ďťż

Blog literacki, portal erotyczny - seks i humor nie z tej ziemi


Autor: Gunnar Gallmo
Tytul: Baśń o Międzygalaktycznym Wieśniaku

(La fabelo pri la intergalaksia komparano)

Z "NF" 4/95


Kiedyś, kiedyś był sobie mały system słoneczny, którego
słońce miało wkrótce eksplodować, z czym, jak wiadomo,
naprawdę nie ma żartów.
Wokół małego słońca, które miało wkrótce eksplodować,
krążyły dwie planety, zamieszkane przez walecznych śmiałków,
co do jednego wykształconych w mieście, a ponadto jeszcze
asteroid wieśniaków. Pewien jego mieszkaniec odbył kiedyś
wyprawę na sąsiedni bezludny asteroid i z tego powodu zwano
go Międzygalaktycznym Wieśniakiem. Każdego ranka
Międzygalaktyczny Wieśniak wstawał bardzo wczesną porą i
kierując czujne spojrzenie ku drżącemu słońcu na
wysokościach doił byki (pozostali wieśniacy woleli doić
krowy).
Tymczasem na miejskich planetach ludzie łamali sobie
głowy, snuli projekty i przyznawali fundusze na badania,
które dałyby odpowiedź na pytanie, jak uniknąć usmażenia
przez słońce, mające wszak wkrótce eksplodować. A wspólna
dla obu planet Akademia Nauk ogłosiła dekretem, że
ktokolwiek rozwiąże ten problem, dostanie za żonę córkę
przewodniczącego wspólnej dla obu planet Akademii Nauk
(przykre to, drogi czytelniku, ale właśnie tak zaślepiona w
sprawach płci była rzeczona akademia; nie wiń mnie za to,
gdyż jedynie przytaczam fakty) i będzie mógł (z pewnością
nie "mogła", gdyż w swym zaślepieniu akademia owa nie
dopuszczała możliwości, by jakakolwiek kobieta była w stanie
tego dokonać) otrzymać do wykorzystania w ściśle prywatnych
celach połowę funduszy badawczych przewidzianych na
wszystkie projekty.
Wkrótce treść dekretu stała się znana na asteroidzie
wieśniaków. Poznał ją także Międzygalaktyczny Wieśniak i
zaczął również dumać, kierując czujne spojrzenie ku drżącemu
słońcu na wysokościach.
W owym czasie mieszkał na tym asteroidzie pewien mędrzec,
będący dalekim znajomym Międzygalaktycznego Wieśniaka. Nasz
bohater podążył więc do mędrca i spytał go, czy potrafi coś
wymyślić.
- Nie - odparł tamten, kierując czujne spojrzenie ku
drżącemu słońcu na wysokościach. - Tego, niestety, nie
potrafię. Znam tylko jeden sposób, ale niewykonalny. Musisz
bowiem wiedzieć, że na wschód od Mgławicy Andromedy, a na
zachód od Obłoków Magellana znajduje się czarna dziura, w
tej zaś czarnej dziurze znajduje się nieznany pierwiastek
chemiczny, który ma taką dziwną moc, że w zetknięciu z jaką
bądź planetą rozpuszcza jej skorupę i odsłania płaszcz,
zamieniając w ten sposób planetę w nowe małe słońce; co
więcej, posiadacz tego pierwiastka może wywoływać
protuberancje, aby za ich pomocą kierować nowym słońcem
wedle własnej woli. Gdybyśmy mogli ściągnąć tutaj ten
pierwiastek i umieścić go na jednej z miejskich planet,
następnie umieścić nasz asteroid na orbicie okalającej tę
planetę, a potem wyprowadzić ją, a więc i nas, poza nasz
skazany na obumarcie system słoneczny, problem przestałby
istnieć.
Musi jednak wiedzieć także - ciągnął mędrzec - że nikt
wchodzący do czarnej dziury nie może już się z niej
wydostać, ponieważ w czarnej dziurze mieszka chochlik
grawitacyjny, który chwyta każdego przybysza i trzyma go tak
mocno, że przybyszowi nigdy nie uda się wyswobodzić, chyba
że powie dokładnie to, czego akurat chochlik sobie życzy.
Tego zaś dotąd nie potrafił nikt i ponad wszelką wątpliwość
nikt nie będzie potrafił dopóty, dopóki w naszym
wszechświecie jest choćby odrobina ciepła.
(Nie wiń mnie i tym razem, drogi czytelniku, za zawiły
słowiański styl w tym cytacie. Nie jestem Słowianinem, ale
mędrzec podawał się za potomka Dostojewskiego, który jego
zdaniem zawsze mówił w ten sposób po esperancku. A ponieważ
o ile wiem, Dostojewski nigdy nie mówił po esperancku, nie
mogę oskarżyć mędrca o kłamstwo.)
- Może zatem ja - odezwał się wieśniak - zdołam
powiedzieć chochlikowi dokładnie to, czego chce.
- Ech, gadasz, co ci podszeptuje twój słaby umysł - rzekł
mędrzec.
Ale Międzygalaktyczny Wieśniak nie pozwolił się speszyć.
Wsiadł do swojej małej sondy kosmicznej, po czym udał się we
wskazane przez mędrca miejsce na wschód od Mgławicy
Andromedy, a na zachód od Obłoków Magellana, i spotkał tam
żonę chochlika grawitacyjnego, która właśnie piekła chleb.
- Pokój wszelkich duchów międzygalaktycznych z tobą -
powiedział.
- Kim jesteś? Kto odważa się wejść do naszej czarnej
dziury? - spytała żona chochlika grawitacyjnego.
- Jestem lichą próbką gatunku Homo sapiens, przybyłą z
systemu słonecznego, którego słońce ma wkrótce eksplodować,
z czym, jak wiadomo, naprawdę nie ma żartów! - odrzekł
Międzygalaktyczny Wieśniak.
- Tutaj też nie ma żartów - powiedziała żona chochlika -
bo kiedy wróci mój mąż, natychmiast cię pochwyci i będzie
trzymał tak mocno, że nigdy nie uda ci się wyswobodzić,
chyba że powiesz dokładnie to, czego akurat sobie życzy.
Tego zaś dotąd nie potrafił nikt i ponad wszelką wątpliwość
nikt nie będzie potrafił dopóty, dopóki w naszym
wszechświecie jest choćby odrobina ciepła.
- Może zatem ja - odezwał się wieśniak - zdołam
powiedzieć twojemu mężowi dokładnie to, czego chce.
- Ech, gadasz, co ci podszeptuje twój słaby umysł -
burknęła żona chochlika. - Podoba mi się jednak twoja
odwaga. Tam w kącie jest piąty wymiar. Ukryj się w nim, a
potem zobaczymy, może ci jakoś pomogę.
Międzygalaktyczny Wieśniak natychmiast zrobił, co mu
kazano, i dobrze że się nie ociągał, bo po chwili chochlik
grawitacyjny przekroczył próg i zaczął nieufnie węszyć.
- Tfu - powiedział. - Cuchnie tu gatunkiem Homo sapiens!
- To dlatego - odparła jego żona - że piekę z mąki
zrobionej z tego astronauty, którego tu wciągnęło i
rozerwało na cząstki elementarne.
- Czyżby? - mruknął chochlik grawitacyjny. - Hę! -
mruknął powtórnie. - No tak - mruknął jeszcze raz. - Będzie
dobry chleb.
- Tymczasem powiedz mi coś, proszę - ciągnęła żona. -
Łamię sobie nad tym głowę dniami i nocami, jeśli w ogóle w
czarnej dziurze można mówić o dniach i nocach, w każdym
razie nie daje mi to spokoju.
- O cóż chodzi? - spytał chochlik grawitacyjny.
- Widzisz - odezwała się znów jego żona. - Ilekroć ktoś
tutaj wchodzi, natychmiast chwytasz go i trzymasz tak mocno,
że nigdy nie uda mu się wyswobodzić, chyba że powie dokładnie
to, czego akurat sobie życzysz, tego zaś dotąd nie potrafił
nikt i ponad wszelką wątpliwość nikt nie będzie potrafił
dopóty, dopóki w naszym wszechświecie jest choćby odrobina
ciepła. Co jednak właściwie chcesz usłyszeć?
- Wyjawię ci to - rzekł chochlik grawitacyjny. - Ale
musisz mi najpierw przyrzec, że nigdy nikomu tego nie
zdradzisz.
- Przyrzekam - zgodziła się żona.
- Ponieważ jednak jesteś chochlicą - mówił dalej chochlik
grawitacyjny - i ponieważ my, chochliki, nie mamy zwyczaju
dotrzymywać danego przyrzeczenia, musisz też przyrzec, że
dotrzymasz przyrzeczenia.
- I to przyrzekam - powiedziała żona.
- No, dobrze - rzekł chochlik grawitacyjny. - Poznaj więc
moje życzenie. Chcę wiedzieć, ile wynosi liczba pi z
dokładnością do stu tysięcy miejsc po przecinku, bo dręczy
mnie to nieznośnie od czasu, gdy byłem paskudnym chochliczym
oseskiem.
- Uhaha! - wykrzyknął Międzygalaktyczny Wieśniak ze swej
kryjówki w piątym wymiarze.
- Kto i skąd woła tutaj "uhaha"? - spytał chochlik
grawitacyjny.
- Woła licha próbka gatunku Homo sapiens, przybyła z
systemu słonecznego, którego słońce ma wkrótce eksplodować,
z czym, jak wiadomo, naprawdę nie ma żartów! - odrzekł
Międzygalaktyczny Wieśniak.
- Więc to ty cuchnąłeś, nie mąka - stwierdził chochlik
grawitacyjny.
- Zawsze tak mówiono nam, wieśniakom - powiedział
Międzygalaktyczny Wieśniak. - Ale mnie to już od dawna nie
gniewa.
I wyszedłszy z piątego wymiaru, pokazał się chochlikowi
grawitacyjnemu, który natychmiast go pochwycił i trzymał tak
mocno, że wieśniakowi nigdy nie udałoby się wyswobodzić. A
chochlik kazał sobie powiedzieć dokładnie to, czego akurat
sobie życzył.
- To trochę potrwa - powiedział Międzygalaktyczny
Wieśniak. - To znaczy trochę potrwa wypowiadanie liczby pi
z dokładnością do stu tysięcy miejsc po przecinku.
- Och - powiedział chochlik grawitacyjny. - A więc
podsłuchałeś, że to właśnie chcę usłyszeć?
- Owszem - przyznał Międzygalaktyczny Wieśniak.
- Trudno - powiedział chochlik grawitacyjny. - Bierz się do
roboty! Jeśli nie powiesz mi, ile wynosi liczba pi z
dokładnością do stu tysięcy miejsc po przecinku, nigdy stąd
nie wyjdziesz.
- Ale, ale - zainteresował się Międzygalaktyczny
Wieśniak. - Gdzie są ci wszyscy, którzy nigdy stąd nie
wyszli?
- Zjadłem ich - rzekł chochlik grawitacyjny.
- Czyżby? - mruknął Międzygalaktyczny Wieśniak. - Hę! -
mruknął powtórnie. - No tak - mruknął jeszcze raz.
Po tych słowach zaraz zaczął przepowiadać chochlikowi
pierwsze sto tysięcy miejsc dziesiętnych liczby pi, bo taka
właśnie była jego ulubiona rozrywka, kiedy w dzieciństwie
spędzał długie godziny na pasaniu bydła.
Chochlik grawitacyjny tak się ucieszył, tak rozradował,
że zatańczył z Międzygalaktycznym Wieśniakiem w koło, a
potem puścił go i spytał, jaką przysługą może się
odwzajemnić.
- Możesz wypluć z siebie wszystkich ludzi, których
wcześniej pochwyciłeś i zjadłeś - odrzekł Międzygalaktyczny
Wieśniak.
- Gdybym to zrobił - powiedział chochlik grawitacyjny -
gęstość zaludnienia przekroczyłaby wszelką miarę.
- Czyżby? - mruknął Międzygalaktyczny Wieśniak. - Hę! -
mruknął powtórnie. - No tak - mruknął jeszcze raz. - Wobec
tego nie musisz.
Potem wyszedł z czarnej dziury, ale zaraz wszedł do niej
znowu, bo przecież całkiem zapomniał, że ma wziąć z sobą
nieznany pierwiastek chemiczny.
- To znowu ty? - spytał chochlik grawitacyjny, widząc
wchodzącego Międzygalaktycznego Wieśniaka. - Czego tym razem
chcesz?
- Ja tylko o czymś zapomniałem - wyjaśnił
Międzygalaktyczny Wieśniak.
- O czym takim? - spytał chochlik grawitacyjny.
- Całkiem zapomniałem, że mam wziąć z sobą nieznany
pierwiastek chemiczny, który ma taką dziwną moc, że w
zetknięciu z jaką bądź planetą rozpuszcza jej skorupę i
odsłania płaszcz, zamieniając w ten sposób planetę w nowe
małe słońce; co więcej, posiadacz tego pierwiastka może
wywoływać protuberancje, aby za ich pomocą kierować nowym
słońcem wedle własnej woli.
- Nie mam tutaj takiego pierwiastka - powiedział chochlik
grawitacyjny.
- Chyba jednak masz - sprzeciwił się Międzygalaktyczny
Wieśniak - bo wiem to od mędrca z mojego asteroidu.
- No, mam czy nie mam - rzekł chochlik grawitacyjny - ty
i tak nie możesz go dostać.
- Chyba jednak mogę - powiedział Międzygalaktyczny
Wieśniak - bo inaczej wpadnę w straszliwy gniew.
- I co zrobisz - spytał chochlik grawitacyjny - kiedy
wpadniesz w ten straszliwy gniew?
- Kiedy wpadnę w ten straszliwy gniew - odrzekł
Międzygalaktyczny Wieśniak - zetnę ci głowę.
- A czymże to zetniesz mi głowę, kiedy wpadniesz w ten
straszliwy gniew? - spytał chochlik grawitacyjny.
- Mieczem, który noszę u pasa - odrzekł Międzygalaktyczny
Wieśniak.
- Wcale nie widzę miecza u twojego pasa - stwierdził
chochlik grawitacyjny.
- Hm, w takim razie musiałem go zostawić w domu -
przyznał Międzygalaktyczny Wieśniak. - Ale nie ma to
większego znaczenia, bo przemoc i tak nigdy nie rozwiązuje
problemów. Zamiast grozić powiedzmy więc lepiej na przykład,
że jeśli nie dasz mi tego chemicznego pierwiastka, wyliczę
jeszcze raz sto tysięcy miejsc dziesiętnych liczby pi, ale w
odwrotnym porządku, żebyś znowu je zapomniał.
- O, nie! Tylko nie to! - wykrzyknął chochlik
grawitacyjny, zaraz też dał Międzygalaktycznemu Wieśniakowi
potrzebny pierwiastek.
Wtedy Międzygalaktyczny Wieśniak wziął pierwiastek,
wsiadł do swojej małej sondy kosmicznej i powrócił do małego
systemu słonecznego, którego słońce miało wkrótce
eksplodować. A przybywszy na miejsce, natychmiast udał się
na Pierwszą Planetę Miejską i kierując czujne spojrzenie ku
drżącemu słońcu na wysokościach odszukał Pierwszy
Departament Administracyjny i zdołał uzyskać rozmowę z jego
Ostatnim Sekretarzem.
- W jakiej sprawie pan przyszedł? - spytał urzędnik.
- Przyszedłem w sprawie uznania mojego prawa do ożenku z
córką pana przewodniczącego, ponadto w sprawie przyznania mi
do wykorzystania w ściśle prywatnych celach połowy funduszy
badawczych przewidzianych na wszystkie projekty, wreszcie
zaś w sprawie ocalenia życia mieszkańców tego systemu
słonecznego - odrzekł Międzygalaktyczny Wieśniak.
- W tej sprawie - powiedział Ostatni Sekretarz Pierwszego
Departamentu Administracyjnego Pierwszej Planety Miejskiej -
musi pan rozmawiać z panem przewodniczącym.
- Czyżby? - spytał Międzygalaktyczny Wieśniak.
- A to będzie trudne - ciągnął sekretarz.
- Dlaczego? - spytał Międzygalaktyczny Wieśniak.
- Ponieważ - odrzekł sekretarz - będzie pan musiał
wypełnić siedemnaście razy po siedemnaście formularzy, nie
zyskując mimo to najmniejszej pewności, że pan
przewodniczący zechce się z panem spotkać.
- Czyżby? - spytał Międzygalaktyczny Wieśniak.
To powiedziawszy, wypełnił siedemnaście razy po
siedemnaście formularzy, a skończywszy, spytał Ostatniego
Sekretarza Pierwszego Departamentu Administracyjnego
Pierwszej Planety Miejskiej, czy teraz będzie mu wolno
rozmawiać z panem przewodniczącym wspólnej dla obu planet
Akademii Nauk.
- To się okaże - odparł sekretarz.
- Kiedy? - spytał Międzygalaktyczny Wieśniak.
- To także się okaże - odparł sekretarz.
- Ale słońce ma wkrótce eksplodować, z czym, jak wiadomo,
naprawdę nie ma żartów - powiedział Międzygalaktyczny
Wieśniak.
- Czy pańska sprawa ma związek z tym stanem rzeczy? -
spytał sekretarz.
- Zapewne można byłoby tak powiedzieć - potwierdził
Międzygalaktyczny Wieśniak.
- Cóż, w tej sytuacji - stwierdził sekretarz - chyba
będzie można powołać się na nadzwyczajne okoliczności. Niech
więc pan się spotka z panem przewodniczącym. Proszę tylko
zostawić mi swój adres, żebym wiedział dokąd wysłać
rachunek, opiewający na sumę w wysokości mojej zwyczajowej
łapówki.
I tak Międzygalaktyczny Wieśniak, powiadomiwszy
Ostatniego Sekretarza Pierwszego Departamentu
Administracyjnego Pierwszej Planety Miejskiej o swym
adresie, żeby ten wiedział, dokąd wysłać rachunek,
opiewający na sumę w wysokości zwyczajowej łapówki, spotkał
się wreszcie z przewodniczącym wspólnej dla obu planet
Akademii Nauk.
- W jakiej sprawie pan przyszedł? - spytał
przewodniczący.
- Przyszedłem w sprawie uznania mojego prawa do ożenku z
córką pana przewodniczącego, ponadto w sprawie przyznania mi
do wykorzystania w ściśle prywatnych celach połowy funduszy
badawczych przewidzianych na wszystkie projekty, wreszcie
zaś w sprawie ocalenia życia mieszkańców tego systemu
słonecznego - odrzekł Międzygalaktyczny Wieśniak.
- W tej sprawie - powiedział przewodniczący - musi pan
rozmawiać z panem przewodniczącym wspólnej dla obu planet
Akademii Nauk.
- Ale to przecież pan we własnej osobie - powiedział
Międzygalaktyczny Wieśniak.
- Ano tak, rzeczywiście - przyznał przewodniczący
wspólnej dla obu planet Akademii Nauk. - Dobrze więc. W tej
sytuacji będzie pan mógł się ze mną spotkać.
- Przecież właśnie to robię - powiedział
Międzygalaktyczny Wieśniak.
- Ano tak, rzeczywiście - zgodził się przewodniczący. -
Dobrze więc, po co pan zawraca mi głowę?
- Zawracam panu głowę - powiedział Międzygalaktyczny
Wieśniak - bo słońce wkrótce eksploduje, z czym, jak
wiadomo, naprawdę nie ma żartów.
- Ano nie ma - przyznał przewodniczący. - Dobrze więc, i
co pan zamierza z tym fantem zrobić?
- Proszę posłuchać - powiedział wieśniak. - Zdobyłem
nieznany pierwiastek chemiczny, który ma taką dziwną moc, że
w zetknięciu z jaką bądź planetą rozpuszcza jej skorupę i
odsłania płaszcz, zamieniając w ten sposób planetę w nowe
małe słońce: co więcej, posiadacz tego pierwiastka może
wywoływać protuberancje, aby za ich pomocą kierować nowym
słońcem wedle własnej woli. Jeśli wszyscy mieszkańcy naszego
systemu słonecznego stłoczą się na moim asteroidzie i jeśli
zetkniemy ów pierwiastek z którąś miejską planetą, a potem
umieścimy nasz asteroid na orbicie dokoła tej planety i
wyprowadzimy tę planetę, a więc również nas, poza nasz
skazany na obumarcie system słoneczny, problem przestanie
istnieć.
- Ano rzeczywiście, to prawda - powiedział
przewodniczący.
- A potem ożenię się z pańską córką i wykorzystam w
ściśle prywatnych celach połowę funduszy badawczych
przewidzianych na wszystkie projekty - ciągnął
Międzygalaktyczny Wieśniak.
- Dobrze więc, niech tak będzie - powiedział
przewodniczący.
Wszyscy mieszkańcy systemu słonecznego stłoczyli się
zatem na wiejskim asteroidzie i zetknęli nieznany
pierwiastek z Drugą Planetą Miejską, i umieścili wiejski
asteroid na orbicie okalającej nowe niewielkie słońce, a
potem wyprowadzili to nowe słońce, a więc i wiejski
asteroid, poza skazany na obumarcie system słoneczny.
Ledwie zdołali to zrobić, stare słońce eksplodowało, a
jego najdalej sięgające protuberancje omal nie liznęły ich
pleców.
Ale Międzygalaktyczny Wieśniak ożenił się z córką
przewodniczącego wspólnej dla obu planet Akademii Nauk, bo
mimo iż obie planety przestały istnieć, w każdym razie jako
planety, to przyrzeczenie jest jednak przyrzeczeniem, a
przewodniczący zawczasu wszystko tak urządził, by mógł
zachować swój tytuł. Międzygalaktyczny Wieśniak z żoną żyli
szczęśliwie, póki się nie zmęczyli, a wieśniak wykorzystał w
ściśle prywatnych celach połowę funduszy badawczych
przewidzianych na wszystkie projekty i nigdy więcej nie
musiał wstawać bardzo wczesną porą, by doić byki (pozostali
wieśniacy woleli zajmować się krowami i żaden z nich
nie wpadł na pomysł dojenia byka).
I jeśli wieśniak i jego żona nie umarli jeszcze od
nadmiaru rozpusty, to zapewne nadal używają życia.
Przełożył Wojciech Usakiewicz

GUNNAR GALLMO
Szwed, pisze w języku esperanto. Kilkakrotnie zdobył
nagrody na konkursach literackich Powszechnego Związku
Esperanta (UEA). Dwa jego monodramy: "Wolfgangerl" i
"Einstein - konfeso el Seolo" (Einstein - wyznanie z Szeolu)
znajdują się w repertuarze warszawskiego Teatru "Espero".
Przedstawione opowiadanie pochodzi z antologii "Sferoj 8",
wydanej przez grupę NIFO (Ufo), o której proszę czytać w
"NF" 1/95 na str. 74.
W.U.

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qualintaka.pev.pl
  •