Blog literacki, portal erotyczny - seks i humor nie z tej ziemi
NR ID : b00128
Tytu³ : Elegia
Autor : Stefan ¯eromski
Elegia
Upodobania nasze (mówiê o upodobaniach ludzi wielkich) trudne bywaj± czêstokroæ do wyt³umaczenia. Ja na przyk³ad namiêtnie lubiê przepêdzaæ poranki na chórze naszego ko¶cio³ka...
Zaledwie rozpocznie siê "prymaria", wstêpujê na krête schody z czerwonych cegie³, z których ka¿d± wy¿³obi³y do po³owy liczne pokolenia organistów, chodz±cych têdy codziennie; otwieram ma³e drzwi i zawsze ¿yczliwym u¶miechem odpowiadam na taki¿ u¶miech w³adcy chóru, pana Anzelma Wiewiórskiego, postaci znanej i popularnej w okolicy naszej, jak pos±g Kopernika z Krakowskiego Przedmie¶cia w Warszawie.
Podczas gdy postaæ znana jak warszawski pos±g Kopernika stwarza tony dziwne, niesforne, jakby ob³±kane, z przyjemno¶ci± zapuszczam oko w ciemn± g³êbiê gotyck±, pe³n± szczególnego pó³mroku, powa¿n± i, nie wiedzieæ czemu, naprowadzaj±c± my¶li smutne.
Bia³y, figlarny promieñ porannego s³oñca odchyla niekiedy przemoc± kraj kotary z li¶ci lip i kasztanów, os³aniaj±cej w±skie okna, i wkracza w tê ustroñ po¶wiêcon± Bogu: rozcina smugi i k³êby niebieskiego dymu kadzid³a, skacze po zrujnowanej posadzce z piaskowca, wstêpuje ostro¿nie na brudne, chropowate, odwiecznym py³em okryte, pe³ne p³ytkich zag³êbieñ ¶ciany, zagl±da w szczeliny ocienione pajêczynami i wygania mroki wieczyste, co jak stada czarnych p³azów wychodz± ze szczelin i uciekaj± przed nim w wiecznie ciemne k±ty ostro³uków; jakby ze czci± dotyka marmurowych, kroplami wilgoci zalanych tablic pami±tkowych i zdaje siê, pogr±¿ony w zadumie g³êbokiej, odczytywaæ imiona mê¿ów zgas³ych od dawna...
Ile razy podmuch wiatru wzmo¿e siê, ga³êzie sosen, grabów z ledwie rozwiniêtymi listeczkami i ró¿owawe p±ki kasztanów kiwaj± siê, niby zatopione w modlitwie, i k³ad± na ramach okien. Wówczas spada, po¶lizgn±wszy siê na gzemsie okna, szatan-wiatr. Rozbije siê ¶miertelnie na kamieniach, zawyje z bólu, zepnie na pazury, pragn±c dosiêgn±æ okien, a widz±c, ¿e nigdzie wyj¶cia nie ma, chodzi jak z³odziej doko³a filarów, cicho mrucz±c, próbuje obrywaæ chor±gwie i zrzucaæ obrazy - a¿ wreszcie poczyna biæ g³ow± o ¶ciany, wiæ siê w spazmach, ³kaj±c dzikim, przejmuj±cym p³aczem...
Zag³usza go dopiero jêk organów. Do jêku tego przyzwyczajonym byæ trzeba. Co do mnie, lubiê te posêpne, dysonansowe tony, podobne do g³êbokich westchnieñ nieszczê¶ciem udrêczonego ch³opa, te ni st±d, ni zow±d w pochód tonów powa¿nych wpadaj±ce weso³e allegra, podobne do ¶piewki dziewczyny, która upada pod ciê¿arem pracy w skwarne letnie po³udnie.
Oprócz mnie i pana Anzelma obecny jest zawsze na chórze Tomek czy Szymek - kalikancista. Jest to wyrostek mniej wiêcej dwudziestoletni, mocno ospowaty, z g³ow± w kszta³cie garnka, poros³± p³owym w³osem, który czesze tylko w niedzielê i ¶wiêta "z wystawieniem".
Oczy ma kalikancista bladoniebieskie, patrz±ce zawsze obojêtnie, w pró¿niê, po ch³opsku. Wiosenn± por± ubranie jego sk³ada siê z dziwnie d³ugiej zgrzebnej koszuli, pod szyj± na czerwon± wst±¿eczkê zwi±zanej i przepasanej paskiem. Spod koszuli wymykaj± siê spodnie siêgaj±ce do kostek. Wielkie, z ¿ó³tej skóry chodaki bez cholew dope³niaj± reszty jego odzie¿y.
Tomek czy Szymek jest w³asno¶ci± zarz±du parafii. Wychowano go, nauczono ¶piewaæ godzinki, kalikowaæ, je¼dziæ z dobrodziejem "po kolêdzie" i spe³niaæ wszelkie gospodarsko-ko¶cielne obowi±zki. Po nabo¿eñstwie pasa byd³o. Pan Wiewiórski zapewnia³ miê niejednokrotnie, ¿e "bestyja" g³os ma dobry - "dokumentny"...
Kilka dni temu trafi³em na nabo¿eñstwo ¿a³obne, odprawiane nad trumn± m³odej dziewczyny, jednej z naj³adniejszych i najbogatszych gospodarskich córek, zmar³ej niespodziewanie...
Nad przyczyn± tej dziwnej ¶mierci namedytowa³y siê ju¿ ciotki i kumoszki, naszepta³y przyjació³ki. Pierwsze i drugie siedzia³y obecnie w ³awkach i, ocieraj±c mokre od ³ez twarze, kiwa³y ¿a³o¶nie g³owami.
Bia³a, sosnowa, w niebieskie kwiaty pomalowana trumna sta³a po¶rodku ko¶cio³a, na niskim katafalku, miêdzy dwoma szeregami gromnic.
Organista wy¶piewa³ ju¿ "Dies illa"..., wypada³o ¶piewaæ "Witaj, Królowo nieba"... a ¿e, jak mi siê otwarcie przyzna³, nie by³ w s z t o s i e - kaza³ ¶piewaæ kalikanci¶cie. Mrugaj±c figlarnie powiekami, nachyli³ mi siê do ucha pan Wiewiórski i szepta³:
- Proszê ja pana dobrodzieja, ten, którego tu pan dobrodziej widzi, nicpoñ, zaleca³ siê tak¿e do nieboszczki Sroczanki... Ha, ha! A jak¿e... Bywa³o, po¶lemy go pa¶æ byd³o - ju¿ci byd³o w ¿ycie, a tego nie ma... Gdzie? Z Marynk± na zap³ociu wyszczerzaj± do siebie zêby. W zimie - ani utrzymaj! Tu byd³u trza zadawaæ, a ten drze pod okna Sroki - mrygaæ na nieboszczkê, Panie ¶wieæ jej...
- Mia³ ¶piewaæ? - wtr±ci³em.
- No, dalej - jazda! - zakomenderowa³ mistrz, zastêpuj±c ucznia w kalikowaniu i akompaniuj±c mu jedn± rêk±.
Ch³opak zbli¿y³ siê ku organom. Oczy mia³ przys³oniête rzêsami, zbiela³e wargi dr¿a³y mu - z a w s t y d a n y by³ bardzo. Minê³a d³uga chwila, nim ¶piewaæ zacz±³. Pierwszy d¼wiêk jego g³osu s³aby by³, nie¶mia³y i dr¿±cy. Za pierwszym nast±pi³ drugi, bardziej ju¿ twardy, lecz jakby rozbity, podobny do d¼wiêku poderwanej nagle palcami struny wiolonczeli. Nagle Szymek podniós³ g³owê, wyprostowa³ siê, zblad³ jak p³ótno, rêkoma uczepi³ siê balustrady chóru i za¶piewa³...
G³os jego wznosi³ siê i jakby zaokr±gla³, a¿ wreszcie rozla³ siê pie¶ni± szerok±.
Pierwszy raz s³ysza³em ¶piew taki. By³o w tym ¶piewie co¶ porywaj±co swojskiego, jakby przed zmêczonym obczyzn± wzrokiem odkry³ siê nagle krajobraz rodzinny.
Z oczu Szymka spada³y krople ³ez. Nie ¶piewa³ ju¿, ale oddawa³ siê szalonemu szczê¶ciu, bezmiernej rado¶ci, jakiej do¶wiadcza artysta w natchnieniu. Chwilami wia³a z jego pie¶ni jaka¶ nieokie³znana, dzika si³a m³odo¶ci - chwilami ko³ysa³a siê ta pie¶ñ w mi³osnym wzruszeniu, jak siê ko³ysze ³an ¿ytni pod wiatru podmuchem - by spa¶æ za chwilê do drgaj±cych ³kañ.
Melodia znana sta³a siê czym¶ nowym, oryginalnie stworzonym przez ¶piewaka, i ka¿dy jej d¼wiêk by³ okrzykiem niezd³awionej, brutalnej, ch³opskiej namiêtno¶ci, zanurzonej w otch³ani oszala³ego ¿alu bez wyj¶cia po bezcennej stracie.
Gdy wy¶piewa³ ostatnie têskne tony, do nawo³ywañ podobne, zas³oni³ oczy rêkawem koszuli i, jak szalony, rzuci³ siê ku drzwiom.