambasadora Nadraków. Zresztą jego żona jest piękną kobietą. Nie wiedziałem, że
trzyma pod łóżkiem nożyczki.
- A wiesz, przechowuje twoją brodę w złotym puzderku. I pokazuje
wszystkim przyjaciółkom.
- To zła kobieta - westchnął żałośnie Grinneg.
- Co to za jedni? - imperator wskazał palcem stojących na trawniku kilka
kroków za ambasadorem.
- Mój kuzyn, Barak, i jego przyjaciele. To oni chcieli z tobą rozmawiać.
- Jarl Trellheim? - zdziwił się władca. - Co cię sprowadza do Tol Honeth,
panie?
- Przejeżdżałem tędy, wasza wysokość - pokłonił się Barak.
Ran Borune przyjrzał im się z uwagą, jakby dopiero teraz ich zauważył.
- To z pewnością książę Kheldar z Drasni - stwierdził. - Który w
pośpiechu opuścił Tol Honeth po swej poprzedniej wizycie... udając akrobatę w
wędrownym cyrku, o ile pamiętam, i tylko jeden skok przed policją.
Silk także skłonił się nisko.
- I Hettar z Algarii. Człowiek, który próbuje w pojedynkę wyludnić Cthol
Murgos.
Hettar pochylił głowę.
- Morinie - zapytał surowo imperator. - Dlaczego otoczyłeś mnie
Alornami? Nie lubię Alornów.
- To właśnie ta sprawa wielkiej wagi, wasza wysokość - wyjaśnił
przepraszająco Morin.
- I jeszcze Arend? Mimbrat, jak przypuszczam. - Ran Borune zmarszczył
brwi. - Według opisów, jakie słyszałem, może to być jedynie baron Vo Mandor.
Ukłon Mandorallena był wystudiowany i pełen gracji.
- Wzrok twój bystry jest nad podziw, wasza wysokość, skoro bez trudu
rozpoznałeś każdego z nas.
- Nie każdego - sprostował władca. - Nie znam Sendara ani tego
rivańskiego chłopca.
Myśli Gariona zawirowały nagle. Barak powiedział mu kiedyś, że
najbardziej przypomina Rivanina, ale wśród zawieruchy wydarzeń zapomniał o
tej przypadkowej uwadze. I teraz imperator Tolnedry, który posiadał wyraźnie
niesamowitą umiejętność wnikania w prawdziwą naturę rzeczy, także rozpoznał w
nim Rivanina. Spojrzał szybko na ciocię Pol, ale ją pochłaniało studiowanie
pączków na krzaku róży.
- Sendar to Durnik - wyjaśnił pan Wilk. - Kowal. W Sendarii ten
pożyteczny zawód uznawany jest za coś w rodzaju szlachectwa. Chłopiec to mój
wnuk, Garion.
Ran Borune spojrzał na starca.
- Mam wrażenie, że powinienem cię znać. Jest w tobie coś takiego... -
urwał zamyślony.
Kanarek, siedzący na poręczy fotela władcy, zaśpiewał nagle. Wystartował
w powietrze i pomknął prosto do cioci Pol. Wyciągnęła palec, a jaskrawy ptaszek
wylądował na nim, odchylił główkę do tyłu i śpiewał w ekstazie, jakby jego małe
serduszko pękało z zachwytu. Słuchała go z uwagą. Miała na sobie błękitną
suknię z wykwintnymi koronkami przy staniku i krótką sobolową pelerynkę.
- Co robisz z moim kanarkiem?! - zawołał imperator.
- Słucham go - odparła.
- Jak go skłoniłaś do śpiewu? Od miesięcy nie mogę go namówić na żadną
piosenkę.
- Nie traktowałeś go dostatecznie poważnie.
- Kim jest ta kobieta? - zapytał imperator.
- To moja córka, Polgara - odparł pan Wilk. - Zawsze dobrze rozumiała
ptaki.
Imperator roześmiał się nagle.
- Daj spokój - rzucił sceptycznym tonem. - Nie sądzisz chyba, że w to
uwierzę.
Wilk spojrzał na niego z powagą.
- Jesteś pewien, że mnie nie znasz, Ranie Borunie? - spytał łagodnie. W
pożyczonym od Grinnega bladozielonym płaszczu wyglądał prawie jak
Tolnedranin... prawie, ale nie zupełnie.
- To chytra sztuczka - stwierdził władca. - Dobrze grasz swoją rolę i ona
też, ale nie jestem już dzieckiem. Już dawno przestałem wierzyć w bajki.
- Szkoda. Obawiam się, że od tej pory twoje życie stało się nieco puste. -
Wilk spojrzał na wypielęgnowany ogród, ze służbą, fontannami i osobistą gwardią
imperatora, stojącą dyskretnie wśród klombów. - Nawet z tym wszystkim, Ranie
Boranie, życie bez odrobiny cudowności jest nudne i stęchłe. - W głosie
zabrzmiała nuta smutku. - Sądzę, że odrzuciłeś zbyt wiele.
- Morinie - rozkazał Ran Borune. - Poślij po Zereela. Rozstrzygniemy to
od razu.
- Natychmiast, wasza wysokość - szambelan skinął jednemu ze sług.
- Mogę dostać z powrotem swojego kanarka? - W głosie władcy
zadźwięczała płaczliwa nuta.
- Oczywiście. - Podeszła do fotela bardzo ostrożnie, by nie przestraszyć
trelującego ciągle ptaszka.
- Czasami zastanawiam się, o czym one tak śpiewają?
- W tej chwili opowiada mi o dniu, kiedy nauczył się latać - odparła ciocia
Pol. - To dla ptaka bardzo ważny dzień.
Wyciągnęła rękę, a kanarek przeskoczył na palec imperatora. Wciąż
śpiewał, patrząc błyszczącym oczkiem na twarz Rana Boruna.
- Zabawne urojenie. - Starzec uśmiechnął się, obserwując migotanie
słonecznych promieni na powierzchni wody w fontannie. - Ale obawiam się, że
nie mam dość czasu na takie zabawy. W tej chwili cały naród wstrzymuje oddech
w oczekiwaniu mojej śmierci. Oni wszyscy myślą chyba, że umierając
natychmiast najlepiej przysłużyłbym się Tolnedrze. Niektórzy zadali sobie nawet
trud wspomożenia mnie w tym dziele. Tylko w zeszłym tygodniu schwytaliśmy w
pałacu czterech zabójców. Borunowie, własna rodzina, porzucają mnie w takim
tempie, że ledwie wystarcza ludzi do zarządzania pałacem, nie mówiąc już o
imperium. O, jest już Zereel.
Chudy mężczyzna o krzaczastych brwiach, w czerwonym płaszczu
pokrytym magicznymi symbolami, podszedł szybkim krokiem i skłonił się nisko.
- Wzywałeś mnie, wasza wysokość?
- Poinformowano mnie, że ta kobieta jest Polgarą Czarodziejką - wyjaśnił
imperator. - A ten tam starzec to Belgarath. Bądź tak miły, Zereelu, i sprawdź ich
listy uwierzytelniające.
- Belgarath i Polgara? - skrzywił się mężczyzna. - Wasza wysokość raczy
żartować. To mitologiczne imiona. Tacy ludzie nie istnieją.
- Sama widzisz. - Ran Borune zwrócił się do cioci Pol. - Nie istniejesz.
Wiem to z najpewniejszego źródła. Zereel sam jest magiem.
- Doprawdy?
- Jednym z najlepszych. Oczywiście, większość jego sztuczek to tylko
zwinność palców, jako że cała magia jest czczym wymysłem. Ale bawi mnie, a
siebie traktuje z całą powagą. Działaj, Zereelu, ale spróbuj uniknąć tego
okropnego smrodu, jaki się zwykle pojawia.
- To nie będzie konieczne, wasza wysokość - zapewnił Zereel. - Gdyby
byli jakimikolwiek magami, rozpoznałbym ich natychmiast. Mamy pewne
specjalne sposoby porozumiewania.
Ciocia Pol uniosła brew.
- Sądzę, że powinieneś przyjrzeć się dokładniej, Zereelu - zasugerowała. -
Czasami można coś przeoczyć.
Zrobiła drobny, niemal niedostrzegalny gest i Garionowi wydało się nagle,
że słyszy delikatny szum.
Mag spoglądał nieruchomo w pustą przestrzeń przed sobą. Oczy wyszły
mu z orbit, a twarz pokryła śmiertelna bladość. Padł do przodu, jakby nagle nogi
odmówiły mu posłuszeństwa.
- Wybacz, lady Polgaro - wychrypiał.
- To pewnie ma wywrzeć na mnie wrażenie - domyślił się imperator. -
Widywałem już takie oszołomienie, a umysł Zereela nigdy nie był przesadnie
silny.
- Zaczynasz mnie nudzić, Ranie Boranie - rzekła z przekąsem.
- Naprawdę powinieneś jej uwierzyć, wiesz? - odezwał się cienkim,
piskliwym głosikiem kanarek. - Ja poznałem ją od razu... oczywiście, jesteśmy
bardziej spostrzegawcze niż wy, stworzenia pełzające po ziemi. Dlaczego to
robicie? Gdybyś tylko spróbował, na pewno potrafiłbyś latać. I wolałbym, żebyś
nie jadł tyle czosnku. Okropnie potem pachniesz.
- Wystarczy na razie - uciszyła go łagodnie ciocia Pol. - Później mu to
wszystko powiesz.
Imperator drżał gwałtownie, spoglądając na ptaka, jakby ten nagle zmienił
się w żmiję.
- Może po prostu zachowujmy się tak, jakbyśmy wszyscy wierzyli, że
Polgara i ja jesteśmy tymi, za kogo się podajemy - zaproponował pan Wilk. -
Przekonywanie cię może nam zabrać cały dzień, a nie mamy aż tyle czasu. Są
pewne sprawy, o których muszę ci powiedzieć. To ważne niezależnie od tego, kim
jestem.
- Na to mogę przystać. - Ran Borune wciąż dygotał i wpatrywał się w
kanarka.
Pan Wilk splótł ręce za plecami i spojrzał na stadko rozkrzyczanych
wróbli, siedzących na gałęzi pobliskiego drzewa.
- Zeszłego roku, wczesną jesienią - zaczął - Zedar Apostata dostał się do
sali tronowej w Rivie i ukradł Klejnot Aldura.
- Co zrobił? - Ran Borune wyprostował się natychmiast. - W jaki sposób?
- Nie wiemy. Kiedy go dogonię, może mi wyjaśni. Jestem jednak
przekonany, że dostrzegasz wagę tego faktu.
- Naturalnie - przyznał imperator.
- Alornowie i Sendarowie dyskretnie szykują się do wojny.
- Wojny? - powtórzył zaszokowany Ran Borune. - Z kim?
- Z Angarakami, oczywiście.
- Co Zedar ma wspólnego z Angarakami? Przecież mógł działać na własną
rękę.
- Nie jesteś chyba aż tak naiwny - zauważyła ciocia Pol.
- Zapominasz się, pani - upomniał ją. - Gdzie jest teraz Zedar?
- Dwa tygodnie temu przejechał przez Tol Honeth - odparł Wilk. - Jeśli
zdoła przekroczyć granicę któregoś z królestw Angaraków, zanim go
dopadniemy, Alornowie wyruszą.
- A z nimi Arendia - dodał stanowczo Mandorallen. - Król Korodullin
także został powiadomiony.
- Chcecie cały świat rozbić w kawałki - protestował imperator.
- Możliwe - przyznał Wilk. - Ale nie możemy pozwolić, by Zedar dotarł z
Klejnotem do Toraka.
- Natychmiast wyślę emisariuszy - oświadczył Ran Borune. - Trzeba
uspokoić sytuację, zanim wymknie się spod kontroli.
- Już na to za późno - wtrącił posępnie Barak. - Anheg i pozostali nie mają
ochoty na tolnedrańską dyplomację.
- Twój naród, wasza wysokość, nie cieszy się najlepszą reputacją na
północy - dodał Silk. - Zawsze macie kilka umów handlowych w rękawie. Za
każdym razem, gdy Tolnedra podejmuje się mediacji w jakimś sporze, koszta są
wyjątkowo wysokie. Nie przypuszczam, żebyśmy raz jeszcze mogli sobie
pozwolić na wasze dobre usługi.
Chmura przesłoniła słońce i w cieniu ogród nagle wydał się chłodny.
- Cała sprawa jest rozdmuchana nad miarę - oświadczył imperator. - Od
tysięcy lat Alornowie i Angarakowie kłócą się o ten bezwartościowy kamień.
Czekaliście tylko na okazję, żeby skoczyć sobie do gardeł, a teraz zyskaliście
pretekst. No cóż, przyjemnej zabawy. Póki jestem imperatorem, nie pozwolę
wmieszać Tolnedry w te spory.
- Nie będziesz mógł siedzieć sobie z boku, Ranie Borunie - rzekła ciocia
Pol.
- Dlaczego nie? Klejnot w ogóle mnie nie obchodzi. Proszę bardzo,
wyniszczajcie się nawzajem, jeśli macie ochotę. Kiedy wszystko się skończy,
Tolnedra pozostanie.
- Wątpię - mruknął Wilk. - W twoim imperium roi się od Murgów. Mogą
was podbić w ciągu tygodnia.
- To uczciwi kupcy. Przybywają w uczciwych interesach.
- Murgowie nie mają żadnych uczciwych interesów - odparła ciocia Pol. -
Każdy Murgo w Tolnedrze jest tutaj, ponieważ został wysłany przez najwyższego
kapłana Grolimów.
- Przesada - upierał się Ran Borune. - Cały świat wie, że ty i twój ojciec
żywicie obsesyjną nienawiść do wszystkich Angaraków. Ale to już inne czasy.
- Cthol Murgos wciąż jest rządzone z Rak Cthol - przypomniał Wilk. - A
tam panem jest Ctuchik. Ctuchik się nie zmienił, nawet jeśli świat jest już inny.
Kupcy z Rak Goska mogą wydawać się cywilizowani, ale tańczą, jak im Ctuchik
zagra, a Ctuchik jest uczniem Toraka.
- Torak nie żyje.
- Jesteś pewien? - spytała ciocia Pol. - Widziałeś jego grób? Rozkopałeś
go i obejrzałeś kości?
- Rządzenie państwem jest bardzo kosztowne - rzekł imperator. -
Potrzebuję podatków, jakie płacą Murgowie. Mam agentów w Rak Goska i
wzdłuż całego Południowego Szlaku Karawan. Będę wiedział, gdyby Murgowie
szykowali jakiś ruch przeciwko mnie. Jestem trochę podejrzliwy, bo wszystko to
może być wynikiem wewnętrznego rozłamu Bractwa Czarodziejów. Wy macie
swoje własne motywy. Nie pozwolę, by Tolnedra była pionkiem w waszych
walkach o władzę.
- A jeśli zwyciężą Angarakowie? - spytała ciocia Pol. - Jak chcesz sobie
poradzić z Torakiem?
- Nie boję się Toraka.
- Spotkałeś go kiedy? - wtrącił Wilk.
- Oczywiście, że nie. Posłuchaj, Belgaracie. Ty i twoja córka nigdy nie
byliście przyjaźnie nastawieni do Tolnedry. Po Vo Mimbre traktowaliście nas jak
pokonanego przeciwnika. Wasze informacje są ważne i przemyślę je, tak jak na to
zasługują. Jednak polityka Tolnedry nie może zależeć od uprzedzeń Alornów.
Nasza gospodarka opiera się między innymi na handlu wzdłuż Południowego
Szlaku Karawan. Nie pozwolę, by zapanował tu chaos tylko dlatego, że wy
przypadkiem nie lubicie Angaraków.
- Zatem jesteś głupcem - stwierdził zimno Wilk.
- Byłbyś zaskoczony wiedząc, ilu ludzi tak właśnie sądzi - odpowiedział
Ran Borune. - Może z moim następcą będziecie mieli więcej szczęścia. Czy
będzie nim Vorduańczyk, czy Honeth, może nawet uda się wam go przekupić. Ale
Borunowie nie przyjmują łapówek.
- Ani dobrych rad - dokończyła ciocia Pol.
- Tylko wtedy, gdy nam to odpowiada, lady Polgaro.
- No cóż, zrobiliśmy chyba wszystko co możliwe - uznał Wilk.
Spiżowa furtka na tyłach ogrodu otworzyła się z trzaskiem i drobna
dziewczyna o ognistych włosach wpadła do środka. Jej oczy rzucały groźne
błyski. Garion sądził z początku, że to dziecko, gdy jednak podbiegła bliżej,
dostrzegł, że jest starsza. Choć była niewysoka, jednak jej krótka zielona tunika
bez rękawów odsłaniała kończyny, zdradzające większą dojrzałość. Gdy ją
zobaczył, poczuł niezwykły wstrząs... coś jakby - chociaż nie całkiem -
rozpoznanie. Jej włosy były splątaną masą, z której opadały na plecy długie,
starannie uczesane loki. Miały kolor, jakiego chłopiec jeszcze nie widział:
głęboka, lśniąca czerwień, jakby rozpalona wewnętrznym blaskiem. Złocista
skóra w cieniu drzew zyskiwała niemal zielonkawy odcień. Dziewczyna była w
stanie niebezpiecznie bliskim wybuchu wściekłości.
- Dlaczego jestem tu więźniem? - zwróciła się do imperatora.
- O czym ty mówisz? - zdziwił się Ran Borune.
- Legioniści nie chcą mnie wypuścić z pałacu.
- Ach - westchnął. - O to chodzi.
- Dokładnie o to.
- Wykonują moje rozkazy, CeNedro.
- Tak mi powiedzieli. Każ im przestać.
- Nie.
- Nie? - powtórzyła z niedowierzaniem. - Nie? - wzniosła głos o oktawę. -
Co ma znaczyć to: nie?
- Jest zbyt niebezpiecznie, żebyś teraz chodziła po mieście - próbował ją
uspokoić imperator.
- Bzdury - burknęła. - Nie mam ochoty siedzieć w tym dusznym pałacu
tylko dlatego, że boisz się własnego cienia. Potrzebuję paru rzeczy z targu.
- Poślij kogoś.
- Ale ja nie chcę nikogo posyłać! - krzyknęła. - Chcę iść sama!
- Ale nie pójdziesz - odparł stanowczo. - Możesz poświęcić czas na naukę.
- A ja nie chcę się uczyć - zapłakała. - Jeebers to zadufany dureń. Nudzi
mnie. Nie mam zamiaru tu siedzieć i dyskutować o historii, polityce i całej
reszcie. Chcę się rozerwać.
- Przykro mi.
- Proszę cię, tatku - błagała pochlebnym tonem. Chwyciła połę jego
złocistego płaszcza i skręciła w drobnych paluszkach. - Proszę.
Rzucone spod rzęs spojrzenie mogłoby stopić kamień.
- Wykluczone - oświadczył, unikając jej wzroku. - Mój rozkaz pozostaje w
mocy. Nie wolno ci opuszczać pałacu.
- Nienawidzę cię! - krzyknęła i zalana łzami wybiegła z ogrodu.
- To moja córka - wyjaśnił Ran Borune przepraszająco. - Nie wyobrażacie
sobie, co to znaczy mieć takie dziecko.
- Och, ja świetnie sobie wyobrażam - pan Wilk obrzucił wzrokiem ciocię
Pol.
Spojrzała na niego wyzywająco.
- No, dalej. Powiedz to, ojcze. Jestem pewna, że nie zaznasz spokoju, póki
tego nie powiesz.
- Zapomnijmy o tym. - Wilk wzruszył ramionami. Ran Borune przyjrzał
im się w zamyśleniu.
- Przyszło mi do głowy, że korzystając z okazji moglibyśmy
przedyskutować pewne drobiazgi - stwierdził, mrużąc oczy.
- Co masz na myśli?
- Cieszysz się wśród Alornów niejakim autorytetem.
- Niejakim - przyznał ostrożnie Wilk.
- Gdybyś ich poprosił, na pewno zgodziliby się przeoczyć jeden z
najbardziej absurdalnych punktów Traktatów z Vo Mimbre.
- Który?
- Nie ma chyba potrzeby, żeby CeNedra jechała do Rivy? Jestem ostatnim
imperatorem dynastii Borunów i kiedy umrę, ona nie będzie księżniczką
Tolnedry. W tej sytuacji wymagania Traktatów właściwie jej nie dotyczą. Zresztą
to i tak bez sensu. Linia królów Rivy wygasła trzynaście wieków temu, więc na
Dworze Rivańskiego Króla nie będzie czekał żaden narzeczony. Sami
widzieliście, że Tolnedra jest teraz niebezpiecznym miejscem. Do szesnastych
urodzin CeNedry pozostał jeszcze rok czy coś koło tego i data jest powszechnie
znana. Jeśli będę musiał ją wysłać do Rivy, połowa zabójców imperium zaczai się
za bramami pałacu czekając, by tylko wyszła. Wolałbym nie podejmować takiego
ryzyka. Gdybyście porozmawiali z Alornami, mógłbym pójść na pewne ustępstwa
w sprawie Murgów: ograniczenie prawa przyjazdu, obszary zamknięte i tego typu
rzeczy.
- Nie, Ranie Borunie - odparła stanowczo ciocia Pol. - CeNedra pojedzie
do Rivy. Nie zrozumiałeś chyba, że Traktaty z Vo Mimbre to nie zwykła
formalność. Jeśli twojej córce przeznaczone jest, by została żoną króla Rivy,
żadna siła nie powstrzyma jej od stawienia się w sali tronowej Rivy w
wyznaczonym dniu. Rady mojego ojca, dotyczące Murgów, to tylko sugestie... dla
twojego dobra. Co zdecydujesz w tej kwestii, to już twoja sprawa.
- Sądzę, że wyczerpaliśmy możliwości dalszej rozmowy - stwierdził
chłodno imperator.
Dwaj poważnie wyglądający urzędnicy wkroczyli do ogrodu i zamienili
kilka słów z Morinem.
- Wasza wysokość - odezwał się z szacunkiem siwowłosy szambelan. -
Minister Handlu pragnie poinformować, że wynegocjował znakomitą umowę
handlową z delegacją z Rak Goska. Panowie z Cthol Murgos okazali daleko idące
zrozumienie.
- Cieszę się niepomiernie. - Ran Borune spojrzał znacząco na pana Wilka.
- Przedstawiciele Rak Goska chcieliby przed wyjazdem złożyć ci wyrazy
szacunku - dodał Morin.
- Jak najbardziej. Z radością przyjmę ich tutaj. Morin odwrócił się i kiwnął
głową dwóm urzędnikom czekającym przy bramie. Ci z kolei przekazali
informację ludziom stojącym na zewnątrz. Brama ogrodu stanęła otworem.
Zjawiło się pięciu Murgów. Zrzucili kaptury swych czarnych szat z
szorstkiej materii. Rozpięte poły ukazywały lśniące w słońcu kolczugi. Kroczący
na czele Murgo był trochę wyższy od pozostałych, a jego dumna postawa
dowodziła, że przewodniczy tej delegacji. Wir obrazów i niejasnych wspomnień
zalał umysł Gariona. Spoglądał na pooraną bliznami twarz wroga, którego znał
przez całe swoje życie. Poczuł lekkie szarpnięcie tej niewidocznej, ukrytej więzi
między nimi.
Tym Murgiem był Asharak.
Coś dotknęło umysłu Gariona, na próbę tylko - nie owa potężna siła, którą
skierował na niego Murgo w mrocznym korytarzu pałacu Anhega w Val Alorn.
Amulet pod tuniką stał się bardzo zimny, choć równocześnie wydawał się
rozpalony.
- Wasza imperialna wysokość. - Asharak podszedł, uśmiechając się
chłodno. - Jesteśmy zaszczyceni prawem przebywania w twej boskiej obecności.
Pokłonił się; zabrzęczała kolczuga. Barak mocno chwycił prawe ramię
Hettara. Mandorallen przesunął się lekko i przytrzymał lewe.
- Radość mnie ogarnia, że znowu cię widzę, godny Asharaku - odparł Ran
Borune. - Powiedziano mi, że umowa została zawarta.
- Korzystna dla obu stron, wasza wysokość.
- To najlepsze umowy.
- Taur Urgas, król Murgów, przesyła ci pozdrowienia - rzekł Asharak. -
Jego królewska mość gorąco odczuwa potrzebę umocnienia przyjaznych
stosunków między Cthol Murgos i Tolnedra. Ma nadzieję, iż pewnego dnia będzie
mógł nazwać waszą wysokość swym bratem.
- Szanujemy pokojowe intencje i legendarną mądrość Taura Urgasa. -
Imperator uśmiechnął się złośliwie.
Asharak rozejrzał się; jego czarne oczy nie wyrażały niczego.
- A więc, Ambarze - zwrócił się do Silka - fortuna bardziej ci sprzyjała od
dnia, gdy spotkaliśmy się w kantorze Mingana w Darine.
Silk rozłożył ręce w geście niewinności.
- Bogowie byli łaskawi... przynajmniej większość z nich. Asharak
uśmiechnął się z przymusem.
- Znacie się? - zapytał nieco zdziwiony imperator.
- Mieliśmy okazję się spotkać, wasza wysokość - potwierdził Silk.
- W innym królestwie - dodał Asharak. Patrzył prosto na pana Wilka. -
Belgaracie - sztywno skłonił głowę.
- Chamdarze - odpowiedział starzec.
- Dobrze wyglądasz.
- Dziękuję.
- Chyba tylko ja jestem tu obcy - poskarżył się imperator.
- Chamdar i ja znamy się już od bardzo dawna - wyjaśnił pan Wilk. Ze
złośliwym błyskiem w oku spojrzał na Murga. - Jak widzę, twoja niedawna
niedyspozycja już minęła.
Asharak skrzywił się gniewnie i popatrzył na swój cień, jakby chciał się
upewnić, że wciąż tam jest.
Garion przypomniał sobie, co mówił Wilk na szczycie wzgórza, po ataku
Algrothów... coś o cieniu powracającym okrężną drogą. Z nieznanych
powodów wiadomość, że Murgo Asharak i Grolim Chamdar są tą samą osobą, nie
zaskoczyła go szczególnie. Jak złożona melodia, odrobinę wypadająca z rytmu,
nagłe złączenie tych dwóch wydawało się czemuś właściwe. Wiedza zaskoczyła
w jego umyśle niby klucz w zamku.
- Kiedyś będziesz mi musiał pokazać, jak to robisz - mówił Asharak. - To
interesujące doświadczenie. Chociaż mój koń dostał histerii.
- Przekaż koniowi wyrazy ubolewania.
- Dlaczego mam wrażenie, że słyszę tylko połowę konwersacji? - zapytał
Ran Borune.
- Wybacz, wasza wysokość. Prastary Belgarath i ja odnawiamy właśnie
dawną wrogość. Rzadko mamy okazję do rozmowy o minimalnym choćby
zakresie uprzejmości.
Odwrócił się i złożył ukłon przed ciocią Pol.
- Lady Polgaro, jesteś równie piękna jak zawsze. Przyglądał jej się
świadomie znaczącym wzrokiem.
- I ty nie zmieniłeś się wiele, Chamdarze - ton jej głosu był obojętny,
niemal uprzejmy, Garion jednak znał ją już dość długo i natychmiast zrozumiał,
że rzuciła Grolimowi w twarz śmiertelną obelgę.
- Czarująca - westchnął Asharak ze słabym uśmiechem.
- To lepsze niż przedstawienie! - zawołał z zachwytem imperator. -
Wszyscy wręcz ociekacie złośliwością. Żałuję, że nie mogłem zobaczyć
pierwszego aktu.
- Pierwszy akt był niezwykle długi, wasza wysokość - stwierdził Asharak.
- I czasem nużący. Jak pewnie zauważyłeś, własna chytrość wodzi czasem
Belgaratha na manowce.
- Jestem pewien, że nadrobię te niedostatki. - Pan Wilk uśmiechnął się
lekko. - Obiecuję ci, Chamdarze, że ostatni akt będzie wyjątkowo krótki.
- To groźba, starcze? Sądziłem, że zgodziliśmy się na cywilizowane
maniery.
- Nie pamiętam, żebym się zgadzał na cokolwiek. - Wilk zwrócił się do
imperatora. - Sądzę, że opuścimy cię już, Ranie Borune. Za twoim
przyzwoleniem, naturalnie.
- Oczywiście - zgodził się władca. - Cieszę się, że mogłem cię poznać...
choć i tak w ciebie nie wierzę. Mój sceptycyzm jest wszakże teologicznej, nie
personalnej natury.
- To miło - zapewnił Wilk i nagle uśmiechnął się szelmowsko.
Ran Borune wybuchnął śmiechem.
- Niecierpliwie wyglądam naszego kolejnego spotkania, Belgaracie -
oznajmił Asharak.
- Na twoim miejscu nie spieszyłbym się za bardzo - ostrzegł pan Wilk i na
czele przyjaciół opuścił ogród imperatora.
KONIEC ROZDZIAŁU