ďťż

Blog literacki, portal erotyczny - seks i humor nie z tej ziemi


1






























Jan Andrzej Morsztyn

Kanikuła



























Do Jaśnie Wielmożnego Jegomości Pana Koniuszego Koronnego

Com kiedyś śpiewał podczas kanikuły
Nad brzegiem Semu i nad brzegiem Suły,
Gdzie Psoł, gdzie Worskło toczą błotne wody
I dwa słowiańskie graniczą narody,
Tobie, Wielmożny Panie, ofiaruję,
Którego jeśli łaskawym uczuję
Tej lichej prace, do większej roboty
Nabędę siły, nabędę ochoty.
Teraz te karty, lubo ważą mało,
Tobie nad inszych oddać mi się zdało,
Boś, widzę, szczerze myśliwy i w sierci
Sobaczej kochać będziesz się do śmierci.
Stąd i niebieski piesek do twej psiarnie
Jak na pieszczoty z ochotą się garnie,
Wiedząc, że dobrze twoim gończym parzą
I że im w piwie tłuste wieprze warzą;
Że jednak z sfory nie gonił ni z smyczy
Pościgał, ani zna dzikiej zdobyczy,
Jeśliby kiedy zaciekł się do nieba,
Opowie i tam, wdzięczen twego chleba,
Jak coraz psiarnie Osiek twój przypuszcza
I jak płodna w zwierz Niepołomska Puszcza,
Jako go bijesz, jakoś wszytkie sztuki
Potrzebne do tej przewiedział nauki,
I smak u ciebie do pola zawzięty
Wywrze i między górnymi zwierzęty.
A ty tej, którą niesie pies kudłaty,
Zażyj i zimie ciepłej Małgorzaty,
I postąp sobie z nią podług twej woli;
Wszak już raz była u ciebie na Woli.




























Ad Musas

Panny, do których powód ma wiersz wszelki,
Cne helikońskich gór obywatelki,
Co po parnaskich dąbrowach chodzicie
I kastalijskim zdrojem się chłodzicie,
Których ani pies gwiazdą swą użega,
Ani ojcowski płomień nie dolega,
Których i czystość moc tym ogniom bierze,
Dla których cały świat poddan Wenerze,
Szczęśliwsze nad nas, których wszystko troje
Wojuje: miłość, słońce i psie znoje -
Pojrzyjcie na mnie trochę w niskie kraje,
A póki jeszcze żywota co staje,
Upalonemu, z hipokreńskiej wody
Przywróćcie żywot, dodajcie ochłody!
A ja, oczerstwion mocą waszej rosy,
Nastroję lutnią w pismorymskie głosy
I dowcip, zbytnią zawędzony suszą,
Przyszedłszy k sobie, przywita się z duszą;
Skąd chwaląc i was, i waszę krynicę,
Wdzięczen zawieszę z ślubu tę tablicę:
Że mu się w wierszu trochę powodziło,
Przyznawa Morsztyn, że to panien dzieło.






Dwoja bieda

Dziś dokazuje psia gwiazda swej mocy
I jako Zorza, kazawszy precz nocy,
Dzień na świat wozem przywiezie różanym,
Słońcu kompanem jest nieoderwanym
Niebieskiej drogi, aż kiedy ją w morze
Ósmy krąg nieba wpędzi po nieszporze;
I tak szesnaście godzin rządu swego
Rachuje co dzień, w które wiele złego
Aspektem swoim nad ziemią przewodzi:
Stoki wysusza, urodzajom szkodzi,
Ogrody z włoskiej obnaża ozdoby,
Gorączki mnoży, przywodzi choroby;
Aż i pokrewnych, bez żadnej ich winy,
Psów niezleczonej nabawia wściekliny.
Ale z osobna ze mną harce zwodzi
I dwoistym mię płomieniem podchodzi:
To mi nad głową przykrym ogniem świeci,
To mi miłości płomień w sercu nieci.
Lubo Kampańczyk słusznie się żałuje,
Gdy mu winnice Wezuwijusz psuje,
Lubo sykańska Etna, gdy szaleje,
Ogniste rzeki z paszczęki swej leje,
Przecię szczęśliwe mniemam być te kraje,
Których urodzaj jednym ogniem taje;
Mnie wściekła gwiazda, mnie i Wenus męczy,
Mnie wewnątrz ogień, mnie i z wierzchu dręczy,
Teraz swawolni od niesmacznej pracy
I rózgi szkolnej wolność mają żacy,
Teraz rzemieślnik, lubo z grosza żyje,
Przed muchami się od roboty kryje;
Ja tylko folgi nie znam ni ochłody,
Tak się Kupido uwziął na me szkody.
Niechajże prędko kanikuła minie,
Że i jej ogień, i miłości z[a]ginie.
























Do kanikuły

Potężny piesku, co władasz gorącem
I ogień lejesz gardłem swym pieniącem,
Którego ogniem krynice słabieją
A śniegi wieczne z gór się rzeką leją,
Spraw to mocą twą, aby twe pożogi,
Które miłości we mnie zapał srogi
Mnożą, nad dziewką okrutną zażyły
Takiej lub większej niż nade mną siły!
Ona z ogniów twych przeszydza, jak zbroją
Bezpieczna twardą skamieniałością swoją:
Sama się zimnym mrozem otoczyła,
Sama krew w żyłach w śniegi obróciła.
Co nowa Zemla ma zimy i mrozów,
Co Lodowate Morze (kędy wozów
Większy pożytek, niźli krzywych łodzi),
Co Wołga (którą Moskwicin przechodzi
Cały rok lodem) kryje zimnej wody,
Wszytkie te w piersiach mam mrozy i lody.
Widzi to Wenus, ale nie dba ani
Zwykłym jej trybem tej hardości gani;
Owszem, jakby z nią zmówiła się zgodnie,
Mnie tylko w sercu podżega pochodnie.
Ale ty mścij się mej szkody, twej wzgardy,
I państwem, które nad nami masz, hardy,
Napełń ją ogniem, niech i ona czuje,
Że kiedy świecisz, każda-ć rzecz hołduje
I każda, lubo odporna, jako ty
Błyśniesz na niebie, zapada w zaloty.
Co jeśli sprawisz, będę-ć życzył, aby
Obrok cię z źródeł dochodził niesłaby
I żebyś wsiadszy na wóz miasto słońca
Wiódł szczęśliwy rok od końca do końca.


























Nadgrobek Perlisi

Perła tu leży, nie ta, co Szczęśliwe
Wyspy więc noszą, ani brzegi krzywe
Oryjentalskie, ani te skorupy,
Które bogate w sobie kryją łupy.
Kosztowniejsza to perła, która siła
Wraz w sobie skarbów bogatych nosiła:
Nos załamany, sierć bielsza niż wełna,
Miększa niż tyrski jedwab, niż bawełna,
Oczy wypuke, ogon zatoczony
I w kilka kręgów pięknie ucerklony,
Wzrost niezwyczajny, mały i sudanny,
Jak do rękawka potrzebują panny -
Owa co kiedy nadobnego było
W malteńskich pieskach, jej samej służyło.
A przy tym dowcip i wdzięczne pieszczoty,
Wierność i co jest we psiech tylko cnoty,
I ochędóstwo niezwyczajne miała,
I tym się w łasce swej paniej trzymała.
Pies ją niebieski żywota pozbawił,
Ale postrzegszy, co niechcący sprawił,
Zawył lamenty trąbą swą do góry
I za żałobę przywdział czarne chmury.
Płakał jej pokój i łóżka płakały,
Płakał i ciepły komin owdowiały:
Płacze i łzami kosztownymi ani
Da się utulić nad nią moja pani.
Sam się śnieg śmieje, bo za tym pogrzebem
Bielszego nadań nie masz nic pod niebem.
Chłód daremny

Kiedy się słońce przez Raka przedziera
I Lwa strasznego nawiedzić napiera,
W powszechnym świata znoju i spaleniu
Szukałem gdzie by głowę skłonić w cieniu.
Raz się przechodzę do bliskiego gaju
I żebrzę łaski zielonego maju;
Tam mię wspomaga dąb chaoński cieniem
I grab twardością zrównany z kamieniem,
I piękny jawor fladrowanej więzi,
I szkolna brzoza drobniuchnej gałęzi,
I żerne buki, i klon niewysoki,
I lipa, matka pachnącej patoki,
Jasion wojenny, i brzost, który naszem
Krajom intraty przyczynia potaszem.
Drugi raz w gęste zapuszczam się bory,
Kędy świerk czarny roście w górę spory
I modrzewina czerni nie znająca,
I terpentyną jedlina płacząca,
I sośna wielkiej w budynkach wygody,
I kadzidłowej jałowiec jagody.
Trzeci raz różnie próbując ochłody,
Chodzę po brzegach przezroczystej wody:
Tam mam dostatnie chłody topolowe,
Olsze czerwone i wierzby domowe,
Chrust dereniowy, więzy, rokicinę,
Tawułę, bagno i złotą wierzbinę.
Ale cóż po tym? Lubo ta zasłona
Schroni mej głowy od Hiperyjona,
Lubo mi na czas psia gwiazda sfolguje,
Zaraz te pustki miłość opanuje.
Próżno się tedy cieniem z wierzchu chłodzę,
Gdy w sobie noszę ogień i z nim chodzę.


























Dyskrecja

Kiedy pobożnej piesek Erygony
Zetlałe palił role i zagony,
Tam gdzie krynica przezroczyste swoje
Między drzewami pędzi żywe zdroje,
Zdybałem śpiącą kochaną dziewczynę;
Za poduszkę jej trawa, za pierzynę
Cień był dębowy, a szum z bliskiej wody
Smaku dodawał do snu i ochłody.
Zefir jej suknią poddymał, a mali
Kupidynowie nakoło igrali:
Jeden jej włos trafił, drugi w ucho
Coś o miłości poszeptywał głucho;
Ten na nię wieje, ten urwane zioła
W śliczne natyka warkocze dokoła,
Ten różą równa z rumieńcem, ten śliczną
Białą liliją równa ze płcią mleczną.
Ale jeden z nich, nad insze swawolny,
Kształt jej rozpinał i do piersi wolny
Oczom swym przystęp sprawił i w te znoje
Tam chłodził oczy i swoje i moje;
Lecz mię tą swoją przysługą tak zdradził,
Że więcej we mnie zapału wprowadził,
Którym bez miary będą rozpalony
I z sił i wszytkich zmysłów wysmażony,
Padłem podle niej i to w śliczne usta,
To w piersi, których nie kryła już chusta,
I w kształtną szyję, prawie bez przestania
Nieuprzykrzone daję całowania,
I już mię zła myśl na coś podwodziła,
Ale się wśród tych pieszczot obudziła
I z mych się węzłów wywikławszy, rzecze:
"A tak-że mi to, niewdzięczny człowiecze,
Chęć moję płacisz? A zła-żem ci była,
Kiedym ci służyć sobie pozwoliła?
Ale mnie służyć trzeba z powolnością,
Ja panem chcę być, ja chcę być jejmością,
Inaczej wnet cię wypuszczę z posługi,
Bom z łaski bogów nie tak głodna w sługi,
Bym niedyskreta, jak ty, chować miała".
Ja widząc, że się szczerze rozgniewała:
"Odpuść, bogini, proszę, pierwszą winę,
Której ci własną odkryję przyczynę:
Kanikuła to w mej głowie sprawiła,
Że moja skromność toru uchybiła.
Wszak wiesz, że kto się z Małgorzatą zbraci,
I rozum, a cóż dyskrecyją straci".












Wiejski żywot

Chociaż ty, Jago, same tylko dwory
I miasta chwalisz, nawiedzić obory
(Wszak się i dowrscy przejeżdżają radzi)
Wiejskie nie wadzi.
Nie gardź folwarkiem, tak wielcy panowie
Zbiegali w pole po pokój i zdrowie,
Tak się bawili ludzie przed potopem
Bydłem a snopem.
Wtenczas co dały domowe okoły,
Tym się pyszniły niewyniosłe stoły,
Mniej potraw było z lepszą dobrą wolą
Przy chlebie z solą.
Tym zawierszali niewrzące obiady,
Co fruktów dały naszczepione sady,
Co spłacheć roli, co spichlerz domowy
I dojne krowy.
Słodkich im ze Włoch win nie niosły muły,
Nie znali węgrów, symonów, rywuły,
Pragnienie wodą śmierzyli stokową,
Czaszą bukową.
Albo z jęczmiennym przeważywszy słodem
I piwnicznym ją wystudziwszy chłodem,
Upracowanym żeńcom koło żniwa
Dawali piwa.
Domowe krosna samodziałkę tkały,
Jedwabiu, złota chałupy nie znały,
Len tylko biały wystawiał strój z pełna
A z owce wełna.
Co wszytko miła słodziła swoboda,
Nie tknęła się ich przygoda ni szkoda,
Ani gniew panów, ni co bieży w koło
Fortuny koło.
Ale i teraz pojrzyj na te kraje,
Które ziemianin własnym pługiem kraje:
Ujrzysz, że łacniej o pokój przy zdroju
Niźli w pokoje.
Wierniej spokojny wczas chałupy strzeże,
Prędzej na górne bije piorun wieże,
Prędzej wiatr kruszy zawiłą dębinę
Niż gibką trzcinę.
Na gospodarskie patrz tylko zabawy:
Ten rybkom kopie sadzawki i stawy,
Tan na nie, chociaż nie pewien, czy będą,
Zachodzi z wędą;
Ten piosnki śpiewa i wieśniackie wiersze,
Ten wianki wije, ten z sitowia wiersze,
Ten przy skaczących po trawie barankach
Gra na multankach;
Tamten z konopnej wywiera psy sforki,
Ten tłuste tłucze kobusem przepiorki,
Ten na lep albo w powikłane motki
Łowi czeczotki;
Ten płoty grodzi około rozsady,
Ów szczepi w pniaki, ten obrywa sady,
Ten śliwy leje na powidła w prasy,
Ten rwie na lasy;
Ten większym bydłem rznie grzbiet twardej roli,
Ten zasię w skopiec zbierać mleka woli,
Ten żnie, ów wiąże, ten pożęte snopy
Układa w kopy;
Ten w przetak mannę za porannej rosy
Zbiera, ten młóci pozwożone kłosy,
Ten wieje, a ten o jasny dzień prosi,
Gdy siano kosi;
Ów sery tworzy, ten ściska twarogi,
Ten kapelusze plecie na śreżogi,
Tamten na skrzypkach na imię swej kumy
Wyrzyna dumy,
A dokończywszy dorocznej roboty,
Skoczy i w taniec, zrzuciwszy choboty,
I szczerze myśli po dobrym obżynku
O odpoczynku.
Żadne mu rozruch nie rozerwie wczasu,
Przykrego nigdy nie słyszy hałasu,
Prócz szumu z wody, co snowi pomocy
Dodaje w nocy.
Zdrowszy mu owoc, smaczniejsza jarzyna,
Co ją wykopie rydlem, niż zwierzyna,
Niż chleb podbitą piętą wywiercany,
Stojąc przed pany.
To pałac jego - uklecona chata,
Dworzanów trzyma parobcza zapłata,
Straż się też wierna na złodzieja sroży,
Kundel w obroży.
Ostatek dworu: baran, ciołek, woły;
Kapela; ptastwa krzyk z rana wesoły;
Piernaty: trawa; namiot pokojowy:
Cień jaworowy.
Szkarłatów nie masz ni drogiego złota,
Lecz oprócz kwiatków, co rostą u płota,
Słońce mu daje złoto i purpury,
Malując chmury.
Po chlebie nie zna oprócz samej wody,
W której się podczas przegląda z przygody;
Wierne z sąsiadów, chociaż nie ma wiele,
Ma przyjaciele.
Zdrad dworskich, figlów wolen i obmowy
Zjadłych języków, a jeśli ulowy
Plastr podbierając żądło mu zaszkodzi,
Miód to nadgrodzi.
Tyran tu nie drze, krwią ziemie nie broczy,
Wół tylko bodźcem zakłuty poskoczy,
A pan, na przyszły pożytek udany,
Strzyże barany.
Wojny nie słyszał ani widział bitwy,
Prócz między drobem z lotnymi rybitwy,
Oprócz niekrwawej, którą zwodzą bycy
Przy jałowicy.
Zazdrość tu w samej ma miejsce ochocie,
Kiedy się żeńcy ścigają w robocie,
Albo się ptacy pieniem przekrzykują,
Gdy słońce czują.
Na nowy co dzień zysk wesoły wstanie,
Snu mu zbyteczne nie przerwie staranie;
Nie dbać o złoto, nie dbać o klejnoty -
To jest wiek złoty.
Przy dobrej myśli, kto ma żyzne pługi,
Może i z dworskiej przeszydzać wysługi;
Gdzie taka wolność, pokój i zabawa,
Fraszka Warszawa.
Sam mu Kupido zadaje niewczasy,
Sam go na smętne myśli pędzi w lasy,
Ani jest wolen przed Wenerą płochą
Pod wiejską sochą.
Dlatego i ja ciebie tam prowadzę,
Jago, aza twej twardości co radzę,
Aza cię w polu, którą wszystko tleje,
Gwiazda zagrzeje.




















Jabłka

Drażnięta, których strzeże płócienna obrona
I słaba oczom naszym zazdrości zasłona,
Któreście w ręku cudzych nigdy nie postały,
Których i własne ręce rzadko piastowały,
Trudno zgadnąć, jakoście stworzone, atoli
(Jeśli się pani wasza domyślić pozwoli)
Widząc, że sama biała jak śnieg niedeptany,
Że twarda, ni jej wzrusza stan mój opłakany,
Mniemam, że kto się odkryć was odważy, snadnie
Na twarde jabłka i na białą płeć napadnie.
Strzeżcież się kanikuły i słońca, można-li,
Bo i jabłka dojrzeją, i płeć się przypali.
















Dobra myśl

Teraz kiedy słońce pali,
Siadszy na przestronej sali
Lubo pod gęstym cieniem jaworowym,
Chłodźmy się, bracia, napojem Bakchowym.
Niechaj rzeki deszcze piją,
Niech morza rzekami tyją,
Niech ziemne rostą owoce od wody -
My do węgierskiej miejmy się jagody.
Noe, dziad wszytkich narodów,
Ledwie wyszedł z długich brodów,
Widząc, jako to woda ludziom wadzi,
Do wina się ma i winnice sadzi.
Lot, wyszedłszy z złej Sodomy,
Ogień, co popalił domy
(Słuchajcie tego pilno, bracia nasi!),
Jakby swej żony liznął, winem gasi.
Bakchus gdy Indy zwojował,
Kiedy mężnie tryumfował,
Siedząc na beczce ubluszczony wina,
Śpiewał: Pijakom walczyć nie nowina.
Aleksander w Babilonie
Siadszy na spokojnym tronie,
Co świat zwyciężył, perskie pobił cary,
Odmienił berło za spore puchary;
I co się zwał boskim synem,
Złożył tę pychę przed winem;
Co tylko wojny nie zaczynał z bogi,
Padł, jak mu woni poderwało nogi.
Na takie trunku zaloty
Dodajmy sobie ochoty:
Pijmy sporymi, wszak nam jako w Kanie
Za łaską Bożą w piwnicy dostanie.
Ta recepta na frasunki:
Dobrze wykisałe trunki.
Kto o ubóstwie, kto myśli o nędzy,
Podpiwszy sobie, dość w dzbanku pieniędzy.
Choć ostatni grosz utraci
I karczmarce nie dopłaci,
Przecię: "Dawaj go konwią!" - gościom woła.
Więcej animuszu niźli mieszek zdoła.
Trunek ostrzy rozum w głowie,
Trunek pomaga wymowie,
Ojcem szczerości, matką jest nadzieje
(Tylko że ją gdzieś sen z głowy wywieje).
Nalewajże, chłopcze, hojnie,
A żeby skończyć przystojnie,
Każcie nam w skrzypki rznąć, a my dokoła
Wypocim sobie zarudzone czoła.
Panny niech przyjdą, i one
Mają przychętki pieszczone:
Kieliszek wyłudzić, w taniec iść gotowa,
Bo bez białej płci dobra myśl jałowa.
Wszak też niedługo tej pracy,
Jako będą w brzuchu żacy:
Choć nam nie będą grać wychodzonego,
Do łóżka tańcem pójdziemy młyńskiego.


Do kanikuły

Zła kanikuło, psie niebieski wściekły,
Przed którym wszytkie chłody nam uciekły,
Opadły z liści jak w listopad gaje,
Ziemia się zeschła dziurawi i kraje,
Zioła dżdża pragną, Cererzyne dary
Zawiędłe zwykłej nie donoszą miary,
Proszę cię, jeśli uprosić się godzi,
Niechaj twój ogień mej paniej nie szkodzi.
Strzeż tego, żeby jako płci pieszczonej,
Śniegowi równej i mleku rodzonej,
Piegi nie pstrzyły i przykra dlaboga,
Nie opaliła w południe śreżoga.
Mnie raczej głowę spal na proch i szpiki,
Już zwykłe ogniom dla białej podwiki;
Popal i zboża, ziemię, gaje, zioła,
Pobierz nam chłody, co ich staje zgoła,
I wód na napój zostaw nam o male,
Tylko niech moja będzie pani w cale.










Redivivatus

Jeśli to prawda, co kiedyś uczony
Mniemał i twierdził filozof z Krotony,
Że dusze ludzkie, doszedszy swojego
Kresu i ciała pozbywszy pierwszego,
W inszy się łupież na nową słobodę
Przenoszą, w inszy kształt, w inszą urodę,
I inszej nie masz po tej śmierci szkody,
Tylko na starą duszę żupan młody,
Możemy z śmierci przeszydzać i tyle
Niesmaków sobie nie knować w mogile.
Tak i ja, kiedy dni swoich dopędzę,
Kiedy ostatnią Parki zwiną przędzę,
Opuszczę z chęcią zwiotszałe łachmany,
A niż na nowy będę zawołany
Żywot, będę się, w powietrze zmieniony,
Przy Jadze bawił jak wietrzyk pieszczony,
Będę ją chłodził podczas kanikuły
I poddymając na piersiach przystuły,
Czegom pragnął żyw, w tej alabastrowej
Jaskini czekać będę formy nowej.








Rzeki

Kanikuło, promieńmi swymi uprzykrzona,
Przed którymi tak mdleje głowa upalona,
Jako kiedy Klimeny nierozsądne plemię
Zwierzonym ogniem palił wszytkorodną ziemię,
Pofolguj albo - jeśli z głodnym nie masz sprawy
I trzeba-ć, niż mię wolno puścisz, nabyć strawy -
Masz rzeki, z których tyle weź sobie obroku,
Żebyś mi chociaż tego sfolgowała roku.
Niechaj ci Wisła napój leje wszytką siłą,
Królewnej naszej śmiercią sławna i mogiłą,
Lubo się do Elbląga udała w bok prawy,
Lubo Leniwką gdańskie rozdziela żuławy,
I kamienista Biała, i Raba, co małym
Zbiera deszczem i nurtem brzeg ryje zuchwałym,
I z Tatr bieżący Poprad nieleniwym skokiem,
Wisłoka niegłęboka z spokojnym Wisłokiem,
I bystrych wód Dunajec, sławny łososiami,
I Nida pińczowskimi zabawna młynami,
I San szkutom niepewny dla prądziny skrytej,
I Wisznia, co o Rzeczy słucha Pospolitej,
I Tanew czarna, i Wieprz, dla spustnych przekazów
Od młynów uwolniony prawem i od jazów,
I co dwie województwa Radomierz graniczy,
I Pilca, co czopowe pierwsze w Polszcze liczy,
Bug ruską krwią pamiętny, i Narew gadziny
Nie cierpiąca, i pełen Muchawiec kłodziny,
I Liw, nad którym kiedyś Jaźwingi siedzieli,
I co litewskie księstwo z Podlasiem Piś dzieli,
I Świder mazowiecki, i Ossa, co słupów
Bolesławowych tyka, świadectw pruskich łupów,
I Drwęca spod Brodnice, i Brda, co podnosi
W Bydgoszczy spore skrzynie na połów łososi,
I Motława, u której jak w porcie okręty
Cumuje gruba lina i postronek kręty,
Więc i Odrą, co tylko głową u nas leży,
I Noteć, co jak Rodan przez jezioro bieży,
I Warta, która wody swoje tocząc szczodrze,
Aż do Niemiec powinny obrok niesie Odrze,
Także Dniepr ukraiński, który częste łupy
Aż z Stambułu odwoził w kozackie chałupy,
Skąd i Sławutą rzeczon, że mu nie był srogi
Bisurmaniec ni Krymczyk, ni straszne porogi,
I Prypeć, co od Pińska suche juny wozi,
I Styr, co wylewaniem częstym Łucku grozi,
I Słucz skalistobrzeżna, rybna w wirozuby,
I Roś z zbitych Tatarów niedaremnej chluby,
Horyń, co Wołyń dzieli, i Boh, co swe wody
Równo z Dnieprem w limańskie toczy czarne brody,
I ujściem głośna Sawrań, gdzie ostatnie pole
Ukrainne zasiadło Nowe Koniecpole,
I Tykicz ochmatowski, i te Sine Wody,
Gdzie swe przeprawy mają ordyńskie narody,
I rybna Desna, i Sem, który Baturynie
Trzydzieści i siedm w jednym kół obraca młynie,
I Suła, co łożysko swoje ma pod Rumnem,
I Worskło, co graniczy z Moskwicinem dumnem
I przez saletrne płynie hadziackie osady,
I Psoł, co się przez trzcinne przedziera zawady,
I Oreł bliższy Krymu z kodackim Samarem,
Kołmak i Merło, sławny obozem niestarem,
Albo i Dniestr, chocimską pamiętny rozprawą,
I Prut, cecorską wiecznie nam sromotny krwawą,
Seret i Zbrucz, i Smotrycz kamienieckie wały
Opasujący, i Stryj od podgórskiej skały,
Albo spokojny Niemen, co brzegów nie psuje,
Choć się w różne zakręty jak Meander snuje,
I Wilija, co imię swoje w Niemnie traci,
I Dźwica, która w Rydze myto morzu płaci.
Ale jeśli-ć by tyle rzek na strawę mało
I kosztować ci by się wód słonych zachciało,
Masz morza, lubo Białe, co po długich biegach
Holenderskie przy naszych stawia nawy brzegach,
Lubo Czarne, którego choć Ordyńczyk broni,
Naszej jednak zdobyczą będzie, da Bóg, broni,
Samej mi tylko, radzę-ć, nie tykaj Śreniawy,
Której nurt nieraz bywał krwią pogańską krwawy;
Niechaj ją Zefir wiecznie powiewając chłodzi,
Niech jej wód zbytnią suszą krople nie odchodzi,
Niech spokojnie w ozdobę tej ojczyźnie płynie
I przy nagrodzie jako zasłużonej słynie.








Na płacz jednej panny

Płaczesz, Filido, i śliczne jagody
Potoki-ć słonej przebiegają wody,
Jak więc odwilża rosa kwiat różany
I ogród zdobią niemętne fontany.
Dobrze tak na cię, że wżdy z raz uczujesz,
Jako niesłusznie z moich łez dworujesz
I jak to ciężko wylewać mej duszy
Płacz, co cię najmniej nie zmiękczy ni ruszy.
Ale-ć to nie twe łzy, tylko twe oczy,
Jak słońce, ten płacz, co się z moich toczy,
Promieńmi swymi wciągnąwszy do góry,
Teraz ten smętny deszcz spuszczają chmury;
I już bym się bał potopu strasznego,
Już o korabiu myśliłbym Noego,
Ale mi miasto przysiężonej tęczy
Brew zacerklona za pogodę ręczy.
Do tych wód jako jeleń upragniony
Bieżał Kupido i kołczan złocony
Złożywszy, strzałki hartował w tym zdroju
I chwytał gębą krople w przykrym znoju.
Potem zaś jako ptak przed niepogodą
Kapał się, płucząc skrzydełka tą wodą;
I gdy się myje, gdy się nurza pod nią,
Nieobyczajnie zgasił w niej pochodnią,
Stąd w twoim płaczu takie są zapały,
Żeby mógł spalić okrąg świata cały
Albo piorunem straszyć, albo domy
Siarką wywracać bezbożnej Sodomy.
Kto widział, jako deszcze więc spadają,
Które z błyskaniem złączone bywają,
Kto doznał, jako, choć za szyję ciecze,
Samymi dżdżami kanikuła piecze,
Ten i z twoich łez porozumiał szkody.
O, jakie cuda! ogień idzie z wody!
Płaczesz iskrami; Wenus, co pochodzi
Z morskich pian, w tym się płaczu znowu rodzi.
Ale jeśliście są tak w ogień płodne,
Jakoż pędzicie, oczy, zdroje wodne?
Jeśliże wam zaś tak łacno o wody,
Przecz sercu memu nie dacie ochłody?
Widzę, co w tym jest: ogień z żadnej miary
Wody nie cierpi, muszą w tym być czary;
Już to ta Cyrce kuje mi okowy
I z łez przyprawia trunek jakiś nowy.
I to mnie dziwna, że tak twarda skała
Krople litości wypuściła z ciała,
Acz-ci zwyczajnie pod twardym kamieniem
Żywe się źródło dobywa strumieniem.
Podobno jakby nie dość na tym miała,
Że na lamenty moje skamieniała,
Na moję szkodę te drogie łzy psuje
I w nich stal swojej twardości hartuje;
Podobno, że ją me posługi bolą
I już mię cale dokończyć ma wolą.
Nowy krokodyl, zmyśla i żartuje:
To płacze, a tu i na śmierć morduje.
O wdzięczny płaczu, z którego coś idzie,
Co smacznego coś przydaje Filidzie!
Cóż, gdyby z pereł pokazała zęby
I przy uśmiechu pozwoliła gęby!
Równa się każda kropla, którą puści,
Perle i srebru, kiedy się rozpuści;
Ta Kleopatra ma perły przebrane
Zupełne w uściech, w oczu przetapiane.
Nie tak są piękne gwiazdy, które ciemnej
Nocy spadają ku niskości ziemnej,
Jako każda łza, która na jej twarzy
Kropiąc lilije, ognie moje żarzy.
Płacz tedy, Fili; kiedy-ć tak przystoi,
Już się tych smętków serce me nie boi;
Owszem, tym deszczem zawiędłej nadzieje
Latorośl w sercu moim odmłodnieje:
Tak wiemy, że już wiosna nam nadchodzi,
Gdy słońce w kąpiel do Wodnika wchodzi,
Tak i tuszymy, że wdzięczny świt blisko,
Gdy zorza kropi rosą ziemię ślisko.
Podobno widząc, jak dla ciebie ginę,
Tę mi z łez moich dajesz dziesięcinę;
Podobno mi cię ten płacz miększą sprawi,
Wszak częsta kropla i kamień dziurawi.








Przechadzka

Czy z mej namowy, czy-li z dobrej woli
Chciała Kasieńka na folwark do roli
Albo na łąki kwitnące do siana
I do dobytku przechodzić się z rana,
Żeby jej czas zbiegł i w ciepłe południe
Blisko siedziała gęstwiny i studnie,
I mówi: "Pójdźmy kwiatki rwać rozliczne
I z wymion krowich pożytki brać mleczne".
Jam rzekł: "Nie chodźmy, bo ja z kwiatków szydzę
Oprócz tych, które na twych wargach widzę,
I na mleko mię darmo insze prosisz,
Prócz tego, które na płci swojej nosisz".
Jakoż gdy na pstrej murawie usiadła
I kwiatków krwawych na uszy nakładła,
Zgasł przy rumianej szkarłat ich jagodzie,
Polna zniknęła przy ludzkiej urodzie;
Jak zaś okrywszy ręce po ramiona,
Wyciskać w skopce poczęła wymiona,
Nie znać rąk było przy mlecznym promyku,
Tylko się zdały białe mleko w mleku.
I tak mam, Kasiu, gdy cię z sobą biorę,
I łąkę z kwieciem, i z mlekiem oborę.






Bombyx

Patrz, Kasiu, jak to, gdy ciepła panują,
Jedwabną przędzę robaczkowie snują,
Jak żyją liściem, jak gęste osnowy
Puszczając, domek gotują grobowy.
To ja tak właśnie robię bez przestania
I kręcę głową do mroku z zarania:
Liściem się karmię niepewnej nadzieje,
Które twej wietrzyk niełaski rozwieje;
Z myśli i z żądze nawinąwszy przędzę,
Różne z niej nici dowcipem swym pędzę
I w tym dumaniu tak się bardzo topię,
Że trunnę sobie klecę i grób kopię.
Potem, jak i on, co z pracą zbuduję,
Samże to zgryzę, samże to popsuję.














Serenada

Już słońce padło, już horyzont ciemny,
Już płucze Feba ocean podziemny,
Już ptak spoczywa, szum ustał i głuchem
Las się dębowy odzywa posłuchem,
Już wszytkich skrzydły okrył sen słodkiemi
I cichy pokój rozciągnął po ziemi,
Już i promienie zgasły kanikuły,
Ja tylko nie śpię, jam tylko sam czuły.
Wszytkie te gwiazdy widzą me niewczasy,
Kiedy wieńcami zdobię twe zawiasy
Albo-ć sen słodzę śpiewaczymi głosy,
Albo skrzypkami, choć się boją rosy.
Otwórzże okno, uchyl okiennice,
Rozśmieje się noc, jako gdy z łożnice
Rumiana Zorza od Tytona wstaje
I świetną barwę brudnym cieniom daje;
W dzień się opalisz, ale nocy chłodnej
Nie kryj mi, Jago, twarzy grzechu godnej.










Zapał

Kupido kiedyś ukochanej żony
Odbiegł, kropelką oleju sparzony,
Gdy mu się w nocy z lampą przypatrzała,
Tak ta dziecina ognie nie strzymała.
Jeżeli uciekł ten bożek miłości
Przed sparzeliną, czemuż w gorącości
Pałającego ja mieszkam płomienia?
Przecz się nie chronię swojego zginienia?
Etna śnieżysta, choć ustawnie gore,
Hekla, choć ognie womituje spore,
Tyle zapału w wnętrznościach nie mają,
Jak go me piersi w sobie ukrywają;
I kanikuła, zda się, że świat chłodzi,
Względem płomienia, co mi w sercu szkodzi.
Niemały ogień snadź Troja wydała,
Kiedy zdradzieckim pożogiem gorzała,
Ale zdałby się i ten pożar mały,
Gdyby się z nim me ognie równać miały.
Ustał na koniec i on ogień w Trojej,
Kiedy dotrawił materyjej swojej;
Tak, i ten, co mię tak bezmiernie piecze,
Wtenczas mi zniknie i wtenczas uciecze,
Kiedy strawiwszy me wszytkie wilgości,
Pośle do grobu z alembika kości.
Lecz póki stanie człowieku żywota,
Twoja to, Jago, palić mię robota.


Vaneggiar d'una innamorata

Goreję czy nie? Cóż to ja za nowy
Gościnny afekt w sercu swoim czuję?
Podobno ogień? Nie! Już by ogniowy
Zapał zgasł w płaczu, którym się tak psuję.
Męka to raczej i ból mojej głowy;
Nie męka też to, co sobie smakuję;
Smak być nie może, bo mię to frasuje;
Przecię wraz i smak, i żal serce czuje.
Jeśli to żal ni smaczne ochłody,
To pewnie głupstwo, którym się myśl wścieka.
Ale nie głupi, co się boi szkody;
Cóż po tym, kiedy przed nią nie ucieka.
Miłość - nie miłość, przecię też niezgody
Nie widzę, cóż mię tak dziwnego czeka?
Cóż to jest, że mi tak ciężko na duszy?
Pewnie mię to myśl i zły humor suszy.
Lecz jeśli to myśl, o czymże wżdy myślę?
Okrutna myśli, czemu myślić muszę?
Czemu, choć w głowie zawsze myślą kreślę,
Znowu tąż myślą, co przedtem, myśl suszę?
Czemu, choć myślom różny wczas wymyślę.
O to się, żeby nie myślić, nie kuszę?
Myślę, lecz jeśli myślić jest to wina,
Nie ze mnie, ale z myśli jest przyczyna.
Winna bym była, gdybym się kochała,
Ale o miłość serce me nie stoi.
Ale nie toż to, jak bym kochać chciała,
Gdy się myśl myślić o miłym nie boi?
Cóż by, gdybym też miłości zarwała?
Nie wiem; ale wiem, że mi pęta stroi.
Kocham? Nie kocham? Dziwnie we łbie knuję:
Nie chcę, nie kocham, a przecię miłuję.
Kocham czy-li nie? Ach, ogień w miłości
Szczerze dopieka, a ja drżąc trupieję.
Nie kocham tedy? Ach, do samych kości
Wolnym się ogniem spuszczam i topnieję,
Ogień się z mrozem ugania w skrytości:
I mrozem pałam, i ogniami leję;
Cuda miłości, czarów sposób nowy:
Mróz gorejący, a ogień lodowy.
Goreję, marznę i jestem do tego
I zapalona, ranna i związana.
Ranę mam, nie wiem, z sajdaku czyjego,
Łańcucha nie znam, chociam okowana;
Okowy noszę od wzroku wdzięcznego,
Z którego wdzięczny ból, rana kochana.
Jeśli to miłość jest, co mię tak dusi,
Miłość być, wierę, grzeczną rzeczą musi.
Grzeczna rzecz miłość, lecz cóż mi się dzieje
I cóż tę miłość za otucha wspiera?
Nadgrody nie chcę, co więc miłość grzeje,
Serce się kochać i darmo napiera.
Nie kochaj, serce! Bo też, bez nadzieje,
Nie wiem, jako ta miłość nie umiera.
Ach, mówię z sercem, a serca-m pozbyła;
Serca nie mając, jakoż będę żyła?
Żyję, umieram; dziwnie się to wierci:
Konać, nie umrzeć, choć serca nie mając
Żywot opuścić, nie czuć przecię śmierci,
Jest to umierać, a nie umierając:
Albo mężniejszej nabywa gdzieś sierci
Serce, że znowu odżywa konając,
Albo co duszę z sercem strzała dzieli,
Nie domorduje, choć na śmierć postrzeli.
Nie dobite, nie, lecz z śmiertelnej rany
Kaleka serce już w kim inszym żyje;
Tenże za serce stoi i kochany
Żywot, serce me z niego żywot pije.
Ja nie mam serca (dziw to niesłychany!),
A serce serca dwie w sobie me kryje.
Tak dla tej twarzy, w której kocham wiernie,
Żyjąc umieram, konam nieśmiertelnie.
Kochajmyż tedy, a zawżdy zapłaty
Da się doczekać czas lepiej życzliwy;
Czego więc czasem dochodzą i laty,
To prędzej zmiękczy afekt popędliwy.
A ty mi pomóż, Kupido skrzydlaty,
Co w mózgu moim takie roisz dziwy.
- Tak Falsirena miłosna mówiła
I tak się z swymi myślami biedziła.

KONIEC KSIĄŻKI
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qualintaka.pev.pl
  •