Blog literacki, portal erotyczny - seks i humor nie z tej ziemi
VII
Solo sprawdzał odczyty przyrządów w głównej kabinie. Od czasu do czasu przesuwał
nad czujnikami nieduże pudełeczko, obserwował rezultat i mruczał do siebie z
zadowoleniem.
- Możecie się nie martwić o waszych imperialnych przyjaciół - rzucił w stronę
Luke'a i Bena. - Nie będą w stanie nas ścigać. Mówiłem, że ich zgubimy.
Kenobi zapewne skinąłby głową w odpowiedzi, gdyby akurat nie tłumaczył czegoś
Luke'owi.
- Nie dziękujcie mi wszyscy naraz - mruknął nieco rozczarowany Solo. - Komputer
nawigacyjny wyliczył, że koło drugiej wejdziemy na orbitę Alderaan. Obawiam się,
że po tej historii będę musiał sfałszować sobie nową rejestrację.
Przeszedł obok okrągłego stolika, którego powierzchnię pokrywały niewielkie
podświetlone kwadraty, a po obu stronach wbudowano klawiatury komputera.
Projektor wyświetlał nad szachownicą maleńkie trójwymiarowe figurki. Po jednej
stronie stołu siedział zgarbiony Chewbacca z głową opartą na masywnych dłoniach.
Wyraz jego twarzy i błyszczące oczy wskazywały, że był bardzo zadowolony ze
swego ostatniego posunięcia.
W każdym razie do momentu, gdy Erdwa Dedwa wysunął krótki, gruby manipulator i
przycisnął kitka klawiszy. Jedna z figur przemaszerowała przez szachownicę i
zatrzymała się w nowym kwadracie.
Na twarzy Wookiego studiującego nową sytuację pojawiło się zdziwienie, potem
wściekłość. Wpatrzony w stół wyrzucił z siebie potok obelżywych wrzasków i
warknięć. Erdwa mógł tylko pisnąć w odpowiedzi, lecz Trzypeo z radością ujął się
za swym mniej elokwentnym towarzyszem.
- To był uczciwy ruch. Wrzaski nic tu nie pomogą. Zaciekawiony kłótnią Solo
obejrzał się przez ramię. - Ustąp mu. Twój przyjaciel i tak ma przewagę. -
Prywatnie zgadzam się z pańską opinią, sir - powiedział Trzypeo. - Chodzi jednak
o zasadę. Istnieją reguły, do których musi stosować się każda istota, jeżeli nie
chce stracić prawa do nazywania się inteligentną.
- Mam nadzieję, że będziecie o tym pamiętać - oświadczył Solo. - Zwłaszcza kiedy
Chewie zacznie wyrywać wam ręce.
- Z drugiej jednak strony - kontynuował android tym samym tonem -
wykorzystywanie swej przewagi w chwili, gdy przeciwnik znalazł się w gorszej
pozycji, jest oczywistym dowodem niesportowej postawy.
Te słowa wywołały gwałtowny pisk sprzeciwu ze strony Erdwa. Oba roboty pogrążyły
się w ostrej elektronicznej sprzeczce, a lśniące kwadraty ze spokojem oczekiwały
na kolejny ruch.
Nieświadom zajścia Luke stał pośrodku kabiny, trzymając w dłoni świetlny miecz.
Ze starodawnej broni wydobywał się głuchy pomruk, a chłopiec pod czujnym okiem
Kenobiego wyprowadzał i odbijał wyimaginowane cięcia. Od czasu do czasu Solo
oglądał się przez ramię, obserwując jego niezdarne ruchy.
- Nie, Luke, twoje cięcia powinny być płynne, nie tak szarpane - pouczał
łagodnie Kenobi. - Pamiętaj, moc jest wszędzie, otacza cię i promieniuje. Rycerz
Jedi odczuwał moc jako obiekt fizyczny.
- Więc to rodzaj pola magnetycznego? - zaciekawił się Luke.
- To jest pole energetyczne, lecz także coś więcej - wyjaśnił Kenobi z nutą
mistycyzmu w głosie.
- Kontroluje, a jednocześnie jest posłuszne. Jeśli zechcesz, może dokonać cudów
- przez chwilę patrzył przed siebie niewidzącym wzrokiem. - Nikt, nawet naukowcy
Jedi, nie potrafił wyjaśnić istoty mocy. W ich teoriach było niekiedy tyleż
magii ile nauki. Być może nigdy się nie dowiemy. No, ale wracajmy do ćwiczeń.
Przez chwilę ważył w dłoni srebrzystą kulę wielkości pięści pokrytą misterną
siecią anten delikatnych jak skrzydła motyla. Potem rzucił ją w stronę Luke'a i
patrzył jak zawisa kilka metrów od twarzy chłopca.
Luke przyjął pozycję. Kula krążyła wolno wokół niego. Nagle skoczyła do przodu,
jedynie po to, by znieruchomieć o metr bliżej. Chłopiec nie dał się zwieść tym
pozorowanym atakiem i kula wróciła na poprzednie miejsce.
Luke przesunął się na bok, by wyjść z pola widzenia przednich czujników kuli.
Podniósł miecz do ciosu, lecz w tej samej chwili aparat błyskawicznym ruchem
znalazł się za nim. Z jednej z anten trysnęła wiązka czerwonego światła,
trafiając go w udo, zanim zdążył osłonić się mieczem. Zwalił się na pokład.
Rozcierając zdrętwiałą nogę, Luke starał się nie słyszeć drwiącego śmiechu Solo.
- Religijne hokuspokus i archaiczna broń nie zastąpią dobrego miotacza -
oświadczył pilot.
- Nie wierzysz w moc? - zapytał Luke, podnosząc się na nogi. Paraliżujące
działanie czerwonego promienia nie trwało długo.
- Przeleciałem tę Galaktykę wzdłuż i wszerz - odrzekł Solo. - Widziałem wiele
niezwykłych rzeczy. Zbyt wiele, by nie wierzyć, że może istnieć coś takiego jak
"moc". Ale też zbyt wiele, by sądzić, że może ona wpływać na moje działania. Ja
sam jestem panem swego losu, nie jakieś prawie mistyczne pole energii.
- Ruchem głowy wskazał Kenobiego. - Na twoim miejscu, mały, nie dałbym się tak
prowadzić na smyczy. To sprytny staruszek i na pewno ma w zapasie całą masę
różnych sztuczek. Bez trudu wykorzysta cię do swych własnych celów.
Ben uśmiechnął się tylko.
- Spróbuj jeszcze raz, Luke - powiedział spokojnie. - Uwolnij się od kontroli
świadomości. Nie próbuj się koncentrować na niczym materialnym czy psychicznym.
Daj się nieść swemu umysłowi; a będziesz w stanie ożyć mocy. Nie planuj swych
ruchów, niech kierują nimi twoje zmysły i odruchy. Odrzuć myśl, odpręż się,
uwolnij swój umysł, uwolnij...
Głos starca cichł, stając się hipnotyzującym szmerem. Gdy umilkł lśniąca kula
ruszyła w stronę Luke'a. Jakby uśpiony głosem Kenobiego chłopiec nawet tego nie
zauważył. Trudno powiedzieć, czy w ogóle coś widział. Mimo to, gdy tylko automat
się zbliżył, zareagował z oszałamiającą prędkością. Błyskawicznie wzniósł miecz,
zatoczył krótki łuk i wykreślił klingą niezwykły wzór, odbijając wyemitowany
przez kulę czerwony promień. Głuchy pomruk przycichł, a sam aparat uderzył
bezwładnie o pokład.
Luke zamrugał oczami, jakby budząc się ze snu. Zdumiony spojrzał na nieruchomy
aparat.
- Widzisz? Potrafiłeś tego dokonać - stwierdził Kenobi. - Każdy może się
nauczyć. Teraz musisz opanować sztukę dopuszczenia do siebie mocy zawsze, kiedy
tylko zechcesz. Nauczę cię także świadomego kierowania nią.
Zdjął z pobliskiej szafki wielki hełm i włożył go na głowę chłopca, całkowicie
zasłaniając mu oczy.
- Nic nie widzę - poskarżył się Luke i odwrócił, zmuszając Kenobiego do
szybkiego usunięcia się poza zasięg miecza. - Jak mam walczyć?
- Użyj mocy - wyjaśnił starzec. - Kiedy poprzednim razem szperacz zaatakował,
też go naprawdę nie widziałeś, a jednak zdołałeś odparować cios. Spróbuj jeszcze
raz wywołać u siebie tamto uczucie.
- Nie potrafię - jęknął Luke. - Wtedy to był przypadek.
- Nie potrafisz, jeśli sobie nie zaufasz - przekonywał go Kenobi. - Jedynie
wtedy możesz całkowicie polegać na mocy.
Zawahał się widząc, że spogląda na ruch sceptyczny Korelianin. Nie będzie
dobrze, jeśli Luke po każdym błędzie usłyszy drwiący śmiech pilota... Nie mieli
jednak zbyt wiele czasu, a przy tym nie należało przesadnie rozpieszczać
chłopca.
Schyliwszy się, podniósł błyszczącą kulę i uruchomił ją. Automat zatoczył wysoki
łuk w stronę chłopca i jak kamień runął w dół, by zatrzymać się gwałtownie o
metr od pokładu. Luke poderwał miecz, lecz nie był nawet w połowie dość szybki,
by odbić tryskającą z anteny ognistą igłę. Uderzenie nie było paraliżujące,
chłopiec jednak krzyknął z bólu i machnął mieczem, próbując dosięgnąć
niewidzialnego dręczyciela.
- Odpręż się - poradził Ben. - Uwolnij się od potrzeby wzroku i słuchu. Nie
planuj. Rób to, co nakazuje ci umysł.
Chłopiec zamarł bez ruchu. Szperacz wisiał w powietrzu za jego plecami. Po
chwili zanurkował znowu i błysnął ogniem. Jednocześnie jednak świetlny miecz
zakreślił krótki łuk i odbił krwisty promień. Tym razem kula nie opadła na
pokład, lecz odskoczyła o jakieś trzy metry i znieruchomiała.
Luko, nie słysząc cichego buczenia aparatu, zerknął ostrożnie spod hełmu. Z jego
twarzy obficie ściekał pot.
- Czy..
- Mówiłem, że to potrafisz - powiedział Kenobi. - Gdy już raz zaufałeś swej
jaźni, nic nie zdoła cię powstrzymać. Jesteś bardzo podobny do ojca.
- Moim zdaniem to tylko szczęśliwy przypadek - mruknął Solo.
- Z moich doświadczeń wynika, że to nie przypadek. To korzystny zbieg wielu
czynników wywołanych dla ułatwienia własnych działań.
- Gadaj zdrów -burknął Korelianin. - Jeśli mi coś zagraża, używam tylko jednego
sposobu.
W tym momencie Chewbacca wskazał na ostrzegawcze światełko, które zapłonęło w
dalszej części ładowni.
Solo spojrzał na tablicę kontrolną.
- Zbliżamy się do Alderaan - poinformował swych pasażerów. - Niedługo wychodzimy
z nadprzestrzeni. Chodź, Chewie.
Wookie wstał od szachownicy i poszedł za swym wspólnikiem. Luke odprowadził ich
wzrokiem, lecz myślami był gdzie indziej. Rozpalało go jakieś nowe uczucie,
zdające się rosnąć i dojrzewać w jego umyśle.
- Naprawdę coś czułem - zapewniał. - Zupełnie jakbym naprawdę go widział -
wskazał wciąż unoszący się w powietrzu automat.
- Luke - głos Kenobiego brzmiał niezwykle uroczyście. - Zrobiłeś właśnie
pierwszy krok na drodze prowadzącej w świat bardziej rozległy niż ten, który
otaczał cię do tej pory.
Dziesiątki błyskających i popiskujących wskaźników sprawiały, że kokpit
frachtowca wydawał się rojowiskiem podrażnionych os. Solo i Chewbacca
skoncentrowali się na najistotniejszych przyrządach.
- Powoli... przygotuj się, Chewie - Solo przesunął dźwignię kompensatorów. -
Gotów do przejścia w podświetlną... uwaga... Chewie, zejście.
Wookie wcisnął jakiś przycisk na konsoli, a jednocześnie Solo położył dłonie na
sterach. Długie smugi zdeformowanego efektem Dopplera gwiezdnego światła
zniknęły, łącząc się w dobrze znane kształty. Wskaźnik na tablicy rozdzielczej
pokazał zero.
Gigantyczne rozżarzone odłamy skalne wynurzały się z pustki, by minąć statek
lub, wprawiając go w drżenie, w ostatniej chwili zsunąć się po deflektorze.
- Co jest? - zaniepokoił się Solo. Siedzący obok Chewbacca powstrzymał się od
komentarzy. Zamiast tego przerzucił kilka przełączników, uruchamiając jakieś
przyrządy.
Swoje istnienie zawdzięczali jedynie ostrożności Hana. Odważny, lecz przezorny
Korelianin zawsze wynurzał się z nadprzestrzeni z włączonym deflektorem - na
wypadek spotkania z kimś, kto byłby mu nieprzyjazny. Jego doświadczenie nie
pierwszy już raz ratowało statek od zguby.
W kabinie pojawił się z trudem utrzymujący się na nogach Luke.
- Co się dzieje? - zapytał.
- Jesteśmy w normalnej przestrzeni - odparł Solo. - Ale wpadliśmy w sam środek
najgorszej burzy asteroidów, jaką w życiu widziałem. Tego potoku nie ma na
naszych mapach - skinął na wskaźniki. - Zgodnie z atlasem galaktycznym nasza
pozycja jest taka jak trzeba. Tyle, że zniknęła jedna rzecz: Alderaan. - Jak to
zniknęła? Przecież to niemożliwe.
- Nie będę się kłócił - odrzekł ponuro Korelianin. - Sam popatrz - wskazał
iluminator lewej burty. - Trzy razy sprawdzałem współrzędne, a komputer
nawigacyjny jest sprawny. Powinniśmy znajdować się w odległości jednej średnicy
planety od Alderaan. Powinien być akurat przed nami, ale... nie ma. Oprócz tego
śmiecia. Sądząc po wykrywalnym tutaj natężeniu promieniowania, można by
przypuszczać, że Alderaan został zniszczony. Całkowicie.
- Zniszczony - szepnął Luke oszołomiony skalą katastrofy. - Ale... jak?
- Imperium - odpowiedział mu z tyłu spokojny głos. Ben Kenobi wszedł do kokpitu
i obserwował roztaczającą się przed nimi pustkę.
- Nie - Solo pokręcił głową. Nawet on nie potrafił uwierzyć w takie
okrucieństwo, w to, że człowiek miałby być odpowiedzialny za zagładę całej
planety, wszystkich jej mieszkańców... - Nie. Cała flota Imperium nie byłaby do
tego zdolna. Trzeba by mieć tysiące statków i moc ognia o wiele większą od tej,
jakiej kiedykolwiek użyto.
- Ciekaw jestem, jak się stąd wydostaniemy - mruknął Luke. - Jeżeli to
rzeczywiście robota Imperium...
- Do diabła - zaklął Solo. - Nie mam pojęcia, co tutaj zaszło. Ale jedno wam
powiem: Imperium nie jest...
Dalsze słowa zagłuszył sygnał alarmowy. Na konsoli błysnęło światełko. Solo
pochylił się nad ekranem.
- jeden statek - poinformował. - Za daleko, żeby można go było rozpoznać.
- Może ktoś ocalał - odezwał się nieśmiało Luke. - Ktoś, kto nam powie, co się
tu wydarzyło...
Przez chwilę łudził się, że to prawda, lecz słowa Kenobiego rozwiały tę
nadzieję.
- To myśliwiec Imperium.
Chewbacca warknął wściekle. Z lewej burty wykwitł nagle płomienny błysk
eksplozji. Frachtowiec zadygotał. Obok kokpitu przemknął niewielki dwuskrzydłowy
stateczek.
- Leciał za nami! - krzyknął Luke.
- Od Tatooine? Niemożliwe - sprzeciwił się Solo. - Nie w nadprzestrzeni.
Kenobi obserwował uważnie zarys sylwetki przeciwnika na ekranie kontrolnym.
- Masz całkowitą rację, Han. To myśliwiec krótkiego zasięgu. Klasa T.
- Ale skąd się tutaj wziął? - zdziwił się pilot. - W okolicy nie ma żadnej bazy
Imperium. Nie, to nie mógł być T.
- Sam widziałeś, kiedy nas mijał.
- Fakt, wyglądał jak T-myśliwiec. Ale w takim razie gdzie jest jego baza?
- Oddala się z dużą prędkością - zauważył obserwujący ekrany Luke. - Nieważne,
dokąd leci. Jeżeli nas zidentyfikuje, możemy mieć kłopoty.
- Niekoniecznie, jeśli tylko potrafię mu dołożyć - oświadczył Solo. - Chewie,
zagłusz mu transmisję. Wchodźmy na kurs pościgowy.
- Chyba lepiej zostawić go w spokoju - wtrącił uprzejmie Kenobi. - Jest już zbyt
daleko. Poza naszym zasięgiem.
- Wcale nie. Pomimo tej odległości.
Przez kilka minut w kokpicie panowało pełne napięcia milczenie. Wszyscy
wpatrywali się w ekrany lub w czarną pustkę za szybami iluminatorów.
Z początku myśliwiec próbował złożonych manewrów, by się ich pozbyć, lecz bez
skutku. Zaskakująco zwrotny frachtowiec reagował błyskawicznie i nieubłaganie
zbliżał się do uciekiniera. Kiedy pilot przekonał się, że nie zdoła oderwać się
od prześladowcy, wydusił całą moc ze swego niewielkiego silnika i ruszył wprost
przed siebie.
Nagle blask jednej z błyszczących przed nimi gwiazd zaczął przybierać na sile.
Luke zmarszczył czoło. Lecieli szybko, lecz nie aż tak, by jasność
jakiegokolwiek ciała niebieskiego zmieniała się w takim tempie.
- To niemożliwe, żeby T-myśliwiec był sam jeden w dalekim kosmosie - zauważył
Solo.
- Mógł się zgubić, oderwać od jakiegoś konwoju albo coś takiego - mruknął Luke.
- A więc nie ma komu przesłać swej wiadomości - ucieszył się Solo. - A za
minutę, może dwie, będziemy go mieli.
Blask bijący od widocznej przed nimi gwiazdy nabrał kolistego kształtu i nadal
zwiększał swą intensywność.
- On leci do tego księżyca - zauważył Luke.
- Pewnie Imperium ma tu jakąś wysuniętą bazę - stwierdził Solo. - Co prawda,
według atlasu Alderaan nigdy nie miał księżyca - wzruszył ramionami. - Nigdy nie
byłem zbyt dobry w topografii Galaktyki. Interesują mnie tylko te planety i
księżyce, na których mam klientów. Ale chyba go dorwę, zanim się tam dostanie.
Mam go prawie w zasięgu.
Byli coraz bliżej. Zaczęli dostrzegać księżycowe góry i kratery. Było w nich
jednak coś niesamowicie dziwnego. Kształty kraterów były zbyt regularne, zbocza
gór pionowe, kaniony i doliny niemożliwie proste. Tego terenu nie mogło
uformować nic tak kapryśnego jak działalność wulkanów.
- To nie jest księżyc - szepnął Kenobi. - To stacja kosmiczna.
- Ale to jest za wielkie, żeby być stacją - sprzeciwił się Solo. - Ten rozmiar!
Coś tak ogromnego nie może być sztuczne... nie może!
- Czuję w tym wszystkim coś dziwnego - stwierdził Luke.
Nagle opanowany zazwyczaj Kenobi krzyknął: - Zawracaj! Wynosimy się stąd!
- Tak, masz rację, staruszku. Chewie, cała wstecz. Wookie ustawił przyrządy i
frachtowiec zwolnił nieco, zataczając szeroki łuk. Maleńki myśliwiec zbliżył się
do stacji i po chwili zniknął w jej olbrzymim kadłubie.
Chewbacca warknął coś do Solo. Statek drżał i dygotał w uścisku niewidzialnych
sił.
- Pełna moc rezerwowa! - rozkazał Solo. Wskaźniki jęknęły protestująco.
Pojedynczo i parami kolejne przyrządy na tablicy rozdzielczej dostawały szału.
Mimo wysiłków Solo, gigantyczna stacja rosła i rosła, aż w końcu pokryła całe
niebo.
Luke spoglądał nerwowo na wielkie jak góry instalacje zewnętrzne, na dyski anten
większe niż całe Mos Eisley.
- Dlaczego ciągle się zbliżamy?
Wyraz twarzy pilota pogłębił jego niepokój.
- Złapali nas w promień przyciągający - najsilniejszy, jaki w życiu widziałem.
Ciągną nas do środka. - To znaczy, że nic już nie da się zrobić? - Luke wciąż
nie mógł uwierzyć we własną bezradność.
Solo przyjrzał się wskazaniom przeciążonych czujników i pokręcił głową.
- Przeciwko takiej sile nic. Nasze silniki, chłopcze, pracują pełną mocą, a nie
potrafią zmienić kursu nawet o ułamek stopnia. To na nic. Muszę je wyłączyć, bo
się wytopią. Ale nie uda im się wessać nas jak jakiegoś śmiecia, bez walki.
Chciał wstać z fotela pilota, lecz powstrzymała go wiekowa, ale wciąż silna
dłoń. Twarz starca była zatroskana, można było dostrzec na niej jednak jakby
ślad nadziei.
-, Jeśli nie można wygrać takiej bitwy, mój chłopcze, to zawsze istnieje jakaś
alternatywa dla walki.
Frachtowiec zbliżył się na tyle, że można już było ocenić prawdziwe rozmiary
stacji. Pasma sztucznych gór ciągnęły się wzdłuż równika, a śluzy doków
wyciągały swe chciwe palce niemal na dwa kilometry nad powierzchnię,
"Sokół Millenium", Teraz już tylko niewielki punkcik na tle szarej bryły stacji,
zbliżył się do jednej z tych stalowych ośmiornic. Został wessany do wnętrza, a
stalowa płyta wielkości jeziora zasłoniła wejście. Frachtowiec zniknął, jak
gdyby nigdy go nie było.
Vader spoglądał na usianą gwiazdami mapę wyświetloną na ekranie sali
konferencyjnej. Tarkin i admirał Motti pogrążeni byli w rozmowie. To ciekawe,
lecz pierwsze użycie najpotężniejszej machiny niszczącej, jaką kiedykolwiek
zbudowano, zdawało się nie mieć żadnego wpływu na tę mapę, choć przedstawiała
ona tylko maleńki fragment skromnej Galaktyki.
Trzeba by mikroskopowo powiększyć fragment tej mapy, by zauważyć niewielką
zmianę masy spowodowaną przez zniszczenie Alderaan. Alderaan z jego miastami,
farmami, fabrykami i wsiami... i zdrajcami, dodał w myślach Vader.
Mimo postępu i skomplikowanych metod anihilacji, dzieła ludzkości pozostawały
niezauważalne dla obojętnego, niewyobrażalnie wielkiego Wszechświata. Lecz
zmieni się to, jeśli zrealizują się wspaniałe plany Czarnego Lorda.
Aż nazbyt dobrze zdawał sobie sprawę, że ten ogrom i piękno nie robiły żadnego
wrażenia na paplających obok niego ludziach, mimo ich oddania i inteligencji.
Tarkin i Motti mieli talent i ambicję, lecz pojmowali rzeczy jedynie w skali
człowieczych drobin. Jaka szkoda, pomyślał Vader, że brak im rozmachu
odpowiedniego dla ich możliwości.
Cóż, w końcu żaden z nich nie był Czarnym Lordem. Trudno więc było oczekiwać od
nich czegoś więcej. Obaj byli w danej chwili użyteczni - i niebezpieczni, lecz
pewnego dnia trzeba będzie ich usunąć, tak jak Alderaan. Na razie jednak nie
mógł ich zignorować. I choć wolałby towarzystwo równych sobie, to przecież
musiał przyznać, że aktualnie nie miał sobie równych.
Mimo wszystko postanowił włączyć się do ich rozmowy.
- Mimo zapewnień senatora Organy, systemy obronne Alderaan były równie silne,
jak każdej innej planety Imperium. Trzeba stwierdzić, że nasza demonstracja była
tak samo gruntowna, jak wielkie zrobiła wrażenie.
Tarkin spojrzał na niego i skinął głową.
- W tej chwili Senat został już poinformowany o naszej akcji. Już wkrótce
będziemy mogli ogłosić likwidację Sprzymierzenia - gdy tylko zajmiemy się ich
główną bazą wojskową. Teraz, kiedy usunęliśmy ich podstawowe źródło
zaopatrzenia, Alderaan, wszystkie inne systemy ze skłonnościami
secesjonistycznymi prędko nauczą się posłuszeństwa.
Do kabiny wszedł któryś z oficerów. Tarkin obejrzał się.
- O co chodzi, Cass?
Nieszczęśliwy żołnierz miał wyraz twarzy myszy, która postanowiła podrażnić
kota.
- Gubernatorze, nasi zwiadowcy dotarli do Dantooine. Znaleźli resztki bazy
rebeliantów... które, według ich oceny, zostały opuszczone jakiś czas temu. Może
kilka lat. Kontynuują przeszukanie pozostałej części systemu.
Tarkin poczerwieniał z wściekłości. - Kłamała! Okłamała nas!
Nikt tego nie widział, lecz Vader uśmiechnął się zapewne pod maską.
- Mamy więc remis w pierwszej wymianie "prawd". Mówiłem, że ona nigdy nie
zdradzi rebelii... chyba że uzna, iż jej wyznanie przyczyni się jakoś do naszej
zguby.
- Natychmiast wykonać wyrok! - Gubernator z Trudem formułował słowa.
- Uspokój się, Tarkin - poradził Vader. - Chcesz tak po prostu zrezygnować z
naszej jedynej szansy dotarcia do prawdziwej bazy buntowników? Wciąż jeszcze
możemy ją wykorzystać.
- Sam przecież powiedziałeś: nic więcej z niej nie wyciągniemy, Ale ja znajdę tę
ich fortecę, choćbym miał rozwalić wszystkie planety w tym sektorze...
Przezwał mu cichy, lecz natarczywy sygnał. - Tak, o co chodzi? - zapytał
zirytowany.
- Panowie - odpowiedział głos z niewidocznego głośnika. - Przechwyciliśmy
właśnie niewielki frachtowiec, który wszedł do systemu Alderaan. Standardowa
kontrola wskazuje, że jego oznaczenia są takie same jak statku, który przełamał
kwarantannę w Mos Eisley, system Tatooine, i wszedł w nadprzestrzeń, zanim okręt
Imperium biorący udział w blokadzie zdołał się do niego zbliżyć.
- Mos Eisley? - zdziwił się Tarkin. - Tatooine? Co to znaczy? O co w tym
wszystkim chodzi, Vader? - To znaczy, Tarkin, że wkrótce wyeliminujemy ostatni z
nie rozwiązanych problemów. Najwyraźniej ktoś przejął te zaginione taśmy,
dowiedział się, kto je zakodował i próbował zwrócić księżniczce. Możemy ułatwić
im spotkanie.
Tarkin zaczął coś mówić, lecz zawahał się, po czym ze zrozumieniem kiwnął głową.
- Cóż za szczęśliwy zbieg okoliczności - stwierdził. - Pozostawiam tę sprawę w
twoich rękach, Vader.
Czarny Lord skłonił się lekko, co gubernator uznał za rodzaj salutu. Potem
odwrócił się i wyszedł, pozostawiając Mottiego, który rozglądał się wokół, nic
nie rozumiejąc.
Frachtowiec spoczywał nieruchomo w wielkim hangarze. Trzydziestu żołnierzy stało
przed otwartym włazem, prowadzącym do wnętrza, Wszyscy stanęli na baczność,
widząc zbliżających się Vadera i komandora. Obaj zatrzymali się przed włazem i
przyglądali się statkowi. Z szeregu wystąpił oficer i kilku ludzi.
- Nie było odpowiedzi na nasze sygnał, sir, więc otworzyliśmy śluzę z zewnątrz.
Nie udało nam się skontaktować z nikim na pokładzie; ani przez komunikator, ani
bezpośrednio.
- Poślij ludzi do środka - polecił Vader.
Oficer przekazał rozkazy. Po chwili grupa ciężko uzbrojonych szturmowców
ostrożnie wkroczyła do luku.
Wewnątrz żołnierze podzielili się na trójki - dwóch osłaniało trzeciego idącego
przodem. Poruszając się w ten sposób szybko rozbiegli się po całym statku.
Podłogi korytarzy dzwoniły głucho pod okutymi stopami a drzwi rozsuwały się bez
oporu.
- Pusty - stwierdził z zaskoczeniem dowodzący oddziałem sierżant. - Sprawdzimy
kokpit.
Żołnierze ruszyli w stronę dziobu. Klapa drzwi usunęła się w bok odsłaniając
fotele pilotów, tak samo puste jak reszta statku. Przyrządy były wyłączone, a
wszystkie systemy unieruchomione. Tylko jedno światełko mrugało na konsoli.
Sierżant uruchomił potrzebne obwody i na monitorze ukazał się wydruk.
Żołnierz przyjrzał mu się uważnie, po czym przekazał uzyskane informacje
zwierzchnikowi, czekającemu przy głównym luku.
Oficer wysłuchał z uwagą, po czym obejrzał się w stronę Vadera i komandora.
- Na pokładzie nie ma nikogo - zawołał. - Statek jest całkowicie opuszczony.
Według dziennika pokładowego załoga porzuciła statek zaraz po starcie,
ustawiając autopilota na Alderaan.
- Może przynęta... - zastanowił się komandor. - Więc powinni być jeszcze na
Tatooine!
- Być może - przyznał z wahaniem Vader.
- Część kapsuł ratunkowych została odpalona - kontynuował oficer.
- Czy znaleźliście na pokładzie jakieś roboty? - zapytał Vader.
- Nie, sir... nic. Jeśli nawet jakieś były, to zapewne opuściły statek razem z
załogą.
Vader zawahał się.
- Coś tu nie jest w porządku - powiedział z wyraźną niepewnością w głosie. -
Poślijcie tam zespół poszukiwaczy z pełnym wyposażeniem. Chcę, żeby przebadali
każdy centymetr tego statku. I to jak najszybciej.
Odwrócił się i odszedł z irytującym uczuciem, że przeoczył coś niezwykle
istotnego.
Oficer zwolnił żołnierzy. Na pokładzie frachtowca ostatnia samotna postać
zakończyła badanie przestrzeni pod konsolą w kokpicie i pobiegła, by dogonić
kolegów. Szturmowiec wolał jak najszybciej opuścić statek-widmo i powrócić do
wygodniejszych pomieszczeń koszar. Echo jego ciężkich kroków rozbrzmiewało w
pustym korytarzu.
Powoli ucichły dobiegające z hangaru ostatnie rozkazy i we wnętrzu statku
zapanowała całkowita cisza.
Jedynym ruchem na pokładzie było drżenie przebiegające przez część podłogi.
Drżenie nasiliło się nagle i dwie metalowe płyty uniosły się w górę odsłaniając
parę rozczochranych głów. Han Solo i Luke rozejrzeli się szybko, by z ulgą
stwierdzić, że statek istotnie jest tak pusty jak się wydawało.
- Całe szczęście, że wbudowałeś te komory - zauważył Luke.
Solo nie był tak pewny siebie.
- A jak myślisz, gdzie trzymałem przemyt? W głównej ładowni? Przyznaję, że nie
spodziewałem się, żebym kiedyś musiał szmuglować w nich samego siebie.
Drgnął słysząc jakiś dźwięk. Na szczęście był to tylko odgłos odsuwania
kolejnych płyt.
- To bez sensu. To się nie da zrobić. Nawet jeśli dam radę wystartować i
przedostać się przez tę zamkniętą klapę - pokazał kciukiem w górę - to i tak nie
uciekniemy przed promieniem przyciągającym.
Z ukrytej komory wysunęła się twarz starca. - Zostaw to mnie.
- Spodziewałem się, że powiesz coś w tym rodzaju - mruknął Solo. - Jesteś
durniem, staruszku. Kenobi uśmiechnął się.
- A co można powiedzieć o człowieku, który dał się wynająć przez durnia?
Solo odburknął coś niewyraźnie. Wszyscy wyszli z komór. Chewbacca mruczał coś i
powarkiwał.
Do włazu statku zbliżyło się dwóch techników. Zameldowali się pilnującym wejścia
znudzonym strażnikom.
- Róbcie co chcecie - oświadczył jeden ze szturmowców. - Jeśli czujniki coś
wykażą, meldujcie natychmiast.
Mężczyźni kiwnęli głowami i zabrali się do wciągania przez właz swego ciężkiego
sprzętu. Gdy tylko zniknęli we wnętrzu, dał się słyszeć głośny trzask. Obaj
strażnicy obejrzeli się niespokojnie.
- Hej, wy tam, na dole, możecie nam trochę pomóc?
Jeden z wartowników spojrzał pytająco na kolegę; tamten wzruszył ramionami.
Potem obaj ruszyli do włazu, burcząc pod nosem coś na temat niedołęstwa
techników. Zaraz potem rozległ się kolejny trzask, tym razem jednak nie było
nikogo, kto mógłby go usłyszeć.
Ktoś jednak zauważył nieobecność wartowników. Oficer dyżurny spojrzał przez okno
punktu dowodzenia w pobliżu włazu frachtowca i zmarszczył czoło, nie widząc przy
nim nikogo. Zaintrygowany, lecz nie zaniepokojony podszedł do komunikatom i
włączył go, nie odrywając spojrzenia od statku.
- THX-1138, dlaczego zszedłeś z posterunku? THX1138, słyszysz mnie?
Odpowiedzią były tylko trzaski w głośniku.
- THX-1138, dlaczego nie odpowiadasz? - oficer zaczynał się niepokoić, gdy we
włazie ukazała się okryta pancerzem postać. Machnęła ręką w jego stronę, po czym
puknęła kilkakrotnie palcem w okrywającą prawe ucho część hełmu dając tym do
zrozumienia, że mieszczący się tam komunikator nie działa jak należy.
Oficer dyżurny pokręcił głową i spojrzał zirytowany na swego zastępcę.
- Przejmij obowiązki - polecił kierując się do drzwi. - Znowu uszkodzony
transmiter. Pójdę zobaczyć, co się da zrobić.
Uruchomił mechanizm drzwi, a gdy płyta usunęła się w bok, postąpił krok do
przodu i natychmiast się cofnął. Ogromna kosmata postać przesłaniała cały otwór
wyjścia.
Chewbacca pochylił się, ryknął wściekle i jednym ciosem wielkiej jak patelnia
pięści powalił zaskoczonego oficera. Jego zastępca zerwał się na nogi i próbował
sięgnąć po broń, gdy trafił go wąski promień lasera, na wylot przebijając serce.
Solo odsunął płytę czołową swego szturmowego hełmu. by zaraz nasunąć ją na
miejsce, gdy wraz z Wookieem weszli do punktu dowodzenia. Kenobi z robotami
wcisnęli się za nimi. Luke, także okryty zabranym pechowemu żołnierzowi
pancerzem, osłaniał tyły. Zamknął drzwi i rozejrzał się nerwowo.
- On ryczy, ty strzelasz do wszystkiego, co się rusza. To cud, że jeszcze cała
stacja nie wie, że tu jesteśmy!
- Niech wiedzą - oświadczył Solo podniecony dotychczasowym powodzeniem. - Wolę
uczciwą walkę od skradania się.
- Może tobie spieszy się do śmierci - burknął Luke. - Ale mnie nie. Na razie
tylko to skradanie trzyma nas przy życiu.
Korelianin spojrzał na chłopca ponuro, lecz nic nie powiedział.
Po chwili obaj przyglądali się, jak Kenobi pracuje nad niesamowicie złożoną
konsolą komputera. Starzec czynił to ze swobodą człowieka przyzwyczajonego do
obsługi skomplikowanego sprzętu. Na monitorze pojawił się schemat konstrukcji
stacji bojowej. Kenobi pochylił się i zaczął studiować obraz.
Tymczasem Trzypeo i Erdwa zajęli się nie mniej skomplikowaną tablicą kontrolną.
Erdwa znieruchomiał nagle, po czym zaczął pogwizdywać, gwałtownie obwieszczając
o jakimś ważnym znalezisku. Solo i Luke zapomnieli o swych sporach na temat
taktyki działania i podbiegli szybko do robotów. Chewbacca zajął się
zawieszaniem oficera dyżurnego na jego własnym pasku.
- Podłączcie go - zasugerował Kenobi, spojrzawszy ze swego miejsca przed
monitorem. - Powinien mieć stąd dostęp do danych z pełnej sieci stacji. Może
dowie się, gdzie jest zespół zasilający tego promienia przyciągającego.
- A dlaczego nie wyłączymy go z tego miejsca? - chciał wiedzieć Luke.
- Bo wtedy oni podłączą go z powrotem, zanim jeszcze wysuniemy ogon z hangaru -
wyjaśnił zgryźliwie Solo.
Luke zaczerwienił się.
- Nie pomyślałem o tym - bąknął.
- Widzisz, Luke, żeby udało nam się uciec, musimy rozłączyć źródło energii
przyciągania - mówił spokojnie Ben, gdy Erdwa wsunął manipulator do odkrytego
przez siebie gniazda komputera. Natychmiast na płycie przed nim rozbłysła cała
galaktyka światełek. Pomieszczenie wypełnił cichy szum aparatury pracującej z
maksymalną szybkością.
Przez kilka minut mały robot ssał informacje niby metaliczna gąbka. Potem szum
przycichł i Erdwa odwrócił się i zahuczał.
- Znalazł to, sir - poinformował podniecony Trzypeo. - Promień przyciągający
jest podłączony do głównego reaktora w siedmiu punktach, Większość istotnych
danych jest zablokowana, ale spróbuje przerzucić podstawowe informacje na
monitor.
Kenobi zostawił duży ekran i zaczął obserwować niewielki czytnik obok Erdwa.
Dane pojawiały się na nim i znikały zbyt szybko, by Luke zdołał coś rozpoznać,
lecz Ben najwyraźniej radził sobie jakoś z migającymi schematami.
- Chyba nie ma sposobu, żebyście mogli mi pomóc, chłopcy - oświadczył. - Muszę
iść sam.
- To mi odpowiada - zgodził się pospiesznie Solo. - I tak zrobiłem już w tej
podróży więcej niż przewidywała urnowa. Sądzę jednak, że aby załatwić ten
promień, twoja magia nie wystarczy, staruszku.
Luke nie dał się zbyć tak łatwo. - Chcę iść z tobą.
- Cierpliwości, młody człowieku. Ta akcja wymaga umiejętności, których jeszcze
nie opanowałeś. Zostań, czekaj na mój sygnał i pilnuj robotów. Trzeba je
dostarczyć powstańcom. W przeciwnym razie wiele jeszcze planet spotka los
Alderaan. Zaufaj mocy, Luke... i czekaj.
Spojrzawszy po raz ostatni na migocący ekran, Kenobi poprawił miecz świetlny u
pasa, podszedł do drzwi, otworzył je i popatrzywszy raz w lewo, raz w prawo,
znikł w długim, lśniącym korytarzu.
Gdy tylko drzwi zasunęły się z powrotem, Chewbacca warknął coś, a Solo pokiwał
głową ze zrozumieniem.
- Masz rację, Chewie - powiedział, po czym dodał, zwracając się do Luke'a: -
Gdzie wygrzebałeś tę skamieniałość?
- Ben Kenobi... Generał Kenobi jest wspaniałym człowiekiem - zaprotestował
gorąco Luke.
- Wspaniale pakuje nas w kłopoty - burknął Solo. - A tytułować możesz moje
dopalacze. On na pewno nas stąd nie wyciągnie.
- A masz lepsze pomysły? - zapytał Luke wyzywająco.
- Wszystko jest lepsze od tego czekania, aż przyjdą tu i nas wygarną.
Gdybyśmy...
Przerwały mu gwałtowne gwizdy i pohukiwania, dobiegające od konsoli komputera.
Luke podbiegł do Erdwa Dedwa. Mały robot niemal podskakiwał na krótkich nogach.
- O co chodzi? - spytał chłopiec Trzypeo. Android sam wydawał się zdziwiony.
- Obawiam się, że także tego nie rozumiem, sir. On mówi: "Znalazłem ją" i
powtarza: "Jest tutaj! Jest tutaj!".
- Kto? Kogo znalazłeś?
Erdwa zwrócił w stronę Luke'a płaską, migocącą światłami twarz i zagwizdał
nagląco.
- Księżniczka Leia - poinformował słuchający uważnie Trzypeo. - Senator
Organa... to chyba ta sama osoba. Jak sądzę, jest to kobieta z wiadomości, którą
przenosił.
W pamięci Luke'a znów zmaterializował się ów nieopisanie piękny obraz.
- Księżniczka? Jest tutaj?
- Księżniczka? O co chodzi? - zainteresował się Solo.
- Gdzie? Gdzie ona jest? - powtarzał Luke, całkowicie ignorując Hana.
Erdwa buczał nadal, a Trzypeo tłumaczył:
- Poziom piąty, blok więzienny AA-23. Zgodnie z danymi czeka ją powolna śmierć.
- Nie! Musimy coś zrobić!
- O czym wy wszyscy gadacie? - próbował się dowiedzieć poirytowany Solo.
- To właśnie ona wprogramowała w Erdwa Dedwa tę wiadomość - wyjaśnił pospiesznie
Luke. - No, tę, którą próbowaliśmy przekazać na Alderaan. Musimy jej pomóc.
- Zaraz, momencik - przerwał Solo. - Jesteś ciut za szybki jak dla mnie. Nie
próbuj mnie wciągać w coś głupiego. Kiedy powiedziałem, że nie mam lepszych
pomysłów, to mówiłem poważnie. Ten stary kazał nam tu czekać. Nie podoba mi się
to, ale nie mam zamiaru pakować się w jakieś zwariowane poszukiwania. Zwłaszcza
tutaj.
- Ale Ben nie wiedział, że ona tu jest - zaprotestował chłopiec. - Jestem
pewien, że zmieniłby swoje plany - jego podniecenie zmieniło się w zadumę. -
Gdybyśmy tylko znali drogę do tego bloku więziennego...
Solo cofnął się i pokręcił głową.
- Nie mam zamiaru włazić do żadnego bloku więziennego Imperium.
- Jeśli czegoś nie zrobimy, oni ją zabiją. Sam przed chwilą mówiłeś, że nie
chcesz tu siedzieć i czekać, aż cię złapią. A teraz koniecznie chcesz zostać.
Więc jak to jest, Han?
Korelianin był zakłopotany i zmieszany.
- Marsz do więzienia nie jest akurat tym, co miałem na myśli. Pewnie i tak tam
trafimy, ale po co się spieszyć?
- Ale oni chcą ją zabić! - Lepiej ją niż mnie.
- Gdzie jest twoja rycerskość, Han? Solo zastanowił się.
- O ile mogę sobie przypomnieć, to jakieś pięć lat temu na Commenorze wymieniłem
ją na dziesięciokaratowy chryzopraz i trzy butelki dobrej brandy.
- Słuchaj, ja ją widziałem - nalegał zrozpaczony Luke. - Jest piękna.
- Życie też jest piękne.
- Jest bogatym i potężnym senatorem - Luke uznał, że apel do niższych instynktów
Solo może przynieść lepsze efekty. - Jeśli by się udało nam ją uratować, nagroda
byłaby znaczna.
- Hm... bogata? - i nagle twarz Solo przybrała wyraz zawodu. - Nagroda od kogo?
Od rządu na Alderaan? - machnął ręką w kierunku miejsca, gdzie kiedyś krążyła
planeta.
Luke próbował coś wymyślić.
- Jeśli trzymają ją tutaj i zamierzają zlikwidować, to na pewno jest w jakiś
sposób niebezpieczna dla tych, którzy zbudowali tę stację i zniszczyli planetę.
Mogę się założyć, że ma to związek z Imperium, wprowadzającym rządy represji.
Powiem ci, kto nam zapłaci za jej uwolnienie i za informacje, które posiada:
Senat, Sprzymierzenie, powstanie i każda instytucja, która prowadziła jakieś
interesy na Alderaan. Być może ona jest ostatnią żyjącą osobą, dziedziczącą
bogactwo całego systemu! Nagroda może być większa, niż potrafisz sobie
wyobrazić.
- No, nie wiem... Mam nieograniczoną wyobraźnię - spojrzał na Chewbaccę, który
warknął potakująco. Wzruszył ramionami. - No dobra, możemy spróbować. Ale
lepiej, żebyś się nie mylił co do tej nagrody, chłopcze. Jaki masz plan?
Luke zawahał się. Do tej chwili całą swą energię poświęcał na przekonanie Hana i
Wookiego, by pomogli mu w próbie ratowania księżniczki. Osiągnąwszy to, zdał
sobie sprawę, że nie ma pojęcia, co robić dalej. Zdążył się przyzwyczaić do
wydawanych przez Bena i Solo poleceń. Teraz kolejny ruch należał do niego.
Nagle zauważył kilka metalowych bransolet zwisających z pancerza Solo.
- Daj te kajdanki i niech Chewbacca tu podejdzie - polecił.
Pilot podał mu cienkie, lecz niemożliwe do złamania kajdanki i przekazał
polecenie Wookiemu.
- Teraz ci je założę - Luke ruszył do wielkiego antropoida. - A ty...
Chewbacca warknął gardłowo i Luke odskoczył mimo woli.
- Dobrze, Han ci je założy - poprawił się i oddał Solo kajdanki, nieprzyjemnie
świadom wrogiego spojrzenia Wookiego.
- Nie martw się, Chewie - Solo był wyraźnie rozbawiony. - Chyba wiem, o co mu
chodzi.
Bransolety ledwie objęły potężne nadgarstki. Mimo zaufania do planu Luke'a,
które przejawiał jego przyjaciel, Chewbacca był zdenerwowany i jakby
przestraszony, gdy zatrzasnęły się zamki.
- Panie Luke... - zaczął Trzypeo. Chłopiec obejrzał się. - Przepraszam, że o to
pytam, ale... hm... co mamy robić? Erdwa i ja, jeśli ktoś nas tu odkryje w
czasie pańskiej nieobecności?
- Macie mieć nadzieję, że nie zabrał miotacza - wtrącił Solo.
- Nie dodaje nam pan odwagi - ton Trzypeo świadczył, że nie uznał tej odpowiedzi
za zabawną. Solo i Luke byli jednak zbyt zaabsorbowani planowaną ekspedycją, by
przejmować się zmartwionym robotem. Obaj założyli hełmy, po czym prowadząc przed
sobą ponurego Chewbaccę, ruszyli naprzód korytarzem, którym odszedł Ben Kenobi.
POPRZEDNISPIS TRESCIDALEJ