ďťż

Blog literacki, portal erotyczny - seks i humor nie z tej ziemi



XI





Leia Organa siedziała przed olbrzymim ekranem ukazującym Yavin i jego księżyce.
Czerwony punkt przesuwał się jednostajnie w stronę czwartego z satelitów. Za
Księżniczką stał Dodonna i kilku innych przywódców Sprzymierzenia, także
wpatrzonych w ekran. Wokół księżyca pojawiły się maleńkie zielone punkty,
gromadzące się razem, niby chmury szmaragdowych komarów.
Dodonna uspokajającym gestem położył dłoń na ramieniu Lei.
- Kolor czerwony oznacza stację bojową Imperium wchodzącą coraz głębiej w układ
Yavina.
- Nasze myśliwce wystartowały - oświadczył stojący za nim komandor.

Samotny człowiek stał w cylindrycznej kabinie na szczycie wieży wąskiej jak
ostrze rapiera. Wpatrzony w zamocowaną na stałe elektrolornetę był jedynym
widocznym reprezentantem potężnej technologii ukrytej w zielonym piekle planety.

Przytłumione jęki, wrzaski, bulgotania dobiegały do niego ze szczytów
najwyższych drzew. Niektóre budziły lęk, inne nie, lecz żaden nie wyrażał
trzymanej w ryzach siły, tak jak cztery srebrzyste gwiazdoloty, które pojawiły
się nagle nad obserwatorem. Utrzymując ścisły szyk, przebiły atmosferę, by
zniknąć wśród chmur. W chwilę później huk wstrząsnął koronami drzew w daremnym
wysiłku dogonienia wytwarzających go silników.
Stopniowo wchodząc w formację bojową składającą się z X- i Y-skrzydłowych
statków, myśliwce oddalały się od księżyca, omijały płaszcz atmosferyczny
olbrzymiego Yavina i mknęły na spotkanie mechanicznego kata.
Mężczyzna, który poprzednio obserwował rozmowę Luke'a i Biggsa, teraz opuścił
świetlny filtr hełmu i wyregulował półautomatyczne celowniki. Spojrzał na lecące
po obu stronach myśliwce.
- Uwaga, Błękitni - rzucił do intrecomu. - Tu Dowódca. Ustawić selektory i do
szyku! Podchodzimy do celu z jeden koma trzy...
W dali lśniła coraz mocniej jasna kula, wyglądająca na któryś z księżyców
Yavina. Błyszczała jednak dziwnym metalicznym blaskiem, jak żaden naturalny
satelita. Błękitny Dowódca patrzył na gigantyczną stację bojową wynurzającą się
zza krawędzi dysku planety, lecz myślami był w przeszłości. Wspominał
niezliczone niesprawiedliwości, zabranych na przesłuchania niewinnych, o których
słuch zaginął - ogrom zła wyrządzonego przez wciąż bardziej skorumpowany i
obojętny rząd Imperium. Wszystkie lęki i cierpienia ucieleśniły się teraz w tym
rozdętym osiągnięciu techniki, do którego się zbliżali.
- O to chodziło, chłopcy - powiedział do mikrofonu. - Błękitny Dwa jesteś za
daleko. Dołącz, Wedge. Młody pilot, którego Luke poznał w sali odpraw,
spojrzał na prawą burtę, potem na swoje przyrządy. Zmarszczył brwi i poprawił
coś na tablicy rozdzielczej.
- Przepraszam, szefie. Zdaje się, że mój dalmierz pokazuje o parę punktów za
mało. Będę musiał przejść na ręczną.
- Zrozumiałem, Dwójka. Pilnuj się. Uwaga wszyscy: przygotować się do przejścia w
pozycję bojową. - Gotów... - napływały kolejne potwierdzenia,
najpierw od Luke'a i Biggsa, potem Wedge'a i pozostałych pilotów Błękitnej
eskadry.
- Wykonać - polecił Błękitny Dowódca, gdy John D. i Świnka jako ostatni
zgłosili gotowość.
Podwójne płaty X-skrzydłowych myśliwców rozsunęły się. Każdy gwiazdolot miał
teraz cztery skrzydła. W ten sposób umieszczone na ich końcach działka i
poczwórne silniki osiągnęły maksymalną siłę ognia i zdolność manewrową.
Przed nimi rosła stacja bojowa Imperium. Widać już było ukształtowanie jej
powierzchni. Każdy z pilotów rozpoznawał punkty dokowania, anteny nadawcze i
stworzone przez człowieka góry i kaniony.
Po raz drugi w życiu zbliżając się do groźnej czarnej kuli, Luke zaczął oddychać
szybciej. Układ podtrzymywania życia wykrył to natychmiast i zrekompensował
podwyższony pobór tlenu. Statek zaczął nagle dygotać, jakby chłopiec znowu
siedział w skoczku, walcząc ze zmiennymi wiatrami Tatooine. Luke przeżył przykry
moment niepewności, lecz wkrótce w słuchawkach zabrzmiał uspokajający głos
Błękitnego Dowódcy.
- Przechodzimy przez ich osłony zewnętrzne. Trzymajcie się mocno. Zablokować
całą automatykę i uruchomić własne deflektory. Pełna moc.
Wstrząsy i drgania trwały nadal, a nawet się nasilały. Nie wiedząc jak temu
zaradzić, Luke robił dokładnie to, co należało: utrzymywał kontrolę nad statkiem
i wykonywał rozkazy. Wkrótce zaburzenia minęły i powrócił śmiertelny spokój
kosmosu.
- Dobrze jest, przeszliśmy - poinformował spokojnie Dowódca. - Cisza na
wszystkich kanałach, dopóki nie będziemy nad niani. Wygląda na to, że nie
spodziewają się poważniejszych kłopotów.
Wprawdzie połowa stacji pozostawała w cieniu, lecz byli już na tyle blisko, że
można było rozróżnić pojedyncze światła na jej powierzchni. Statek, który prze
chodzi swe fazy jak księżyc... Raz jeszcze Luke zamyślił się nad owym błędnie
ukierunkowanym geniuszem technicznym i wysiłkiem włożonym w budowę stacji.
Tysiące światełek błyszczących na sferycznej powierzchni sprawiało, że wyglądała
jak latające miasto.
Na towarzyszach Luke'a wywierało to jeszcze silniejsze wrażenie - widzieli ją
przecież po raz pierwszy.

- Rany, jaka wielka! - jęknął Wedge w mikrofon. - Zamknij się, Dwójka - rzucił
Błękitny Dowódca. - Przyspieszamy do prędkości szturmowej.
Z ponurą determinacją Luke przerzucił kilka dźwigni nad głową i zaczął ustawiać
komputerowy namiar celu. Erdwa Dedwa obserwował wciąż stację, zatopiony w swych
nieprzetłumaczalnych elektronicznych myślach.
Błękitny Dowódca wyliczył położenie planowanego celu.
- Uwaga, Czerwony, tu Błękitny! - zawołał do mikrofonu. - Osiągnęliśmy pozycję.
Szyb wentylacyjny jest kawałek na północ od nas. Postaramy się ich tu czymś
zająć.
Czerwony Dowódca był fizycznym przeciwieństwem szefa eskadry Luke'a. Wyglądał
tak, jak zwykle ludzie wyobrażają sobie urzędnika bankowego: niewysoki,
szczupły, o przeciętnej twarzy. Jednak umiejętnościami i poświęceniem w niczym
nie ustępował staremu przyjacielowi.
- Ruszamy do tego szybu, Dutch. Bądź gotów przejąć, gdyby coś się stało.
- Zrozumiałem - brzmiała odpowiedź. - Zaraz przelecimy nad ich równikiem i
spróbujemy ściągnąć ogień na siebie. Niech moc będzie z wami!
Z roju statków wyrwały się dwie eskadry, X-skrzydłowce zanurkowały wprost ku
stacji, natomiast M-myśliwce zatoczyły łuk, kierując się bardziej ku północy.

We wnętrzu stacji rozległo się ponure wycie syren alarmowych. Jej personel zdał
sobie sprawę, że ta niezdobyta forteca została zaatakowana. Admirał Motti i jego
taktycy spodziewali się, że opór rebeliantów będzie skoncentrowany wokół samego
księżyca. Nie byli przygotowani na ofensywny manewr dziesiątków maleńkich
stateczków.
Charakterystyczna dla sił Imperium dobra organizacja miała zrekompensować to
strategiczne niedopatrzenie. Żołnierze pędzili na stanowiska obronne. Warczały
serwomotory, gdy potężne silniki kierowały działa na cel. Promienie laserów,
ładunki elektryczne i pociski wybuchowe pomknęły ku zbliżającym się statkom
buntowników i wkrótce całą stację otoczyła bariera anihilacji.
- Tu Błękitny Pięć - powiedział do mikrofonu Luke, starając się nagłym
przejściem w lot nurkowy zmylić predyktory wroga. Szara powierzchnia stacji
przesuwała się za osłoną jego kabiny. - Schodzę do ataku.
- Idę za tobą, Błękitny Pięć - zabraniał mu w uszach głos Bigssa.
Obiekt tkwił nieruchomo w celowniku Luke'a podczas gdy jego pojazd sam był
niemal nieuchwytny dla obrońców. Z dział maleńkiego myśliwca pomknęły w dół
pociski. Jeden z nich wywołał solidny pożar na powierzchni - pożar, który miał
płonąć, póki załoga stacji nie zdołała odciąć dopływu powietrza do uszkodzonego
sektora.
Radość chłopca zmieniła się w przerażenie, gdy zrozumiał, że statek nie zdoła
skręcić na czas, by uniknąć przejścia przez kulę ognia.
- Ciągnij, Luke, ciągnij! - wrzeszczał do niego Biggs.
Lecz mimo rozkazów układy zabezpieczenia nie dopuszczały do zbyt ostrego
zakrętu. Myśliwiec wpadł w rosnącą kulę przegrzanych gazów.
I nagle był już po drugiej stronie. Pospieszna kontrola przyrządów uspokoiła
Luke'a. Przejście przez obszar wysokiej temperatury nie spowodowało
poważniejszych uszkodzeń, choć na wszystkich czterech skrzydłach widoczne były
pasma zwęglonego poszycia - świadectwo tego, jak niewiele dzieliło go od
śmierci.
Wokół statku wykwitły ogniste kwiaty, kiedy chłopak ostrym zwrotem wyrwał go w
górę.
- Wszystko w porządku, Luke? - napłynął niespokojny głos Biggsa.
- Trochę mnie przypiekło, ale w porządku.
- Błękitny Pięć - zabrzmiał inny, poważny głos. - Następnym razem lepiej zostaw
sobie trochę więcej czasu, bo rozlecisz się razem z celem.
- Tak jest, sir. Tak, jak pan mówił, to nie jest dokładnie to samo, co skoczek.
Ładunki energii i jaskrawe jak słońce błyski laserów nadal tworzyły wokół stacji
chromatyczny labirynt. Powstańcze myśliwce tańczyły nad jej powierzchnią,
strzelając do wszystkiego, co wyglądało na porządny cel. Dwa z tych małych
stateczków skoncentrowały swój ogień na terminalu energetycznym. Konstrukcja
wybuchła, ciskając we wszystkie strony elektryczne łuki rozmiarów błyskawicy.
Wewnątrz kolejne eksplozje niszczyły szturmowców, roboty i sprzęt, w miarę, jak
efekty wybuchu rozchodziły się wzdłuż rozmaitych kabli i obwodów. Tam, gdzie
trafienie naruszyło pancerz stacji, uciekająca atmosfera wysysała bezradnych
żołnierzy i androidy w bezdenny czarny grobowiec.
Darth Vader przechodził z pozycji na pozycję, jak ostoja mrocznego spokoju wśród
chaosu. Zdenerwowany komandor podbiegł do niego i powiedział zdyszany:
- Lordzie Vader, jest ich co najmniej trzydzieści - dwóch typów. Są tak małe i
szybkie, że obsługa wież nie jest w stanie dokładnie namierzyć. Udaje się im
unikać naszych predyktorów.
- Posłać wszystkie załogi T do maszyn. Musimy wyjść do nich i niszczyć statek po
statku.
W licznych hangarach zapaliły się czerwone sygnalizatory, zawyły syreny
alarmowe. Obsługa naziemna w pośpiechu kończyła ostatnie przygotowania, a ubrani
w skafandry piloci Imperium wkładali hełmy i dopasowywali wyposażenie osobiste.
- Błękitny Pięć - odezwał się Błękitny Dowódca. - Poinformuj, kiedy przejdziesz
przez blokadę.
- Przechodzę.
- Uważaj - powiedział głos z głośnika w kabinie. - Duże nasilenie ognia z prawej
strony tej wieży deflekcyjnej.
- Widzę nie ma zmartwienia - odrzekł lekceważąco Luke. Jego myśliwiec wszedł w
korkociąg i po raz kolejny przemknął nad metalicznym horyzontem. Anteny i
niewielkie umocnienia wybuchały płomieniem, trafione przez promienie ze
śmiertelną precyzją emitowane z końców płatów X-skrzydłowca.
Uśmiechnął się, podciągając maszynę do góry w chwili, gdy ogień osłony trafił w
miejsce, gdzie był jeszcze ułamek sekundy wcześniej. Niech go licho porwie,
jeżeli to nie było podobne do polowania na
szczury pustynne w domu, wśród zwietrzałych skał Tatooine.
Biggs leciał zaraz za nim. W dole piloci Imperium byli już gotowi do startu.
Mechanicy na stanowiskach w pośpiechu odłączali kable zasilania i kończyli
ostatnie przeglądy.
Ze szczególną starannością przygotowywano czekającą tuż przy luku wyjściowym
maszynę, do której i z trudnością wcisnął swą potężną postać Darth Vader.
Gdy tylko zajął miejsce w fotelu pilota, nasunął na oczy dodatkowy zestaw
filtrów świetlnych.
j Atmosfera w sali dowodzenia w świątyni była coraz bardziej nerwowa. Błyski i
trzaski rozlegające się z głównego ekranu zagłuszały ciche rozmowy ludzi,
starających się dodać sobie odwagi i podtrzymać wzajemnie na duchu. Pochylony
nad masą mrugających światełek technik spojrzał uważnie na czujniki i odezwał
się do zawieszonego przed twarzą mikrofonu:
- Uwaga, dowódcy eskadr! Uwaga, dowódcy eskadr! Odebraliśmy sygnały z przeciwnej
strony stacji. Nieprzyjacielskie myśliwce wchodzą do akcji.
Luke usłyszał tę wiadomość równocześnie z pozostałymi i natychmiast zaczął
obserwować niebo w poszukiwaniu wrogich maszyn. Potem rzucił okiem na przyrządy.

- Odczyt zerowy - powiedział do mikrofonu. - Nic nie widzę.
- Kontynuować obserwację wizualną - polecił Błękitny Dowódca. - W całym tym
zagęszczeniu energii będą nad wami, zanim złapią ich skanery. Pamiętajcie, są w
stanie zablokować każdy układ w maszynie z wyjątkiem waszych oczu.
Luke obejrzał się znowu i tym razem zobaczył myśliwiec Imperium ścigający
X-skrzydłowca... X-skrzydłowca z numerem, który natychmiast rozpoznał.
- Biggs! - krzyknął. - Masz jednego... na ogonie! Uważaj!
- Nie widzę - dosłyszał odpowiedź przyjaciela. - Gdzie on jest? Nie widzę go.
Luke obserwował bezradnie, jak maszyna Biggsa odskoczyła od powierzchni stacji w
czystą przestrzeń, a tuż za nią myśliwiec nieprzyjaciela. Pilot Imperium ciągle
strzelał, a każdy kolejny pocisk zdawał się przelatywać odrobinę bliżej kadłuba
statku Biggsa.
- Trzyma się za mną - odezwał się głośnik Luke'a. - Nie mogę go zgubić.
Ostrym skrętem Biggs zawrócił w stronę stacji bojowej, lecz jego przeciwnik był
uparty i nie przejawiał ochoty do rezygnacji z pościgu.
- Trzymaj się, Biggs! - krzyknął Luke, zawracając maszynę tak ostro, że zawyły
przeciążone żyroskopy. - Idę da ciebie.
Nieprzyjacielski pilot był tak zajęty swoją ofiarą, że nie dostrzegł Luke'a,
który ciasną pętlą oddalił się od maskującej szarości powierzchni i znalazł się
za nim.
Sterowane odczytem komputera linie elektronicznego celownika skrzyżowały się na
ekranie i Luke przycisnął spust. W przestrzeni nastąpiła eksplozja - niewielka w
porównaniu z gigantycznymi ilościami energii wyrzucanej przez wieże obrony.
Eksplozja ta miała jednak szczególne znaczenie dla trzech ludzi: Luke'a, Biggsa,
a przede wszystkim dla pilota T-myśliwca, który wyparował razem z maszyną.
- Załatwiłem go - mruknął chłopiec.
- Zrąbałem jednego! Zrąbałem! - dobiegł z intercomu głośny okrzyk tryumfu. Luke
rozpoznał głos młodego pilota znanego jako John D. Tak, to Błękitny Sześć ścigał
maszynę Imperium, wystrzeliwując nad metalową powierzchnią serię pocisków, póki
T-myśliwiec nie rozpadł się na połowy, a jego metalowe części jak liście
rozleciały się na wszystkie strony.
- Dobra robota, Błękitny Sześć - pochwalił dowódca eskadry. - Uważaj, na ogonie
masz następnego. Radosny uśmiech młodego pilota znikł jak zdmuchnięty. Zaczął
rozglądać się nerwowo. Nie mógł dostrzec przeciwnika. Coś błysnęło obok, tak
blisko, że rozpadł się prawy iluminator. Potem coś uderzyło jeszcze bliżej i
wnętrze otwartej kabiny stanęło w płomieniach.
- Trafili mnie! Trafili!
Tyle tylko zdążył powiedzieć, nim dosięgła go śmierć. Wysoko nad sobą, trochę z
boku, Błękitny Dowódca zobaczył, jak maszyna Johna D. zmienia się w kulę ognia.
Być może zbielały mu nieco wargi. Gdyby nie to, można by sądzić, że nie widział
eksplodującego X-skrzydłowca. Miał ważniejsze sprawy na głowie, niż komentowanie
tej tragedii.
Na czwartym księżycu Yavina wielki ekran w tej właśnie chwili zamigotał i zgasł,
tak samo jak John D. Technicy biegali nerwowo we wszystkie strony. Jeden z nich
zatrzymał się przy Lei, wyczekujących dowódcach i złocistym robocie.
- Przestał działać odbiornik wysokopasmowy. Naprawa zajmie trochę czasu.
- Róbcie, co się da - rzuciła Leia. - Na razie przełączcie na fonię.
Ktoś dosłyszał polecenie i już po chwili sala wypełniła się odgłosami dalekiej
bitwy przerywanej rozmowami tych, którzy uczestniczyli w niej bezpośrednio.
- Ostro zakręt, Błękitny Dwa - mówił Błękitny Dowódca. - Uważaj na te wieże.
- Silny ogień, szefie - dobiegł głos Wedge'a Antillesa. - Dwadzieścia trzy
stopnie.
- Widzę. Cofnijcie się. Osłona jest zbyt silna.
- Nie do wiary! - Biggs był wstrząśnięty. - Nigdy w życiu nie widziałem takiej
siły ognia.
- Błękitny Pięć, wycofaj się. Zawracaj. - Chwila ciszy. - Luke, słyszysz mnie?
Luke?
- Wszystko w porządku, szefie - nadpłynęła odpowiedź Luke'a. - Trzymam cel. Chcę
go załatwić. - Za silna obrona, chłopcze - odezwał się Biggs. - Zawracaj.
Słyszysz mnie, Luke? Wracaj!
- Zawracaj, Luke - rozkazał niższy głos Błękitnego Dowódcy. - Zbyt silny ogień
zaporowy, Luke, powtarzam, zawracaj! Nie widzę go, Błękitny Dwa, czy widzisz
Błękitnego Pięć?
- Nie - odpowiedział szybko Wedge. - Tam jest strefa ognia, aż trudno uwierzyć.
Mój skaner jest zablokowany. Błękitny Pięć, gdzie jesteś? Luke, co z tobą?
- Zestrzelony - zaczął ponuro Biggs. Potem krzyknął: - Nie, czekajcie, mam go!
Chyba ma trochę uszkodzone płaty, ale poza tym w porządku.
W sali dowodzenia wszyscy odetchnęli z ulgą. Na twarzy najmłodszego i
najładniejszego z senatorów radość była najbardziej widoczna.
Na stacji bojowej nowe załogi zastąpiły śmiertelnie zmęczonych i na pół
ogłuszonych hukiem dział żołnierzy. Nikt z nich nie miał czasu, by zastanawiać
się nad przebiegiem bitwy. Chwilowo zresztą żadnego z nich specjalnie to nie
obchodziło - cecha wszystkich żołnierzy od początku historii świata.
Luke zszedł ryzykownie nisko nad powierzchnię stacji. Jego uwagę przyciągała
daleka metaliczna wieża. - Nie oddalaj się, Błękitny Pięć - polecił mu dowódca
eskadry. - Gdzie znowu lecisz?
- Widzę coś, co wygląda na boczny stabilizator - odparł Luke. - Chcę to
sprawdzić.
- Uważaj, Błękitny Pięć. Ciężki ogień w tym rejonie. Luke nie słuchał ostrzeżeń;
skierował myśliwiec
prosto ku dziwnie ukształtowanej wieży. Jego zdecydowanie zostało nagrodzone -
kiedy otworzył ogień, zobaczył, jak konstrukcja wybucha, tworząc widowiskową
kulę supergorącego gazu.
- Załatwiłem go! - wykrzyknął. - Ciągnę dalej na południe. Poszukam jeszcze
czegoś.
W powstańczej fortecy Leia z uwagą nasłuchiwała rozmów pilotów. Wydawała się
jednocześnie zirytowana i przestraszona. Wreszcie odwróciła się do Trzypeo.
- Dlaczego Luke tak ryzykuje? - szepnęła. Wysoki robot nie odpowiedział.
- Uważaj na ogon, Luke - rozległ się z głośników głos Biggsa. - Myśliwiec nad
tobą. Atakuje!
Leia napięła mięśnie, jakby za wszelką cenę starała się zobaczyć to, co mogła
jedynie słyszeć. Nie była w tym osamotniona.
- Pomóż mu, Erdwa - szeptał Trzypeo. - I trzymaj się!
Luke nie zmienił kierunku lotu, póki szybkie spojrzenie w tył nie ujawniło
przeciwnika, o którym mówił Biggs. Niechętnie ściągnął stery i wyprowadził
maszynę w górę. Tamten był jednak dobry - zbliżał się nadal.
- Nie mogę go zgubić - zameldował chłopiec. Coś przemknęło po niebie, zbliżając
się do obu maszyn.
- Siedzę na nim, Luke - krzyknął Wedge Antilles. - Trzymaj się!
Nie trwało to długo. Wedge strzelał celnie i wkrótce T-myśliwiec rozpadł się w
jaskrawym błysku.
- Dzięki, Wedge - mruknął Luke oddychając z ulgą.
- Dobra robota, Wedge - to znowu Biggs. - Błękitny Cztery, atakuję. Osłaniaj
mnie, Porkins.
- Idę za tobą, Trójka - napłynęła odpowiedź. Biggs wyrównał i dał salwę ze
wszystkich luf. Nikt nigdy nie rozstrzygnął, co właściwie trafił, lecz niewielka
wieżyczka, która rozpadła się pod jego ogniem, była najwyraźniej ważniejsza, niż
by się wydawało. Przeskakujące od terminalu do terminalu wybuchy przeorały
powierzchnię stacji. Biggs przeskoczył już przez niebezpieczny obszar, lecz jego
towarzysz wziął na siebie pełną moc szalejącej w dole energii.
- Mam kłopoty - poinformował Porkins. - Coś się dzieje z moim konwerterem.
To było delikatne określenie. Każdy przyrząd na jego tablicy kontrolnej
zachowywał się tak, jakby nagle dostał szału.
- Katapultuj się, Czwórka. Skacz - poradził Biggs. - Błękitny Cztery, słyszysz
mnie?
- Nie ma sprawy - odpowiedział Porkins. - Utrzymam maszynę. Zrób mi trochę
miejsca na manewr, Biggs.
- Jesteś za blisko! - krzyknął tamten. - Ciągnij w górę! Ciągnij!
Z instrumentami nie dającymi właściwej informacji i na niewielkiej wysokości,
Porkins był łatwym kąskiem dla jednej z dużych, niezgrabnych wież
artyleryjskich. W tym wypadku jej mechanizmy zadziałały tak, jak planowali to
konstruktorzy. Zgon pilota był równie nagły, jak jaskrawy błysk.
W okolicy bieguna stacji bojowej panował spokój. Ataki eskadr Błękitnej i
Zielonej w okolicach równika były tak gwałtowne i groźne, że tam właśnie
skoncentrowała się cała obrona. Czerwony Dowódca z posępną satysfakcją
obserwował ten fałszywy spokój. Wiedział, że nie potrwa długo.
- Błękitny, tu Czerwony - powiedział do mikrofonu. - Rozpoczynamy przelot
bojowy. Szyb wentylacyjny zlokalizowany i oznaczony. Nie ma artylerii, nie ma
myśliwców przeciwnika... na razie. Wygląda na to, że przynajmniej jedną kolejkę
będziemy mieli spokojną.
- Zrozumiałem, Czerwony - odezwał się głos przyjaciela. - Postaramy się ich
czymś zająć.
Trzy Y-skrzydłowe myśliwce spłynęły z gwiazd ku powierzchni stacji. W ostatnim
możliwym momencie zmieniły kurs i zanurkowały w głęboki, sztuczny kanion, jeden
z wielu przebiegających w pobliżu północnego bieguna Gwiazdy Śmierci. Otaczające
je z trzech stron metalowe ściany uciekały w tył.
Czerwony Dowódca rozejrzał się dookoła, stwierdził chwilową nieobecność
myśliwców przeciwnika i uruchomił intercom.
- To jest to, chłopcy - powiedział. - Pamiętajcie, kiedy będzie się wam wydawać,
że jesteście już bliska, to podejdźcie jeszcze bliżej, zanim zrzucicie tę
paczkę. Przerzućcie pełną moc na deflektory czołowe. Nieważne, co rzucą na was z
boków, teraz nie możemy się tym przejmować.
Żołnierze Imperium ze zdziwieniem stwierdzili, że ich ignorowany do tej pory
sektor został nagle zaatakowany. Zareagowali szybko i wkrótce coraz więcej
pocisków mknęło na spotkanie atakujących myśliwców. Od czasu do czasu któryś z
nich eksplodował w pobliżu Y-skrzydłowca i wstrząsał nim, nie robiąc jednak
poważniejszej szkody.
- Agresywni są, nie? - rzucił do mikrofonu Czerwony Dwa.
Czerwony Dowódca zachowywał spokój.
- Jak oceniasz, Czerwony Pięć, ile mają dział? – zapytał.
Czerwony Pięć, znany większości pilotów jako Pops, zdołał jakoś ocenić siłę
obrony kanionu, jednocześnie manewrując swą maszyną wśród gradu pocisków. Jego
hełm był powyginany w takim stopniu, że niemal nie nadawał się już do użytku -
efekt walk tak licznych, że niemożliwym się zdawało ich przeżycie.
- Powiedziałbym: jakieś dwadzieścia stanowisk - oświadczył. - Część na
powierzchni, część w wieżach.
Czerwony Dowódca mruknięciem potwierdził przyjęcie informacji i nasunął na oczy
obiektyw komputera celowniczego. Wybuchy bez przerwy wstrząsały jego maszyną.
- Uruchomić namiar celu - polecił.
- Tu Czerwony Dwa. Komputer znalazł cel. Mam sygnał - głos młodego pilota
zdradzał narastające podniecenie.
Najbardziej doświadczony spośród pilotów, Czerwony Pięć, był spokojny i
opanowany.
- Nie ma sprawy, to będzie niezła sztuka - mruknął do siebie.
Nieoczekiwanie wszystkie stanowiska obrony zamilkły. Złowróżbna cisza zapanowała
w kanionie - jedynie powierzchnia nadal przemykała pod pędzącymi
Y-skrzydłowcami.
- Co jest? - rzucił Czerwony Dwa, rozglądając się z niepokojem. - Przestali
strzelać. Dlaczego?
- Nie podoba mi się to - burknął Czerwony Dowódca. Nic teraz nie przeszkadzało
im w locie, nie musieli unikać pocisków i promieni laserów.
Pops pierwszy domyślił się, co było powodem tego pozornego błędu obrońców.
- Ustabilizować tylne deflektory. Uwaga na myśliwce nieprzyjaciela.
- Trafiłeś, Pops - przyznał Czerwony Dowódca, studiując odczyty skanerów. -
Nadlatują. Trzy echa na dwa-dziesięć - słyszał mechaniczny głos recytujący
liczby określające dystans dzielący ich od celu, zmniejszający się, lecz nie
dość szybko. - Siedzimy tu jak kaczki - stwierdził nerwowo. - Będziemy musieli
przez to przejść. Nie możemy jednocześnie się bronić i szukać celu.
Z trudem powstrzymał niemal automatyczne reakcje, gdy jego ekran ukazał trzy
T-myśliwce w ścisłym szyku, prawie prostopadle nurkujące w ich kierunku.
- Trzy osiem jeden zero cztery - poinformował Vader, ustawiając przyrządy. -
Biorę ich na siebie. Osłaniajcie mnie.
Czerwony Dwa zginął pierwszy. Młody pilot nigdy nie miał się dowiedzieć, co go
trafiło, ani zobaczyć swego zabójcy. Mimo doświadczenia Czerwony Dowódca niemal
uległ panice, gdy zobaczył, jak jego skrzydłowy ginie w ognistej eksplozji.
- Siedzimy tu jak w pułapce! Nie ma miejsca na manewr, te ściany są za blisko.
Musimy się jakoś wyrwać. Musimy...
- Trzymaj cel - upomniał starszy głos. - Trzymaj cel.
Słowa Popsa podziałały uspokajająco na dowódcę. Z trudem jednak zmuszał się do
ignorowania trzech T zbliżających się wciąż do pary pędzących do celu
Y-skrzydłowców.
Vader pozwolił sobie na chwilę zadowolenia z siebie. Przestroił komputer
celowniczy. Rebeliancka maszyna nadal leciała prostym torem, Czarny Lord dotknął
przycisku spustowego.
Coś zgrzytnęło w hełmie Czerwonego Dowódcy, a jego tablica przyrządów buchnęła
płomieniem.
- Nic z tego - krzyknął w mikrofon. - Trafili mnie, trafili...!
Y-skrzydłowiec zmienił się w lufę gazu. Wybuch cisnął na wszystkie strony
metaliczne szczątki myśliwca. Tej straty nawet Czerwony Pięć nie potrafił
przyjąć spokojnie. Poruszył sterami i jego maszyna zaczęła wznosić się w górę.
Za nim prowadzący T-myśliwiec również skręcił wchodząc na tor pościgowy.
- Czerwony Pięć do Błękitnego Dowódcy - raportował pilot. - Przerywam nalot
bojowy. T-myśliwce weszły na nas jakby znikąd. Nie mogę... czekać...
Z tyłu milczący, pozbawiony skrupułów przeciwnik jeszcze raz przycisnął spust.
Pierwsze pociski uderzyły w chwili, gdy Pops wzniósł się już na tyle, by móc
rozpocząć manewr unikowy. Było to jednak o kilka sekund za późno.
Promień lasera przeorał mu lewy silnik, podpalając gazy we wnętrzu. Silnik
rozpadł się na kawałki, a wraz z nim układy kontrolne i systemy stabilizacji.
Niezdolny do manewru Y-skrzydłowiec rozpoczął długi, płynny, niekontrolowany lot
ku powierzchni.
- Co z tobą, Czerwony Pięć? Wszystko w porządku? - odezwał się niespokojnie
głośnik.
- Straciliśmy Tiree... straciliśmy Dutcha - wyjaśnił powoli Pops zmęczonym
głosem. - Pojawiają się za tobą, a ty nie możesz manewrować w tej dziurze.
Przykro mi... teraz to już wasza sprawa. Cześć, Dave...
To była ostatnia wiadomość od weterana pilotów. Błękitny Dowódca zmusił się do
szorstkości, próbując nie myśleć o śmierci przyjaciela.
- Chłopcy, tu Błękitny Dowódca. Spotkanie w punkcie sześć koma jeden. Wszystkie
klucze potwierdzić odbiór.
- Błękitny Dziesięć do Dowódcy. Zrozumiałem.
- Tu Błękitny Dwa - odezwał się Wedge. - Lecę, szefie.
Luke czekał na swoją kolej, by się zgłosić, gdy coś zabrzęczało na jego tablicy
kontrolnej. Rzut oka w tył potwierdził ostrzeżenie elektronicznego systemu -
myśliwiec Imperium wchodził mu na ogon.
- Tu Błękitny Pięć - rzucił do mikrofonu starając się równocześnie gwałtownymi
zwrotami zgubić przeciwnika. -Mam mały kłopot. Zaraz będę z wami.
Skierował maszynę stromym lotem nurkowym ku powierzchni, po czym wyrwał ją do
góry, by uniknąć ognia zaporowego. Żaden z tych manewrów nie pozwolił mu uciec
myśliwcowi Imperium.
- Widzę cię, Luke - odezwał się Biggs. - Trzymaj się jeszcze chwilę.
Luke spojrzał w górę, w dół i na boki, lecz nigdzie nie dostrzegł nawet śladu
przyjaciela. Tymczasem pociski prześladowcy zaczynały przelatywać niepokojąco
blisko.
- Do licha. Biggs, gdzie jesteś?
Coś pojawiło się nagle, lecz nie z boku czy z tyłu, ale niemal na wprost przed
nim. Błyszczało i poruszało się niewiarygodnie szybko, a potem zaczęło strzelać
tuż nad jego kabiną. T-myśliwiec rozpadł się na kawałki w chwili, gdy jego
kompletnie zaskoczony pilot zaczynał pojmować, co się dzieje.
Luke zawrócił na miejsce spotkania, a Biggs przemknął nad nim.
- Niezła sztuczka, Biggs. Też dałem się wykiwać. - Dopiero się rozpędzam
-odpowiedział przyjaciel, ostrym zwrotem unikając ognia z powierzchni. Pojawił
się znowu nad ramieniem Luke'a i wykręcił beczkę zwycięstwa. - Pokaż mi tylko
cel.
Daleko za nimi, pod powierzchnią Yavina, Dodonna kończył pospieszną naradę ze
swymi oficerami.
- Uwaga Błękitny, tu Baza Jeden. Przed rozpoczęciem ataku dokładnie sprawdzić
maszyny. Skrzydłowi mają trzymać się w tyle i osłaniać cię. Zachowaj połowę
eskadry poza zasięgiem obrony z przeznaczeniem do kolejnego nalotu.
- Zrozumiałem, Baza Jeden - brzmiała odpowiedź. - Błękitny Dziesięć, Błękitny
Dwanaście, dołączcie do mnie.
Dwie maszyny podciągnęły i zajęły miejsca po obu stronach dowódcy eskadry. Ten,
stwierdziwszy, że znajdują się na właściwych pozycjach, wyznaczył następnych -
na wypadek, gdyby jego trójce się nie udało.
- Błękitny Pięć, tu Dowódca. Luke, weź ze sobą Dwójkę i Trójkę. Trzymaj się z
dala od ich obrony. Na mój sygnał wykonacie atak.
- Zrozumiałem - potwierdził Luke, próbując uspokoić swe bijące szybko serce. -
Niech moc będzie z wami. Biggs, Wedge, trzymajcie się blisko.
Trójka myśliwców w ścisłym szyku zajęła pozycję wysoko ponad rejonem, gdzie
wciąż wrzała walka między pilotami Zielonej i Żółtej eskadry a artylerzystami
stacji.
Horyzont podskoczył przed oczami Błękitnego Dowódcy rozpoczynającego lot ku
powierzchni.
- Dziesiątka, Dwunastka, trzymajcie się z tyłu, dopóki nie zobaczycie tych
myśliwców, potem osłaniajcie mnie.
Trójka X-ów wyrównała nad powierzchnią i spłynęła do kanionu. Skrzydłowi
pozostawali coraz dalej i dalej z tyłu, aż Błękitny Dowódca poczuł się samotny w
olbrzymim szarym wąwozie. Obrona milczała. Pilot rozglądał się nerwowo i raz po
raz sprawdzał wciąż te same instrumenty.
- To wygląda podejrzanie - mruczał do siebie. Błękitny Dziesięć także był
zaniepokojony.
- Powinieneś już mieć namiar celu, szefie.
- Wiem. Tu na dole są niesamowite zakłócenia. Boję się, że przyrządy są do
niczego. Czy lecimy do właściwego szybu?
Nagle błysnęły w pobliżu promienie laserów - odezwała się obrona kanionu.
Wybuchy pocisków wstrząsały atakującymi maszynami. W dali przed nimi wznosiła
się nad metalową granią wysoka wieża, rzucająca w stronę coraz bliższych
myśliwców potworne ilości energii.
- Z tą wieżą nie pójdzie nam łatwo - stwierdził ponuro Dowódca. - Przygotujcie
się. Kiedy powiem, podciągnijcie trochę bliżej.
Nagle obrona przerwała ogień i w kanionie znowu zapanowała cisu i ciemność.
- To jest to - oświadczył Dowódca, starając się dostrzec nad sobą atakujących,
którzy musieli już się zbliżać. - Uważajcie na te myśliwce.
- Skanery bliskiego i dalekiego zasięgu są czyste - odpowiedział spięty Błękitny
Dziesięć. - Za duże zakłócenia. Błękitny Pięć, może ty widzisz ich tam z góry?
Luke uważnie przypatrywał się powierzchni stacji. - Ani śladu... Zaraz! - W jego
polu widzenia pojawiły się trzy lecące szybko świetlne punkty. - Są! Nadlatują
od zero koma trzy pięć.
Błękitny Dziesięć spojrzał we wskazanym kierunku. Słońce błysnęło na
stabilizatorach spływającego w dół T-myśliwca.
- Widzę ich.
- Dobrze lecimy - wykrzyknął Dowódca, gdy jego układ naprowadzający zaczął
buczeć równomiernie. Ustawił przyrządy celownicze i nasunął na oczy zestaw
obiektywów. - Mam go prawie w zasięgu.
Torpedy gotowe... zbliżam się. Trzymajcie ich jeszcze przez parę sekund...
Starajcie się.
Ale Darth Vader nastawiał już swoje przyrządy celownicze, spadając jak kamień w
metalowy kanion. - Domknąć szyk. Sam ich załatwię.
Błękitny Dwanaście był pierwszy - oba silniki zniszczone. Niewielkie odchylenie
toru lotu i jego maszyna roztrzaskała się o ścianę. Błękitny Dziesięć zwalniał i
przyspieszał, zataczał się jak pijany, lecz niewiele mógł zdziałać przy tak
ograniczonym polu manewru.
- Nie utrzymam ich długo. Lepiej strzelać, póki jeszcze można.
Dowódca był pochłonięty naprowadzaniem na siebie dwóch kół w obiektywie
celownika.
- Jesteśmy prawie w domu. Spokojnie, spokojnie... Błękitny Dziesięć rozglądał
się gorączkowo.
- Oni są tuż za mną!
Dowódca był zdumiony własnym spokojem. Po części zawdzięczał go układowi
celowniczemu, pozwalającemu skoncentrować się na maleńkich abstrakcyjnych
obrazach i zapomnieć o wszystkim innym, pomagającemu wypchnąć z umysłu cały
wrogi wszechświat.
- Prawie... prawie... - szeptał. Wreszcie oba kręgi pokryły się i
poczerwieniały, a w słuchawkach hełmu rozległo się głośne buczenie. - Torpedy
poszły, torpedy poszły!
Natychmiast po nim wystrzelił swe pociski Błękitny Dziesięć. Oba myśliwce ostro
pociągnęły w górę i opuściły kanion w chwili, gdy torpedy eksplodowały.
- Trafiony! - zawołał histerycznie Błękitny Dziesięć. - Udało się nam!
- Nie udało się - stwierdził rozczarowany Dowódca. - Torpedy wybuchły na
powierzchni, poza szybem.
Uczucie zawodu było tak silne, że zaniedbali obserwacji przestrzeni za sobą.
Trzy ścigające ich myśliwce Imperium wznosiły się, widoczne na tle blednącego
wybuchu torped. Precyzyjny strzał Vadera zniszczył Błękitnego Dziesięć. Czarny
Lord delikatnie zmienił kurs, by znaleźć się za plecami dowódcy eskadry.
- Załatwię tego ostatniego - oświadczył zimno. - Wy dwaj wracajcie.
Luke starał się wypatrzeć atakującą trójkę na tle błyszczącej w dole kuli gazów,
gdy w jego słuchawkach odezwał się głos dowódcy. - Błękitny Pięć, tu dowódca.
Wchodzisz na pozycję, Luke. Zaczynaj atak. Trzymaj się nisko i czekaj, aż
znajdziesz się bezpośrednio nad celem. To nie będzie łatwe.
- Czy wszystko w porządku? - Są za mną, ale zgubię ich.
- Błękitny Pięć do eskadry. Schodzimy - rozkazał Luke.
Trzy myśliwce wykonały zwrot i zanurkowały w stronę kanionu.
Tymczasem Vaderowi udało się trafić ofiarę. Przechodzący stycznie do pancerza
pocisk wzbudził szereg niewielkich wybuchów w jednym z silników. R-2 myśliwca
przesunął ramię w stronę uszkodzonego płata i próbował naprawić układ.
- R-2, odłącz zasilanie od pierwszego prawego silnika - polecił spokojnie
Błękitny Dowódca, z rezygnacją obserwując czujniki, wskazujące stany niemożliwe.
- Trzymaj się mocno, będzie rzucało.
Luke zauważył problemy trafionej maszyny.
- Jesteśmy nad panem, Dowódco - poinformował. - Proszę zrobić zwrot na koma zero
pięć, to pana, osłonimy.
- Straciłem górny prawy silnik.
- Zejdziemy do pana.
- Zakazuję. Zostańcie, gdzie jesteście, i przygotujcie się do nalotu bojowego.
- Na pewno da pan sobie radę?
- Chyba tak... Zaczekajcie minutkę.
Nie minęła jednak nawet minuta i wirujący X Błękitnego Dowódcy wrył się w
powierzchnię stacji.
Luke patrzył, jak nikną w dole ślady wybuchu. Wiedział, co było jego powodem. Po
raz pierwszy odczuł w całej pełni własną bezradność.
- Właśnie straciliśmy dowódcę - mruknął, nie dbając o to, czy jego mikrofon
przechwycił smutną wiadomość.
Na Yavinie Cztery Leia Organa wstała z krzesła i zaczęła spacerować nerwowo. Jej
paznokcie, zwykle bardzo zadbane, były teraz nierówne i poszarpane od ciągłego
przygryzania. Lecz wyraz twarzy mocniej jeszcze zdradzał uczucia niepokoju i
smutku, przepełniającego wszystkich w tej sali na wiadomość o śmierci Błękitnego
Dowódcy.
- Czy mogą nadal prowadzić akcję? - spytała wreszcie Dodanny.
- Muszą - odparł zdecydowanie generał.
- Ale straciliśmy już tak wielu... Jak zdołają się przegrupować bez Błękitnego i
Czerwonego Dowódcy?
Dodonna miał właśnie odpowiedzieć, lecz powstrzymał się. Z głośnika zabrzmiały
ważniejsze w tej chwili słowa.
- Dołącz, Wedge - mówił oddalony o tysiące kilometrów Luke. - Gdzie jesteś,
Biggs?
- Wchodzę w szyk zaraz za tobą.
- Dobra, szefie, jesteśmy na pozycji - odezwał się w chwilę później Wedge.
Dodonna spojrzał na Leię z niepokojem.
Trzy X-y leciały w ścisłym szyku wysoko nad powierzchnią stacji. Luke obserwował
przyrządy, walcząc jednocześnie z uszkodzonym chyba układem sterowniczym.
Jakiś głos odezwał się nagle. Młody i stary jednocześnie, znajomy głos,
spokojny, pewny, uspokajający - głos, którego kiedyś słuchał z uwagą na
pustkowiach Tatooine i w trzewiach stacji bojowej.
- Zaufaj swym uczuciom, Luke - to było wszystko, co powiedział ten głos, tak
podobny do głosu Renobiego. Luke postukał w hełm, niepewny, czy naprawdę coś
słyszał. Nie było czasu na rozmyślanie. Stalowoszary horyzont stacji był coraz
bliżej.
- Wedge, Biggs, schodzimy - polecił swoim skrzydłowym. - Na peinej szybkości.
Nie ma sensu szukać korytarza i potem przyspieszać. Może uda się utrzymać te
myśliwce odpowiednia daleko z tyłu.
- Zostaniemy za tobą tak, żeby móc cię osłaniać - oświadczył Biggs. - Czy przy
tej prędkości dasz radę podciągnąć na czas?
- Chyba żartujesz - odpowiedział Luke, kierując maszynę ku powierzchni. - To
będzie zupełnie podobne do Kanionu Żebraków na Tatooine.
- Jestem z tobą, szefie - poinformował Wedge, po raz pierwszy mocniej akcentując
owo "szefie". - Lecimy...
Trzy smukłe myśliwce ruszyły z pełną szybkością w stronę powierzchni. Wyrównały
lot w ostatnim możliwym momencie. Luke znalazł się tak nisko, że koniec jego
skrzydła zahaczył sterczącą do góry antenę i metalowe drzazgi rozprysnęły się we
wszystkich kierunkach. Niemal natychmiast oplątała ich pajęczyna pocisków i
promieni laserów. Kiedy zeszli w korytarz, ogień obrony nasilił się jeszcze.
- Chyba się zdenerwowali - parsknął Biggs traktujący całą tę zaporę ogniową
jakby była pokazem sztucznych ogni.
- Doskonale - Luke był zaskoczony tym, że nic nie przesłaniało mu widoku. -
Wszystko widzę. Wedge nie był tak zachwycony.
- Mam na ekranie wieżę - powiedział obserwując przyrządy. - Ale nie mogę złapać
tego szybu. Musi być strasznie mały. Jesteście pewni, że komputer da radę go
namierzyć?
- Lepiej, żeby dał - mruknął Biggs.
Luke milczał - był zbyt zajęty utrzymywaniem kursu wśród wybuchających pocisków.
I nagle, jak na rozkaz, działa obrony umilkły. Rozejrzał się, wypatrując
oczekiwanych T-myśliwców, lecz nie dostrzegł niczego.
Podniósł rękę, by opuścić na pozycję obiektyw celownika. Zawahał się chwilę,
lecz ustawił go przed oczyma.
- Uważajcie na siebie - rzucił do swych kolegów. - Co z tą wieżą? - zaniepokoił
się Wedge.
- Martw się o myśliwce - burknął Luke. - Wieżą ja się zajmę.
Pędzili naprzód, z każdą sekundą zbliżając się do celu. Wedge spojrzał do góry i
nagle znieruchomiał. - Lecą - oznajmił. - Zero koma trzy.

Czarny Lord przygotowywał się do ataku, gdy jeden z jego skrzydłowych złamał
ciszę radiową.
- Za szybko wykonują podejście. Nie dadzą rady wyciągnąć.
- Pilnujcie ich - polecił Vader.
- Za szybko lecą, żeby utrzymać namiar - oświadczył pewnie trzeci z pilotów.
Vader przyjrzał się czujnikom i stwierdził, że ich wskazania potwierdzają tę
ocenę.
- I tak będą musieli zwolnić, zanim dociągną do tej wieży.
Luke obserwował powierzchnię przez obiektyw celownika.
- Prawie w celu... - po kilku sekundach dwa koła pokryły się i jego palec
zacisnął się na spuście. - Torpedy poszły! W górę, w górę!
Dwa potężne wybuchy wstrząsnęły korytarzem. Torpedy uderzyły niegroźnie, daleko
w bok od maleńkiego otworu. Trzy T wyskoczyły z rozszerzającej się gwałtownie
kuli ognia i popędziły za maszynami powstańców. - Bierzcie ich - polecił cicho
Vader.
Luke zauważył ścigających niemal natychmiast.
- Wedge, Biggs, rozdzielamy się. To jedyny sposób, żeby ich zgubić.
Trzy maszyny runęły w dół, by nagle wystrzelić do góry w trzech kierunkach.
Wszystkie trzy T skręciły za Luke'em.
Vader wystrzelił do wykonującego szaleńcze uniki myśliwca, chybił i zmarszczył
czoło.
- Moc jest silna u tego jednego. Dziwne. Sam się nim zajmę.
Luke przemykał się między wieżami obrony i wymijał wystające w przestrzeń
urządzenia dokujące, lecz bez skutku. T-myśliwiec, jeden już tylko, trzymał się
tuż za nim. Promień dotknął jednego ze skrzydeł, obok silnika, który zaczął
iskrzyć. Luke z trudem utrzymywał kontrolę nad maszyną.
Nie rezygnując ze zgubienia swego natrętnego prześladowcy chłopiec znów wleciał
w korytarz.
- Trafił mnie - poinformował. - Ale niegroźnie. Erdwa, zobacz, co da się zrobić.

Mały robot odpiął zaczepy i ruszył do pracy przy uszkodzonym silniku. Promienie
laserów błyskały niebezpiecznie blisko jego korpusu.
- Trzymaj się tam z tyłu - poradził mu Luke mijając kolejne wieże. Myśliwiec
zawracał i skręcał gwałtownie.
Siła ognia nie malała. Luke losowo zmieniał kierunek i szybkość lotu. Bloki
czujników na tablicy kontrolnej powoli zmieniały barwę, a trzy podstawowe
wskaźniki powróciły w obszar, gdzie powinny się znajdować.
- Chyba trafiłeś, Erdwa - oświadczył z wdzięcznością Luke. - Chyba... tak, to
jest to. Postaraj się tylko tak to zamocować, żeby się znowu nie obluzowało.
Erdwa Dedwa zabuczał w odpowiedzi. Luke spojrzał do góry i za siebie.
- Chyba zgubiliśmy te myśliwce. Uwaga Błękitni, tu Piątka. Załatwiliście swoje
sprawy?
Jego X wyprysnął z korytarza, wciąż ścigany ogniem dział stacjonarnych.
- Czekam tu na górze, szefie - odezwał się Wedge. - Nie widzę cię.
- Lecę do ciebie. Błękitny Trzy, co z tobą? Biggs? - Miałem drobne kłopoty -
odpowiedział przyjaciel. - Ale chyba go zgubiłem.
Coś błysnęło na jego ekranie. Spojrzenie do tyłu ukazało Biggsowi T-myśliwca,
który ścigał go przez ostatnie kilka minut i teraz znowu znalazł się za nim.
- Nie, jednak nie - stwierdził. - Zaczekaj momencik, Luke, zaraz tam będę.
W głośnikach odezwał się nagle cienki mechaniczny głos.
- Trzymaj się, Erdwa, trzymaj się! - w sztabie w świątyni Trzypeo odwrócił wzrok
od zdumionych, wpatrzonych w niego ludzkich twarzy.
Luke wzniósł się wysoko ponad stacją. Po chwili dołączył do niego następny
X-skrzydłowiec. Rozpoznał maszynę Wedge'a i zaczął nerwowo rozglądać się za
przyjacielem.
- Atakujemy, Biggs, dołącz. Biggs, co z tobą? Biggs! - nigdzie nie było widać
śladu myśliwca. - Wedge, nie widzisz go gdzieś?
Za przezroczystą szybą kabiny pilot przecząco pokręcił głową.
- Nie - dobiegło z głośnika. - Zaczekamy jeszcze chwilę. Zjawi się.
Luke rozejrzał się zmartwiony, sprawdził kilka wskaźników i zdecydował:
- Nie możemy dłużej czekać. Chyba mu się nie udało.
- Hej, chłopcy - odezwał się wesoły głos. - Na co tu czekacie?
Luke spojrzał w prawo, akurat, by zobaczyć myśliwiec, który przemknął obok i
zwolnił nieco przed jego maszyną.
- Nigdy nie należy stawiać kreski na starym Biggsie - stwierdził głos w
intercomie.

W centralnej sali kontrolnej stacji zdyszany oficer podbiegł do człowieka
obserwującego główny ekran bojowy i podał mu plik wydruków.
- Sir, skończyliśmy analizę ich planu ataku. Istnieje zagrożenie. Czy powinniśmy
przerwać starcie, czy przystąpić do ewakuacji? Pański statek czeka.
Oficer cofnął się przestraszony, gdy Tarkin spojrzał na niego z niedowierzaniem.

- Ewakuacja? - ryknął. - W chwili tryumfu? Kiedy mamy właśnie zniszczyć ostatnie
resztki Sprzymierzenia? Ośmielasz się proponować ewakuację? Mocno przeceniasz
ich możliwości. A teraz wynoś się.
Przerażony wybuchem gniewu gubernatora oficer odwrócił się i wyszedł z sali.
- Schodzimy - oznajmił Luke, ostro pikując w stronę powierzchni. Wedge i Biggs
trzymali się tuż za nim.
- Lecimy, Luke - zabrzmiał gdzieś w jego głowie głos, który słyszał poprzednio.
Znowu stuknął w swój hełm i obejrzał się. Słowa były tak wyraźne, jakby mówiący
stał za nim. Lecz z tyłu był tylko metal i milczące instrumenty.
Raz jeszcze sięgnęły ku nim promienie laserów. Mijały go w bezpiecznej
odległości, a stacja bojowa rosła mu w oczach. Lecz to nie ogień zaporowy był
powodem jego niepokoju - wskazania niektórych podstawowych czujników znowu
zaczęły się zbliżać do niebezpiecznej strefy.
Pochylił się nad mikrofonem.
- Erdwa, te stabilizatory musiały się znów poluzować. Sprawdź, czy dasz radę je
zamocować. Muszę mieć pełną kontrolę.
Nie zważając na nierówny lot, lasery i wybuchy rozświetlające przestrzeń, mały
robot ruszył do pracy. Ogień stał się silniejszy, gdy trzy myśliwce wyrów
nały lot w korytarzu. Biggs i Wedge zwiększyli odstęp, by osłaniać prowadzącego.
Luke sięgnął po obiektyw celownika. Nasunął go na oczy jeszcze wolniej niż
poprzednio - jakby jego wola walczyła sama z sobą.
Zgodnie z oczekiwaniami obrona zamilkła nagle i mógł bez przeszkód prowadzić
maszynę między ścianami metalowego wąwozu.
- Znawu się widzimy - stwierdził Wedge, widząc wchodzące na tor pościgowy trzy
T-myśliwce.
Obaj z Biggsem zaczęli manewrować za Luke'em, starając się ściągnąć ogień na
siebie i zmylić ścigających. Jeden z trójki T, ignorując te próby, zbliżał się
nieuchronnie do powstańczych myśliwców.
Luke popatrzył na celownik... i powoli odsunął go na bok. Przez długą minutę jak
zahipnotyzowany wpatrywał się w wyłączony instrument. Wreszcie gwałtownym ruchem
nasunął go z powrotem. Maleńki ekran wskazywał szybko zmieniającą się odległość
między X-em i coraz bliższym celem.
- Szybciej, Luke - zawołał Biggs, rzucając maszynę w ostry zwrot - w ostatniej
chwili, by uniknąć potężnego promienia. - Tym razem idą szybciej. Nie damy rady
ich powstrzymać zbyt długo.
Z nieludzką dokładnością Darth Vader przycisnął spusty broni pokładowej swojego
myśliwca. W głośnikach zabrzmiał długi, rozpaczliwy krzyk, ginący w dźwięku
rozrywanego ciała i metalu - maszyna Biggsa wybuchła miliardem odłamków,
lśniącym deszczem opadających na dno korytarza.
Wedge także usłyszał wybuch w swoich głośnikach. - Straciliśmy Biggsa - wrzasnął
do mikrofonu. Luke odpowiedział nie od razu. Miał łzy w oczach
i wytarł je gwałtownie. Przeszkadzały mu w obserwacji odczytu komputera
celowniczego.

- Jesteśmy parą asów, Biggs - szepnął nagle zachrypnięty. - I nic nas nie
zatrzyma.
Bliski wybuch wstrząsnął jego maszyną.
- Dołącz, Wedge - polecił swemu skrzydłowemu. - Tam z tyłu niewiele możesz
zdziałać. Erdwa, postaraj się dać trochę więcej mocy tylnym deflektorom.
Erdwa ruszył pospiesznie, by spełnić polecenie, a Wedge zajął pozycję bliżej
myśliwca Luke'a. Ścigające ich T także zwiększyły szybkość.
- Biorę prowadzącego - oznajmił Vader. - Wy zajmijcie się tym drugim.
Luke leciał tuż przed Wedgem, nieco z lewej. Pociski ścigających przelatywały
coraz bliżej. Obaj piloci
krzyżowali swoje tory, starając się być możliwie niewygodnym celem.
Nagle kilka błysków i snopy iskier rozjaśniły tablicę przyrządów myśliwca
Wedge'a. Niewielki boczny pulpit eksplodował, pozostawiając po sobie wytopioną
dziurę. W jakiś niewyjaśniony sposób pilot utrzymał kontrolę nad maszyną.
- Mam fatalną awarię, Luke. Nie mogę z tobą zostać.
- Dobra, Wedge, spływaj.
Wedge mruknął żałosne "Przepraszam" i podciągnął w górę, by wyprowadzić X-a z
korytarza.
Vader wystrzelił do ostatniego pozostałego przed nim myśliwca.
Luke nie widział śmiertelnej eksplozji niemal za swymi plecami. Nie miał też
czasu, by przyjrzeć się dymiącej skorupie poskręcanego metalu płynącej teraz
obok jego silnika. Ramiona małego robota opadły bezwładnie.

Wszystkie trzy T-myśliwce kontynuowały pogoń za ostatnim pozostałym w korytarzu
X-skrzydłowcem. Najwyżej sekundy pozostały jeszcze do chwili, gdy któryś z nich
unieszkodliwi robiącą gorączkowe uniki maszynę. Tyle, że w pościgu brały udział
już tylko dwa myśliwce. Trzeci był rozszerzającą się kulą szczątków uderzających
o metalowe ściany.
Jedyny już skrzydłowy Vadera rozglądał się w panice, poszukując nieznanego
napastnika. Lecz te same pola dystorsyjne, które zakłócały działanie przyrządów
rebeliantów, teraz robiły to samo z czujnikami T-myśliwców.
Dopiero kiedy frachtowiec niemal całkowicie przesłonił słońce, pilot rozpoznał
nowe zagrożenie. To był koreliański transportowiec, większy od myśliwców
i lecący prosto w korytarz. Ale jego lot nie przypominał lotu frachtowca.
Ktokolwiek pilotował ten statek musiał być nieprzytomny albo szalony, zdecydował
skrzydłowy. Panicznie manewrował sterami, próbując uniknąć nieuchronnego -
zdawało się - zderzenia. Frachtowiec przemknął tuż nad nim, lecz mijając go
skrzydłowy skręcił za ostro w bok.
Niewielki wybuch był efektem zetknięcia dwóch wielkich płatów lecących obok
siebie T-myśliwców. Skrzydłowy wrzasnął przeraźliwie do mikrofonu, a jego
maszyna runęła na ścianę korytarza. Nie zdążyła jej dotknąć - tuż przed
zetknięciem eksplodowała jaskrawym płomieniem.
Po przeciwnej stronie myśliwiec Vadera zaczął bezradnie wirować. Najrozmaitsze
wskaźniki, nie zważając na wściekłość Czarnego Lorda, podawały brutalnie
prawdziwe odczyty. Pozbawiony kontroli mały stateczek wirował nadal, oddalając
się w stronę przeciwną niż zniszczony skrzydłowy: w nieskończoną czerń kosmosu.

Ktokolwiek sterował zwrotnym frachtowcem nie był ani nieprzytomny, ani szalony -
był może nieco podniecony, ale w pełni nad sobą panował. Statek wzniósł się
wysoko nad korytarzem i zawrócił, by poszybować nad Luke'em.
- Masz teraz wolną drogę, mały - odezwał się znajomy głos. - Więc rozwal co
trzeba i lecimy do domu.
Po czym nastąpiło potakujące warknięcie, które mógł wydać z siebie jedynie
szczególnie wielki Wookie.
Luke spojrzał do góry przez osłonę kabiny i uśmiechnął się. Zaraz jednak
spoważniał i powrócił do celownika. Coś jakby dotknęło jego umysłu.
- Zaufaj mi, Luke - po raz trzeci usłyszał ten sam głos. W obiektywie celownika
szyb wentylacyjny zbliżał się do kręgu gotowości strzeleckiej, tak samo jak
poprzednio... kiedy chybił. Tym razem wahał się tylko sekundę, nim odepchnął
układ celowniczy na bok. Zamknął oczy. Mogło się zdawać, że mamrocze coś, jakby
prowadząc rozmowę z kimś niewidocznym. Z pewnością siebie przesunął kciuk nad
kilkoma przyciskami. Potem dotknął jednego z nich. W chwilę później z głośników
odezwał się zaniepokojony głos:
- Baza Jeden do Błękitnego Pięć. Twój system celowniczy jest wyłączony. Co się
stało?
- Nic - mruknął ledwie słyszalnie Luke. - Nic. Zamrugał i przetarł oczy. Czyżby
zasnął? Rozejrzał się dookoła. Był ponad korytarzem, w otwartej przestrzeni. Nad
nim unosił się znajomy kształt frachtowca Hana Solo. Przyrządy wskazywały, że
wystrzelił pozostałe torpedy, choć w żaden sposób nie mógł sobie przypomnieć, by
naciskał spust. A przecież musiał.
Głośniki w kabinie rozbrzmiewały podnieconymi głosami.
- Udało ci się! Udało! - wrzeszczał raz po raz Wedge. - Weszły chyba prosto w
szyb!
- Dobry strzał, mały - pochwalił Solo. Musiał krzyczeć, by być słyszanym przez
radosne wycie Wookiego.
Odległe, stłumione drgania wstrząsnęły myśliwcem Luke'a jako znak bliskiego
zwycięstwa. Przecież musiał odpalić te torpedy, prawda? Stopniowo przychodził do
siebie.
- Cieszę się... że tu byliście i widzieliście to wszystko. A teraz lepiej będzie
wepchnąć spory dystans między nas i tę kulę, zanim się rozleci. Mam nadzieję, że
Wedge się nie pomylił.
Jeden fatalnie wyglądający frachtowiec oraz kilka X-ów weszło na tor wiodący ku
dalekiej tarczy Yavina wciąż zwiększając szybkość. Za nimi tylko iskierki
światła znaczyły pozycję stacji. I nagle w jej miejscu na niebie pojawiło się
coś, co było jaśniejsze niż lśniący gazowy gigant, bardziej jaskrawe od jego
dalekiego słońca. Na kilka sekund wieczna noc zmieniła się w dzień. Nikt nie
ośmielił się spojrzeć w tamtą stronę. Nawet specjalne osłony ustawione na
maksymalną moc nie potrafiłyby przyćmić przerażającego blasku.
Przestrzeń wypełniła się na pewien czas bilionami mikroskopijnych metalowych
odłamków, popychanych za odlatującymi maszynami wyzwoloną energią niewielkiego
sztucznego słońca. Resztki stacji bojowej miały płonąć jeszcze przez kilka dni,
stając się w tym krótkim czasie najbardziej imponującym grobowcem w tej okolicy
kosmosu.





POPRZEDNISPIS TRESCIDALEJ


  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qualintaka.pev.pl
  •