ďťż

Blog literacki, portal erotyczny - seks i humor nie z tej ziemi


164






























Rozdział XIV
Dom hrabiego Dravora był wielkim białym budynkiem stojącym pośrodku
rozległego trawnika z przystrzyżonymi starannie żywopłotami i zadbanymi
klombami po obu stronach. Jechali wolno po wysypanej białym żwirem alei, a
księżyc, stojący teraz wprost nad głowami, ukazywał wyraźnie każdy szczegół.
Żołnierze kazali im zsiąść z koni na dziedzińcu pomiędzy domem a
klombem po zachodniej stronie. Potem poprowadzili ich do środka i dalej, długim
korytarzem do ciężkich, lśniących drzwi.
Hrabia Dravor okazał się chudym, nijakim mężczyzną z workami pod
oczami. Siedział rozparty w fotelu na samym środku bogato umeblowanej
komnaty. Na twarzy miał rozmarzony, senny niemal uśmiech. Jego bladoróżowa
szata, dla podkreślenia pozycji społecznej wyszywana srebrem na brzegach i
rękawach, była pognieciona i niezbyt czysta.
- Kim są ci goście? - Mówił niewyraźnie, ledwie słyszalnym głosem.
- Więźniowie, panie - wyjaśnił czteropalcy żołnierz. - Ci, których kazałeś
aresztować.
- Kazałem kogoś aresztować? - zdziwił się hrabia. - Cóż za zdumiewające
polecenie z mojej strony. Mam nadzieję, przyjaciele, że nie naraziłem was na
niewygody.
- Byliśmy trochę zaskoczeni, nic więcej - uspokoił go Silk.
- Ciekawe, czemu tak postąpiłem. - Hrabia zamyślił się. - Musiał być jakiś
powód... nigdy nie robię niczego bez powodu. Co złego zrobiliście?
- Nic nie zrobiliśmy, panie - zapewnił Silk.
- Więc czemu kazałem was aresztować? To chyba jakaś pomyłka.
- Też tak sądzimy, panie.
- Cieszę się więc, że rzecz została wyjaśniona - odetchnął z ulgą hrabia. -
Czy mogę zaprosić was na kolację?
- Jedliśmy już, panie.
- Och. - Twarz hrabiego wyrażała głębokie rozczarowanie. - Tak niewielu
miewam gości.
- Może twój rządca, Y’diss, pamięta przyczynę zatrzymania tych ludzi,
panie - podpowiedział czteropalcy żołnierz.
- Naturalnie. Czemu sam o tym nie pomyślałem? Y’diss pamięta o
wszystkim. Poślijcie po niego zaraz.
- Tak, panie. - Żołnierz skinął głową jednemu ze swoich ludzi. Hrabia
Dravor bawił się z roztargnieniem połą swej szaty i nucił coś pod nosem. Po
chwili otworzyły się drzwi i do komnaty wszedł człowiek w mieniącej się i bogato
wyszywanej szacie. Miał twarz o grubych, zmysłowych rysach i wygoloną do
skóry głowę.
- Wołałeś mnie, panie? - zgrzytliwy głos brzmiał jak syk.
- To ty, Y’diss! - zawołał z zachwytem hrabia. - To miło, że przyszedłeś.
- Moim szczęściem jest służyć ci, panie. - Rządca skłonił się zgrabnie.
- Zastanawiałem się właśnie, dlaczego prosiłem tych moich przyjaciół, by
zatrzymali się tutaj - oświadczył hrabia. - Chyba zapomniałem. Nie pamiętasz
przypadkiem?
- Chodzi o drobiazg, panie - odparł Y’diss. - Bez trudu załatwię tę sprawę.
Musisz odpocząć. Wiesz przecież, że nie wolno ci się przemęczać.
Hrabia przesunął dłonią po twarzy.
- Kiedy już o tym wspomniałeś, Y’diss, to istotnie, czuję się nieco
wyczerpany. Zabawiaj moich gości, a ja trochę odpocznę.
- Oczywiście, panie. - Y’diss skłonił się znowu. Hrabia ułożył się
wygodniej w fotelu i zasnął niemal natychmiast.
- Jest delikatnego zdrowia - zauważył z fałszywym uśmiechem Y’diss. -
Ostatnio rzadko kiedy opuszcza ten fotel. Odejdźmy stąd, by mu nie
przeszkadzać.
- Jestem prostym drasańskim kupcem, wasza eminencjo - zaczął Silk. - A
ci ludzie to moje sługi, prócz tej oto mej siostry. Jesteśmy zdumieni...
Y’diss wybuchnął śmiechem.
- Czemu upierasz się przy tej absurdalnej bajce, książę Kheldarze? Wiem,
kim jesteś. Znam was wszystkich i znam cel waszej misji.
- Czego chcesz od nas, Nyissaninie? - spytał ostro pan Wilk.
- Służę mej pani, Wiecznej Salmissrze.
- Czy Wężowa Kobieta stała się narzędziem w rękach Grolimów? -
odezwała się ciocia Pol. - Czy raczej kłoni głowę przed wolą Zedara?
- Moja królowa przed nikim nie kłoni głowy, Polgaro - rzucił wzgardliwie
Y’diss.
- Doprawdy? - Uniosła brew. - Więc to ciekawe, że jej sługa tańczy do
melodii Grolimów.
- Nic mnie nie łączy z Grolimami. Przeczesują całą Tolnedrę, ale to ja was
znalazłem.
- Znaleźć to nie to samo, co zatrzymać, Y’dissie - zauważył cicho Wilk. -
Może jednak nam powiesz, o co tu chodzi?
- Powiem ci tyle, na ile mam ochotę, Belgaracie.
- Sądzę, że dość już tego, ojcze - zirytowała się ciocia Pol. - Nie mamy
czasu na nyissańskie zagadki.
- Uważaj, Polgaro - ostrzegł Y’diss. - Znam twoją moc. Spróbuj choćby
podnieść rękę, a żołnierze zabiją twoich przyjaciół.
Garion poczuł, że ktoś chwyta go mocno z tyłu i przyciska do gardła
ostrze miecza. Oczy cioci Pol błysnęły gniewnie.
- Kroczysz po niebezpiecznym gruncie!
- Chyba nie warto wymieniać gróźb - stwierdził pan Wilk. - Rozumiem
zatem, że nie zamierzasz wydać nas Grolimom?
- Nie obchodzą mnie Grolimowie - burknął Y’diss. - Moja królowa
poleciła, by przekazać was w jej ręce, do Sthiss Tor.
- Dlaczego Salmissra interesuje się tą sprawą? - zdziwił się Wilk. -
Przecież to jej nie dotyczy.
- Sama wam to wyjaśni, gdy już będziecie w Sthiss Tor. Tymczasem
jednak chciałbym, żebyście opowiedzieli mi o kilku drobiazgach.
- Tuszę, że pragnienie to nie będzie zaspokojone - oświadczył sztywno
Mandorallen. - Nie jest naszym zwyczajem, by o sprawach osobistych
dyskutować z niegodnymi tego obcymi.
- Sądzę, że jesteś w błędzie, baronie. - Y’diss uśmiechnął się groźnie. -
Głębokie są piwnice tego domu, a to, co się tam niektórym przytrafia, bywa
wyjątkowo nieprzyjemne. Moi służący doskonale opanowali sztukę stosowania
pewnych nadzwyczaj przekonujących tortur.
- Nie boję się twoich pogróżek, Nyissaninie - rzucił z pogardą rycerz.
- Nie. Nie liczyłem na to. Lęk wymaga wyobraźni, a Arendowie nie mają
dość rozumu, by ją posiadać. Tortury jednak osłabią twoją wolę... i zapewnią
rozrywkę moim sługom. Trudno teraz o dobrych oprawców, a ci nudzą się, gdy
nie mogą praktykować swej sztuki. Na pewno to rozumiecie. Później, kiedy każde
z was będzie już miało okazję spotkać się z nimi raz czy dwa, spróbujemy czegoś
innego. W Nyissie wiele jest rozmaitych korzeni i liści, a także ciekawych,
maleńkich jagód o interesujących właściwościach. To ciekawe, ale większość
woli ławę lub koło niż moje wywary. - Y’diss roześmiał się szorstko, bez śladu
radości. - Porozmawiamy o tym później, kiedy już ułożę hrabiego na noc. Na
razie strażnicy odprowadzą was na dół, do komnat, jakie dla was przygotowałem.
Hrabia Dravor ocknął się i rozejrzał sennie.
- Czyżby nasi przyjaciele już odjeżdżali? - zapytał.
- Tak, panie - odparł Y’diss.
- Trudno. - Hrabia uśmiechnął się słabo. - Żegnajcie, moi drodzy. Mam
nadzieję, że wrócicie jeszcze kiedyś i podejmiemy naszą przemiłą konwersację.
Cela, w której zamknięto Gariona, była śliska i wilgotna, cuchnąca
nieczystościami i gnijącą żywnością. Ale najgorsza była ciemność. Chłopiec
skulił się obok żelaznych drzwi, a zewsząd napierała na niego niemal dotykalna
czerń. Z kąta celi słyszał jakieś drapania i szelesty. Pomyślał o szczurach i starał
się trzymać jak najbliżej drzwi. Niedaleko ciurkała woda i gardło zaczęło go palić
z pragnienia.
Było ciemno, ale wcale nie cicho. Gdzieś brzęczały łańcuchy i ktoś jęczał.
Z dali dobiegał obłąkańczy śmiech, szaleńczy chichot powtarzany bez żadnej
przerwy, w nieskończoność jazgoczący w mroku. Ktoś wrzasnął nagle i
przenikliwie, a potem jeszcze raz. Garion przylgnął do śliskich kamieni muru.
Wyobraźnia natychmiast stworzyła obraz tortur, będących powodem cierpienia
dźwięczącego w tym krzyku.
Czas w takim miejscu nie istniał. Garion nie wiedział, jak długo przebywa
w tej celi, przerażony i samotny. Nagle usłyszał delikatne, metaliczne zgrzyty i
stuki, dochodzące chyba od strony drzwi. Odbiegł natychmiast, potykając się na
nierównej podłodze.
- Odejdź! - krzyknął.
- Nie wrzeszcz tak - szepnął zza drzwi Silk.
- To ty, Silku? - Garion niemal zaszlochał z ulgi.
- A kogo się spodziewałeś?
- Jak zołałeś wyjść?
- Nie gadaj tyle - mruknął Silk przez zaciśnięte zęby. - Piekielna rdza! -
zaklął. Potem stęknął, a od drzwi dobiegł zgrzytliwy trzask.
- No. - Drzwi celi otworzyły się wolno, wpuszczając do wnętrza słaby
blask pochodni. - Wychodź. Musimy się spieszyć.
Garion wyskoczył na mroczny kamienny korytarz. Ciocia Pol czekała
kilka kroków dalej. Chłopiec podbiegł do niej bez słowa. Przyjrzała mu się z
uwagą, po czym objęła mocno. Nie odzywali się.
Silk pracował już przy następnych drzwiach. Twarz lśniła mu od potu.
Zamek szczęknął, zaskrzypiały drzwi i na korytarz wyszedł Hettar.
- Czemu tak długo? - zapytał.
- Rdza - warknął cicho Silk. - Kazałbym wychłostać strażników, którzy
dopuścili, by zamki były w takim stanie.
- Czy mógłbyś się trochę pospieszyć? - upomniał go przez ramię Barak,
stojący na straży.
- Może sam to załatwisz? - zaproponował Silk.
- Pracuj, jak możesz najszybciej - uspokoiła go ciocia Pol. - Nie mamy
czasu na sprzeczki.
Z godnością zarzuciła na ramię błękitny płaszcz. Silk burknął coś
skwaszony i podszedł do następnych drzwi.
- Czy te przemowy naprawdę były konieczne? - zapytał gniewnie pan
Wilk, ostatni z uwolnionych. - Paplaliście tutaj jak stado gęsi.
- Książę Kheldar odczuł potrzebę wygłoszenia pewnych uwag na temat
stanu zamków - wyjaśnił lekkim tonem Mandorallen.
Silk spojrzał na niego groźnie, po czym ruszył korytarzem. Tłusty dym z
pochodni pełzał pod poczerniałym stropem.
- Zachowajcie ostrożność - szepnął nagle Mandorallen. - Tam jest strażnik.
Brodaty mężczyzna w brudnej skórzanej kurcie siedział oparty o ścianę.
Chrapał.
- Może uda się przejść tak, żeby go nie obudzić? - tchnął Durnik.
- Pośpi jeszcze przez parę godzin - stwierdził ponuro Barak. Tym samym
stało się jasne, skąd pochodzi wielka, sina opuchlizna na twarzy strażnika.
- Azali są tu inni? - Mandorallen zgiął palce.
- Było kilku - przyznał Barak. - Wszyscy śpią.
- W takim razie lepiej stąd wyjdźmy - zaproponował Wilk.
- Zabierzemy Y’dissa, prawda? - upewniła się ciocia Pol.
- Po co?
- Mam ochotę z nim pogawędzić. Dość szczegółowo.
- Strata czasu. Salmissra wmieszała się do tej sprawy. Ta informacja nam
wystarczy. Jej motywy nie interesują mnie specjalnie. Po prostu wynieśmy się
stąd możliwie dyskretnie.
Przemknęli obok śpiącego strażnika, minęli zakręt i ruszyli cicho innym
korytarzem.
- Umarł? - Zaskakująco głośne pytanie dobiegło zza okratowanych drzwi,
skąd sączył się czerwony blask pochodni.
- Nie - odpowiedział inny głos. - Zemdlał tylko. Za mocno szarpnąłeś tę
dźwignię. Ważny jest stały nacisk. Inaczej mdleją i trzeba zaczynać od początku.
- To o wiele trudniejsze, niż myślałem - poskarżył się pierwszy głos.
- Świetnie sobie radzisz. Rozciąganie zawsze jest trudne. Pamiętaj, żeby
naciskać równo i nie szarpać za dźwignię. Oni zwykle umierają, kiedy wyrwie się
im ramiona ze stawów.
Twarz cioci Pol zesztywniała, a oczy błysnęły groźnie. Wykonała
nieznaczny gest i szepnęła coś. W umyśle Gariona zabrzmiał krótki, cichy szum.
- Wiesz co - odezwał się słabo pierwszy głos. - Nagle źle się poczułem.
- Kiedy już o tym wspomniałeś, to ja też coś nienajlepiej - zgodził się
drugi. - Czy to mięso na kolację było świeże?
- Smakowało całkiem nieźle. - Na chwilę zapadła cisza. - Naprawdę mi
niedobrze.
Na palcach przeszli obok kraty, a Garion starannie unikał spojrzenia do
środka. Na końcu korytarza stanęli przed solidnymi dębowymi drzwiami okutymi
żelazem. Silk przebiegł palcami po klamce.
- Zaryglowane od zewnątrz - stwierdził.
- Ktoś nadchodzi - ostrzegł Hettar.
Zza drzwi dobiegł odgłos ciężkich kroków na kamiennych schodach,
szmer głosów, czyjś zachrypnięty śmiech.
Wilk podszedł szybko do najbliższej celi. Przycisnął palce do
zardzewiałego żelaznego zamka, a ten szczęknął cicho.
- Tutaj!
Wcisnęli się do niewielkiego pomieszczenia, a Wilk zamknął za nimi
drzwi.
- W wolnej chwili muszę z tobą poważnie porozmawiać na ten temat -
oznajmił Silk.
- Tak się dobrze bawiłeś tymi zamkami, że nie chciałem ci przeszkadzać. -
Wilk uśmiechnął się złośliwie. - Słuchajcie teraz. Musimy uciszyć tych ludzi,
zanim odkryją nasze puste cele i zaalarmują cały dom.
- To łatwe - mruknął pewnym głosem Barak. Czekali.
- Otwierają drzwi - szepnął Durnik.
- Ilu ich jest? - zapytał Mandorallen.
- Trudno powiedzieć.
- Ośmiu - stwierdziła stanowczo ciocia Pol.
- Dobrze - zdecydował Barak. - Pozwolimy im przejść, a potem
wyskoczymy z tyłu. Jeden czy dwa krzyki w takim miejscu nie zwrócą niczyjej
uwagi, ale trzeba działać szybko.
Czekali w napięciu.
- Y’diss mówił, że to nie szkodzi, jeśli któryś z nich umrze na
przesłuchaniu - poinformował jeden z mężczyzn w korytarzu. - Musimy zachować
przy życiu tylko tego starego, kobietę i chłopca.
- W takim razie zabijmy tego wielkiego z rudą brodą - zaproponował inny.
- Może sprawiać kłopoty, a i tak jest pewnie za głupi, żeby powiedzieć coś
pożytecznego.
- Tego zostawcie mnie - szepnął Barak. Ludzie w korytarzu minęli ich
celę.
- Teraz - rzucił Barak.
Walka była krótka i brutalna. Szybko dopadli zaskoczonych dozorców.
Trzej padli, nim reszta w pełni zrozumiała, co się dzieje. Jeden krzyknął
przerażony, wyminął walczących i rzucił się do schodów. Garion bez namysłu
skoczył przed niego, upadł i chwycił za nogi. Dozorca runął, próbował wstać,
potem opadł bezwładnie, gdy Silk kopnął go poniżej ucha.
- Nic ci się nie stało? - zapytał chłopca.
Garion wypełzł spod nieprzytomnego dozorcy i wstał, ale walka dobiegała
już końca. Durnik walił o mur głową grubego mężczyzny, a Barak właśnie trafił
pięścią w twarz innego. Mandorallen dusił trzeciego, a Hettar, wyciągając ręce,
podchodził do czwartego. Dozorca otworzył szeroko oczy i krzyknął krótko, gdy
wysoki Algar go pochwycił. Hettar wyprostował się, obrócił i ze straszną siłą
cisnął strażnika o mur. Trzasnęły pękające kości.
- Przyjemna walka. - Barak roztarł kostki dłoni.
- Owszem, miła rozrywka - zgodził się Hettar, wypuszczając na podłogę
bezwładne ciało.
- Skończyliście już? - zapytał Silk, stojący obok drzwi na schody.
- Prawie - odparł Barak. - Pomóc ci, Durniku?
Durnik uniósł brodę grubasa i krytycznie spojrzał w przesłonięte mgłą
oczy. Na wszelki wypadek jeszcze raz walnął jego głową o ścianę, po czym
pozwolił upaść.
- Pójdziemy już? - zaproponował Hettar.
- Właściwie można - zgodził się Barak, spoglądając z zadowoleniem na
leżące w korytarzu ciała.
- Drzwi na szczycie schodów są otwarte - poinformował Silk. - Dalej jest
pusty korytarz. Chyba cały dom śpi, ale lepiej zachować ciszę.
W milczeniu wchodzili za nim po schodach. Przy drzwiach zatrzymał się
na moment.
- Zaczekajcie tu chwilę - szepnął. Potem zniknął bez najmniejszego
dźwięku. Czekali, jak się zdawało, bardzo długo. Gdy wrócił, niósł broń, którą
odebrali im żołnierze. - Pomyślałem, że może się przydać - wyjaśnił.
Garion przypasał miecz i od razu poczuł się lepiej.
- Chodźmy - rzucił Silk.
Doszli do końca korytarza, minęli zakręt. - Mam ochotę na trochę
zielonego, Y’dissie - dobiegły zza uchylonych drzwi słowa hrabiego Dravora.
- Oczywiście, panie - odparł świszczący, syczący głos Y’dissa.
- Zielony jest niesmaczny - mruczał sennie Dravor. - Ale przynosi takie
piękne sny. Czerwony jest lepszy, ale sny nie są takie ładne.
- Już wkrótce będziesz gotów na niebieski, panie - obiecał Y’diss. Coś
brzęknęło i zabulgotał nalewany płyn. - Potem żółty, a w końcu czarny. Czarny
jest najlepszy.
Silk na palcach prowadził ich dalej. Zamek w drzwiach na zewnątrz
szybko ustąpił pod wprawnymi palcami. Wybiegli w chłód księżycowej nocy.
- Sprowadzę konie - rzekł Hettar.
- Idź z nim, Mandorallenie - polecił Wilk. - Tam zaczekamy. - Wskazał
ocieniony ogród. Dwaj mężczyźni zniknęli za rogiem budynku, a pozostali skryli
się w cieniu żywopłotu.
Czekali. Noc była chłodna i Garion drżał lekko. Usłyszał stuk kopyt na
kamieniach i zobaczył Hettara i Mandorallena z końmi.
- Lepiej się pospieszmy - mruknął Wilk. - Kiedy tylko Dravor zaśnie,
Y’diss zejdzie do piwnic i przekona się, że nas nie ma. Poprowadzimy konie.
Trzeba odejść kawałek, zanim zaczniemy hałasować.
Szli przez oświetlony księżycem ogród, aż stanęli na rozległym trawniku.
Dosiedli koni.
- Pospieszmy się. - Ciocia Pol spojrzała przez ramię na budynek.
- Myślę, że mamy trochę czasu. - Silk zaśmiał się krótko.
- Jak to załatwiłeś? - chciał wiedzieć Barak.
- Kiedy poszedłem po broń, podłożyłem ogień w kuchni. To powinno ich
zająć.
Smuga dymu uniosła się z tylnej części domu.
- Bardzo sprytnie - stwierdziła ciocia Pol tonem niechętnego podziwu.
- Dzięki ci, pani. - Silk skłonił się drwiąco.
Pan Wilk parsknął śmiechem i ruszył lekkim truchtem. Dym buchał coraz
mocniej i czarnymi, tłustymi kłębami wznosił się ku obojętnym na wszystko
gwiazdom.

KONIEC ROZDZIAŁU
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qualintaka.pev.pl
  •