ďťż

Blog literacki, portal erotyczny - seks i humor nie z tej ziemi


Autor: Marek Baraniecki
Tytul: Głowa Kasandry

Z "NF" 2/92

scenariusz filmowy na motywach powieści Marka Baranieckiego
pod tym samym tytułem

Marek Baraniecki urodził się 16 czerwca 1954 roku w
Gliwicach. Inżynier środowiska, dziennikarz studencki,
wielka gwiazda "Fantastyki" pierwszej połowy lat
osiemdziesiątych. Autor jedynej książki "Głowa Kasandry"
(zawartość: "Karlgoro godzina 18", "Wynajęty człowiek",
"Głowa Kasandry", "Teatr w dolinie ciszy"; KAW 1985, wydanie
II Reporter 1990). Obecnie jako "meteor" - miejmy nadzieję,
że to przejściowa kwalifikacja - udziela Oramusowi wywiadu
na stronach
Kilka uwag o scenariuszu "Głowy Kasandry" dla tych,
którzy utworu nie znają, a może właśnie dla tych zwłaszcza,
którzy przeczytali go w oryginale - pierwszy rozdział
drukowaliśmy jako opowiadanie ("F" nr 7/83); całość ukazała
się we wspomnianym zbiorku. Otóż praca pisarza nad przeróbką
własnego utworu dla kina jest zajęciem pasjonującym i
zarazem ponurym. Pojawia się możliwość modyfikacji i
aktualizacji tego, co się kiedyś wymyśliło, ale połączona z
koniecznością opowiedzenia historii wyłącznie w obrazku.
Filmowcy zwykle zaczynają rozmowę z autorem od tego, że
trzeba zmienić początek, zakończenie, inaczej rozłożyć
akcenty w środku, zmodyfikować fabułę, przemodelować
bohaterów, a c a ł a r e s z t a może zostać w
scenariuszu po staremu. Z reguły przerzucają tę robotę na
barki pisarza, od czasu do czasu burząc szalonymi pomysłamai
to, co uda mu się wymyślić. Pisarz dowiaduje się więc, że
wszystko w jego wizji jest względne, niekonieczne, może
podlegać wymianie, zakwestionowaniu, transformacji. Nie
płynie to bynajmniej ze szczególnej perfidii filmowców. Taka
jest natura spotkania pisarza, który myśli słowem i ideami,
z reżyserem, którego żywiołem są obrazy, egzaminatorem
wielbiciele Schwarzeneggera, a ogranicznikiem możliwości
techniczne kraju i kinematografii, które reprezentuje. W
przypadku "Głowy Kasandry" - 1985 rok! - dochodziły jeszcze
do głosu względy polityczne. Kto przetrwa globalny konflikt
atomowy? Jak oznakowane będą (amerykańskie czy radzieckie)
rakiety rozbrajane przez Hornica? W jakim rejonie świata
będzie się dziać akcja? Kto rozpoczął wojnę?... Właściwie
nie istniały wówczas konkretne odpowiedzi, które mogłyby
satysfakcjonować cenzorów PRL. Pozostawały uniki i nadzieja,
że na planie da się zaaranżować więcej niż zapowiedziano w
scenariuszu.
Przedstawiony państwu produkt jest więc owocem i
świadectwem wielopiętrowego kompromisu. Autor musiał skrócić
historię do jednego wątku, opowiedzieć ją w bardzo
zewnętrznym języku obrazów, podporządkować fabułę
scenariuszowemu prawu mnożenia kulminacji, rozładowań i
wolt. Są to właściwie notatki dla reżysera i zwiastun dla
producenta. Język, inaczej niż było w prozie Baranieckiego,
pełni tu funkcje przede wszystkim służebne, autor nie
puszcza się na specjalne efekty literackie, bo nie ma po co.
Całość miała zagrać dopiero na ekranie przed oczyma widzów
zanurzonych w fotelach. Nie zagrała i pewnie już nie zagra.
Żyjemy w innym czasie, boimy się innych, raczej nie
atomowych demonów, a w dodatku polskiej kinematografii nie
stać dziś na stworzenie przekonywającej wizji SF.
Proszę potraktować prezentację tego scenariusza jako
okazję do nostalgicznego spotkania z przeszłością i dowód,
że Baraniecki nie próżnował w czasie, w którym my, trochę
pomstując, wołaliśmy o jego nowe opowiadania. Poza tym nawet
w przetworzonej i zredukowanej "Głowie Kasandry" zostało
sporo groźnego uroku (a także przybyło parę świeżych
pomysłów), więc bez wątpienia zasługuje ona na
przedstawienie czytelnikom "Nowej Fantastyki".
Scenariusz filmowy "Głowy Kasandry" został przygotowany
przez Marka Baranieckiego, Pawła Karpińskiego i Andrzeja
Wojnacha dla Zespołu Filmowego "Perspektywa".
(mp)

Wczesnym świtem Hornic stał nad brzegiem opróżnionego z wody
stawu. Patrzył na jego dno, gdzie wśród rozjeżdżonych kolein
od kół i kałuży błota powbijane były połączone drutem
stalowe pale, tworząc swoistą przestrzeń przypominającą pole
poszukiwań archeologicznych.
Musiało być chłodno, bo w pewnej chwili otulił się
mocniej kurtką z tygrysiej skóry, odwrócił i szybkim krokiem
ruszył w kierunku ciemniejącej na tle lasu bryły pojazdu.
Była to przerobiona ze zwykłego transportera opancerzonego
jego baza na kołach.
Przez półokrągły właz wsunął się do środka. Siadając na
przednim fotelu, rutynowym ruchem włączył zasilanie i
monitory. Na jednym z ekranów pojawił się napis "Skażenia
nie ma", na drugim "Reakcja zero". Uruchomił jeszcze jeden,
na którym ukazał się brązowo-biały obraz terenu. Nacisnął
kolejne klawisze i obraz na ekranie zaczął przekształcać się
w schematyczny zarys rakiety. Jednocześnie na ekranie obok
przesuwały się całe szeregi cyfr, liter i znaków. Hornic
patrzył na nie jak zahipnotyzowany. Cichy elektroniczny pisk
i błysk małej czerwonej lampki zasygnalizował zakończenie
programu. Na ekranie świecił się napis "Start 1,00".
Pocił się. Drobne krople pokryły mu czoło. Nerwowo wytarł
w kurtkę spoconą dłoń. Jeszcze raz spojrzał na ekran,
nieznacznym ruchem przeżegnał się i nacisnął duży czerwony
klawisz.
Cyfry błyskawicznie zaczęły się zmniejszać. Przy "0.00" z
zewnątrz dobiegł niski zduszony grzmot. Obraz na ekranie
ponownie przekształcił się w schemat terenu. Widać było, jak
w zagłębieniu stawu pojawia się szczelina. Na zewnątrz grunt
zaczął załamywać się na brzegach w gliniastym dnie
szczeliny. Powbijane w dno stalowe pale zaczęły przechylać
się. Pęknięcie w ziemi powiększało się. Błoto z dna zaczęło
wpadać do środka. Kiedy rozwarcie osiągnęło szerokość około
metra, dudnienie ustało. Szczelina przestała się powiększać.
Zamarły też pochylone pod kątem 45 stopni pale.
Transporter zjechał na dno stawu i zatrzymał się. Ubrany
w kombinezon Hornic wyszedł z maską przeciwgazową na
pancerz. Uruchomił burtowy wyciągnik z krzesełkiem na końcu
ramienia i ustawił go na takiej wysokości, że mógł na nie
bez trudu wsiąść. Palcami dotknął pneumatycznych przewodów,
poprawił coś i zajął miejsce. Zapiął się starannie
karabinkami do oparcia i podłączył końcówki wyposażenia
kombinezonu do kabli zwisających mu zza pleców. Ruszył, ale
już dwa metry pod krawędzią szczeliny zatrzymał się,
manipulując sterownikami przy oparciu ręki. Przetarł
rękawicą szkła maski i zamarł z ręką uniesioną ku górze.
Betonowy silos był pusty. Jeden rząd czerwonych świateł
ginął w głębokiej na około 9 metrów wilgotnej czeluści. Z
ust Hornica wydobył się zduszony przez maskę wściekły
wrzask. Lejąca się z góry cienkim strumieniem brudna woda
rozbryzgiwała się na nieruchomej postaci człowieka na
krzesełku.

Spał nerwowo, rzucając głową po pościeli i jęcząc przez sen.
Przebudził się tak samo, jak spał. Otworzył oczy, czując, że
jest obserwowany. Trzeźwym ruchem chwycił z podłogi maczetę
i skoczył w kierunku okna. Podglądający go przez rozchylone
płócienne zasłony dwaj mali chłopcy zeskoczyli błyskawicznie
na dach przybudówki, zwinnie zsunęli się z niej na ziemię i
z radosnym śmiechem zniknęli za szopą. Otoczona drewnianą
palisadą niewielka osada budziła się do życia.
Z mokrymi po kąpieli włosami na dźwięk gongu zszedł na
dół do jadalni po trzeszczących, męskich schodach.
- Nasza enklawa zawsze otwarta jest dla ludzi, którzy
dobrze sobie nawzajem życzą.
Te słowa wypowiedział siedzący na przedzie ławy gospodarz
Robert Walath. - Witamy z żoną i całą rodziną wszystkich,
których los zaprowadził w nasze strony - kontynuował. -
Życzymy, aby ten los był dla wszystkich szczęśliwy.
W trakcie jego przemowy Hornic rozejrzał się po
zebranych. Ich pogodne twarze nosiły ślady przebytych
chorób. Siedzieli w spokoju, w nienagannie czystych,
przedziwnie skomponowanych ubraniach, przed również na
zasadzie przypadku ustawioną zastawą stołową, gdzie obok
porcelanowego talerza stał aluminiowy kubek z urwanym uchem.
Gospodarz złożył ręce do modlitwy.
- Przez pamięć tych, których nie ma... - zawahał się na
moment... niech prawo życia będzie silniejsze od wspomnień.
Podniósł wzrok i jego spojrzenie spotkało się z oczyma
Hornica.
- Pobłogosław panie te dary, abyśmy dzień dzisiejszy
przeżyli w zdrowiu i siłach - Hornic przeniósł spojrzenie na
ścianę za Robertem, gdzie obok starego olejnego płótna
przedstawiającego średniowieczne zimowe polowanie oraz
plakatu "Wędrowcze, strzeż się gazu" wisiała mapa okolicy z
naniesionymi poprawkami linii rzek i strumieni.
- Aby ślad promieniowania nie pozostał na tych produktach
i ani ich skażona cząstka nie zatruła nam organizmu - głos
Roberta był wyraźny i mocny.
- Daj nam odporność zieleni i ochraniaj przed
nieszczęśliwymi miejscami, abyśmy się nie stali ofiarami
chemicznej i radioaktywnej śmierci... Spraw, aby nasze geny
nosiły tylko zdrowy owoc naszego żywota. Amen - zakończył
Walath.
- Amen - odpowiedzieli chóralnie zebrani.

Po śniadaniu Robert i Hornic wyszli razem przed dom. Tuż za
nimi z izby wypadła gromadka dzieci, zbiegła ze stopni
werandy i z krzykiem rozpierzchła się po dziedzińcu osady.
- W zeszłym tygodniu otworzyłem pusty silos - powiedział
Hornic.
Gospodarz spojrzał na niego.
- Masz jeszcze siłę?... To już trzynaście lat.
- A ty masz? - odpowiedział pytaniem Hornic.
Popatrzyli na siebie. Gospodarz odezwał się znowu.
- Ludzie cię tutaj potrzebują... są kobiety...
- Tak?
- Twoje kobiety... - gospodarz wskazał na grupkę
biegających dzieci. - Ta trójka myśli, że nie ma ojca.
- Bo go nie mają... - Hornic przez chwilę wewnętrznie coś
przeżywał. - Czy są zdrowe? - zapytał.
- Tak! Zupełnie zdrowe - gospodarz ożywił się na moment.
Przeszli przez osadę i wyszli za ogrodzenie. Robert
zatrzymał się przy dole z wapnem. Długą żerdzią pogrzebał w
nim chwilę i wyciągnął jakiś strzęp. Ciało o kształcie sarny
miało dwie głowy. Hornic popatrzył na niego bardzo uważnie.
- Kiedy? - zapytał.
- Tydzień temu odłowiłem ze stada idącego na południe.
- Kto wie?
- Nikt, prócz nas.
Gospodarz odstawił żerdź. Resztki zwierzęcia powoli
zanurzyły się w dole.
- Co o tym myślisz? - zapytał.
- To ostrzeżenie - powiedział Hornic - że nasze powitanie
wkrótce straci sens. Skażenie dociera do naszej okolicy,
mimo że deszcze są jeszcze czyste.

Wrócili do osady. Przeszli na tył domu, gdzie gospodarz
otworzył drzwi do piwnicznego pomieszczenia przypominającego
bunkier lub schron.
Kiedy weszli, zapalił światło nad stołem i starannie
zamknął obite stalową blachą, specjalnie wyciszone drzwi. Ze
stojącej w rogu szafy pancernej wyciągnął plik map.
- Jedno jest pewne - powiedział Hornic uważnie studiując
mapy. - Tybet to jedyna szansa ocalenia. Ludzie zawsze
chronili się tam w chwilach kataklizmów.
- Ale czy tam dojdziemy? - zapytał z niepokojem Robert.
- To nie ma znaczenia - odpowiedział Hornic. - Musimy
iść. Tutaj za kilka, kilkanaście miesięcy będzie po
wszystkim. Musimy iść, a jak nie my, to dojdą tam nasze
dzieci. Może kogoś uda się uratować.
- Kiedy wyruszamy?
- Pojadę teraz do bazy zabrać najpotrzebniejsze rzeczy.
Wrócę za tydzień, dziesięć dni, przez ten czas przygotujcie
się do wymarszu. Zawiadom plemiona koczujące, że jeżeli
zechcą, mogą z nami wyruszyć.
- To niezbyt bezpieczne - zaprotestował Robert. - Są
agresywne.
- Są ludźmi i trzeba dać im szansę - powiedział Hornic. -
W ciągu dwóch tygodni powinniśmy być gotowi do wymarszu.
Niedługo potem usunął się do środka swego wozu i włączył
silnik.

Późnym popołudniem transporter dotarł na szczyt wzgórza,
skąd roztaczał się widok na dolinę, w której stała jego
chata. Hornic jak zawsze zatrzymał pojazd i wyszedł na
pancerz. Spojrzał przed siebie, na sielski krajobraz. Nagle
zamarł w pół ruchu. Ze stojącej w głębi doliny chaty sączyła
się smużka dymu. Jednocześnie echo przyniosło odgłos
karabinowego strzału. Hornic wsunął się do środka i wycofał
transporter między drzewa. Wyskoczył z pojazdu trzymając w
ręku mały, automatyczny karabin. Zniknął w lesie.
Siedzący przed chatą na pieńku mężczyzna spokojnie
obracał nad ogniem prowizoryczny rożen, na którym smażyło
się jakieś zwierzę. Jego karabinek leżał obok.
- Nie ruszaj się! - krzyknął Hornic repetując
jednocześnie broń. - Ręce na kark!
Mężczyzna przy ognisku zamarł i posłusznie uniósł ręce.
Hornic podszedł bliżej. Sprawnym kopnięciem odrzucił karabin
nieznajomego na bok, a następnie pchnięciem w plecy
przewrócił mężczyznę na ziemię i dokładnie obszukał. Niczego
nie znalazł, wobec czego cofnął się.
- Wstań i odwróć się! - powiedział do leżącego.
- Jestem Ivec Farson - przedstawił się nieznajomy,
próbując uśmiechnąć się przyjaźnie.
- Skąd?
Hornic nie odwzajemnił uśmiechu.
- Z drugiej półkuli.
- Jak?
- Samolotem.
Lufa karabinu uniosła się tak, że szczelinka, muszka i
głowa nieznajomego znalazły się w jednej linii prostej.
- Od trzynastu lat nieodpalone w czasie wojny rakiety
same startują na każdy przypadkowy sygnał radiowy,
magnetyczny czy elektryczny. Od trzynastu lat nikt nie lata,
nikt nie używa radia. A ty powiadasz, że samolotem... z
drugiej półkuli...
Wskazujący palec Hornica zaczął się delikatnie zaciskać
na języczku spustowym karabinka.
- Samolot stoi na końcu pasa startowego - Farson wskazał
głową na pasmo drzew, spoza których przebijały zarysy
hangarów.
- Ruszaj! Ręce na kark! - Hornic lufą wskazał kierunek.
Po krótkim marszu ścieżka wyprowadziła ich na pas, gdzie
w oddali stał samolot. Hornic opuścił broń. Zawrócili.
- A więc znów się lata - jakby z podziwem powiedział do
Farsona.
- Tutaj u was jest to bardzo ryzykowne. Leciałem na
trzydziestu metrach, a poza tym mam powłoki ekranujące.
Inaczej jednak nie przebyłbym strefy skażenia. W tej chwili
nie ma już innej drogi do was oprócz powietrznej, a ja
musiałem tu przylecieć - zawiesił głos.
Hornic milczał. Doszli do domu. Na prowizorycznym rożnie
węgliły się resztki królika.
- Szkoda, byłby obiad - powiedział Farson zasypując
ognisko.
Hornic wszedł do chaty. Odwiesił karabin. Z szafki wziął
bańkę i do dwóch kubków nalał przezroczystego płynu.
Wyszedł z nimi przed dom. Jeden z nich podał Farsonowi.
- Za twój pomyślny lot.
Napój musiał być bardzo mocny, bo Farson zakrztusił się
tak, że przez chwilę nie mógł złapać oddechu.
- Czegoś takiego nie piłem od przed wojny - wreszcie
odzyskał mowę, tonem usprawiedliwienia. - Sam go wytwarzasz?
- zapytał z zazdrością.
Hornic kiwnął głową.
- Świetny - Farson odstawił kubek. Popatrzył teraz
uważnie na Hornica. - Nie pytasz, dlaczego tu jestem?
- Jeżeli potrzebujesz paliwa - powiedział Hornic
wyciągając rękę w kierunku hangarów - tam są dystrybutory.
Nikt ich nigdy nie używał, ale mam nadzieję, że są sprawne -
znowu nalał do kubków.
Zapadło milczenie, a gdy znów wypili, Farson odezwał się:
- Skoro nie pytasz, to powiem ci sam. Szukam największego
łowcy rakiet Teodora Hornica. Tego, który rozbroił Alpejską
Barierę Rakietową, wykastrował system rakietowy Środkowej
Macedonii i zablokował wszystkie wyrzutnie Skagerraku...
Hornic popatrzył na niego uważnie.
- Skąd wiesz, że taki człowiek w ogóle istnieje?
- Łowców rakiet nie jest wielu, ale opowieści o ich
czynach rozchodzą się wszędzie. Czasem przyniesie je cały
szczep, czasem samotny podróżny. Ludzie potrzebują herosów,
dzięki nim wierzą, że przetrwają. Ta baza leży na obszarze
Hornica i sądząc z opisów ludzi na temat jego wyglądu jestem
pewien, że ty nim jesteś.
- Tak, ja jestem Teodorem Hornicem, ale czemu mnie
szukałeś?
- Jesteś jedynym człowiekiem, który jest w stanie znaleźć
i rozbroić Kasandrę.
Hornic odstawił kubek.
- Nikt nie może wiedzieć, jakie państwo i gdzie na
wypadek niemożności konwencjonalnej obrony umieściło przed
wojną totalny ładunek szachujący...
- Nie - powiedział Farson - ja mam na myśli Kasandrę,
pierwszą rakietę z serii ostatecznych, Kasandrę z mitu,
rakietę zdolną do zniszczenia w nadchodzącym, nieokreślonym
terminie wszystkiego, co jeszcze żyje na ziemi.
- Ta Kasandra nie istnieje, a jeżeli nawet, to nikt jej
nie znajdzie do czasu, gdy nie da znać o sobie... Czy
myślisz, że... jeżeli to prawda, to do tej pory nie
prowadzono poszukiwań?
- Ona jest na twoim terenie - powiedział z naciskiem
Farson.
- Mój teren to milion kilometrów kwadratowych. - Hornic
uśmiechnął się z sarkazmem - ...w większości skażony i
bezludny. Dajesz się chyba ponieść legendzie. Ale być
może... - Ruszył w kierunku lasu. Farson podążył za nim.
- Posłuchaj. Mam dowody - mówił idąc. - Jestem pilotem.
Trzynaście lat temu zakochałem się do szaleństwa. Dziewczyna
wyjechała na weekend, a ja podejrzewałem, że nie jest sama.
Musiałem to sprawdzić...
- To jakaś niesłychanie romantyczna historia - mruknął
Hornic. Farson nie zwrócił na to uwagi i kontynuował:
- Pojechałem za nią. Trzysta kilometrów w góry. Dlatego
się uratowałem. Ten, który mnie zastąpił na służbie, zginął
wraz z innymi przy pierwszym uderzeniu.
- Zginęły wtedy miliony - głos Hornica był bez wyrazu.
- To był mój starszy brat. Byliśmy dziećmi, gdy nasi
rodzice zginęli w wypadku. Od tamtego czasu opiekował się
mną. Tym razem zginął zamiast mnie. Wróciłem tam, jak tylko
skażenie spadło. Postanowiłem dotrzeć do bunkra dowodzenia.
Chciałem poznać jego ostatnie chwile. Rok temu dokopałem się
do zasypanej pamięci ośrodka. Zgodnie z założeniami
konstrukcyjnymi ocalała od wybuchu i impulsu PM. Pamiętam
pewne przesłanie, które odebrali prawie wszyscy: "Trojańska
wyrocznia otrzymała prezent. Kiedy słońce zajdzie moc na
niebie plus 82810".
- Prezent zostanie odesłany wiernej 32435. Adresat
nieznany. Tak, znam te brednie - powiedział Hornic.
- Ja znam jeszcze koniec: Pozdrowienia dla Pana Boga
39973... - Farson zamilkł, bo Hornic na chwilę podniósł na
niego wzrok. Wkrótce zaczął mówić dalej. - Próbowałeś to
rozszyfrować jak my wszyscy. Okazało się, że nic z tego nie
wynika. Że musiał to nadać albo cholerny kabotyn, albo
wariat. Odrzuciłeś wersję, że był to bardzo ważny przekaz, a
sformułowanie dla lepszego zapamiętania ubrano w mistyczną
formę.
- Jakie masz na to dowody? - sceptycznie zapytał Hornic.
- Właśnie do tego zmierzam. Według odczytu komputera ten
tekst został nadany z twojego terenu. Kasandra musi być
znaleziona! Jestem mu to winien. Człowiek nie może żyć
wiedząc, iż w każdej chwili może zginąć.
- Nie zapominaj o tym, że nawet jeśli ją odnajdziesz,
może nie da się jej unieszkodliwić i Kasandra wystartuje. Co
wtedy?
- Nie sądzę, aby była w stanie zniszczyć całe życie na
Ziemi. Ktoś musi ocaleć. Będzie wtedy mógł żyć naprawdę
wolny. Wolę to ryzyko niż życie w ciągłym strachu. Dlatego
tu jestem - zakończył Farson.
Hornic zatrzymał się i popatrzył na niego.
- Mój teren wchodzi w strefę skażenia. Zaczynają się
pojawiać zmutowane zwierzęta. Zbieram grupę ludzi i
wyruszamy w Tybet. Tam może będzie jakaś szansa
przetrwania. Jeżeli chcesz, możesz wyruszyć z nami.
Nad bazą zapadał ciepły zmierzch. We wnętrzu chaty,
przed ścianą, na której wisiała mapa, stali obaj mężczyźni.
Hornic przesuwał po niej ręką wskazując różne miejsca.
- Odpalona... Ta wybuchła i zginął Novak... Atrapa...
Unieruchomiona przez Smirnova... Pustka po żwirze..
Zlikwidowana... Ta także... Magazyny... Moja ostatnia...
- Sprawdź tu - dopiero teraz można było zauważyć, że
Farson też trzyma w ręku mapę z naniesionymi punktami. Podał
ją Hornicowi. - Spójrz, kierunek sygnału pokrywa się.
- O ile wasz satelita i komputer się nie pomylił, to może
być to, ale nie musi - odparł po chwili Hornic. - Moje dane
pochodzą głównie z naszych dokumentów, które ocalały i z
przekazów ustnych. O tej nie słyszałem. Warto sprawdzić. - W
jego oczach pojawił się błysk zainteresowania. Podszedł do
stołu i na kawałku bibułki napisał: "Odkryłem nowy silos.
Termin wymarszu ustalę później. T.H.". Z klatki wyjął
gołębia. Umocował na jego nóżce przesyłkę i wypuścił ptaka,
który po chwili zniknął na tle ciemnego nieba.

Następnego dnia, wczesnym rankiem, na podwórzu piętrzył się
stos najrozmaitszych pakunków. Hornic po kolei ładował je do
transportera. Farson zaczął doczepiać cysternę do gazika.
- Jak skończysz, zatankuj do pełna. Patrząc od strony
hangaru dystrybutory od ropy są pierwsze z brzegu.
- A te drugie? To paliwo lotnicze? - spytał Farson.
- Niepotrzebne nam do niczego. Nie używałem ich ani razu.
Nie wiem, czy ktokolwiek kiedykolwiek ich używał. Jak tu
przyjechałem, ta baza wyglądała tak, jakby nie zdążyli jej
wyposażyć w sprzęt bojowy, oprócz tego wszystko działało,
zbiorniki były pełne.
- Dlaczego nie zamieszkałeś tam, w bazie?
- Nie bardzo jest tam gdzie mieszkać, a poza tym tutaj
czuję się lepiej.
- Bezpieczniej?
- Lepiej... Swobodniej - powiedział Hornic i znów zabrał
się do ładowania paczek.
- Co to właściwie jest? Po co bierzemy te łachy? -
zapytał Farson wskazując na dwa tobołki, z których wystawały
części garderoby. - To dla nas?
- Nie! - Hornic przecząco pokręcił głową. - To na
wymianę, podarki.
- Wracamy do buszu - krzywo uśmiechnął się Farson.
- Właśnie - odpowiedział Hornic.

Kolorowe korpusy dystrybutorów połyskiwały w porannym
słońcu. Farson wysiadł z jeepa i obejrzał je uważnie.
Liczniki wskazywały, że zbiorniki są pełne. Na tych z
paliwem lotniczym wisiały jeszcze plomby. Postał tam chwilę,
a potem wsiadł do gazika, podjechał do drugiego rzędu
dystrybutorów i zaczął napełniać cysternę ropą.

Wyruszyli niedługo potem. Do wieczora przebyli około 400 km,
co zważywszy na fakt, iż dawne drogi na dużych odcinkach
były nieprzejezdne, można nazwać dużym osiągnięciem. Kiedy
zapadł zmrok, Hornic włączył wizjer na podczerwień i w ten
sposób kierował pojazdem. Około północy dotarli do
obozowiska koczowników.
Na polanie płonęło ognisko. Wokół niego zgromadziło się
kilkanaście osób ubranych dość skąpo. Reflektory
transportera omiotły cały przestrzeń wydobywając z ciemności
sklecone byle jak szałasy. Kiedy silnik umilkł, ludzie
powoli, jakby z obawą, zaczęli zbliżać się do wozu. Farson i
Hornic wyszli na pancerz. Wtedy koczownicy bezładną grupą
zbliżyli się do nich.
Stary mężczyzna, widocznie ich przywódca, skłonił się
pierwszy, za nim reszta.
- Zdrowa noc - powiedział drżącym głosem. - To wielkie
szczęście dla nas, że możemy powitać łowców.
- Zdrowa noc - odpowiedział Hornic. - Chcemy u was
wypocząć. Jesteśmy zmęczeni. A to dla was.
W stronę mieszkańców obozowiska pofrunęły dwie duże
paczki. Kobiety dopadły do nich i zaczęły oglądać wydobytą z
nich odzież.
Hornic zeskoczył z pancerza. Podszedł do starego, podał
mu wyjęty z kieszeni kurtki mały dozymetr radioaktywności.
- Może się wam niedługo przydać - powiedział.
Starzec popatrzył na niego uważnie.
- Idziecie w góry? - bardziej stwierdził niż zapytał.
- Tak - powiedział Hornic. - Ostatni raz... W enklawie
Walatha gromadzą się ludzie, którzy chcą wyruszyć w Tybet.
Idźcie tam.
- Dziękuję, ale nasze miejsce jest tutaj - starzec
pokręcił głową. - Uważajcie w górach. Czciciele Broni stali
się ostatnio bardzo aktywni. Mają nowe uzbrojenie.
- Vlado? - spytał Hornic.
- Tak - potwierdził starzec. - Schodzą nawet na równinę.
- Dziękuję - Hornic położył rękę na jego ramieniu. -
Posłuchaj mojej rady.
Starzec nic nie odpowiedział, a tylko gestem zaprosił ich
do ogniska. Popijając podany mu przez kobiety napój Farson z
zaciekawieniem przyglądał się mieszkańcom obozu. Większość z
nich nie przekroczyła trzydziestu lat. Wyglądali na
zdrowych, choć ubrani byli bardzo nędznie.
- Dlaczego nie zbudują sobie domów?
- Nie chcą - odpowiedział Hornic.
- Przecież oni dziczeją.
- Jakie to ma znaczenie?
- Człowiek winien zachować przynajmniej część tego, co
stworzył...
- Po co?
Farson spojrzał na niego zdziwiony.
- Jak to? Żeby odbudować społeczeństwo, gospodarkę,
mechanizmy społeczne, kulturę...
Hornic myślał chwilę.
- Tu jest inaczej - powiedział. - Nikt nie chce niczego
budować. Dzieci nie chcą się uczyć, dorośli wiedzieli, co
było...
- Ale Walath i ty mieszkacie w domach - nie poddawał się
Farson.
- My jesteśmy z innego świata. Ze świata, którego już nie
ma. Ten świat dla nich - wskazał głową młodych - właściwie
nie istniał.
- Jak to nie, przecież go pamiętają...
- Mają po dwadzieścia lat... to tylko wygląd... -
odpowiedział Hornic.
Farson wyglądał na wstrząśniętego. Długo milczał.
- My jesteśmy dla nich kosmitami - mówił cicho Hornic. -
Dziwy natury, jak rakiety i złe miasta kryjące niewidzialną
śmierć. Kiedy przestaniemy je niszczyć, umrzemy, i dla nich
najwyżej zostanie po nas legenda.
Tymczasem przy ognisku zaczęła się uczta, a kilku
mężczyzn przyniosło bębny i zaczęło wybijać na nich
jednostajny rytm, nucąc jednocześnie jakąś pieśń bez słów.
Podsycono ogień grubymi gałęziami.
Farson spojrzał zaintrygowany na Hornica.
- Co oni robią? - zapytał.
- Wydaje mi się, że wiedzą, po co wyruszyliśmy... -
odpowiedział Hornic, patrząc przed siebie.
- Skąd?
- Oni to czują. Kasandra jest dla nich największym
symbolem zła. Przygotowują się do obrzędu oczyszczenia z
piętna ognia.
Farson wyglądał teraz na lekko wystraszonego.
- To jest coś w rodzaju złej karmy, którą ci przeznaczyła
śmierć w ogniu - wyjaśnił spokojnie Hornic. Popatrzył na
Farsona i dodał:
- Hindusi wierzyli, że śmierć przeznaczoną w ogniu można
zażegnać, jeśli przedtem oczyścisz się w ogniu nie czyniąc
sobie szkody. Musisz przy tym jednak ofiarować ten moment
stwórcy świata, który twoją ognistą karmę weźmie na siebie.
Farson pokręcił głową z niedowierzaniem:
- Trzynaście lat, tylko trzynaście lat i już taki zabobon
- powiedział w zdumieniu.
- Mylisz się, kilka tysięcy lat - Hornic urwał. - Jeżeli
nie chcesz, nie będą mieli do ciebie żalu. To twoja sprawa -
powiedział w końcu.
Po ognisku pozostał tylko rozżarzony do białości gruby
popiół. Śpiewana chóralnie pieśń przycichła i stała się
bardziej monotonna. Podrygując w jej rytmie tubylcy zaczęli
wchodzić boso w popiół.
Farson patrzył na to z zaciekawieniem. Tymczasem Hornic
wstał, zrzucił skórę, spodnie, buty i wolno zaczął poruszać
się w rytm bębnów. Obecni rozstąpili się przed nim. Wszedł
do ogniska i obracał się wokół swojej osi w lekkim transie.
Na jego twarzy nie było znać śladów bólu.
Farson spojrzał w bok. Prawie w ciemności, na skraju
światła ogniska siedziało kilka dziewcząt. Łowca wyciągnął
rękę w ich kierunku i palcem kiwnął na jedną z nich.
Wskazana posłusznie wstała i podeszła do niego uśmiechając
się. Rzucił jeszcze jedno spojrzenie na tańczących wokół
dogasającego ogniska, wstał i biorąc dziewczynę za rękę
wyszedł z nią poza granice światła. Siedzący nie opodal
starzec odprowadził go wzrokiem pełnym szacunku i uznania.

Około południa transporter wspinał się mozolnie na pierwszą
górską przełęcz. We wnętrzu pracowały wszystkie monitory.
Komputerowy obraz terenu zmieniał się co chwilę. Hornic
kierował, a Farson ciągle obserwował jeden z monitorów,
gdzie przesuwały się względem siebie dwie mapy. Jedna była
zarysem terenu, po którym jechali, drugą stanowił schemat
jego mapy satelitarnej. Wreszcie dwa obrazy pokryły się w
swoich głównych punktach. Wtedy na znak Farsona Hornic
zatrzymał wóz.
- To jakby gdzieś tutaj, ale musimy się upewnić, czy w
pobliżu nie ma Czcicieli Broni. - Mówiąc to Hornic nacisnął
kilka klawiszy i rodzajem peryskopu omiótł teren dookoła.
Ekran jednak pozostawał pusty.
- Kim są ci Czciciele Broni? - zapytał Farson.
- To koczownicza grupa zorganizowana przez Vlada,
wyrzutka jednej ze społeczności. Odszedł w góry z jednym
karabinem, a teraz po kilku latach ma sporą grupę
współwyznawców. Są dość dobrze uzbrojeni. Wszelkiego rodzaju
broń to dla nich rodzaj fetyszu.
Ostrożnie wyszli na pancerz. Ich wóz stał na niewielkim
płaskowyżu, opadającym stromymi stokami pokrytymi lasem w
dół. Ze wszystkich stron zamykały horyzont niewielkie
wzniesienia.
- Ona musi być ukryta w którymś ze wzgórz. Może nawet
stoimy nad nią - powiedział Hornic.
Farson rozejrzał się nerwowo. Hornic uśmiechnął się
widząc jego niepokój.
- Nie obawiaj się. Gdyby były pod nami, już lecielibyśmy
razem z nią w powietrze. Musi być tam, w jednym z tych
trzech wzniesień - wskazał na pasmo wzgórz.
- Jak ją znajdziemy? - zapytał Farson.
- Od góry się do niej nie dobierzemy. Musi istnieć jakieś
dojście gdzieś u podnóża. To łatwe. Po prostu trzeba je
znaleźć.
Wsiedli do wnętrza i ruszyli w kierunku wzgórz. Dotarli
tam wieczorem. Na noc zatrzymali się w niewielkiej kotlince,
tuż pod nawisem skalnym. Obok rozlewało się małe jeziorko, z
którego wystawały resztki stalowych konstrukcji. Łowcy
siedzieli nad brzegiem i palili niewielkie ognisko.
- Czy ty odczuwasz strach? - zapytał Farson.
Hornic popatrzył przed siebie w zamyśleniu i powiedział:
- To nie jest strach, raczej rodzaj stresu, lęku przed
niemożnością podjęcia dobrej decyzji. Mam problem i muszę go
rozstrzygnąć... I nic o nim nie wiem. Nie ogarniam jego
części, a trzeba powiedzieć tak albo nie. Bez szans na jego
zrozumienie... to jakby test. Każda decyzja jest zła, trzeba
wybrać w ciemno.
- Nasza wiedza o świecie nigdy nie była pełna - Farson
dorzucił do ognia. - Nie wiesz, skąd się wziąłeś ani dokąd
idziesz - kontynuował. - Urodziliśmy się wśród ludzi, którzy
też nic nie rozumieją. Podejmujemy tylko decyzje złe lub
dobre, nie wiedząc, dlaczego są takie i co spowodują...
- Cieszę się, że mnie rozumiesz - głos Hornica był cichy.
- Uważam, że to jest tak, jakby poprzez te decyzje formowało
się nasze człowieczeństwo. Jakbyśmy urodzili się tylko po
to, bo decyzji nie podejmują przecież ani kamienie, ani
rośliny, ani zwierzęta... tylko my... - popatrzył w niebo.
Było czyste i przejmująco piękne. Niemal w zenicie widniały
Wielki i Mały Obłok Magellana.

Rankiem włączyli aparaturę.
- Patrz - Hornic pokazał na wskazanie monitora kreślącego
mapę terenu. - Góra, u której podnóża stoimy, jest
najwyższym szczytem pasma stanowiącego dział wodny. W
sąsiednich pasmach układ warstw geologicznych jest pochyły.
Idą w jedną stronę. Woda to w tym terenie najgorszy wróg dla
budowniczych. Wciśnie się wszędzie, w każdą szczelinę. A
wnętrze tej góry może być zupełnie pozbawione wody.
Krętą skalistą drogą ruszyli w kierunku wierzchołka.
Hornic zatrzymał pojazd w miejscu, gdzie mały strumień
wyżłobił w niej swe koryto. Szybko wydostał się z wozu i
bacznie zaczął badać najbliższą okolicę. Wysunięty do połowy
włazu Farson z zaciekawieniem obserwował jego działania.
Łowca bardzo uważnie oglądał rosnące gdzieniegdzie karłowate
krzaki, zanurzał ręce w strumieniu, przeszedł parę kroków i
nagle pochylił się nad czymś na ziemi.
- Ona jest tutaj - krzyknął do Farsona.
Pilot szybko znalazł się obok niego. W miejscu, któremu
Hornic poświęcił tak wiele uwagi, znajdowało się
najzwyklejsze mrowisko.
- Skąd wiesz, że ona jest tutaj? - w głosie Farsona czuć
było ślad zawodu.
- Czuję to - Hornic uśmiechnął się do niego.
- Jak? - Farson z niedowierzaniem pokręcił głową.
- Spójrz - powiedział Hornic. - Drzewa tu są niższe jak w
sąsiedztwie. Krzewy mniej bujne. Ale najważniejsze jest to -
pokazał na niewielkie mrowisko.
- Mrówki? - zdziwił się Farson.
- Tak, mrówki. Instynkt każe im opuszczać mrowiska -
pochylił się i wziął na rękę jedną z mrówek. - Można to też
sprawdzić w inny sposób. - Obejrzał ją dokładnie, wziął do
ust, rozgryzł i uważnie smakował, po czym wypluł.
- Sądzę, że mam rację, zresztą - zwrócił się do Farsona -
możesz spróbować sam.
- Co? Mamleć mrówki, cmokać robaki? Tfu. Wierzę ci na
słowo.
Hornic uśmiechał się.
- Przyroda potrafi wskazać więcej niż aparatura -
powiedział. - Nasze analizatory niczego by nie wykryły, ale
oddziaływanie już istnieje. I jest wykrywalne... zmysłami.
- Ufasz zmysłom... Kiedyś nadziejesz się na teren skażony
i co wtedy? - powiedział poważnie Farson.
- Kiedyś przestanie działać aparatura. Co wtedy zrobisz,
łowco? - odpowiedział Hornic.
- Jak to co? To proste. Zapytam ciebie.
Obaj wybuchnęli śmiechem.
- Ale co mam teraz robić? - już poważnie zapytał Farson.
- Obserwuj okolicę, ja poszukam tutaj.
Nie zwracając uwagi na to, że przemoczy ubranie, Hornic
wszedł do wody i zaczął badać dno strumyka. Po chwili
podniósł do góry rękę.
- Miałem rację! Chodź, zobacz! - zawołał Farsona. Na
otwartej dłoni leżała mała, szara bryłka.
- Beton. Tu gdzieś jest wejście.
Podszedł do skalistej ściany. Zbadał otwory, z których
wypływała woda. Znalazł wystarczająco duży, by mógł być
wejściem do wnętrza góry. Wyszedł na brzeg i zaczął
przebierać się w strój płetwonurka.
Kiedy skończył, wziął do ręki butlę tlenową i położył się
na dnie strumyka. Powoli zaczął wczołgiwać się do wnętrza
góry. Zaraz za ciasnym przejściem natrafił na dość głębokie
jeziorko. Przebył je przez dłuższy czas płynąc po
powierzchni. Dotarł do przeciwnego brzegu i silnym ręcznym
reflektorem zaczął oświetlać ściany. Niczego nie zauważył.
Założył więc ponownie maskę, butlę tlenową umieścił na
plecach i zanurzył się w toń. Niemal przy samym dnie znalazł
wiązkę przewodów. Popłynął ich śladem. Przy końcu jeziorka
niknęły w jakiejś szczelinie. Wypłynął na powierzchnię. Na
skałach nad szczeliną znalazł ślady betonowania i coś, co
przypominało korytarz. Tą samą drogą wrócił na zewnątrz.
- I co tam? - zapytał go po przejechaniu 500 m w lewo
Farson.
- Spróbujemy znaleźć klucz. Musimy dopasować się do ich
częstotliwości.
Uruchomił monitory i pojawiły się na nich szeregi cyfr i
wykresów. Obaj mężczyźni zaczęli kręcić teraz gałkami i
wciskać różne klawisze.
- Jest rezonans - zameldował Farson.
- Echo - odpowiedział mu głos Hornica.
- Bez przebić. Sygnał wytłumiony - nacisnął jeszcze jakiś
przycisk. - Możemy!
- Sygnał - mówiąc to Hornic włączył mały nadajnik.
- Bez zmian - Farson przez wizjer obserwował zabetonowane
wejście.
- Wzmacniacz - Hornic jeszcze raz dotknął nadajnika.
Rozległo się charakterystyczne dudnienie i skała zaczęła
się kruszyć. Pojawiła się najpierw szczelina, a następnie
skalne wrota rozpadły się. Przed nimi ziała czeluść
korytarza. Transporter ruszył. Wjechali do wnętrza góry.
Skalny korytarz ciągnął się przed nimi równą linią.
Transporter kołysał się na nierównej drodze. Po przejechaniu
około 200 metrów dojechali do hali fabrycznej pełnej
najrozmaitszych maszyn. Obok nich stały skrzynie wypełnione
różnego rodzaju pociskami i bronią. Otwarte drzwi w jednej
ze ścian hali pozwalały dostrzec dużą salę zapełnioną
wojskowymi łóżkami.
- Co to jest? - zdziwił się Farson. - Fabryka czy
koszary?
- Wszystko wskazuje na to, że placówka specjalna. Byli
niezależni od dostaw broni, amunicji. Zejdę się rozejrzeć.
- Niewielki garnizon - stwierdził Farson. - Myślisz, że
to możliwe, że mieli za zadanie pilnowanie Kasandry?
- Myślę, że nic o niej nie wiedzieli - powiedział Hornic
kierując się w przeciwległy koniec sali, gdzie dalszą drogę
zamykały im stalowe wrota.
Uważnie obejrzał zaporę i przytwierdził do niej
przyssawkę z przewodami i małym nadajnikiem.
- I co? - zapytał, kiedy stanął obok pojazdu.
- Nie ma żadnego sygnału - Farson bąknął niepewnie,
wprowadzając do komputera kolejną kombinację cyfr.
- Są spawane - powiedział Hornic, jednocześnie bardzo
intensywnie myśląc. - Zapewne od wewnątrz.
- Cholera - Farson był wyraźnie zniechęcony. - Trzeba
będzie chyba ciąć palnikami.
- Poczekamy z tym - Hornic pokręcił głową. - Musi być
jakieś inne wyjście... Musieli przecież jakoś wchodzić i
wychodzić. Wyłaź z wozu, pomożesz mi. Sprawdź tam - ręką
wskazał przed siebie, gdzie obok stalowych drzwi po
skalistej ścianie wysoko w górę biegły szczeble metalowej
drabiny. Farson szybko wspiął się po nich i dotarł do
niewielkiej kabiny sterowniczej.
- Teodorze - krzyknął do Hornica - ten cały spaw to chyba
maskowanie! Spróbuję otworzyć!
Nie czekając na decyzję swego kolegi nacisnął pierwszą
dźwignię. Dopiero wtedy dobiegł go z dołu zniekształcony
przez odbicie okrzyk Hornica.
- Nie!
Zatrzymał rękę w pół ruchu, ale było już za późno.
Ogromne odrzwia z typowym łoskotem zaczęły się otwierać.
Hornic rzucił się na ziemię. Na górze Farson skulił się. Nic
się jednak nie stało. Wrota uchyliły się do połowy zgodnie z
położeniem rączki na pulpicie sterującym. Hornic odczekał
jeszcze chwilę, po czym wstał i ręką dał znać Farsonowi, by
zszedł z góry.
- Jesteśmy dziećmi szczęścia, nikt ich nie zabezpieczył -
powiedział do niego, gdy przeszli do następnego
pomieszczenia.
Za wpółotwartymi drzwiami znajdowała się niewielka
platforma i szyb windy towarowej. Wzięli z wozu
najpotrzebniejsze narzędzia i ruszyli w dół.
Wykuty w skale szyb miał kilkanaście metrów głębokości.
Kiedy wysiedli z windy, znaleźli się w na wpółzawalonej
jaskini. Hornic wyjął zza pasa mały czujnik i obszedł całe
pomieszczenie, trzymając go jak najbliżej skał. W pewnym
momencie urządzenie rozbłysło pomarańczowym światłem.
- Przygotuj młot pneumatyczny - zwrócił się do Farsona.
Korzystając z przyłącza przy windzie, podłączyli
zasilanie i rozpoczęli pracę. W powietrzu unosiły się chmury
pyłu, pot zalewał im oczy, ale posuwali się do przodu.
- Uważaj - w ostatniej chwili Farson wyciągnął Hornica
spod spadających z góry kawałków skał. Rozbity przed chwilą
przez niego skalny blok spowodował małą lawinę, odsłaniając
jednocześnie wpuszczoną w ścianę stalową skrzynkę. Hornic
chwilę ją badał, po czym zrobionym z kawałka drutu wytrychem
otworzył zamek.
W środku wisiała z pozoru nieskomplikowana kombinacja
podłączeń wykonanych z grubych kabli. Wziął z ręki Farsona
mały komputerowy miernik. Popatrzył przez chwilę na
monitorek. Potem machnął ręką Farsonowi nakazując odwrót.
Sam wykręcił dwa podłączenia i chwilę wahał się, by nagle
zdecydowanym ruchem je rozłączyć.
Coś błysnęło i nad nimi zapaliły się czerwone lampy.
Jednocześnie dało się wyczuć i usłyszeć lekkie drżenie i
charakterystyczny szum.
- Cholera - Hornic był niezadowolony - poszedł sygnał
przedstartowy. Czujesz drżenie? To napełniają się zbiorniki.
- Przynajmniej wiemy, gdzie jej szukać - Farson nie
wyglądał na przerażonego.
- Tak, tylko nie wiem, czy zdążymy.
Wrócili do pracy. Po rozkruszeniu paru następnych bloków
skalnych otworzył się przed nimi korytarz prowadzący do
wnętrza góry. Po obu jego stronach widoczne były
hydrauliczne drzwi. Założyli skafandry i przeciskając się
przez wąskie przejścia ruszyli naprzód. Korytarz urwał się
nagle po kilkudziesięciu metrach. Przed, a właściwie pod
nimi ukazało się wnętrze silosa. W środku stała rakieta.
Miała trzy i pół metra średnicy. 30 metrów wysokości. Była
czarna i lśniąca, z dziobem jak futbolowa piłka wyglądała na
olbrzymią.
- Teodor - odezwał się Farson... - Co z tobą?
- Jest - powiedział zduszonym głosem Hornic. - Schodzę w
dół.
Nie dotknął rakiety. Schodząc po stalowych szczeblach
zatrzymał się przy końcu górnego członu. We wzierniku
widniała tarcza ciśnieniomierza. Na krawędzi wewnętrznej
szybki manometru cienkim pierścieniem otaczała tę tarczę
seledynowo-żółta obwódka. Wskazówka ciśnieniomierza
wskazywała zero.
Hornic zszedł trochę niżej. Był przy środkowym członie.
Znajdowała się tam druga taka sama wewnętrzna tarcza.
Wskazówka wskazywała dziesięć atmosfer.
Hornic opuszczał się dalej. Dolny człon był gładki.
Na dnie silosa widać było warstwę ciemnej, nieruchomej
wody. U krawędzi dolnego członu kończyły się stery. Rakieta
oparta była na dźwigarowej samonośnej konstrukcji. Pod i nad
dźwigarem biegły stalowe trapy z kratowni znikające pod
rakietą. Kiedy Hornic tam dotarł, zobaczył konfuzory gazów
wylotowych. Były trzy, rozchylone na zewnątrz. Zdjął z
pleców dodatkowy reflektor i poszedł w kierunku dysz.
Zajrzał w głąb jednej z nich. Była zaślepiona błyszczącą
blachą. Hornic poświecił przez kratę trapu w dół. Pod
dyszami widział szyb spalin.
- Ona jest w gotowości startowej... - jego głos był
wyraźnie zniekształcony przez hełmofon. - Hydraulika jeszcze
drga po napełnieniu. Elaboracja musiała ustać przed chwilą.
- Wracasz? - Farson był wyraźnie zaniepokojony.
- Nie, przygotuj się na akcję teraz - odpowiedział
Hornic.
- Potrzebne mi będą obie skrzynki z narzędziami, lewarek
i drabinka aluminiowa - kontynuował.
Farson szybko wykonał jego polecenie i już po chwili
potrzebne narzędzia zostały opuszczone na dół. Jako pierwszą
Hornic wziął drabinkę. Rozłożył ją na końcu trapu i
przymocował wysuwając pod pozostałą dyszę.
Z jednej skrzynki wyjął aparat tnący na sprężone
powietrze, z drugiej końcówki do niego. Zaczął po obwodzie
ciąć blachę zaślepiającą dyszę. Kiedy przeciął już cały
obwód, spadła w dół i plusnęła w wodę stojącą w kanale.
Leżał teraz na drabince nad czeluścią kanału spalin i
patrzył w górę. W gardzielach dysz widać było żeliwny ruszt,
a z tyłu oparte na nim szare pniaki prochu.
Podniósł do oczu maski przegub, na którym miał malutki
wskaźnik. Palcem drugiej ręki nacisnął go i zapłonęły cyfry
87.7.
- Wilgotno tu - powiedział. - Otworzyłem dyszę.
Farson nie odpowiedział.
- Za dwie doby proch zamoknie.
- Może jej wystarczy? - odezwał się głos Farsona.
- Nie - odpowiedział Hornic.
- Jest powód? - zapytał Farson.
- Ona ma czujniki wilgotności w komorze prochowej. Za
kilka godzin wystartuje sama, gdy proch zbliży się do
granicy użyteczności.
Przesunął się na trapie i zatrzymał naprzeciw żelaznych
szaf sterowniczych.
- Jak myślisz, jest pułapka, czy nie? - mówiąc to zbliżył
rękę do jednej z nich.
Wybiegały z niej opancerzone w ołowiu przewody. Sprawnie
je otworzył i zaczął odkręcać nakrętki na zakończeniach
kabli. Nic się nie stało. Wrócił do kadłuba rakiety, gdzie
był wskaźnik napięcia. Prąd dopływał nadal. Chwilę myślał, a
potem wyjął ze skrzyni linę, mocno ją zamocował i spuścił
się pod rakietę do kanału spalinowego. Z bliska widać było
wyraźnie wtyk tkwiący w awaryjnym gnieździe impulsowym.
Podciągnął się i rozhuśtał tak, by w pewnej chwili móc jedną
ręką chwycić się. Chwilę odpoczywał, po czym wspiął się w
kierunku wtyku i z ogromnym wysiłkiem wyrwał go z gniazda.
Rakieta była martwa. Z bocznej kieszeni wyjął nożyce i
obciął końcówkę przewodu. Reszta kabla spadła w dół i z
pluskiem utonęła w wodzie. Wspiął się na górę. Farson
poklepał go po hełmie.
- Wracamy? - zapytał.
- Muszę sprawdzić, czy to ona.
Hornic ruszył w kierunku najbliższych drzwi na korytarzu.
Używając przenośnego komputera z echosondą, dostroił się do
długości fali i rozszyfrował sygnał zamka. Drzwi otworzyły
się i obaj mężczyźni znaleźli się w małej sterowni. Hornic
podszedł do komputera. Na jego klawiaturze wystukał:
"Głowica - ładunek".
W odpowiedzi ekran monitora zaświecił napisem "Zielony
wiatr".
- Ładna nazwa, ale co się za nią kryje? - zapytał Farson.
- Wiesz coś na temat tego środka?
Hornic skinął głową. Przycisnął kilka klawiszy i na
ekranie zaczęły się pokazywać cyfry, wzory chemiczne i
tekst.
- Nadal niewiele mi to mówi - uśmiechnął się Farson
przepraszająco.
- "Zielony wiatr" - Hornic odchylił się na fotelu. -
Najbardziej jadowity środek chemiczny, jaki kiedykolwiek
wymyślono. Niszczy wszystko: organizmy żywe, szkło, metale.
Przenosi się w powietrzu, wodzie...
- Sądzisz, że ta jedyna rakieta mogła stanowić zagrożenie
dla całej ziemi?
- Hm... Rozpylanie "zielonego wiatru" na wysokości ok.
300 km nad powierzchnią spowoduje, że wiatry rozniosą go po
całym globie. Opadnie z deszczem. Poniosą go dalej wody,
rzeki mórz... Zniszczy wszystko... Gdyby ta rakieta
wystartowała... po roku ziemia zostałaby jedną wielką
pustynią.
- Nie przesadzasz? Jedna rakieta?
- Nie przesadzam. Co możemy zrobić? Nawet jeśli nie
wystartuje, ten ładunek sam w sobie kryje śmiertelne
zagrożenie.
Farson był przejęty. Hornic zdjął hełm.
- "Zielony wiatr" powstaje na skutek szeregu reakcji,
które zachodzą już po starcie rakiety, a głównie w chwili
eksplozji. Inaczej przechowywanie go byłoby niesłychanie
niebezpieczne. Ponieważ odłączyłem zasilanie, a proch
zamoknie, wystarczy, jeśli zawalimy korytarze i halę główną.
Nikt się tu nigdy nie dostanie i rakieta nigdy nie
wystartuje. Zresztą na ogół tak postępuję. Nie mam innych
możliwości.
- To znaczy, że ładunki pozostają w ziemi? - Farson był
wyraźnie zawiedziony.
- Tak, nic innego nie można zrobić. Zanim ludzie się do
nich dokopią, miną setki lat.
Wrócili do głównej hali i korzystając z zostawionego tam
zapasu materiałów wybuchowych zaminowali korytarz, szyb,
windy i główne wejście. Jako ostatni Hornic nastawił i
włączył zapalnik czasowy. Obaj mężczyźni weszli do wozu,
Hornic sprawdził odczyt na ekranie monitora i wystukał na
klawiaturze sygnał otwierający ścianę góry. Skała przed nimi
drgnęła i pękła po raz wtóry...
- Sezamie, otwórz się - wyszeptał Farson.
Na niebie iskrzyły się setki gwiazd. Pierwsza seria
pocisków, która zadudniła o pancerz wozu, nie uczyniła im
żadnej szkody. Hornic sięgnął ręką nad głowę, przełączył coś
i zaczął mówić:
- Przerwijcie ogień - jego głos wzmocniony przez
urządzenie rozchodził się daleko. - Jesteśmy łowcami w
trakcie tropienia, mamy więc prawo naruszać granice
terytoriów... Nazywam się Hornic, a mój towarzysz Farson...
Następne jego słowa zagłuszyła kanonada. Jakby
automatycznie Hornic włączył wykrywacz ciepła i sterowanie
broni w podczerwieni.
- Szkoda - wyszeptał. - Musimy się przebić!
Obraz na monitorze ukazywał drgające słupy będące
energetycznym obrazem napastników. Hornic i Farson
rozpoczęli ostrzał. Sterowane komputerem sprzężone karabiny
maszynowe i działko szerzyły wśród atakujących
spustoszenie. Natarcie załamało się. Hornic wykorzystał ten
moment i pełnym gazem ruszył naprzód. Przebili się. Na
monitorze zobaczyli, jak napastnicy biegną w kierunku wciąż
jeszcze otwartego wejścia w skałę.
- Zginą - powiedział Hornic i ruszył dalej.
W dziesięć sekund później rozległ się wybuch i wśród
kłębów widocznego nawet w nocy dymu lawiny kamieni zasypały
wejście do bunkra.
Tymczasem na monitorze z lewej pojawiły się dwie krople
posuwające się szybko w stronę transportera.
Farson sięgnął po karabin maszynowy i nacisnął spust.
Seria poszła wysoko, ale biegnący upadli na ziemię. Leżeli
tak przez chwilę, po czym powoli podnieśli się i równie
powoli zaczęli iść w stronę lasu. Farson ponownie pochylił
się nad celownikiem.
- Poczekaj - Hornic przytrzymał go za ramię.
Wyprzedził idących, oświetlił reflektorem i zatrzymał
pojazd. Ostrożnie uchylił właz i spojrzał na stojącą przed
wozem dwójkę. Była to młoda, może 16-letnia dziewczyna i
dwunastoletni chłopiec.
- To dzieci - powiedział Hornic zduszonym głosem.
- Co z nimi zrobimy? - zapytał Farson.
- Jak się nazywasz? - zapytał Hornic.
- Karia - odpowiedziała dziewczyna. - A on - wskazała na
chłopca - Marek.
- Pojedziecie z nami - oświadczył Hornic.
Na noc zatrzymali się w miejscu ostatniego ich
obozowiska. Chłopiec usnął szybko, dziewczyna milczała.
Ogień powoli przygasał, nagle Karia przysunęła się do
Hornica i ujęła dłońmi jego głowę. Popatrzył na nią bez
zdziwienia.
- Czy... Dasz mi swój włos? - zapytała.
Skinął głową. Karia wyrwała jeden i uważnie obejrzała w
świetle małej latarki.
Nie padło ani jedno słowo. Ognisko było tylko kupką
czerwonego popiołu. Przenieśli się daleko od obozowiska
zabierając koc.
Kiedy zmęczeni leżeli obok siebie, Karia powiedziała
szeptem:
- Chcę mieć twoje dziecko...
- Ja mam już troje dzieci - odpowiedział.
- To świetnie. Jesteś zdrowy, silny, jesteś Wielkim
Łowcą... Czy dawniej było inaczej?
- Nie. Nie - odparł zaskoczony i szybko pochylił się nad
nią.
Kiedy się obudził, był sam. Poczuł na sobie czyjś wzrok.
Zza krzaka wyszedł brat Karii. Patrzył na Hornica z pełnym
napięciem.
- Co się stało? - zapytał go Łowca.
- Proszę mnie nauczyć! - prośba chłopca była raczej
żądaniem.
- Czego? - Hornic delikatnie ukrywał swą nagość.
- Chcę być tropicielem rakiet. Proszę mnie tego nauczyć.
- W głosie Marka pojawiła się nuta pokory.
- Po śniadaniu - Hornic wyraźnie odetchnął. - A teraz
zmykaj.
Marek bezszelestnie zapadł w gąszcz.

Śniadanie było proste, ale smaczne. Hornic jednak jadł bez
apetytu. Przez cały czas spoglądał na dziewczynę, jakby
myślał o czymś, co miało z nią związek. Gdy skończył jeść,
wstał, przywołał chłopca i ruszył z nim do wozu.
- Skoro masz być łowcą, to proszę bardzo. Wejdź drugim
włazem - powiedział.
- Zakładałem już sidła! - przez chwilę z otworu nad
fotelem zwisały nogi chłopaka usiłującego znaleźć po omacku
oparcie.
- Myślisz, że podobnie łowi się rakiety - uśmiechnął się
Hornic.
- Nie wiem, ale ty mnie nauczysz.
Hornic wskazał na wnętrze pojazdu.
- Musiałbyś wiedzieć wszystko o urządzeniach, które tutaj
są i jeszcze wiele innych rzeczy.
- Co to jest? - zapytał Marek wskazując na monitor z
naniesioną siatką współrzędnych, na której tle widniał obraz
obozowiska i drzew w jednobarwnej czerwonej poświacie.
- Sztuczny horyzont - wyjaśnił Hornic - tego się używa
przy strzelaniu.
- A ten obrazek?
- Telewizyjne prowadzenie rakietek przeciwpancernych.
Dotknął przycisku i na monitorze pojawił się inny obraz.
- Widzisz, tu jest obiekt przeciwnika - mówiąc to wcisnął
kilka klawiszy - zaprogramujemy tu jego dane i nic już
więcej nie musimy robić. W odpowiednim momencie komputer sam
odpali rakiety - wskazał na tył pojazdu, gdzie leżały smukłe
pociski.
- Teraz to wszystkie dzieciaki będą mnie słuchać -
wyszeptał Marek.
Hornic spojrzał na niego uważnie i nagle uświadomił
sobie, o czym opowiada chłopcu. Twarz mu spochmurniała.
- No już, wystarczy. Zmykaj stąd!
- Ale... - chłopiec próbował oponować - ja jeszcze
wszystkiego nie wiem...
- Zmykaj!
Chłopak niechętnie podciągnął się do włazu. Jeszcze przez
chwilę patrzył Hornic na ekran, gdzie pociski rakiet
rozbijały kolejne pozorowane cele.
- Mam nadzieję, że ta wiedza nigdy nie będzie ci
potrzebna - mruknął do siebie i wyłączył monitor.
Wysiadł z wozu już zdecydowany.
Karia czyściła w piasku talerze. Ukląkł przy niej.
- Ożenię się z tobą.
- Dlaczego? Przecież nie musisz. Jesteś Łowcą... - Karia
była wyraźnie zaskoczona. - Nawet nie powinieneś.
- Chcę. Myślę, że już mogę... - pogładził ją delikatnie
po włosach. - Nawet Łowcy mogą kiedyś zasłużyć na własny
dom.
- Ruszamy? - krzyknął do nich Farson, który skończył
tankować bak.
- Będziesz moim świadkiem? - Hornic stanął na wprost
niego.
- Ale co się stało?
- Nic. Żenię się.

Było koło południa. Osada Walatha wyglądała odświętnie. Do
porozciąganych pomiędzy budynkami sznurów od bielizny
poprzyczepiane były wieńce z traw i kwiatów. W izbie dużego
domu, przed stołem zastawionym przyborami do golenia,
siedział Hornic. Rozczesując zarost przyglądał się swemu
odbiciu w lustrze.
- Może by tak przełożyć na wieczór - zaproponował
nieśmiało.
Wybuch śmiechu za jego plecami spowodował, że odwrócił
się. Śmiali się wszyscy. Karia, Farson, wielki rudy
mężczyzna w sutannie, żona Walatha i on sam, stojący z
nożyczkami w ręku.
- Nic z tego. Czekałem na tę okazję dwanaście lat. Poza
tym złożyłem wtedy ślubowanie. Nie ma odwołania -
odpowiedział niby groźnym tonem Walath.
- Trudno, ale niech wszyscy oprócz ciebie wyjdą -
powiedział Hornic.
Żona Walatha natychmiast wyegzekwowała jego prośbę.
Chwilę dłużej niż pozostali zawahał się w drzwiach Farson.
Wyraz pogody zniknął na sekundę z jego twarzy. Jego kamienne
i wymowne oczy spoczęły na Hornicu.
Przed lustrem stał nieznany na pierwszy rzut oka
mężczyzna. Był to rozebrany do połowy, ogolony Hornic.
Stosy włosów i kubeł mydlin na stole i podłodze
świadczyły o wielkiej operacji.
- Myślę, Teodorze, że nie powinieneś już wkładać tej
kurtki - powiedział Walath.
- Chyba masz rację, Robercie. - Hornic podszedł do
stolika pod ścianą i wziął przygotowaną tam świeżą koszulę
bez kołnierzyka.

Wieczorem nad podwórzem zapłonęły elektryczne żarówki. Zza
domu dochodził terkot agregatu. Dłonie obojga były złączone.
Przed zaimprowizowanym na werandzie domu Walatha ołtarzem
stały ławy, a na nich siedzieli wszyscy mieszkańcy osady i
zaproszeni goście.
- Jesteście dziećmi opatrzności - powiedział ksiądz. -
Nie dałbym wam ślubu, gdybym nie miał pewności, że jesteście
tak zdrowi, jak jesteście. Ale ponieważ tak jest, muszę
wyznać, że i dla mnie to jest szczęśliwa chwila. Dawno już
nie udzielałem ślubu. Zanim go wam udzielę, muszę zapytać o
to, co pytam wobec obecnych każdą młodą parę.
Popatrzył na zgromadzonych.
- Czy są obecne tutaj osoby z jakiejkolwiek przyczyny
przeciwne temu związkowi, bądź to ze względu na więzy uczuć,
więzy rodzicielskie i opiekuńcze czy jakiekolwiek inne?
Odpowiedziała mu cisza.
- Czy są osoby, które wiedzą o takich sprawach lub
słyszały, a mając inne dobro na względzie czują się w
obowiązku to wyjaśnić?
Znów odpowiedziała mu cisza.
- W takim razie uklęknijcie tutaj, Kario i Teodorze.
Oboje opuścili ręce i uklękli na stopniu werandy. Ksiądz
zaczął odczytywać modlitwę.
W takt słów liturgii przed oczami Hornica jak błyśnięcie
lampy aparatu fotograficznego zaczął przesuwać się obraz z
wycinków jego życia.
Wnętrze rodzinnego domu.
Obraz klasy szkolnej pełnej dzieci.
Obraz majówki nad rzeką w towarzystwie dziewczyny.
Obraz własnego ślubu w wielkim starym kościele.
Obraz szpitala z pielęgniarką pokazującą zza szyby
porodowej sali jego dopiero co narodzone dziecko.
Piękny sportowy samochód, żona w otwartych drzwiach wozu,
w głębi dwoje dzieci.
Obraz klęczącej przed telewizorem zrozpaczonej,
zapłakanej żony. Na ekranie mężczyzna w czarnym garniturze z
kartą w ręce czytający coś ze zgrozą na twarzy.
Ulica pełna płonących wraków samochodów, wykolejony
tramwaj. Dom bez szyb z cieniami ludzi na murze. Cienie
wyglądające na tłum biegnący we wszystkich kierunkach. Ludzi
jednak przed domem nie ma. Krzyczący wściekle pułkownik w
podartym mundurze z pistoletem maszynowym w ręce. W głębi
czołg, biegnący cywile i żołnierze. Zima, cała w zawiei
wokół zielonych drzew.
Prycza z Hornicem leżącym na wznak - brudnym i
nieogolonym.
Rakieta z wyrzutni i zgrzyt krzesełka o korpus.
Spotkanie Karii.
Ksiądz przerwał czytanie i zamknął księgę.
- Czy chcesz, Kario, pojąć za męża i ojca dzieci obecnego
tu Teodora?
- Tak.
- Czy chcesz, Teodorze, pojąć za żonę i matkę twoich
dzieci obecną tu Karię?
- Tak.
- Czy zaakceptujecie swoje dzieci zrodzone z innych
partnerów, jeżeli będą to partnerzy zdrowi?
- Tak - odpowiedzieli chórem.
- Czy ślubujecie sobie niezależnie od życiowych sytuacji
miłość, opiekę wzajemną i wyłączność w uczuciach?
- Tak - odpowiedzieli jednocześnie.

Wesele było huczne. Pełne ruchu i radości. Szczęśliwa Karia
gubiła się trochę, ale Hornic pomagał jej wpaść z powrotem w
rytm, pewnie prowadząc ją w tańcu.
- Kim jest Teodor? - patrząc na nich zapytał Farson.
- Kim ty jesteś, kim jesteśmy my wszyscy? - odpowiedział
w zamyśleniu siedzący obok Walath i dodał: - Ludzie tutaj
nie otwierają się nigdy, a u was?
Farson nie odpowiedział. Patrzył przed siebie na tańczące
pary. Do następnego tańca Karię zaprosił ksiądz.
- Mówią, że Karol miał ukończoną medycynę - powiedział
Walath wskazując na niego głową. - Natomiast nikt nie dałby
głowy, czy ukończył seminarium duchowne. Od niego samego
niczego się nie dowiesz, on ma poczucie misji. Bardzo dobrze
zna się na ciele fizycznym. Dawniej byłby specjalistą
wysokiej klasy w chorobach popromiennych. Teraz twierdzi, że
tuż po wojnie widział papieża. Jest pewny, że on nadal żyje.
To go chyba utrzymuje w poczuciu własnej przydatności.
Do stołu dosiadł się Hornic.
- Kiedy ruszamy? - spytał go Walath.
- Rano jedziemy do bazy, by przygotować wóz i sprzęt. To
nam zajmie trzy dni, więc wy bądźcie gotowi za tydzień.
Pamiętaj, bierzcie tylko najpotrzebniejsze rzeczy.
- Mam nadzieję, że tym razem nic cię nie zatrzyma. -
Zwrócił się do Farsona. - Czy ty pojedziesz z nami?
- Nie. Moja misja dobiegła już końca. Pomogę Hornicowi
przygotować wóz i odlecę.
Walath wzniósł do góry szklankę. Bez słowa wypili za
pomyślność.

Dwa dni później w bazie obok stojącego w pobliżu hangaru
transportera piętrzyła się spora sterta różnego rodzaju
sprzętu bojowego. Jego miejsce na pancerzu zajęły teraz
dodatkowe zbiorniki na paliwo.
Wewnątrz Hornic demontował te urządzenia, których używał
głównie do zwalczania rakiet. W ich miejsce zakładał inne,
znacznie bardziej przydatne w dalekiej drodze do Tybetu. Gdy
skończył, wyszedł przez właz na zewnątrz.
Kilkanaście metrów dalej Farson montował do tyłu jeepa
linę holowniczą. Sprawdził zamocowanie i zniknął we wnętrzu
hangaru. Hornic podszedł do wozu i usiadł za kierownicą.
Przez chwilę patrzył w głąb hangaru i gdy tylko zauważył, że
stamtąd błysnęło światło, uruchomił silnik i wolno ruszył
naprzód. Po chwili z cienia wypełzł pochylony dziobem do
dołu samolot. Podjechali do stanowiska dystrybutorów.
Samolot zatrzymał się obok okapu, pod którym znajdowały się
podwieszone przewody tłoczne. Hornic podszedł do wiszącego
na haku sterownika i uruchomił go. Wózek na szynie biegnącej
pod krawędzią okapu poprowadził przewód w stronę ogona.
Farson wyszedł z kabiny, przesunął się po skrzydle do
miejsca na korpusie, gdzie widniał otwarty wlew paliwa.
Kiedy wózek z przewodem zatrzymał się przy nim, włożył
końcówkę do otworu. Hornic tymczasem stał już przed szybą
wskaźnika dystrybutora. Wszystkie trzy skale na jego tarczy
wskazywały zerowe zużycie paliwa. Przyciskiem uruchomił
pompę dystrybutora numer jeden i przewód naprężył się na
całej swej długości. Paliwo dotarło do wlewu i nagle
wystrzeliło pod ciśnieniem zalewając ze wszystkich stron
samolot i beton strugami benzyny. Hornic błyskawicznie
wyłączył pompę.
- Uszczelnienie - krzyknął Farson - psiakrew.
Wyjął rękojeść z karabinkiem paliwowym i obejrzał go.
- To nic, trzeba będzie przerobić - powiedział do
Hornica. - Zajmie nam to trochę czasu, ale myślę, że przed
wieczorem wystartuję.

Naprawa poszła im bardzo szybko. Zdążyli jeszcze zjeść
prosty posiłek i odprowadzani wzrokiem chłopca i Karii
wrócili do samolotu.
Wskazówki na tarczy dystrybutora były wyraźnie
przesunięte. Hornic pieszczotliwie poklepał stalową
wieżyczkę urządzenia.
- Sypiesz się stary, no, ale w końcu doczekałeś się -
powiedział na wpół do siebie i rutynowym ruchem włączył
urządzenie. Przewód paliwowy znów naprężył się, ale nim
paliwo na dobre zaczęło się przetaczać, dystrybutor wyłączył
się.
Farson zsunął się z kadłuba na ziemię.
- Dopływ energii jest? - zapytał.
- Tak - Hornic zdążył już zdjąć tylną ściankę i badał
wnętrze. - Wygląda standardowo, ale może jest jakaś blokada
w komputerze sterującym energią. Ja nigdy tego paliwa nie
używałem, zresztą było zaplombowane. A może coś się tam w
środku popsuło. Spróbujmy z następnego.
Podłączyli przewody do drugiego dystrybutora. Hornic
zerwał plomby, przestawił dźwignie i paliwo popłynęło. Po
piętnastu sekundach dystrybutor wyłączył się.
- Trzeba sprawdzić te komputery - Hornic schylił się i
podniósł z ziemi spory stalowy pręt. - To jest tam - wskazał
na mały bunkier obok hangaru.
Stalowe drzwi zamknięte były łańcuchem, na którym wisiała
sporej wielkości kłódka.
- Nie wiem, gdzie jest klucz - powiedział Hornic wsuwając
pręt pomiędzy jego oczka. Mocno nacisnęli i przerwany
łańcuch opadł na beton.
Cichy szum klimatyzacji i niebieskawe światło monitorów
wypełniały wnętrze sali operacyjnej.
- Jak to jest zasilane? - spytał Farson.
- Baterie słoneczne na dachu hangaru. Tak myślę, ale...
Hornic spojrzał uważnie. - Czy wtedy, no wiesz, kiedy
czekałeś na mnie, byłeś tu?
- Byłem, ale nie w środku. Kiedy wylądowałem, obszedłem
całą okolicę, ale nie wchodziłem nigdzie, jeśli było
zamknięte. Myślałem, że mógłbym wówczas zostać wzięty za
złodzieja, intruza... - uśmiechnął się. - Zresztą i tak nie
potraktowałeś mnie zbyt przyjaźnie, jak pamiętasz, ale czemu
pytasz?
- Nie byłem tu w środku chyba pięć lat, ale jestem
pewien, że monitory i pulpity były wyłączone. Wymontowałem
przecież stąd dwa monitorki.
Mówiąc to Hornic podszedł do umieszczonego na ścianie
wyłącznika napięcia. - On jest wyłączony! - krzyknął. - Tu
nie ma prawa być napięcia! Nic z tego nie rozumiem.
Podszedł do pulpitu i wystukał kilka kombinacji cyfr i
liter. Na kilku ekranach na raz pojawiły się szeregi
obliczeń i jakieś wykresy.
- Co to za dane? - prawie szeptem zapytał Farson.
- Nie wiem. Ciśnienie powietrza, wartość poboru mocy... -
próbował analizować informacje na ekranie. - Jest! Ale to
niemożliwe! Według tego nadal trwa przetaczanie paliwa.
Powinniśmy już od godziny pływać w rzece paliwa...
- Paliwa dla samolotów i... - głos Farsona drżał z
podniecenia... - i rakiet. Ona tu jest! Oszukiwała cię przez
tyle lat, ale dzięki mnie mamy ją nareszcie. - Farson prawie
skakał z radości.
- Uspokój się - Hornic był opanowany. - Masz rację, ona
tu jest. Była cały czas. Czekała. Aż ktoś uruchomi
dystrybutory z paliwem do samolotów.
- A my jesteśmy bezbronni. Aparatura z wozu jest
rozmontowana, nie zdołam jej naprawić. To nie my ją mamy,
raczej ona nas. Trzeba wysadzić, co się da w powietrze, może
w ten sposób zablokujemy możliwość startu. Eksplozja zamieni
bunkier w kupę gruzu.
Hornic i Farson śpieszyli się. Przyprowadzili jeepa,
załadowali skrzynki trotylu i wjechali do hangaru. Nagle
włączyły się jakieś turbiny. Ich huk zagłuszył słowa. Hornic
wskazał ręką na dach hangaru. Po stalowej drabinie wspięli
się na górę. Stalowe wieże urządzeń wentylacyjnych zasysały
ogromne ilości powietrza. Hornic zdjął kurtkę i rzucił ją w
kierunku stalowej kratownicy. Chwilę leciała bezładnie, a
potem tor jej lotu wyprostował się. Jakby wessana
niewidzialną siłą poleciała na kratownicę i przywarła do
niej. W materiale zaczęły pojawiać się liczne drobne dziurki
odpowiadające otworom kraty. Po chwili kurtka rozpadła się
na małe kawałki i zniknęła wessana w głąb przewodu
wentylacyjnego. Rozejrzeli się po dachu. Dwa szeregi po
cztery wieże zasysały powietrze.
- Ona bierze powietrze. Ale do czego?... - Farson
krzyczał do ucha Hornica.
- Co oni zbudowali... - Hornic był blady. Przetarł mokre
czoło i próbując przekrzyczeć hałas odpowiedział:
- To są turbiny wielkich mocy. Takie stanowisko przy
przedmuchiwaniu kanałów spalin przy starcie rakiet
kosmicznych, osiem wywietrzników... osiem... taki podstęp...
- Jak ją unieruchomić? - wyrzucił z siebie Farson.
- Widziałeś kurtkę? Tak będziesz wyglądał, jak
podejdziesz. Chyba że granatnikiem... ale tam na pewno są
cyklony, które odłowią największy gruz... budowniczowie
Kasandry musieli to zresztą przewidzieć...
- Dwieście tysięcy kubików paliwa przedtem, a teraz
miliony metrów powietrza, razem z parą... nawet jej nie
wyrzuca.
- Nie ma takich rakiet - powiedział do siebie.
Poszli na dół i stanęli w takiej odległości od hangaru,
że mimo huku turbin mogli spokojnie się porozumiewać.
- Ona jest tam - Hornic wskazał ręką na hangar - bardzo
głęboko. Ten, kto ją skonstruował, pomyślał o wszystkim -
pokręcił głową i sprawdził czas.
- Biorąc pod uwagę tempo opróżnienia zbiorników niedługo
powinna wystartować. Może wtedy uda się coś zablokować.
Chodźmy - mówiąc to ruszył w kierunku jeepa.
Podłoga w hangarze drżała. Na jednolitej dotychczas
betonowej płaszczyźnie pojawiły się pęknięcia. Hornic i
Farson zatrzymali się. Tuż przed nimi z dudniącym trzaskiem
opadała w dół podłoga hangaru.
- Teodorze! - Karia stała kilka kroków od wejścia.
Odwrócili się obaj natychmiast. Po krawędzi bramy
chodziły blade ogniki.
- Baczność! To jest pole statyczne - krzyknął Hornic.
Włosy na jego głowie i Farsona zaczęły stawać do góry.
- Jeśli rozłączymy palce lub nogi, zginiemy! Kario! Tam
na kupie sprzętu leży gumowy chodnik. Musisz go nam tutaj
rozwinąć.
Karia wykonała polecenie bezbłędnie. Rozwinięty z beli
chodnik dotknął prawie czubków ich butów. Ocierając jedną
stopę o drugą jakoś przepełzli. Ogniki na bramie zniknęły.
- Pole się zmniejsza. Mam nadzieję, że to ostatnia
pułapka.
Nachylił się nad krawędzią przepaści i spojrzał w dół.
Kilkudziesięciometrowa przepaść betonowego leja kończyła
się w dole.
Skinieniem dłoni Hornic przywołał Farsona i Karię.
- Spróbuję zjechać, liny z jeepa chyba wystarczy -
pierwszy zgłosił się Farson.
- Poczekaj, coś mi się tu nie podoba - mówiąc to Hornic
przyłożył do oczu polową lornetkę. Mimo słabego oświetlenia
obraz ściany leja był zupełnie wyraźny. Wszędzie beton z
charakterystyczną dla niego siatką maleńkich pęknięć.
Nagle... Hornic raz jeszcze wrócił do tego miejsca...
- Znalazłeś coś? - w głosie Farsona wyczuwało się
podniecenie.
Hornic nic nie odpowiedział. Z uwagą przyglądał się
kawałkowi ściany. W niby naturalnym niewielkim pęknięciu
lśnił świetlny odblask. Hornic schował lornetkę.
- Fotokomórka o jakieś dziesięć metrów nad dnem. Na pewno
są też inne na różnych wysokościach, tak, by cała przestrzeń
była nimi pokryta. - Mówiąc to zaczął zdejmować koszulę.
- Zobaczmy, co by się stało, gdybyś to był ty - mocnym
ruchem cisnął ją w dół. Spadała jednak dosyć wolno i przez
chwilę przypominała wielkiego ptaka, aż nagle cały lej
rozbłysnął snopami świateł z ukrytych na dole reflektorów i
z głębi rozległo się spotęgowane odbiciem od ścian
ogłuszające wycie syren.
Marek, który zza krzaków obserwował ich działania,
poruszył się niespokojnie. Nie mógł zrozumieć, co się stało.
Rozejrzał się po terenie kryjąc się wśród wysokiej trawy,
zaczął pełznąć ku najbliższemu budynkowi. Jego nowy punkt
obserwacyjny dawał mu zdecydowanie lepsze pole widzenia.
Tymczasem Hornic stał już na stalowym dźwigarze hangaru i
do pasa kombinezonu mocował hak przyczepiony do liny
wciągarki. Ujął w ręce sterownik.
- Zejdę z tobą. Nie zostaniesz tu, na górze!
- Zostanę - powtórzyła z uporem Karia - za twoją zgodą
lub bez niej.
- W takim razie nie zejdzie nikt. - Hornic powoli zaczął
odpinać zaczep.
- Ona ma rację, Teodorze - Farson krzyczał podniecony. -
Nie wiemy, czy jest Kasandra. Jeżeli tobie się nie uda, nas
tutaj na powierzchni i tak nic nie uchroni od zagłady. Po
prostu zginiemy, a tam, na dole, możemy być ci pomocni.
Hornic zszedł z belki dźwigara i wisząc na linie wraz z
całym urządzeniem wyciągarki przyjechał aż do krawędzi
przepaści.
- Idę pierwszy, Karia druga, ty ostatni - poprawił zaczep
i ruszył w dół.
Karia i Farson nachyleni nad krawędzią patrzyli, jak
znikał w płonącym od dołu blasku świateł.
Pod koniec jazdy Hornic nie widział już prawie nic. Blask
reflektorów zupełnie go oślepił. Instynktownie zasłonił
oczy, zwolnił tempo zjazdu i... miękko wylądował na
betonowej płycie. Odpiął zaczep, dał sygnał i lina
powędrowała w górę. Teraz mógł się rozejrzeć. Wokół nie było
nic oprócz betonowych ścian. Tylko w jednym miejscu tkwiła
wpuszczona w beton niewielka skrzynka z ekranem. Jarzył się
tam schematyczny rysunek rakiety napełniającej zbiorniki. Za
ciemną szybą widniała klawiatura. Kolbą pistoletu stłukł ją
i szybko nacisnął kilka klawiszy. Bez rezultatu, wycie syren
spotęgowało się, a chaos świateł jeszcze się powiększył.
Zmienił kombinację wciskanych klawiszy. Znów bez
rezultatu. I wtedy usłyszał jakby wewnętrzny głos: Trojańska
wyrocznia otrzymała prezent. Kiedy słońce zajdzie, moc na
niebie... Plus 82810. - Wystukał kombinację na klawiaturze.
Wycie zaczęło maleć. Światła były teraz równo płonącymi
reflektorami.
Hornic spojrzał w górę. Zobaczył na tle oświetlonego
dachu hangaru niewielki ciemny punkt.
Nagle betonowa pokrywa, na której stał, drgnęła i
ponownie zaczęła osuwać się w dół.
Karia zatrzymała się kilka metrów nad nim. Nerwowo
wciskając sterownik wciągarki próbowała zjechać niżej, aż
lina się skończyła. Krzyknęła w dół.
- Poczekaj - krzyknął do niej. - Zaraz ci pomogę.
Wyjął z kabury rakietnicę z rzutką i zamocował odpiętą od
pasa linę. Wycelował w kierunku dziewczyny.
Karia bez trudu pochwyciła linę.
Patrzący przez lornetkę w dół Farson widział, jak zsuwa
się po linie i jak ją chwyta Hornic. Nacisnął przycisk
sterownika. Lina zaczęła wędrować ku górze.
Tymczasem Marek dotarł już w bezpośrednie sąsiedztwo
hangaru. Ostrożnie przesuwając się wzdłuż ściany widział,
jak Farson mocuje zaczep wciągarki i ginie w otwartych
wrotach hali. Chłopiec szybko podbiegł tam i... cofnął się
widząc przepaść.
Kiedy Farson zsunął się po linie na betonową płytę, Karia
i Hornic oglądali już owalne drzwi widniejące w betonowej
ścianie.
Na drzwiach znajdował się taki sam zamek cyfrowy jak
poprzednio.
- Prezent zostanie odesłany wiernej 32435 - tym razem
Hornic wypowiedział to głośno.
- Sprawdza się! Mamy ją! - Farson był podniecony.
Zza drzwi, wprost na nich zwalił się trup żołnierza,
rozpadając się na kawałki w zderzeniu z posadzką.
Ruszyli w głąb korytarza omijając leżące gdzieniegdzie
zmumifikowane ludzkie ciała, rozbite skrzynki z amunicją,
bronią i zwykły gruz.
Sto metrów dalej korytarz kończył się takimi samymi
drzwiami jak zaczynał.
- Adresat nieznany... Pozdrowienia dla Pana Boga 39973 -
wyrecytowali razem łowcy. Hornic wystukał kombinację na
klawiaturze zamka. Drzwi jednak nie drgnęły.
Pochylając się ryzykownie nad przepaścią, Marek usiłował
dosięgnąć ręką sterownika wyciągarki. Wisiał on jednak zbyt
wysoko i kolejne próby chłopca kończyły się niepowodzeniem.
Hornic uważnie badał drzwi.
- Cofnijcie się w głąb korytarza. Zdaje się, że reagują
na pole bioelektryczne. Razem wytwarzamy je zbyt silne -
zwrócił się do Karii i Farsona.
- Co to znaczy? - spytała Karia, gdy odchodzili z
Farsonem w głąb korytarza.
- To znaczy - odpowiedział Farson - że drzwi otwierają
się wówczas, gdy przed nimi stoi tylko jeden człowiek.
Jeżeli w bezpośredniej odległości znajduje się grupa ludzi,
drzwi nie otwierają się. Jeśli się otworzą, będziemy
wchodzić po kolei.
Hornic widząc, że Karia i Farson odeszli już dość daleko,
ponowił próbę. Tym razem drzwi otworzyły się natychmiast.
Na górze, tym razem już za pomocą jakiegoś kija, Marek
nadal usiłował przyciągnąć do siebie sterownik. Nagle
poślizgnął się i prawie runął w przepaść. Chwycił się
betonowej krawędzi i z największym trudem podciągnął się na
płytę. Ciężko dysząc usiadł pod ścianą hangaru.
Karia, Hornic i Farson znajdowali się teraz w niewielkim
pomieszczeniu. Wszędzie stały monitory, a na jednej ze ścian
widniała świetlna mapa Ziemi. Obok mapa systemu słonecznego.
Pod pomalowanymi na fioletowy kolor drzwiami, naprzeciw
nich, leżał trup. Jego rozkrzyżowane ramiona jak gdyby
broniły dostępu do nich.
- Trzeba go stąd przenieść - Hornic skinął na Farsona.
Pochylili się nad zwłokami. Karia odwróciła głowę. Z trudem
się opanowywała.
- On ma coś w ręku - Farson zaczął odginać palce mumii -
to może być ważne.
Papier, który wyjął z zaciśniętych palców trupa, rozpadł
się.
- Cholera, tu wszystko się rozsypuje - rozejrzał się po
sali.
Karia stała przed urządzeniem z daleka przypominającym
dalekopis. Hornic nacisnął klawisz RP. Maszyna zaszumiała.
Na powierzchni papieru wysuwającego się ze szczeliny
drukarki pojawił się napis. Farson czytał głośno:
- Jesteś w sali łączności centrum "Kasandra". Musisz
wypełniać naszą misję do końca. My giniemy... Nagranie na
kasecie nr 784.
Mężczyźni rozejrzeli się po pomieszczeniu. Hornic
podszedł do szafy, w której równo poustawiane na półkach
stały kasety wideo. Odnalazł tę, której szukał i włożył do
odtwarzacza. Na wszystkich monitorach w sali pojawił się
napis "Kasandra", a po chwili mężczyzna w białym
kombinezonie.
- Cztery, trzy, dwa, jeden. Uwaga. Zaczynam. - Mężczyzna
spojrzał przed siebie.
- Nieważne, kim jestem i jak się nazywam. Ważne jest to,
że to ja zaprojektowałem system ochrony świata przed wojną
nuklearną. Kasandra, bo taką nadaliśmy mu nazwę, jest
systemem rakiet rozmieszczonych w przestrzeni kosmicznej,
okrywającym Ziemię szczelnym parasolem. Wyposażone w ładunki
małej mocy razem zdolne są do przerwania egzystencji ludzi
na Ziemi. Aby system zadziałał, potrzebny jest jednak wybuch
wojny nuklearnej w dowolnym punkcie Ziemi. Wtedy Kasandra
włączy się automatycznie likwidując jednocześnie obie strony
konfliktu. Mieliśmy nadzieję, że świadomość tego powstrzyma
polityków. Niestety, nie zdążyliśmy. Rakiety, co prawda,
umieszczono na orbicie, ale centrum sterowania nie było
jeszcze w pełni gotowe. W chwili wybuchu wojny mogliśmy
tylko biernie obserwować jej przebieg. Kamery satelitów
przekazywały obraz tutaj.
Na ekranach monitorów pojawiły się teraz obrazy wojny.
Wybuchy ładunków jądrowych, startujące rakiety, zniszczone
miasta, błąkający się po ich gruzach zrozpaczeni ludzie. Farson
widząc te obrazy bladł, ale wpatrywał się w nie jak
urzeczony. Karia kucnęła na podłodze tyłem do monitorów,
obejmując kolana rękoma i zaczęła się monotonnie kiwać.
Hornic stał nieporuszony.
Głos mówił dalej:
- Zostaliśmy napromieniowani. Nasz czas był ograniczony.
Jeden z kolegów pozostał na powierzchni, by nadać na
wszystkich długościach fal kombinację cyfr, umożliwiającą
namierzenie i dotarcie do nas. Ja wraz z moimi
współpracownikami zamknąłem się tu, by dokończyć naszą
pracę, mając już na uwadze inny cel niż pierwotnie
zaplanowano.
Za tymi fioletowymi drzwiami - na ekranie ponownie
pojawiła się postać mężczyzny w białym kombinezonie -
znajduje się system bunkrów umożliwiający przeżycie...
Na ekranie pojawiły się bogate komnaty, sala szpitalna,
gimnastyczna, oranżeria itp.
- ...Zgromadzono tam skarby ludzkiej kultury. Automaty
medyczne są w stanie wykonać większość operacji. Istnieje
możliwość zahibernowania i powrotu do życia za tysiące lat.
Wtedy, gdy świat będzie wyglądał inaczej...
- Co on pieprzy - Farson był wyraźnie zdenerwowany -
świat będzie zawsze taki sam, bez sensu - podniósł rękę w
kierunku ekranu. - Wy jesteście temu winni. Wy, idioci,
matoły, tak zwani uczeni. "Mimo to kontynuowaliśmy prace" -
parodiował uczonego. - Po co? Po co? - krzyczał w kierunku
ekranu.
- Spójrzcie! - mężczyzna z ekranu jakby mu odpowiedział.
Na ekranach ponownie pojawiły się obrazy wojny. - Czy taka
istota, która sama sobie gotuje zagładę, ma prawo dalej
istnieć? Natura poradzi sobie z powstałą pustką. Z ocalałych
na Ziemi organizmów z pewnością zrodzi się istota
inteligentna, ale nie człowiek... Za tymi drzwiami jest
twoja wielkość... Z chwilą, gdy je przekroczysz,
system zacznie działać. - Na ekranie znów pojawiła się
postać człowieka. Patrzył poważnym spojrzeniem ze wszystkich
ekranów.
- Zrób to. Uwolnij świat od ludzi. W chwili, gdy
przekroczysz próg, Kasandra zadziała. Ty przeżyjesz.
Doczekasz się lepszego świata.
- Dlaczego ty tego nie zrobiłeś? - na pytanie Hornica
jakby w odpowiedzi mężczyzna na ekranie kontynuował:
- Zastanawiasz się, dlaczego my sami nie podjęliśmy
decyzji. Po prostu nie czuliśmy się na siłach. Poza tym nie
zdążyliśmy zapobiec konfliktowi, więc nie mamy prawa
decydować o losie tych, którzy go przetrwają. Ty lub wy
wiecie, jakie są szanse na powierzchni, a ponieważ aby tu
dotrzeć trzeba chcieć skorzystać z paliwa lotniczego, umieć
obsłużyć prosty komputer i znać nasz kod wejściowy, uważamy,
iż jesteś lub jesteście osobami mającymi prawo do podjęcia
takiej decyzji.
Kaseta skończyła się i zaczęła przewijać do początku.
- Co zrobimy? - zapytała Karia patrząc na Hornica.
- Żaden człowiek nie ma prawa do dokonywania takich
wyborów. Nikt nie może rozstrzygać o losach innych. Jedyne,
co możemy zrobić, to sprawić, żeby nikt więcej tutaj nie
dotarł.
- Co chcesz zrobić? - Farson jakby dopiero teraz
usłyszał, o czym mówi Hornic. Odwrócił się od ekranu, był
blady. Twarz jego pokryły lśniące kropelki potu. Mięśnie
twarzy drgały w jakimś nerwowym tiku.
- Zawalimy korytarz prowadzący do tej sali. To jedyne, co
możemy zrobić. Materiałów wybuchowych zgromadzono tu dosyć.
Hornic odwrócił się i ruszył ku betonowemu korytarzowi,
skąd przyszli. Zatrzymał go krzyk Karii i nienaturalny głos
Farsona.
- Teodorze!
- Niczego nie zawalisz!
Hornic odwrócił się i zobaczył, że Farson przytrzymując
Karię mierzy do niego z pistoletu.
- Ja chcę żyć, Teodorze - mówił Farson. - Spokojnie żyć.
A nie będę mógł żyć wiedząc, że nad głową mam wiszące
rakiety. Raz już przeżyłem to piekło. Drugi raz nie miałbym
na pewno takiej szansy. Zrozum. Wystarczy awaria i wszyscy
zginiemy. A tu jesteśmy bezpieczni. Słyszałeś, co on mówił?
- Puść Karię - powiedział spokojnie Hornic.
- Nie! Przejdzie ze mną przez te drzwi. A ty pójdziesz za
nią lub zginiesz jak głupiec... Teodorze, jesteś łowcą.
Największym łowcą rakiet. Jeśli pójdziesz ze mną, nie tylko
ocalejesz, ale zniszczysz wszystkie rakiety i ich ładunki,
gdziekolwiek one są. Życie się odrodzi. On - wskazał głową
na monitor - mówił to przecież. Człowiek ocaleje. Będziemy
nowymi stwórcami. Wy będziecie Adamem i Ewą. Czy nie
pojmujesz tej wielkiej szansy? Nasz świat będzie lepszy...
- Cel nie może uświęcać środków. Zginą ludzie... - Hornic
próbował oponować.
- A czy nie zabiliśmy jej rodziców i bliskich? - Farson
wskazał na Karię.
- Oni nas do tego zmusili. - Hornic próbował perswadować.
- Zrozum, teraz zginą wszyscy. Nie wolno podjąć takiej
decyzji, nawet jeśli nie mamy szans.
- Niech giną! Ja chcę żyć! Rozumiesz?! Ja! Ty pierwszy! -
ruchem pistoletu wskazał mu drogę w kierunku fioletowych
drzwi.
Hornic jakby tego nie zauważył. Odwrócił się i zrobił
krok w kierunku wyjścia.
Lufa pistoletu Farsona uniosła się nieco i głowa Hornica
znalazła się na przedłużeniu linii celu. Karia szarpnęła się
całym ciałem. Farson stracił równowagę i huknął strzał.
Pocisk odbił się rykoszetem od ściany. Karia wyrwała się i
rzuciła w kierunku Hornica. Jeszcze leżąc na ziemi Farson
wystrzelił po raz drugi. Dziewczyna jakby stanęła w miejscu,
a następnie bezwładnie upadła.
Uprzytomniwszy sobie, że nie ma już żadnej osłony Farson
próbował skoczyć w bok. Seria pocisków z automatycznego
pistoletu Hornica zatrzymała go w miejscu i zapewniła spokój
na zawsze.
Hornic wziął martwą Karię na ręce i ruszył w kierunku
wyjścia.
Siedzący pod ścianą hangaru Marek na odgłos silnej
detonacji poderwał się i podbiegł do krawędzi. W dole
kłębiły się chmury dymu i kurzu. Zaskrzypiała wyciągarka.
Zobaczył, jak z szarego kłębowiska wyłaniają się dwa ludzkie
kształty wiszące na linie. Wyciągnął rękę do góry, by im
pomachać, ale zamarł w połowie ruchu. Jadący w górę Hornic
trzymał w objęciach bezwładne, nieruchome ciało Karii.
Kiedy stanął na posadzce hangaru i złożył jej ciało na
ziemi, Marek ostrożnie zbliżył się do nich.
- Nie żyje? - zapytał i spojrzał na Hornica. Wyraz twarzy
mężczyzny wystarczył mu za odpowiedź.
Uwolniony od zaczepów wyciągarki Hornic wziął ponownie
ciało Karii na ręce i podszedł do gazika. Tam ostrożnie
złożył ciało na tylnym siedzeniu. Usiadł za kierownicą.
Ruszyli.
Pochowali ją niedaleko chaty. Kiedy Marek skończył
obkładać mogiłę gałęziami i kwiatami, Hornic osadził na
grobie prosty krzyż. Przez chwilę stali w milczeniu.
- Chodźmy - powiedział do chłopca.
I tak jak oni, wyruszyli i inni. Widziana z góry karawana
prymitywnych zaprzęgów i kręcących się wokół ludzi kojarzyła
się z szeregiem mrówek ciągnących materiał na swe nowe
mrowisko.

Warszawa, maj 1985 rok
Marek Baraniecki
Paweł Karpiński
Andrzej Wojnach
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qualintaka.pev.pl
  •