ďťż

Blog literacki, portal erotyczny - seks i humor nie z tej ziemi


28






























O TYM, JAK DNI WALKI ZE ŚMIERCIĄ NASTAŁY...

(Wspomina Helena Bandura z Kielc)

Ojca NKWD aresztowało 18 grudnia 1939 r. Wywieziono go w głąb ZSRR, ale gdzie,
to tego nikt nie potrafił nam powiedzieć. W połowie kwietnia 1940 r. obudził nas
łomot do drzwi. Po śmierci matki mieszkaliśmy u matki naszej macochy we wsi
Łasica, powiat Postawy. Wojsko sowieckie otoczyło cały dom. Żołnierzy było
bardzo dużo. Karabiny mieli przygotowane do strzału. Kazano nam szybko ubierać
się i zabrać jedynie niezbędne rzeczy. Powstało wielkie zamieszanie i płacz,
gdyż było nas siedmioro dzieci i dwie kobiety, które nie wiedziały w panice, co
mają ze sobą zabrać na drogę.
O świcie załadowano nas na sanie i pod eskortą zawieziono do wsi Kozłowszczyzna.
Następnie głodnych, gdyż nikt nic nie jadł, odtransportowano do stacji
Woropajewo i załadowano do wagonów. Były w nich prycze po obu stronach ścian.
Było bardzo ciasno. Na większych stacjach otwierano je i wołano: Dwa wiadra,
odin czełowiek! Te słowa najbardziej zapamiętałam, gdyż oznaczały, że dostaniemy
"Kipiatok" - gorącą wodę. Dawali też czasami zupę i po kromce chleba. Pociągiem
jechaliśmy prawie miesiąc. Potem przez 3 doby płynęliśmy przez rzekę Irtysz
barkami. Były one bardzo brudne i śmierdziały solonymi rybami. Było na nich
ciaśniej niż w wagonach. Spaliśmy na stojąco i na siedząco. Dusiliśmy się z
powodu braku powietrza. W Podedworze wyrzucono nas na brzeg. Tu zesłańcy
koczowali na dworze. Z dobytkiem oczekiwali na dalszy transport. A noce były
bardzo zimne. Jedynie dzieciom i starcom pozwolono nocować w budynku szkolnym. W
końcu zwieziono nas do kazachskiego aułu Izwioska...
Była to wieś zamieszkana wyłącznie przez Kazachów. Tylko jedna rodzina była
rosyjska. Ludzie mieszkali w lepiankach z jednym pomieszczeniem. Zajmowali się
hodowlą bydła i wypalaniem wapna. Do takich klitek wpakowano po dwie rodziny.
Spaliśmy na podłodze, wszy oblazły nas straszliwie. Gdy się ociepliło, nasi
mężczyźni wybudowali barak z bali, bez podłogi i dachu. Szpary oblepiono gliną.
Podczas deszczu lało się na nas strugami. Posiłki przyrządzaliśmy na dworze. Za
opał służyły "kiziaki" - suche łajno, które zbieraliśmy w stepie. Gorzej było
podczas burzy piaskowej. Wszystko, co zrobiliśmy zasypywał piach...
Lato minęło szybko. W tym baraku nie można było już zimować, więc musieliśmy
znowu wrócić do lepianek, Zaczął panować straszny głód. W naszym kołchozie nie
było żadnej pracy. Z początku macocha wraz z siostrą wymieniały wszystko, co się
dało, na żywność. Ale i tego było także mało. Pierwszej zimy z nędzy i głodu
zmarła 10 - letnia córka ciotki Zajkowskiej. Z bratem Walerianem poszliśmy do
kołchozu Ramadam szukać chleba. Chodziliśmy od domu do mu i żebraliśmy o to,
żeby nam dano, chociaż kawałeczek. Spaliśmy tam gdzie nam łaskawie pozwolono.
Niektórzy nawet litowali się nad nami, ale w większości przeganiali nas i
szczuli psami. W końcu zlitowano się i pozwolono nam niańczyć dzieci. Brat
opiekował się dwoma chłopcami, a ja siedmiorgiem. Tu bardzo szybko zapomniałam
mówić po polsku....
Jesienią 1941 r. brat dowiedziawszy się, że w Semipałatyńsku jest polski
sierociniec, pojechałam. Ja dopiero wiosną następnego roku udałam się tam z 11-
letnim Zbyszkiem na piechotę. Szliśmy aż 90 km przez stepy. Tylko sporadycznie
napotykaliśmy niewielkie zabudowania. W końcu dobrnęliśmy na miejsce. W Polskim
Komitecie powiedziano nam, że nie można nas przyjąć, gdyż dzieci z tego
sierocińca wyjeżdżają na południe. Dano nam kartki na chleb i zupę. Ale jakie
tam były zupy - z lebiodą i kilkoma krupkami kaszy jaglanej w misce. Na noclegi
skierowano nas do baraku, w którym mieszkali Polacy. Choć, pokryty był dachem,
to nie było w nim sufitu. W każdym pomieszczeniu spało po kilka rodzin na
drewnianych pryczach, albo na podłodze. Dla nas nawet nie było wolnego kąta. Nie
mieliśmy też pościeli. Cały nasz majątek stanowiły podarte łachmany na
grzbiecie.. Spaliśmy skuleni pod pryczą na podłodze... Brata już nie
spotkałam...
W połowie lata zorganizowano następny sierociniec. Spaliśmy po dwoje na jednym
łóżku. Kierowniczką została Irena Bajkowska (obecnie tłumaczka literatury
rosyjskiej w Warszawie). W niedługim czasie przybyła tu także moja siostra
Janina. Tu było nam dobrze. Jesienią rozpoczęłyśmy nawet naukę. Ale wszystko
trwało krótko. Przygotowywano nas do wyjazdu za poprzednim sierocińcem. Z chwilą
opuszczenia przez ZSRR przez wojska generała Andersa rozpoczęły się represje.
Sierociniec zlikwidowano. Odcięto nam światło, zabrano łóżka, a dzieci, które
nie miały nikogo chciano zabrać do rosyjskich rodzin. Ja z siostrą nie miałyśmy
już nikogo, bo macocha wyjechała z siostrą i pozostałymi dziećmi na południe i
wraz z wojskiem opuściły ZSRR. Z pomocą przyszli nam obcy ludzie. Mnie z siostrą
adoptowała Magdalena Raczyńska - samotna starsza kobieta z zawodu pielęgniarka.
Mieszkałyśmy z tą panią bardzo krótko, bo miała gruźlicę płuc i pluła krwią...
W grudniu 1944 r. zwolniłyśmy się z pracy, bonie miałyśmy odzieży i butów. Po
prostu nie było, w czym chodzić. Jadłyśmy tylko chleb, który dawano nam na
kartki. Zimą, gdy nie pracowały piekarnie, dostawałyśmy bryłkę ciasta lub garść
mąki. Było często i tak, że przez trzy kolejne dni nic nie miałyśmy w ustach.
Ciężko było też osobom starszym, takim jak: Kazimiera Matuczyńska, czy hrabina
Potocka, które mieszkały w tym baraku. Pani Potocka leżała całymi dniami na
gołej pryczy. Miała spuchnięte, owrzodziałe nogi. Czasem zwlokła się z trudem z
tego barłogu i o lasce chodziła po śmietnikach i zbierała obierki z surowych
ziemniaków i to jadła. W końcu zabrano ją do szpitala, z którego już nie
wróciła...
W 1945 r. został zorganizowany Polski Dom Dziecka. Kierowniczką została
Wincentyna Szewczukiewicz. Przyszła do naszego baraku i powiedziała, że w
związku z tym, że jesteśmy duże, to musimy zwolnić miejsca dla innych małych
dzieci...
Nareszcie nadszedł długo oczekiwany przez wszystkich Polaków rok 1946 i powrót
do kraju. W kwietniu podstawiono wagony towarowe. Po dużych perypetiach udało
nam się zabrać z rodakami.. W Nowosybirsku dołączono do nas dzieci z Mamlutki.
Przez całą drogę na śniadanie i kolację dostawałyśmy suchary z konserwą rybną, a
na obiad zupę. Granicę polska przekroczyłyśmy w maju. Na większych stacjach
zgłaszały się rodziny sierot i zabierały je. Rzucano nam cukierki i chleb.
Naszym punktem docelowym był Gostynin... To tu był Dom Rozdzielczy dla
wszystkich dzieci, które wracały z ZSRR. Po odbyciu kwarantanny przewieziono
nas, do Szymanowa w województwie olsztyńskim...

KONIEC ROZDZIAŁU
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qualintaka.pev.pl
  •