Blog literacki, portal erotyczny - seks i humor nie z tej ziemi
VIII
W miarę jak wchodzili coraz dalej i dalej w głąb olbrzymiej stacji, coraz
trudniej im było zachować pozory obojętności. Na szczęście ci, którzy
dostrzegali zaniepokojenie dwójki uzbrojonych żołnierzy, traktowali je jako aż
nadto naturalne w sytuacji, gdy eskortowanym przez nich więźniem był potężny
Wookie. Chewbacca zresztą sprawiał także, że zwracali na siebie uwagę bardziej,
niż by im to odpowiadało.
Im dalej szli, tym więcej spotykali ludzi. Żołnierze, urzędnicy, technicy i
mechanicy mijali ich coraz częściej. Niektórzy zajęci własnymi sprawami,
całkowicie ignorowali całą trójkę. Inni spoglądali z zainteresowaniem na
Chewbaccę, lecz jego posępny wyraz twarzy oraz pozorna pewność siebie eskorty
uspokajały ciekawych.
W końcu dotarli do rzędu wind i Luke odetchnął z ulgą. Sterowany komputerowo
transporter powinien - reagując na wydawane głosem rozkazy - przenieść ich w
dowolny punkt stacji.
Wszyscy troje przeżyli chwilę napięcia, gdy jakiś urzędnik próbował wejść za
nimi do windy. Solo jednak wyciągnął rękę i tamten bez słowa protestu przeszedł
do następnego szybu.
Luke przyjrzał się aparaturze sterującej. Starał się, by jego głos zabrzmiał
możliwie pewnie, lecz niezbyt mu się to udało. Winda jednak była mechanizmem
nieskomplikowanym i nie została zaprogramowana, by oceniać emocje pasażerów.
Drzwi zasunęły się cicho i zaszyli. Zdawało :m się, że minęły całe godziny, choć
w rzeczywistości już po kilku minutach drzwi otworzyły się i znaleźli się na
strzeżonym obszarze.
Luke miał nadzieję znaleźć coś w rodzaju starodawnych zakratowanych cel, jakich
używano na Tatooine w miastach takich jak Mos Eisley. Zamiast nich jednak
widzieli tylko wąskie rampy otaczające bezdennie głęboki szyb wentylacyjny.
Kilka poziomów tych chodników biegło równolegle do zakrzywionych ścian, w
których mieściły się cele. Wszędzie pełno było czujnych wartowników i ekranów
energetycznych.
Luke zdawał sobie sprawę z niemiłego faktu, że im dłużej stoją nieruchomo przed
windą, tym szybciej ktoś musi nadejść i zadać im kilka pytań, na które nie ma
odpowiedzi. Przerażony starał się coś wymyśleć.
- Nic z tego nie będzie - szepnął Solo, pochylając się ku niemu.
- Czemu wcześniej tego nie powiedziałeś? - odparował przestraszony Luke.
- jak to nie? Mówiłem... - Ciii!
Solo przerwał, gdy zrealizowały się najgorsze obawy Luke'a: pojawił się wysoki,
posępny oficer i skrzywił się spojrzawszy na Chewbaccę.
- Gdzie się wybieracie z tym... czymś?
Wookie warknął słysząc tę ocenę swej osoby, a Solo uciszył go szybkim ciosem w
żebra. Ogarnięty paniką Luke odpowiedział niemal instynktownie:
- Przeniesienie więźnia z bloku TS-138.
- Nie zawiadomiono nas - oficer wydawał się zaskoczony. - Muszę to sprawdzić.
Zawrócił, podszedł do niewielkiej konsoli i zaczął kodować pytanie. Luke i Han
pospiesznie próbowali znaleźć wyjście z tej sytuacji. Ich spojrzenie przebiegało
po licznych przyciskach alarmowych, ekranach energetycznych i fotosensorach, by
zatrzymać się na trójce stojących w pobliżu wartowników.
Solo rozpiął kajdanki Wookiego, szepnął mu coś i kiwnął Luke'owi głową.
Straszliwe wycie wstrząsnęło ścianami korytarza: Chewbacca wyciągnął ręce i
wyrwał Hanowi strzelbę.
- Uwaga! - wrzasnął przerażony na pozór Solo. - Uwolnił się! Rozerwie nas na
kawałki!
Obaj z Luke'em odskoczyli od szalejącego Wookiego, wyciągnęli ręczne miotacze i
otworzyli ogień w jego stronę. Ich refleks był bez zarzutu, ich entuzjazm
wyraźny, za to celność zupełnie fatalna. Ani jeden strzał nie trafił choćby w
pobliże jeńca. Zamiast tego rozbijali automatyczne kamery, czujniki wydzielania
energii, w końcu powalając trzech oszołomionych strażników.
Wtedy właśnie oficerowi dyżurnemu przyszło do głowy, że ich fatalna celność była
jednak zbyt selektywna. Próbował właśnie włączyć alarm ogólny, gdy strzał z
miotacza Luke'a trafił go w pierś. Bez słowa zwalił się na szary pokład.
Solo rzucił się do komunikatora, którego głośnik skrzypiąc żądał wyjaśnień, co
się właściwie dzieje. Najwyraźniej łączność między dyżurką a punktem kontroli
była nie tylko wizualna, lecz także głosowa.
Ignorując słyszane na zmianę pytania i groźby, Solo sprawdził monitor na
pobliskiej konsoli.
- Musimy się dowiedzieć, gdzie jest ta twoja księżniczka. Tu jest z dziesięć
poziomów i... O, mam! Cela 2187. Idź, Chewie i ja zatrzymamy ich tutaj.
Luke skinął głową i pognał wąskim chodnikiem. Solo kiwnął na Wookiego, by zajął
pozycję, z której mógłby objąć ogniem rząd wind, po czym odetchnął głęboko i
zdecydował się odpowiedzieć na płynący z głośnika nie milknący potok wezwań.
- Wszystko w porządku - rzucił w stronę mikrofonu oficjalnym tonem. - Sytuacja
normalna.
- To wszystko nie brzmiało normalnie - odpowiedział mu rzeczowy głos. - Co się
stało?
- Hm, no... awaria broni u jednego ze strażników - wyjaśnił nerwowo Solo. - Już
usunięta. Wszystko jest w najlepszym porządku. A co u was?
- Wysyłamy tam patrol.
Han aż nadto wyraźnie wyczuwał podejrzliwość u nie znanego rozmówcy. Co
odpowiedzieć? Byłby bardziej elokwentny, gdyby miał w kogo wymierzyć broń.
- Nie, nie. Mamy tu przeciek reaktora. Dajcie nam parę minut, żeby go usunąć. To
duży przeciek, bardzo niebezpieczny.
- Awaria broni, przeciek... Kto mówi? Podaj swój... Solo wymierzył miotacz w
konsolę i jednym strzałem zmienił aparaturę w stos milczących szczątków.
- Kretyńska rozmowa - mruknął, po czym krzyknął w głąb korytarza: - Spiesz się,
Luke! Będziemy mieć towarzystwo!
Luke usłyszał, lecz był zbyt zajęty bieganiem od celi do celi i odczytywaniem
lśniących nad nimi numerów. Jak się zdawało, cela 2187 w ogóle nie istniała.
Znalazł ją jednak, gdy chciał już zrezygnować i zejść na następny poziom.
Przez dłuższą chwilę przyglądał się wypukłej ścianie. Potem ustawił miotacz na
maksimum i mając nadzieję, że nie roztopi mu się w ręku, strzelił do drzwi.
Kiedy broń stała się zbyt gorąca, by ją utrzymać, zaczął przerzucać ją z jednej
ręki do drugiej. Tymczasem dym nieco opadł i Luke z zaskoczeniem stwierdził, że
wejście do celi stoi otworem.
Z wnętrza spoglądała na niego zdumiona młoda kobieta, której portret Erdwa
wyświetlił w garażu na Tatooine. Zdawało mu się, że od tej chwili minęły już
wieki. Patrzył na nią oszołomiony, myśląc, że jest jeszcze piękniejsza niż jej
wizerunek.
- Jesteś jeszcze... piękniejsza... niż sobie... Zdziwienie i niecierpliwość
zastąpiły na jej twarzy wyraz lęku i niepewności.
- Czy nie jesteś trochę za niski na szturmowca? - spytała w końcu.
- Co? Ach, ten mundur - Luke zdjął hełm, odzyskując jednocześnie nieco panowania
nad sobą. - Przybyłem, by cię uratować. Jestem Luke Skywalker.
- Słucham? - zapytała uprzejmie.
- Powiedziałem, że przybyłem, by cię uratować. Jest ze mną Ben Kenobi. Mamy
twoje dwa roboty... Na dźwięk imienia starca jej niepewność zniknęła.
Zamiast niej pojawiła się nadzieja.
- Ben Kenobi - rozejrzała się, zapominając o Luke'u. - Gdzie on jest? Obi-wan!
Gubernator Tarkin przyglądał się, jak Vader przemierza nerwowo pustą salę
konferencyjną. Po chwili Czarny Lord zatrzymał się i spojrzał wokół, jak gdyby
gdzieś w pobliżu zadzwonił dzwon, który tylko on mógł słyszeć.
- On tu jest - stwierdził spokojnie.
- Obi-wan Kenobi? - Tarkin był zaskoczony. - To niemożliwe. Dlaczego tak
sądzisz?
- Drżenie mocy; i to tego rodzaju, jakie wyczuwałem jedynie w obecności mojego
dawnego mistrza. Nie mogę się mylić.
- On... on z pewnością od dawna nie żyje. Vader zawahał się. Jego pewność siebie
zniknęła. - Być może... Teraz nic już nie czuję. To trwało krótko.
- Jedi nie istnieją - zapewnił go Tarkin. - Ich płomień zgasł dziesiątki lat
temu. Ty, drogi przyjacielu, jesteś wszystkim, co po nich pozostało.
Cichy dzwonek zwrócił ich uwagę na komunikator. - Tak? - spytał Tarkin.
- Mamy sytuację alarmową w bloku więziennym AA-23.
- Księżniczka! - Tarkin skoczył na nogi.
- Wiedziałem - Vader obrócił się w miejscu, jakby próbował zobaczyć coś poprzez
ściany. - Obi-wan jest tutaj. Nie mogłem się pomylić przy tak potężnym
zawirowaniu mocy.
- Alarm dla wszystkich sekcji! - rozkazał Tarkin przez komunikator. Petem
obejrzał się na Vadera. - jeśli masz rację, to nie możemy pozwolić mu uciec.
- Ucieczka niekoniecznie mieści się w jego planach- Vader próbował opanować swe
emocje. - To ostatni z Jedi... i najpotężniejszy. Nie wolno nam nie doceniać
zagrożenia, jakim jest dla nas. I tylko ja mogę się z nim zmierzyć - obejrzał
się i spojrzał nieruchomym wzrokiem na Tarkin. - Sam.
Luke i Leia biegli korytarzem, gdy przed nimi rozległa się seria ogłuszających
eksplozji. Grupa żołnierzy próbowała dostać się windą do bloku i Chewbacca
wystrzelał ich jednego po drugim. Porzucając tę trasę, szturmowcy wytopili otwór
w ścianie, zbyt wielki, by Solo i Wookie mogli go zablokować. Dwójkami i
trójkami przeciwnicy dostawali się do bloku więziennego.
Wycofujący się korytarzem Han i Chewbacca spotkali się z Luke'em i księżniczką.
- Nie możemy wracać tamtędy - wyjaśnił Solo. - Nie - zgodziła się Leia. -
Wygląda na to, że odcięliście sobie jedyną drogę ucieczki. To jest więzienie,
rozumiecie?! Nie ma tu dużej liczby wyjść.
Zdyszany Solo zmierzył ją niechętnym spojrzeniem.
- Błagam o wybaczenie, Wasza Wysokość - powiedział z sarkazmem. - Może Wasza
Wysokość woli wrócić do swej celi?
Leia spokojnie odwróciła wzrok.
- Musi być jakieś inne wyjście - mruknął Luke, odpinając od pasa niewielki
transmiter. Starannie nastawił częstotliwość. - Ce Trzypeo! Ce Trzypeo!
- Słucham, sir - znajomy głos odpowiedział z szybkością budzącą nowe nadzieje.
- Jesteśmy tu odcięci. Czy są jakieś inne wyjścia z terenu więzienia?
Jakiekolwiek?
Z maleńkiego głośniczka rozległy się trzaski - to Solo i Chewbacca próbowali
powstrzymać ogniem miotaczy nacierających szturmowców.
- Powtórz. Nie zrozumiałem.
W kabinie oficera dyżurnego Erdwa Dedwa pohukiwał i gwizdał gwałtownie, Trzypeo
zaś regulował nadajnik, próbując uwolnić transmisję od zakłóceń.
- Mówiłem, że wszystkie systemy postawione zostały w stan alarmu, sir. Jak się
wydaje, jedynym wyjściem z bloku jest główna brama - spojrzał na monitor, na
którym bez przerwy zmieniały się schematy. - Wszelkie inne informacje na temat
tego regionu są zastrzeżone.
Ktoś zaczął dobijać się do zamkniętych drzwi dyżurki - delikatnie z początku,
potem gdy nikt wewnątrz nie reagował, coraz bardziej natarczywie.
- Och, nie! - jęknął Trzypeo.
Dym wypełniający korytarz więzienny był już tak gęsty, że Solo i Chewbacca z
trudem rozróżniali przeciwników. Była to raczej szczęśliwa okoliczność, gdyż
przewaga tamtych była miażdżąca, a kłęby dymu skutecznie uniemożliwiały celne
strzały szturmowców.
Co chwila któryś z żołnierzy próbował przesunąć się bliżej i stawał odsłonięty,
by zobaczyć coś przez kłęby dymu. Celne strzały przemytników szybko dołączały go
do rosnącego na podłodze stosu nieruchomych ciał.
Płomienie miotaczy bez przerwy rykoszetowały na ścianach więziennego korytarza.
Luke zbliżał się do Solo.
- Nie ma stąd innego wyjścia! - wrzasnął, przekrzykując huk strzałów.
- Podchodzą coraz bliżej! Co zrobimy?
- Piękny ratunek - usłyszeli poirytowany głos. Obejrzeli się obaj. Zdegustowana
księżniczka spoglądała na nich z dezaprobatą. Czy zanim tu przyszliście, nie
mieliście jakiegoś planu, jak się stąd wydostać?
Solo kiwnął głową w stronę Luke`a. - On jest od myślenia, skarbie.
Luke uśmiechnął się z zakłopotaniem i bezradnie wzruszył ramionami. Odwrócił
się, lecz nim zdążył wystrzelić, księżniczka wyrwała mu miotacz.
- Hej!
Patrzył, jak idzie wzdłuż ściany i zatrzymuje się przy niewielkim otworze.
Uniosła miotacz i wystrzeliła w blokującą kratę.
- Co ty właściwie robisz? - Solo przyglądał się zdziwiony.
- Wygląda na to, że sama muszę ratować nasze skóry. Skaczcie do zsypu, chłopcy.
A kiedy spoglądali na nią zdumieni, wskoczyła do otworu i znikła. Chewbacca
warknął groźnie, lecz Solo pokręcił głową.
- Nie, Chewie, nie chcę, żebyś rozrywał ją na kawałki. Nie jestem jeszcze pewien
co do niej. Albo zaczynam ją lubić, albo sam ją załatwię.
Wookie ryknął jeszcze coś.
- Wskakuj, ty futrzaku! - wrzasnął na niego Solo. - Nie obchodzi mnie, że
śmierdzi. Nie ma czasu na takie wybrzydzania!
Pchnął wielkiego antropoida w stronę zsypu i pomógł mu przecisnąć potężne
cielsko przez nieduży otwór. Zaraz potem skoczył sam. Luke wstrzelił jeszcze
ostatnią serię, raczej dla stworzenia zasłony dymnej niż w nadziei trafienia
kogoś z przeciwników, potem ześliznął się do otworu i znikł.
Pragnąc uniknąć dalszych strat w walce w tak ograniczonej przestrzeni,
szturmowcy zatrzymali się na chwilę, by zaczekać na posiłki i dostarczenie
ciężkiego sprzętu. Zresztą uciekinierzy nie mieli się gdzie cofnąć, a mimo
poświęcenia żaden z żołnierzy nie spieszył się, by zginąć na próżno.
Komora, do której wpadł Luke, była słabo oświetlona. Światło nie było jednak
potrzebne, by wiedzieć, co się w niej znajduje. Czuł smród zgnilizny zanim
jeszcze zakończył swoją podróż zsypem. Pomieszczenie było w jednej czwartej
wypełnione stosami odpadków, z których większość osiągnęła już takie stadium
rozkładu, że chłopiec mimowolnie zmarszczył nos.
Solo, potykając się, ślizgając i zapadając po kolana, próbował znaleźć jakieś
wyjście. Natrafił tylko na niedużą, solidnie wyglądającą klapę, której pomimo
wysiłków nie potrafił otworzyć.
- Zsyp na śmieci był wspaniałym pomysłem - odezwał się z ironią, ocierając poi z
czoła. - Jakież niezwykłe zapachy można tu napotkać. Niestety, nie zdołamy chyba
wydostać się stąd na unoszącym się smrodzie, a innego wyjścia nie ma. Chyba że
otworzę w końcu tę klapę.
Cofnąwszy się o krok wyciągnął miotacz i wystrzelił w luk. Promień energii z
wyciem zaczął odbijać się od ścian. Wszyscy zanurkowali w stosy śmieci. Jeszcze
jeden rykoszet i eksplozja nastąpiła niemal dokładnie nad nimi.
Wyglądająca chwilowo mniej dostojnie Leia wynurzyła się pierwsza.
- Odłóż tę machinę - poleciła ponuro. - Chyba, że chcesz pozabijać nas
wszystkich.
- Tak jest, Wasza Wysokość - burknął Solo, nie miał jednak najwyraźniej zamiaru
schować broni. - Tam na górze bez trudu zorientują się, co zaszło.
Kontrolowaliśmy całą akcję, dopóki nas tu nie wciągnęłaś.
- Kontrolowaliście, jasne - mruknęła, otrzepując resztki śmieci z ramion i
włosów. - No cóż, mogło być gorzej...
Jakby w odpowiedzi rozległ się przenikliwy, straszliwy dźwięk. Zdawało się, że
dobiega gdzieś z dołu. Chewbacca zawył przerażony i próbował rozpłaszczyć się na
ścianie. Luke wyciągnął miotacz i obserwował bacznie stosy odpadków. Nic jednak
nie dostrzegł.
- Co to było? - spytał Solo.
- Nie jestem pewien... - Luke podskoczył nagle i spojrzał pod nogi. - Chyba coś
właśnie poruszyło się obok mnie. Uważajcie...
Z szokującą szybkością Luke znikł w błotnistej mazi. - Złapało gol - krzyknęła
księżniczka. - Wciągnęło go pod spód!
Solo rozglądał się wokoło, szukając czegoś, do czego mógłby strzelić.
Luke, równie nagle, jak poprzednio zniknął, pojawił się znowu - a wraz z nim
część innego stworzenia: gruba, szara macka owinięta była mocno wokół jego szyi.
- Strzelajcie! Zabijcie to! - krzyknął.
- Strzelajcie! Niby do czego? - mruknął Solo. Stwór, do którego należała macka,
ponownie wessał Luke'a pod powierzchnię. Han bezradnie obserwował wielokolorową
maź.
Nagle usłyszeli dudnienie ciężkiej maszynerii i dwie przeciwległe ściany komory
zbliżyły się do siebie o kilka centymetrów. Potem wszystko ucichło. Luke
wynurzył się niespodziewanie tuż obok Solo, z trudem wstał na nogi i zaczął
rozmasowywać szyję.
- Co się z tym stało? - zapytała Leia, obserwując podejrzliwie stosy śmieci.
Luke był naprawdę zdumiony.
- Nie wiem - oświadczył. - Trzymało mnie i nagle puściło. Po prostu znikło. Może
mój zapach nie był wystarczająco paskudny.
- Mam jakieś złe przeczucia - mruknął Solo. Znowu rozległo się dudnienie i znowu
ściany zaczęły się zbliżać do siebie. Tym razem jednak ani dźwięk, ani ruch nie
ustawały.
- Przestańcie się na siebie gapić - zawołała księżniczka. - Spróbujcie to jakoś
zahamować!
Nawet grube słupy i metalowe wsporniki, które podawał Chewbacca nie były w
stanie zwolnić ruchu ścian. Zdawało się, że im twardszego przedmiotu używali
jako rozpórki, tym łatwiej pękał.
Luke wyciągnął swój komunikator, próbując równocześnie mówić i myśleć nad
sposobami ratunku.
- Trzypeo... Zgłoś się, Trzypeo!
Przez chwilę bezskutecznie czekał na odpowiedź. - Nie wiem, czemu nie odpowiada
- rzucił zmartwiony. - Ce Trzypeo, czy mnie słyszysz? - spróbował znowu. - Zgłoś
się!
- Ce Trzypeo - nawoływał stłumiony głos. - Zgłoś się, Ce Trzypeo!
Głos należał do Luke'a i dobiegał z niewielkiego ręcznego komunikatora leżącego
na konsoli komputera. jeśli nie liczyć tych nie milknących wezwań, w dyżurce
panowała cisza.
Potężna eksplozja zagłuszyła ciche nawoływania. Metalowe drzwi rozpadły się i
kilka odłamków zmieniło komunikator w bezkształtną masę. Przez rozbite wejście
do kabiny wkroczyło czterech uzbrojonych żołnierzy.
Z początku zdawało się, że pomieszczenie jest puste, lecz po chwili usłyszeli
przerażony głos, dobiegający z wysokiej szafki:
- Ratunku! Na pomoc! Wypuście nas stąd!
Dwaj żołnierze pochylili się, by zbadać nieruchome ciała oficera dyżurnego i
jego zastępcy, a dwaj pozostali otworzyli szafkę. Wyszły z niej dwa roboty:
jeden wysoki i człekokształtny, drugi niski i baryłkowaty, na trzech nogach. Ten
wyższy robił wrażenie jakby ze strachu postradał zmysły.
- To szaleńcy! Mówię wam, szaleńcy! - skinął ręką w stronę wysadzonych drzwi. -
Zdawało mi się, że mówili coś o dostaniu się na poziom więzienny. Dopiero co
wyszli. Jeśli się pospieszycie, możecie ich jeszcze dogonić! Tędy, tędy!
Dwaj szturmowcy wybiegli i wraz z resztą oddziału pognali w głąb korytarza. W
dyżurce pozostało dwóch wartowników. Zajęci spekulacjami na temat możliwego
przebiegu wydarzeń, zupełnie nie zwracali uwagi na roboty.
- Cała ta bieganina przeciążyła obwody mojego kolegi - wyjaśnił grzecznie
Trzypeo. - Jeśli pozwolicie, to zaprowadzę go na poziom Obsługi Technicznej.
- Hmm? - jeden ze strażników spojrzał na niego z roztargnieniem i obojętnie
kiwnął głową. Trzypeo i Erdwa nie oglądając się za siebie pospiesznie opuścili
kabinę. Dopiero wtedy żołnierz zorientował się, że nigdy dotąd nie widział
automatu takiego typu, jak wyższy z dwóch robotów. Wzruszył ramionami. Na tak
wielkiej stacji nie było w tym nic dziwnego.
- Niewiele brakowało - mruknął Trzypeo, gdy szli korytarzem. - Musimy teraz
poszukać jakiejś konsoli kontrolno-informacyjnej, żebyś mógł się znowu
podłączyć. Inaczej wszystko przepadło!
Składowisko śmieci robiło się coraz mniejsze, gładkie metalowe ściany zbliżały
się do siebie jednostajnie. Wokół rozbrzmiewał koncert trzasków pękających
odpadków, wolno narastający ku finałowemu crescendo.
Chewbacca jęknął żałośnie, gdy całą swą niezwykłą siłą i ciężarem starał się
powstrzymywać postęp jednej ze ścian. Wyglądał jak włochaty Syzyf tuż przed
szczytem.
- jedno jest pewne - zauważył niewesoło Solo. - Wszyscy będziemy o wiele
szczuplejsi. Niezła kuracja odchudzająca. Jedyny problem to jej nieodwracalność.
Luke przerwał dla nabrania oddechu i gniewnie potrząsnął niewinnym
komunikatorem.
- Co się mogło stać z Trzypeo?
- Spróbuj jeszcze raz z tą klapą - poradziła Leia. - To nasza jedyna szansa.
Solo zamknął oczy i posłuchał. Echo daremnego strzału odbiło się drwiącym echem
po coraz węższej komorze.
Stanowisko obsługi było puste. Najwyraźniej alarm odciągnął stąd wszystkich
techników. Trzypeo rozejrzał się ostrożnie i skinął na Erdwa. Razem rozpoczęli
pospieszny przegląd licznych tablic rozdzielczych. Wreszcie Erdwa zabuczał
głośno. Trzypeo podbiegł do niego i czekał niecierpliwie, aż mniejszy robot
wsunie swój manipulator w otwarte gniazdo.
Superszybki elektroniczny kod rozległ się z głośnika mniejszej jednostki.
Trzypeo zamachał rękami. - Zaczekaj trochę, wolniej! - piski zwolniły swe tempo.
- Teraz lepiej. Oni co? Och, nie! Przecież wyjdą stamtąd jako płyn!
Uwięzionym w składowisku odpadków pozostałe już mniej niż metr życia. Leia i
Solo, zmuszeni do odwrócenia się bokiem, stali teraz twarzami do siebie. Z
twarzy księżniczki po raz pierwszy znikł wyraz wyższości. Chwyciła dłoń
Korelianina i ścisnęła ją mocno, czując pierwsze dotknięcie zwierających się
ścian.
Luke upadł i teraz leżał na boku starając się utrzymać głowę ponad powierzchnią
wzbierającej mazi. Wypluwał właśnie z ust jakieś śmiecie, gdy komunikator
zabuczał cicho.
- Trzypeo!
- jest pan tam, sir? - zapytał robot. - Mieliśmy parę drobnych problemów. Trudno
uwierzyć...
- Zamknij się, Trzypeo! - wrzasnął Luke. - I zablokuj wszystkie układy usuwania
odpadków na poziomie więziennym i bezpośrednio pod nim. Zrozumiałeś? Zablokuj...
Kilka chwil później Trzypeo w rozpaczy chwycił się za głowę - z komunikatora
rozbrzmiewały straszliwe zgrzyty i wrzaski.
- Zablokuj je wszystkie! - przynaglił Erdwa. - Śpiesz się! Posłuchaj tylko...
oni tam konają! Och, przeklinam swe metalowe ciało. Nie byłem dość szybki. To
moja wina. Och, mój biedny pan... oni wszyscy... Nie, nie, nie!
Wołania i wrzaski trwały jednak dużo dłużej, niż wydawałoby się to uzasadnione.
W rzeczywistości były to bowiem krzyki radości. W efekcie blokady ściany komory
zmieniły kierunek i teraz rozsuwały się ponownie.
- Erdwa, Trzypeo - zawołał Luke do komunikatora. - Wszystko dobrze. Już po
wszystkim. Słyszycie mnie? tyjemy. Świetnie sobie poradziliście.
Otrzepując się z obrzydzeniem z lepkich odpadków, najszybciej jak mógł szedł w
stronę klapy luku. Schylił się, zdrapał warstwę brudu i odczytał numer.
- Otwórzcie luk ciśnieniowy zespołu 366-117891. - Tak jest, sir - odpowiedział
Trzypeo.
I były to najważniejsze słowa, jakie Luke kiedykolwiek słyszał.
POPRZEDNISPIS TRESCIDALEJ