ďťż

Blog literacki, portal erotyczny - seks i humor nie z tej ziemi


147






























CZĘŚĆ DRUGA
TOLNEDRA
Rozdział XII
Chór spiżowych rogów żegnał ich z blanków Vo Mimbre, gdy opuszczali
miasto pod eskortą czterdziestu rycerzy i samego króla Korodullina. Garion raz
tylko spojrzał za siebie i zdawało mu się, że dostrzega lady Nerinę stojącą na
murze ponad bramą; nie był tego pewny. Kobieta nie machała ręką, a
Mandorallen się nie oglądał. Garion jednak bał się głośniej odetchnąć do chwili,
gdy stracił z oczu stolicę Arendii.
Wczesnym popołudniem dotarli do brodu na rzece Arend. Dalej leżała
Tolnedra. Rzeka migotała w blasku słońca, a proporce rycerzy eskorty trzepotały
w lekkim wietrze. Garion chciał jak najszybciej, natychmiast przejść przez rzekę,
by opuścić Arendię i wszystkie straszne rzeczy, jakie się tutaj zdarzyły.
- Bądź pozdrowiony i żegnaj, Święty Belgaracie - odezwał się Korodullin,
gdy stanęli na brzegu. - Tak jak mi poradziłeś, rozpocznę przygotowania. Klnę się
swym własnym życiem, że Arendia będzie gotowa.
- Od czasu do czasu dam ci znać, jakie czynimy postępy - obiecał pan
Wilk.
- Zbadam także wszelką działalność Murgów w granicach mego
królestwa. Jeśli to, coś mi powiedział, prawdą się okaże, a nie wątpię, że tak się
stanie, wtedy przepędzę ich z Arendii. Wyszukam po kolei i przegnam z tej ziemi.
Sprawię, by życie stało się dla nich ciężarem i niedolą za to, że sieją
niezgodę i spory wśród mych poddanych.
- Ten pomysł mi się podoba - pochwalił z uśmiechem Wilk. - Murgowie to
ludzie aroganccy. Odrobina niedoli od czasu do czasu nauczy ich pokory.
Uścisnął dłoń króla.
- Do zobaczenia, Korodullinie. Mam nadzieję, że w dniu naszego
następnego spotkania świat będzie szczęśliwszy.
- Modlił się będę, by to nastąpiło - odparł młody władca.
Pan Wilk poprowadził wszystkich w dół, w wody płytkiego brodu. Za
rzeką czekała Imperialna Tolnedra, a z brzegu pozostawionego za plecami
mimbrańscy rycerze żegnali ich graną na rogach fanfarą.
Gdy wyszli z rzeki, Garion rozejrzał się uważnie. Szukał czegoś w
ukształtowaniu terenu czy roślinności, co odróżniałoby Arendię od Tolnedry. Nie
dostrzegł niczego. Ziemia nie zważała na ustalone przez ludzi granice i trwała bez
żadnych zmian.
Mniej więcej pół mili od rzeki wjechali do puszczy Vordue, rozległego
obszaru gęstych lasów, sięgającego od morskich wybrzeży aż do stóp gór na
wschodzie. Między drzewami przystanęli, by przebrać się w szaty podróżne.
- Sądzę, że nadał powinniśmy udawać kupców - stwierdził pan Wilk, z
wyraźną ulgą wciągając swą połataną, rdzawą tunikę i buty nie do pary. -
Naturalnie, Grolimów nie oszukamy, ale nie będziemy mieli problemów z
Tolnedranami, których spotkamy po drodze. Z Grolimami poradzimy sobie
inaczej.
- Czy są jakieś ślady Klejnotu? - zapytał głośno Barak, wciskając w juki
swoją niedźwiedzią pelerynę i hełm.
- Jedna czy dwie poszlaki. - Wilk rozejrzał się dookoła. - Przypuszczam,
że Zedar przejeżdżał tędy parę tygodni temu.
- Nie doganiamy go - zauważył Silk, wciągając skórzaną kamizelę.
- Ale i nie tracimy dystansu. Możemy jechać?
Dosiedli koni i ruszyli tolnedrańskim traktem, prowadzącym prosto przez
las. Po mniej więcej trzech milach droga poszerzyła się i zobaczyli pojedynczy
biały budynek, niski i kryty czerwonym dachem. Kilku żołnierzy włóczyło się
leniwie w pobliżu. Pancerze i broń mieli mniej zadbane niż legioniści, których
Garion spotykał wcześniej.
- Posterunek celny - wyjaśnił Silk. - Tolnedranie stawiają je tak daleko do
granicy, żeby nie utrudniały uczciwego przemytu.
- Jacyś bardzo niechlujni legioniści - stwierdził z dezaprobatą Durnik.
- To nie legioniści - sprostował Silk. - To żołnierze ze służby celnej.
Miejscowi. To wielka różnica.
- Zauważyłem - mruknął kowal.
Strażnik w zardzewiałym półpancerzu, uzbrojony w krótką włócznię,
wyszedł na drogę i wyciągnął rękę.
- Kontrola celna! - zawołał znudzonym głosem. - Jego ekscelencja wyjdzie
do was za chwilę. Możecie zostawić konie, o tam. - Wskazał na coś w rodzaju
dziedzińca obok budynku.
- Czy możliwe są jakieś kłopoty? - zapytał Mandorallen. Zdjął zbroję i
miał teraz na sobie kolczugę i opończę, jakie zwykle nosił w podróży.
- Nie - odparł Silk. - Agent celny zada parę pytań, potem weźmie łapówkę
i możemy jechać dalej.
- Łapówkę? - powtórzył Durnik. Silk wzruszył ramionami.
- Oczywiście. To normalne w Tolendrze. Ja będę mówił. Mam
doświadczenie w takich sprawach.
Celnik, krępy, łysiejący mężczyzna w ściągniętej pasem brunatnej tunice,
stanął na progu, strzepując z ubrania jakieś okruchy.
- Dzień dobry - powiedział rzeczowym tonem.
- Witam, wasza ekscelencjo - Silk skłonił się lekko.
- Co my tu mamy? - zapytał celnik, spoglądając z uznaniem na juki.
- Jestem Radek z Boktoru - przedstawił się Silk. - Drasański kupiec.
Wiozę sendarską wełnę do Tol Honeth.
Otworzył jedną z sakw i pokazał skrawek szarego materiału.
- Słusznie czynisz, czcigodny kupcze - celnik pomacał wełnę. -
Tegoroczna zima była dość chłodna i wełna osiąga dobrą cenę. l
Cichy brzęk świadczył, że kilka monet przeszło z ręki do ręki. Celnik
uśmiechnął się i rozluźnił wyraźnie.
- Chyba nie musimy zaglądać do reszty bagażu - stwierdził. - Widzę, że
jesteś uczciwym kupcem, szlachetny Radeku, i nie chciałbym zatrzymywać cię
zbyt długo.
Silk skłonił się znowu.
- Czy powinienem uważać na coś po drodze, wasza ekscelencjo? -
zawiązał sakwę. - Nauczyłem się polegać na opiniach służby celnej.
- Droga jest dobra - stwierdził obojętnie celnik. - Legiony tego pilnują.
- Oczywiście. Jakieś nietypowe okoliczności?
- Rozsądnie zrobicie, trzymając się własnej kompanii w drodze na
południe. W chwili obecnej panuje w Tolnedrze pewne polityczne zamieszanie.
Choć z pewnością nikt nie będzie cię niepokoił, gdy dowiedziesz, iż przybyłeś
jedynie w interesach.
- Zamieszanie? - zmartwił się Silk. - Nic o tym nie słyszałem.
- Chodzi o sukcesję. Sytuacja jest dość niespokojna.
- Czy Ran Borune zachorował?
- Nie - odparł krępy celnik. - Jest po prostu stary. Z tej choroby nikt nie
zdoła go wyleczyć. A że nie ma syna, który objąłby tron, przyszłość dynastii
Borunów zawisła na włosku. Wielkie rody próbują uzyskać najlepszą pozycję. To
wszystko jest potwornie kosztowne, naturalnie, a my, Tolnedranie, stajemy się
pobudliwi, gdy w grę wchodzą pieniądze.
- Jak my wszyscy - roześmiał się Silk. - Może skorzystałbym na kilku
kontaktach we właściwych kręgach. Który z rodów jest obecnie w najlepszej
sytuacji?
- Sądzę, że zyskaliśmy przewagę nad całą resztą - odparł z zadowoleniem
celnik.
- My?
- Vorduańczycy. Poprzez matkę jestem ich dalekim krewnym. Wielki
Książę Kador z Tol Vordue jest jedynym rozsądnym kandydatem do tronu.
- Chyba go nie znam.
- Wspaniały człowiek - tłumaczył wylewnie celnik. - Ma siłę, wigor i
intuicję. Gdyby wybór zależał tylko od zalet, Wielki Książę Kador za powszechną
zgodą otrzymałby koronę. Niestety, decyzja jest w rękach Ławy Doradców.
- Och!
- Tak jest - westchnął z goryczą celnik. - Nie uwierzyłbyś, godny Radeku,
jakich łapówek żądają ci ludzie za swoje głosy.
- Taka możliwość zdarza się tylko raz w życiu - stwierdził Silk.
- Nikomu z ludzi nie odmawiam prawa do uczciwej i rozsądnej łapówki,
ale niektórzy z doradców poszaleli z chciwości. Nieważne, jakie stanowisko
otrzymam w nowym rządzie, przez całe lata nie odrobię tego, co musiałem
zainwestować. I tak samo jest w całej Tolnedrze. Uczciwi ludzie tchu już nie
mogą złapać od tych wszystkich podatków i nagłych subskrypcji. Nikt nie
pozwoli, by na jakiejś liście nie było jego nazwiska, a codziennie pojawia się
nowa. Koszta doprowadzają ludzi do rozpaczy. Mordują się na ulicach Tol
Honeth.
- Aż tak źle?
- Gorzej, niż potrafisz sobie wyobrazić. Horbici nie mają dość pieniędzy
na kampanię polityczną, więc zaczęli truć członków rady. Wydajemy miliony na
kupienie głosu, a nazajutrz nasz człowiek sinieje na twarzy i pada trupem. A my
musimy zgromadzić kolejne miliony, żeby kupić jego następcę. To mnie
wykańcza. Nie mam odpowiedniego zacięcia do polityki.
- To strasznie - westchnął ze współczuciem Silk.
- Gdyby chociaż Ran Borune umarł - skarżył się zrozpaczony Tolnedranin.
- Teraz panujemy nad sytuacją, ale Honethowie są bogatsi. Jeśli zjednoczą się i
poprą jednego kandydata, wykupią nam tron spod siedzenia. A Ran Borune stale
tylko tkwi w pałacu i rozpieszcza tego potwora, którego nazywa córką. Ma tyle
straży, że nawet najdzielniejszych zabójców nie możemy skłonić, by spróbowali
zamachu. Czasami wydaje mi się, że chce żyć wiecznie.
- Cierpliwości, wasza ekscelencjo - pocieszył go Silk. - Im większe
cierpienie, tym większa w końcu nagroda.
- W takim razie będę kiedyś bajecznie bogaty - westchnął celnik. - Ale już
dość długo cię zatrzymuję, godny Radeku. Życzę dobrej drogi i oby chłody w Tol
Honeth podniosły cenę wełny.
Silk skłonił się godnie, wskoczył na siodło i ruszył truchtem na czele.
- Przyjemnie znowu wrócić do Tolnedry - uśmiech rozjaśnił jego lisią
twarz. - Uwielbiam zapach oszustw, korupcji i intryg.
- Jesteś złym człowiekiem, Silku - upomniał go Barak. - Ten kraj
przypomina dół kloaczny.
- Oczywiście. Ale nie jest nudny, Baraku. Nigdy nie jest nudny.
Wieczorem dotarli do zadbanej tolnedrańskiej wioski i zatrzymali się na
noc w solidnej, dobrze utrzymanej oberży, gdzie jedzenie było smaczne, a łóżka
czyste. Wstali wcześnie; po śniadaniu wyjechali z dziedzińca na brukowaną
uliczkę, zalaną tym niezwykłym, srebrzystym blaskiem, jaki nadchodzi tuż przed
świtem.
- Przyjemne miejsce. - Durnik spojrzał z aprobatą na bielone domy kryte
czerwoną dachówką. - Wszystko jest czyste i porządne.
- To odbicie tolnedrańskiej duszy - wyjaśnił pan Wilk. - Wiele uwagi
poświęcają szczegółom.
- Nie jest to zła cecha.
Wilk chciał coś odpowiedzieć, gdy nagle dwóch ludzi w brązowych
szatach wyskoczyło z ciemnej, bocznej uliczki.
- Uważajcie! - krzyczał biegnący z tyłu. - On oszalał.
Człowiek pędzący przodem trzymał się za głowę, wykrzywiając twarz w
wyrazie niewyobrażalnej grozy. Koń Gariona spłoszył się, gdyż tamten biegł
wprost na niego. Chłopiec wyciągnął rękę, by odepchnąć szaleńca. Gdy tylko jego
dłoń dotknęła czoła mężczyzny, poczuł nagłą falę energii płynącą wzdłuż
ramienia - niezwykłe mrowienie, jak gdyby ręka nagle stała się straszliwie silna.
Potężny ryk wypełnił mu umysł. Oczy szaleńca, jeszcze przed chwilą wychodzące
z orbit, zaszkliły się i człowiek runął na bruk, jakby dotknięcie Gariona było
potężnym ciosem.
Barak wjechał koniem między chłopca i leżącego mężczyznę.
- O co tu chodzi? - zapytał drugiego z ludzi, który właśnie podbiegł
zdyszany.
- Jesteśmy z Mar Terrin - wyjaśnił tamten. - Brat Obor nie mógł dłużej
znieść duchów. Polecono mi, by odprowadzić go do domu. Miał tam zostać, póki
nie wróci do zdrowych zmysłów. Przyklęknął obok leżącego.
- Nie musiałeś tak mocno go uderzać - rzucił oskarżycielsko.
- Wcale go nie uderzyłem - bronił się Garion. - Dotknąłem tylko. On
chyba zemdlał.
- Musiałeś uderzyć. Spójrz tylko, jaki ma ślad na twarzy. Na czoło
nieprzytomnego wystąpiła brzydka czerwona plama.
- Garionie - odezwała się ciocia Pol. - Czy możesz zrobić dokładnie to, co
ci powiem, nie zadając żadnych pytań?
- Chyba tak - chłopiec kiwnął głową.
- Zsiądź z konia. Podejdź do tego człowieka na ziemi i połóż mu dłoń na
czole. Potem przeproś, że go uderzyłeś.
- Jesteś pewna, Polgaro, że to bezpieczne? - upewnił się Barak.
- Wszystko będzie dobrze. Rób, co powiedziałam, Garionie.
Chłopiec z wahaniem zbliżył się do leżącego, wyciągnął rękę i przyłożył
dłoń do brzydkiego sińca.
- Przykro mi - oświadczył. - Mam nadzieję, że szybko wyzdrowiejesz.
Fala energii popłynęła wzdłuż ramienia, tym razem zupełnie inna od
poprzedniej. Szaleniec otworzył oczy i zamrugał.
- Gdzie ja jestem? - zdziwił się. - Co się stało? Głos brzmiał całkiem
normalnie, a siniec na czole zniknął.
- Wszystko w porządku - uspokoił go Garion, sam nie wiedząc dlaczego. -
Byłeś chory, ale już jest lepiej.
- Chodź, Garionie - wtrąciła ciocia Pol. - Jego towarzysz może się teraz
nim zająć.
Chłopiec podszedł do swego wierzchowca. Myśli wirowały bezładnie.
- Cud! - zawołał drugi mnich.
- Raczej nie - zaprzeczyła ciocia Pol. - Uderzenie przywróciło zmysły
twemu przyjacielowi, to wszystko. Takie rzeczy czasem się zdarzają.
Jednak ona i pan Wilk wymienili znaczące spojrzenia, które całkiem
wyraźnie mówiły, że stało się coś innego... coś niezwykłego.
Odjechali, pozostawiając obu mnichów na środku ulicy.
- Co się stało? - Durnik spoglądał ze zdumieniem. Pan Wilk wzruszył
ramionami.
- Polgara musiała wykorzystać Gariona - oświadczył. - Nie było czasu,
żeby załatwić to w inny sposób.
Durnik nie był przekonany.
- Nie robimy tego często - wyjaśnił Wilk. - To trochę niewygodne, działać
przez kogoś innego, jak przed chwilą. Czasem jednak nie ma wyboru.
- Przecież Garion go uzdrowił - zaprotestował Durnik.
- To musi pochodzić z tej samej ręki, która zadała cios, Durniku -
powiedział ciocia Pol. - Nie zadawaj tylu pytań, proszę.
Oschła świadomość w umyśle Gariona nie przyjęła tych wyjaśnień.
Zapewniła, że nic, czego dokonał, nie przyszło z zewnątrz. Chłopiec w skupieniu
studiował srebrzyste znamię na dłoni. Z jakiegoś powodu wydawało się inne niż
zawsze.
- Nie myśl o tym, skarbie - powiedziała cicho ciocia Pol, gdy opuścili
wioskę i znowu ruszyli traktem. - Nie ma powodów do zmartwienia. Później ci
wszystko wytłumaczę.
A potem, wśród wrzasków ptaków witających wschód słońca, wyciągnęła
rękę i stanowczo zacisnęła mu palce.

KONIEC ROZDZIAŁU
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qualintaka.pev.pl
  •