Blog literacki, portal erotyczny - seks i humor nie z tej ziemi


1.2.3. PRZEWROT BEZ OPOZYCJI

Do sukcesu nowej definicji bez watpienia przyczynil sie fakt, ze Komisja Harwardzka miala racje twierdzac, iz podtrzymywanie funkcji zyciowych ludzi w stanie nieodwracalnej spiaczki jest wielkim ciezarem dla rodzin i szpitali; a jesli poruszala sie po nie tak pewnym gruncie, twierdzac, iz stanowi to takze ciezar dla samych pacjentow, bylo przynajmniej oczywiste, ze nie odnosza oni zadnej korzysci. Malo kto bedac pewien, ze nigdy nie odzyska swiadomosci, chcialby byc utrzymywany przy zyciu za pomoca respiratora. Poza zrozumialym pragnieniem unikniecia upiornej perspektywy zapelniania oddzialow szpitalnych pacjentami, ktorych mozgi przestaly funkcjonowac, ostatecznym bodzcem do zmiany stal sie - jak widzielismy - postep w przeszczepianiu narzadow, o ktorym glosno bylo w prasie. Kazdy jest potencjalnym pacjentem smiertelnie potrzebujacym narzadu i dlatego "wielkie zapotrzebowanie na tkanki i narzady", o ktorym mowila robocza wersja raportu Komisji Harwardzkiej, bylo poteznym czynnikiem decydujacym o uzyskaniu poparcia dla zmiany. Ale najbardziej niezwyklym aspektem calego tego procesu byl brak sprzeciwu ze strony srodowisk, po ktorych mozna bylo sie spodziewac goracego protestu przeciwko wszelkiej probie podwazenia swietosci zycia jakiejkolwiek istoty naszego gatunku od momentu poczecia az do smierci. Gdzie byl wtedy ruch na rzecz obrony zycia? Gdzie byl Kosciol katolicki?

Jak na gremium proponujace tak gwaltowna zmiane pojmowania zycia i smierci, Komisja Harwardzka byla w niezwykle szczesliwym polozeniu: na poparcie opinii, ze okreslenie smierci jest sprawa, ktora nalezy pozostawic decyzji lekarzy,

38

mogla zacytowac papieza. Mniej wiecej dziesiec lat wczesniej doktor Bruno Haid, szef oddzialu anestezjologicznego kliniki chirurgicznej uniwersytetu w Innsbrucku w Austrii zadal papiezowi Piusowi XII pytanie, czy pacjent nieprzytomny wskutek porazenia osrodkowego ukladu nerwowego, lecz ktorego zycie - to znaczy, krazenie krwi - zachowane jest dzieki sztucznej wentylacji, nie powinien byc uznany za zmarlego, jesli po kilku dniach nie ma poprawy. Papiez odpowiedzial na to pytanie w przemowieniu wygloszonym na miedzynarodowym kongresie anestezjologow w listopadzie 1957 roku. Przypomnial teologiczne pojecie smierci jako calkowitego i ostatecznego oddzielenia duszy od ciala, lecz powiedzial takze: "Jest sprawa lekarzy, a szczegolnie anestezjologow, podanie jasnej i precyzyjnej definicji <> oraz <> pac-
jenta, ktory <>." 9

To stwierdzenie musialo bardzo utrudnic zorganizowanie wewnatrz Kosciola katolickiego oporu przeciwko propozycji Komisji Harwardzkiej. Lecz byl jeszcze jeden powod, dla ktorego lobby "obrony zycia" nie sprzeciwilo sie wnioskowi, by za zmarlych uznawac ludzi, ktorych mozg przestal funkcjonowac. Ruch ten obawial sie, ze fala poparcia dla idei odlaczania od respiratora ludzi, ktorych mozg przestal funkcjonowac, rozleje sie takze na inne obszary - w szczegolnosci obejmie sprawe eutanazji. Dennis J. Horan, przewodniczacy American Citizens United for Life, napisal, ze prawo uznajace za smierc czlowieka smierc calego jego mozgu uwydatnia wartosci gloszone przez ruch na rzecz obrony zycia, "gdyz zabrania eutanazji, a dopuszcza, by za zmarlych uznani zostali jedynie ci, ktorzy sa rzeczywiscie martwi".10 Germain Grisez i Joseph Boyle, dwaj wybitni amerykanscy filozofowie katoliccy wystepujacy na rzecz obrony zycia, ujeli to jeszcze bardziej dobitnie:

Gdyby poprawna definicja smierci wyeliminowala przypadki bled-
nego klasyfikowania ludzi martwych jako zywych, moglaby osla-
bic presje na rzecz legalizacji eutanazji - sluszny niekiedy nacisk

39

bioracy sie z wlasciwego stosunku do ludzi naprawde martwych,
ktorzy sa uwazani za zywych jedynie wskutek pojeciowego niepo-
rozumienia.11

Tak wiec decyzja, by nie protestowac przeciwko nowej definicji smierci, byla dla ruchu obrony zycia tym bardziej do przyjecia, iz wydawala sie slusznym posunieciem taktycznym: wycofaniem sie na pozycje, z ktorych latwiejsza byla obrona przed naciskami na uchylenie prawnego zakazu eutanazji.

Jednakze organizacjom obrony zycia i filozofom katolickim jak Grisez i Boyle potrzebne bylo jakies uzasadnienie pogladu, ze osoba, ktorej mozg nieodwracalnie przestal funkcjonowac, jest martwa. Trudno im bylo zgodzic sie z Beecherem, ze jest to kwestia arbitralnego wyboru. Jesli zycie ludzkie jest swiete od poczecia do smierci, to jego granice nie moga byc okreslone arbitralnie! Twierdzac, ze organizm jest "systemem zintegrowanym", Grisez i Boyle wyciagneli wniosek: "Smierc jest nieodwracalnym ustaniem zintegrowanego funkcjonowania organizmu." Nastepnie zwrocili uwage na to, ze poniewaz mozg jest organem utrzymujacym "rownowage dynamiczna" tego systemu, smierc nastepuje wtedy, gdy nieodwracalnie i calkowicie ustaje funkcjonowanie calego mozgu. Jest to, jak twierdzili, poprawna definicja smierci "oparta na faktach, bez zadnej radykalnej zmiany znaczeniowej, arbitralnych zalozen lub subiektywnych ocen".12

A zatem Grisez i Boyle probowali bronic definicji smierci jako smierci mozgu, nie przyznajac jednak, ze zawiera ona jakikolwiek element wartosciujacy. Proba ta jest nieprzekonujaca. Tak jak mozemy przeciez zastapic nerki czyms, co przejmie ich funkcje oczyszczania krwi, oraz, aby utrzymac jej krazenie, mozemy zastapic niewydolne serce przeszczepem, podobnie mozemy zastapic mozg czyms, co przejmie jego funkcje utrzymywania zintegrowanego dzialania organizmu. Fakt ten stal sie dobrze znany po szeregu publikacji opisujacych przypadki takie jak Trishy Marshall i Marion Ploch, ktorych funkcje organiczne (kobiety w ciazy) przez dluzszy czas sztucznie podtrzymywano. Jednak wtedy, gdy pisali Grisez i Boy-

40

le, powszechnie sadzono, ze niezaleznie od rodzaju zastosowanych srodkow medycznych, niemozliwe jest podtrzymywanie przy zyciu ciala osoby w stanie smierci mozgowej dluzej niz przez kilka dni. Echo tego przekonania odbija sie nawet w raporcie Komisji Prezydenckiej.13 Gdy nikt nie probowal przedluzac zycia ludzi, u ktorych ustaly funkcje mozgu, ludzie ci oczywiscie wkrotce umierali. Lecz w polowie lat osiemdziesiatych sytuacja zaczela ulegac zmianie. W 1986 roku czasopismo "Neurosurgery" opublikowalo wyniki badan przeprowadzonych w Japonii, gdzie smierci mozgu nie uznaje sie za smierc czlowieka. Lekarze japonscy spostrzegli, ze ludziom z martwym mozgiem brakuje hormonu antydiuretycznego, ktory normalnie produkowany jest przez mozg (jest to hormon, ktory powoduje zwezanie sie naczyn krwionosnych). Postanowili za pomoca kroplowki podac go na probe pacjentom w stanie smierci mozgowej. To proste posuniecie sprawilo, ze pacjenci, ktorzy w innym przypadku za kilka dni byliby martwi takze w klasycznym sensie, przezywali przecietnie 23 dni po smierci mozgu.14

Badania te wskazywaly na to, ze przy zastosowaniu jeszcze innych technik, pacjentow z martwym mozgiem byc moze udaloby sie utrzymywac przy zyciu dowolnie dlugo. To wlasnie wykazali lekarze szpitala w Erlangen i Highland General Hospital, utrzymujac przy zyciu ciala Marion Ploch i Trishy Marshall. Bez "zintegrowanego funkcjonowania organizmu" ciaza nie moglaby trwac ponad trzy miesiace i zakonczyc sie urodzeniem zdrowego dziecka. Inne badania pokazaly, ze funkcje somatyczne pacjentow z martwym mozgiem mozna podtrzymywac nawet przez okres 201 dni.15 Zintegrowane sily intensywnej terapii wspolczesnej medycyny przejely role mozgu w jego funkcji zarzadzania cialem.

Dlaczego zatem powinnismy uznac, ze o smierci decyduje jedynie smierc mozgu, a nie nerek lub serca, skoro mozna zastapic funkcje kazdego z tych narzadow? Otoz dlatego, ze wcale nie "integrujace" lub "koordynujace" funkcje mozgu, lecz raczej jego zwiazek ze swiadomoscia i osobowoscia spra-

41

wia, ze jego smierc jest koncem wszystkiego, co ma dla nas wartosc. Dlatego wlasnie nigdy nie sadzilibysmy, ze nasze zycie sie zakonczylo, gdyby nasze nerki ulegly zniszczeniu, zylibysmy zas nadal jako zintegrowany organizm dzieki podlaczeniu do maszyny, ktora przejelaby ich funkcje. Lecz gdyby zniszczeniu ulegl nasz mozg, a zylibysmy nadal jako zintegrowany uklad tylko dzieki podlaczeniu do maszyny przejmujacej jego funkcje (lecz nie przywracajacej nam swiadomosci), to uwazalibysmy, ze nasze zycie sie skonczylo. Niejest to "sprawa faktow". Jesli chcemy wyznaczyc moment smierci, nim cialo ostygnie i zesztywnieje (albo - by uniknac wszelkiego ryzyka - nim zacznie gnic) - to wydajemy sad o charakterze etycznym.

Podsumowujac: zmiana definicji smierci odwolujaca sie do pojecia smierci mozgu przeszla tak gladko dlatego, ze pacjentom z martwym mozgiem nie wyrzadzala szkody, a wszystkim innym przynosila korzysci: rodzinom pacjentow, szpitalom, chirurgom przeprowadzajacym transplantacje, ludziom potrzebujacym przeszczepow, ludziom niepokojacym sie, ze byc moze pewnego dnia beda potrzebowac przeszczepu, ludziom obawiajacym sie, ze i oni ktoregos dnia mogliby zostac podlaczeni do respiratora, mimo ze ich mozg umarl, oraz podatnikom i rzadom. Opinia publiczna zrozumiala, ze jesli mozg ulegl zniszczeniu, to niemozliwe jest odzyskanie swiadomosci, a wiec utrzymywanie przy zyciu ciala jest bezcelowe. Uznanie ludzi w takim stanie za martwych bylo tez wygodnym sposobem unikniecia problemu zaprzestania leczenia. Nawet Kosciol katolicki i ruch na rzecz obrony zycia dostrzegly pewne korzysci wynikajace ze zmiany definicji smierci. Nie bylo nikogo, kto by naruszyl te rownowage.

42
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qualintaka.pev.pl
  •