ďťż

Blog literacki, portal erotyczny - seks i humor nie z tej ziemi


Autor: EWA POŚPIECH
Tytul: upadek anioła

Z "NF" 1


Wózek jest szeroki, rozłożysty, porusza się na czterech kółkach z niezależnym zawieszeniem i napędem, jak pojazdy lunarne. Ma fotel lotniczy, akumulatory, przekładnie, nasuwany kask, klawiaturę z podglądem, przewody... Bardzo stabilny. Trudno taki wózek przewrócić.
Zwłaszcza, jeśli się jest sparaliżowanym, nie ma się władzy w nogach. I dopiero niedawno na tyle się odzyskało czucie w rękach, że można nimi wykonywać najprostsze czynności.
Dobrze, że w ogóle przetrwał. Jego luksusowe awioskrzydło, zwane potocznie angel wing, zagarnął front burzowy. Wyniosło go, a potem wessało. Skrzydło wpadło w korkociąg i kapotowało na wzgórzu zarośniętym młodymi brzózkami, które przejęły uderzenie.
Niemniej Dawida wyrwało z uprzęży. Jego ciało przekoziołkowało w powietrzu kilkanaście metrów, zanim się obsunęło po zboczu. Tylko to zbocze go uratowało. Nie roztrzaskał się. Miał wprawdzie połamane prawie wszystkie kości, wgniecioną czaszkę, poważne obrażenia wewnętrzne, poszarpane mięśnie, ale pozostał w jednym kawałku, w jednym krwawiącym worze mięsa. Tylko długie włosy wraz ze skórą zdarło mu z głowy, jakby go oskalpowano. Ekipa helikoptera ratunkowego otoczyła go energetycznym kokonem. Zdążyła w ostatniej chwili.
Gdy po niezmierzonym czasie - nie chciano mu powiedzieć, jak długo to trwało - ocknął się, nie czuł żadnego bólu, raczej coś w rodzaju odrętwienia. Nie widział, nie słyszał. Wiedział jedynie, że jest. Nie miał ciała. Płuca jednak jakby pracowały i działał układ trawienny, bo odnosił niejasne wrażenie, że oddycha - wdychane powietrze dławiło go i piekło, wyróżniał wciekające w ciało krople orzeźwiającego płynu. Serce biegło czysto i rytmicznie. Zaczął odczuwać zimno, twardy dotyk wbitych weń igieł, ucisk oblepiających go elektrod. Trzymano go w aparaturze.
Nagle Dawid zaczął słyszeć. Najpierw dudnienie pustki. Potem świst rozdzieranego powietrza. Wreszcie coś zaszumiało, ucichło, znów zaszumiało. Rozległ się turkot, który przeobraził się w charakterystyczny warkot krztuszącego się lotniczego silnika... Nastała żywa cisza.
Ktoś coś chyba mówił. Dawid nie rozróżniał słów. Bezsłownie wiedział, że, zapewne, jak to w takich przypadkach bywa, kobiecy, ciepły głos zapewnia solennie o jego cholernym szczęściu. I że kuracja przebiega nad wyraz pomyślnie, że wyjdzie z tego wszystkiego już niedługo, nie tylko cały i zdrowy, nawet sprawniejszy niż był przedtem, że będzie poniekąd młodszy.
Składają mnie zatem z syntetycznych lub organicznych części - uświadomił sobie z przerażeniem, wciąż poza słowami. Nie zamierzał stać się cyborgiem. Nawet bio-cyborgiem. Czuł do tych tworów niepohamowany, religijny wstręt. Atrapy. Tyle to i on potrafi. Od dzieciństwa brzydził się protezami. Całymi tygodniami hodował niegdyś ułamany ząb, aż w końcu musiał go skrócić. "Wolałbym być ślepcem niż mieć sztuczne oko" - powiadał. Co prawda, na wszelki wypadek, mówił o jednym oku.
- Cyborgiem? - zdziwił się lekarz, gdy później Dawid zwierzył się ze swych obaw. - Nie te czasy. Co prawda, byłeś cyborgiem, kiedy leżałeś w inkubatorze reanimacyjnym. Nie, to nie jest zwykłe klonowanie. Chodzi nam o to, abyś regenerował się biologicznie wewnątrz własnej aury. Tobie też chyba zależy na zachowaniu osobowości? Dlatego wybudowaliśmy pawilon wokół miejsca twojego upadku. Tam, gdzie osobowa emanacja była najsilniejsza.
Technologicznie nie przekroczyli zatem pierwszej duszy - podpowiedziało coś Dawidowi. Dlatego nie udało się nawiązać kontaktu z tamtym przedhistorycznym człowiekiem, którego wysuszone i zamarznięte ciało znaleziono kiedyś na lodowcu alpejskim.
- Gdyby reinkarnacja okazała się prawdą, w co wątpię - dodał medyk, jakby odpowiadając Dawidowi - mógłbyś pogubić się we wcieleniach. I wyobrazić się sobie, jako, na przykład, jakiś fanatyczny mnich z wieków ciemnych. Albo coś zupełnie innego. To byłaby heca.
Wkraczamy w drugą duszę? - zastanowiło sięcoś w Dawidzie.
- Chyba nie żałujesz, że będziesz znowu sobą? - perorował lekarz, jakby próbował zagadać wątpliwości. - Byłeś, podobno, całkiem do rzeczy. Tak - przytaknął, na nieme pytanie Dawida. - Tak. Niegdyś uważano, że terapia, jakiej cię poddaliśmy, otwiera się na metafizykę. Poniekąd sam siebie materializujesz...
Dawid zobaczył najpierw dalekie przedmioty. Ścianę, wiszące na niej szare, a po chwili już barwne litografie, okno, draperie... Wracał mu wzrok, jakby rozjaśniał się ekran telewizyjny. Znajdował się nie na sali szpitalnej, czego się spodziewał, lecz w gustownie urządzonym saloniku. Potem jego źrenice akomodowały się. Widział otaczające go sprzęty. Stylowe krzesła, stół z pięcioramiennym świecznikiem, coś w rodzaju sztalug z półkolistym ekranem stereomonitora. Ale wciąż nie miał ciała. Tylko powieki. Przez kilka godzin zaciskał je i unosił. Świat wtedy wyskakiwał z cienia i z mżenia jak królik z kapelusza. Potem się chował. Dawida to intrygowało.
Nie mógł poruszyć głową, tylko nad gałkami ocznymi już panował, wodził oczyma po pomieszczeniu. Realność nie ustaliła się jeszcze, pulsowała. Kontury rzeczy to zacierały się, to nabierały ostrości. Najtrudniej przychodziło mu z ludźmi. Ich sylwetki wyodrębniały się z błękitniejących smug mgły dopiero po kilkunastu minutach . Początkowo jego zmysły działały osobno. Albo widział, albo słyszał. Na przemian. Nie potrafił się skoncentrować. W końcu jednak fonia i wizja zsynchronizowały się. Rzeczywistość scaliła. Poczuł też skórę na twarzy, grubą, uciskającą jak gumowa maska. Dotarła doń woń amoniaku, wyczuwał jego ostry kwaśno-gorzki smak. Z minuty na minutę wyłaniał się z ciepłego, czarnego, asensorycznego płynu. Odbierał ze świata bodźce. Wciąż był jednak niematerialnym receptorem. Zaczął się bać. To była jednak samotność, pustka wśródgwiezdna; był pewien, że się poci z panicznego strachu.
Podano mu chyba środki uspokajające, bo nieoczekiwanie się odprężył. Spokojnie obserwował, co się z nim i wokół niego dzieje. Był. Był bezwładny. Znajdował się w jakimś saloniku, po którym, jak przypuszczał, krzątał się cicho personel medyczny...
Kobieta w zwiewnej, letniej sukience (a zatem wiosna minęła?). Dawid patrzał i słuchał, co ona robi. Aha, mówiła. Przez chwilę delektował się jej dźwięcznym głosem jak wokalizą. Potem słowa zaczęły się odnajdywać w odpowiednich neuronach, bo Dawid zaczął je rozróżniać i rozumieć. A więc rzeczywiście miał wypadek. I cholerne szczęście. I kuracja przebiega nad wyraz pomyślnie. Wszystkie organy wewnętrzne i ciało już się regenerowały, goiły. Teraz powoli włącza się system nerwowy. Geny wiążące poprzez synapsy pracują powoli. Trochę to jeszcze potrwa. Nie trzeba się niecierpliwić. Pośpiech piękności szkodzi... OK?
Sam mógł taką tyradę wygłosić. Mrugnął porozumiewawczo powieką. Lewą. Zauważyła.
- To świetnie, Dawidzie - powiedziała. - Byłam pewna. Od jutra zaczniemy ćwiczyć rozmowę. Nie będziesz musiał mrugać na "tak" lub na "nie" albo nadawać Morsem. To jest psychowid - wskazała ręką na sztalugi z wypukłą soczewą. - Czytałeś o tym.
Dawid dla odmiany przymknął prawą powiekę. Roześmiała się. Pomachała do niego dłonią i odeszła. Dawid ze zdziwieniem stwierdził, że też woli być sam.
Wodził wzrokiem po pomieszczeniu, przymykał i otwierał oczy. Właściwie o niczym konkretnym nie myślał. Myślało się! I zauważył dziwne zjawisko, jego pole widzenia nie wypełniało całej przestrzeni. Było zaokrąglone po brzegach. Uświadomił sobie, że dzieje się tak tylko dlatego, że nie może obracać głową.
Ostrożnie zacisnął powieki. Gdy znowu otworzył oczy, okno zostało zasłonięte zieloną kotarą w pawiowe, fluoryzujące wzory, a w pokoju paliło się przyćmione światło. Noc, pomyślał. I zaczął wpatrywać się w ścianę. Jakby przeglądał się w ścianie.
Pojawiła się przed nim jaskrawa purpurowa plama. A potem coś jakby jej cień, matowy, ale też barwny, pociągający. Kleksy, falując wypustkami, przesuwały się po ścianie i znikały na skraju jego prawego oka. Potem pojawiły się dalsze plamy, o różnej wielkości, też monochromatyczne, we wszystkich odcieniach tęczy. Dawid obserwował je z rosnącym zainteresowaniem. To nie były zwykłe refleksy świetlne. Wolno kołysząc się, sunęły przez pole widzenia, odbijały od jego granic, wreszcie przepadały. Niektóre pękały wcześniej, rozpadając się na pełzające krople, przypomina-jące plemniki. Wtedy Dawida ogarniał niepokój i zaczynała go boleć głowa.
Powidoki - doszedł do wniosku. Mój ośrodek widzenia w mózgu programuje się, stąd zapewne to wrażenie, że wyświetlam oczyma na ścianie barwne plamy.
Różnobarwne kleksy wciąż krążyły mu przed oczyma. Gdy zachodziły na siebie, powstawał biały, lekko prążkowany krąg. Wtedy Dawid czuł ulgę.
Minęły dwie godziny. Dawid nauczył się rozpoznawać wskazówki na tarczy stojącego na stole zabytkowego zegara podtrzymywała ją figurka kobiety. Przyglądając się uważnie kleksom, odkrył, że niekiedy przypominają mu kształty kwiatów, zwierząt, gestykulujących ludzi... Jak w starym teście Roschacha. Białe koła też zaczynały się wypełniać. Dawid ze zdumieniem stwierdził, że wewnątrz tych kół tworzą się mandale. Gdy taka koncentryczna mandala migotała mu przed oczyma, czuł się niemal szczęśliwy.
To są już sny - uprzytomnił sobie. Sny, a choćby korzenie snów. Wracam do zdrowia.
Śnił, ale nie spał. Doświadczał dwóch rodzajów bezsenności. Jedna z nich była łagodna, swojska; po prostu nie chciało mu się spać, marzył na jawie. Druga przypominała atak serca. Nawet sny z niej pierzchały. Miał wtedy wrażenie, że spada w otchłań.

Jak zwykle przyszła psycholog. Uczyli się. Po jakimś czasie umiał wywoływać myślami na psychowidzie proste zdania. Wymagało to, co prawda, koncentracji i wysiłku - gdy odwracał uwagę, wyrazy zamazywały się, jakby bazgrało dziecko. A nawet, zapewne dzięki wolnym skojarzeniom, na ekranie pojawiały się nieprzewidziane słowa i zdania.
Zagapił się kiedyś na swoją interlokutorkę, tym razem przybyła na rozmowę w rozchylonej na piersiach bluzce.
"Ale dupa..." - zamajaczyło na monitorze. Lekarka pogroziła palcem. Dawid zastanawiał się później, jak daleko może udając roztargnienie, posunąć się w tych myślowych komunikatach. Była w końcu lekarzem, musiała coś wiedzieć o niekontrolowanych popędach i nieszczelności superego.
Telepatyczna werbalizacja szybko jednak Dawida męczyła. Łatwiej mu przychodziło wyświetlać obrazki, które zazwyczaj przypominały niedbale wywołane fotografie. Dawid zauważył, że jego stany emocjonalne specyficznie zabarwiają ekran. - Wygłoszę kiedyś sensacyjny odczyt o aktywnej kolorystyce uczuć - pomyślał. - Dotychczas pisywali o tym albo artyści, albo psycholodzy percepcji.
Tylko automaty stawiały niezrozumiały opór jego myślowym poleceniom.
- Wybacz, Dawidzie - tłumaczył się mężczyzna w płóciennych spodniach i swetrze . - Musieliśmy tu nałożyć pewne ograniczenia. Nie wiemy, czy posiadasz już dostateczną orientację przestrzenną. Mógłbyś coś zwalić sobie na głowę. Telepatyczne prowadzenie instrumentów o wielu stopniach swobody w ogóle jest trudne i wymaga dłuższego treningu...
Telepatyczne prowadzenie instrumentów, telepatyczne projekcje... - nagle Dawid uświadomił sobie, że to jest coś zasadniczo innego niż sterowanie za pomocą prądów czynnościowych przestrzenią wirtualną. Znajduję się w ultranowoczesnej klinice - pomyślał. Albo byłem przez wiele lat nieprzytomny. Ciekawe, ile. Musieli strzyc mnie i golić, obcinać mi paznokcie. Inaczej wyglądałbym jak yeti - pomyślał, i to go rozśmieszyło. Szkoda, nawet Bóg nie szukałby mnie wśród małpoludów.
- Rozgęściliśmy ci także odtworzenia holograficzne - kontynuował ten w płóciennych portkach. - Uwolnione z psychokinetycznej uwięzi poruszają się chaotycznie, mają bardzo nieregularne napięcia powierzchniowe. Zetknięcie się z takim czterowymiarowym autofantomem bywa dość przykre. Po silnym elektrostatycznym wyładowaniu długo piecze skóra.
Wyglądało więc na to, że Dawid, poza coraz składniejszą rozmową czy też korespondencją, poza regulowaniem oświetlenia, zmianą programów w wizjerze, manipulacją ustnikiem pokarmowym itp. - miał pozostać unieruchomiony.
Niedoczekanie, moje wy ludziki - pomyślał.
Wracało mu ciało. Po paru tygodniach kręcił głową, unosił ramiona, zginał palce... Skóra na twarzy zmiękła. Odrósł mu albo unerwił się język. Potrafił już buczeć. Napinał też i rozkurczał mięśnie brzucha.... Nie pozwolono mu wszakże korzystać z lustra.
- Widujesz, Dawidzie, nocami swoje tożsamościowe mandale - tłumaczono. - To ci powinno na jakiś czas wystarczyć. Nie tylko wiesz, teraz już doświadczasz psychicznie, że jesteś. A tak prawdę powiedziawszy, mięśnie twarzy masz wciąż zwiotczałe i wyglądasz dość głupkowato. Po co ci to widzieć.
Wasze niedoczekanie - wzdrygnął się Dawid. Z niesłychaną odrazą uprzytomnił sobie, że jest stałe oglądany. Badali go neurotomografem, kroili go też zapewne, zaglądali mu do środka jak lalce. - No, dobrze - pomyślał. - To było nie do uniknięcia. Ale dlaczego mi to wszystko tak szczegółowo tłumaczą? Do czego chcą mnie przygotować?
Sadzano go teraz na wózku, w fotelu lotniczym. Dokładnie takim, jaki miał wtedy, gdy leciał na skrzydle. Wózek posiadał kółka i napęd, Dawid swobodnie krążył po salonie. Nie lubił, mimo namów, wyglądać przez okno. Rozciągający się na zewnątrz las wydawał mu się dziwnie ponury i... znajomy. Wolał obserwować swoje ręce i przykryte wzorzystym pledem bezwładne nogi. Nieustannie, zgodnie z lekarskim zaleceniem, wyobrażał sobie, wymyślał swoje dawne ciało. Przyzwyczaił się do oplatających go przewodów i membran.

Mężczyzna i kobieta w błękitnych kitlach stali przed wenecką ścianą i spoglądali gdzieś na dół.
- Wizja korpuskularna. Udał ci się ten salonik, Cleo - odezwał się mężczyzna. - Bardzo stylowy i przytulny. Dawid, że tak się wyrażę, chyba dobrze się w nim czuje?
- On jest przekonany, że odzyskuje motorykę i czucie organiczne, bez zewnętrznego wspomagania - odpowiedziała kobieta trochę nie na temat. - Nie rozumiem, dlaczego mu na tym tak zależy.
- Pytał, jak długo to potrwa? - zainteresował się mężczyzna.
- Wciąż o to pyta. Wyjaśniłam mu, poniekąd zgodnie z prawdą, że neurony odtwarzają się wolno. I na razie dotarliśmy tylko do strefy lędźwiowej. "To znaczy, że jeszcze nie mam w ciele bezpośrednich biologicznych połączeń?" - krzyknął i, przy okazji, zaskoczyły mu mięśnie twarzy.
- Brawo - rzekł lekarz. - Doczeka się więc swojego zwierciadła. I co jeszcze?
- Bardzo się niecierpliwi. Chce jak najszybciej odzyskać władzę w całym ciele. Jakby tutaj nie czuł się bezpiecznie. Najprawdopodobniej to uraz powypadkowy.
- Będzie chodził? Dobry Boże. Trudno mi to sobie wyobrazić. Pewnego dnia ucieknie.
- Przyswaja już płynne pokarmy, trawi. Wkrótce stanie się energetycznie samowystarczalny.
- A projekcje materialne? Przecież, na dobrą sprawę, Dawidowi nie jest potrzebny ani psychowid, ani psychokreator. Wyobraź sobie wypuści swoje stwory pomiędzy ludzi. One nie ulegają zasłonowej anihilacji.
- Są jednak nietrwałe. Nie od razu do końca, jednakże wyczerpują się - wyjaśniła Clea. - Gdy Dawid zantropomorfizuje się ostatecznie, przypuszczalnie sam je wessie.
- Wtedy nie trzeba już będzie wciąż po nim sprzątać tych obrzydliwych popsychicznych żużli? - zapytał lekarz.
- Zastanawiamy się nad tym - odparła w zamyśleniu. - Z Dawidem dzieją się dziwne rzeczy. Czegoś tu nie rozumiemy. Na poziomie lędźwiowym natrafiliśmy na blokadę.
- Jajowody? Układ rozrodczy? Jeśli ma stać się pełnosprawnym człowiekiem, powinien mieć jaja. Chryste Panie.
- Nie wiem - szepnęła kobieta. - Nie wiem, czy w ogóle będzie płodny. Ty jednak Dawida nie lubisz.
- Zaczynam się go bać - powiedział.
- A ja mu ufam - odparła. - Jest bardzo inteligentny i dużo o sobie wie. Może za dużo. Ufam, że wytrzyma.

Dawid załamał się jednak. Kiedy po kilku miesiącach, mimo intensywnych treningów, regeneracja nie rozwijała się, popadł w apatię. Jego komunikaty na monitorze - bo mówić sam wciąż nie mógł, a drażnił go głos czytającego komputera, a nawet syntetyzatora krtaniowego - stały się mętne i chaotyczne, jakby coraz częściej coś nadawało niezrozumiale, za niego. Ekran pulsował postrzępionymi, przygaszonymi barwami emocji, przecinanymi przez splątane jaskrawe zacieki. Małe mandale, które już zaczynały się łączyć, znowu zamieniały się w kleksy i boleśnie pękały. Próbował wziąć się w garść, ale coraz częściej tracił panowanie nad sobą.
- Dezintegracja pozytywna - odpowiedziała lekarka na jego udręczone spojrzenie.
Lekarze chyba jednak naprawdę uznali, że jego psychika się rozwija, bo któregoś dnia przyzwolili mu na materializacje przestrzenne. Psychokreator zaczął modelować holofantomy i wypuszczał je do saloniku. Do pewnego czasu były to dla Dawida nader krzepiące halucynacje. Ale odkąd załamał się, po pomieszczeniu rozpełzły się koszmary. Biegały dwugłowe żyrafy, latały krzewy, trzepocząc płatkami fioletowych kwiatów, stada potrójnych oczu tłukły się o szybę okienną jak ćmy... Gdy przywołał dźwięki, zahuczała wielka pszczoła - bielik, zawył sześcionogi biały wilk, krokodyl - albinos z trzaskiem rozgniatał ogonem wielkie kryształy onyksu, z których ciekło, sycząc, światło czy też mleko... Wałęsała się, stukając, jakaś postać w opończy, miała po dwie przeciwstawne pary rąk i nóg... Wszystkie te stwory patrzyły na Dawida. Tylko ludzie, którzy tutaj też się niekiedy pojawiali, byli zawsze, jak cienie, odwróceni.
To było zastanawiające. Pomyślał, co stanie się z tym emitowanym przez niego paskudztwem, gdy on zaśnie. "We śnie i w marzeniach przerabiamy wszystkie wcześniejsze zadania ludzkości" - przypomniał sobie zdanie ze starej książki. - "Tyle że moje zjawy są przedludzkie! Jakby pochodziły jeszcze z przymiarek do Genesis. I jeszcze nie dotarły do mnie".
Minął kolejny miesiąc. Postępów w leczeniu nie było. Dawid uznał, że go oszukiwano, że już na zawsze zostanie przykuty do wózka. On, który całe życie był w ruchu, biegał, pływał, wspinał się, nurkował, przemierzał pustkowia, uprawiał sztukę walki... Nie chodziło mu o fizyczną sprawność. Raczej o owe uszczęśliwiające zmęczenie ciała po wyczynie sportowym. O bycie naturalnym człowiekiem.
Zapragnął zemścić się na swoich fałszywych wybawicielach. Skupił się, powołał postać lekarki. Fantom od początku stawiał mu opór, nie chciał się wcielić. W końcu Dawid go przemógł. Kobieta stała teraz przed nim, nieruchoma, jak wtedy, gdy miała rozpiętą bluzkę, gdy po raz pierwszy dostrzegł, że ona jest pociągającą kobietą. Jak wtedy, gdy wyświetlił owe "Ależ dupa..."
Nagle zjawa się uśmiechnęła. To Dawida rozjuszyło.
Najwyraźniej drwi ze mnie - pomyślał. Drwi w żywe oczy. Jestem tylko królikiem doświadczalnym. Może ten niedowład też był zamierzony?
Spróbował lekarkę upokorzyć. Wyobraził sobie, że zdziera z niej ubranie. Nie udawało mu się to. Wtedy ją podpalił. Figurka kobiety zajęła się ogniem, który narastał, ciemniał, sypał iskry. Potem ciąg gorącego powietrza uniósł ten płonący, wymachujący rękami i nogami, fantom raz po raz przesłaniany jaskrawymi jęzorami długich, rozżarzonych włosów i rozmazał na suficie. Na białej płaszczyźnie wystąpiła czarna, tłusta plama sadzy. Dawid rozpłakał się. Szlochał i łzy ściekały mu z twarzy, na szyję, na tors, na brzuch, na nogi... Na nogi?! Paradoksalne wrażenie, bo nogi mu przecież jeszcze nie ożyły.
Od tej pory przestał się buntować. Potulnie wypełniał zalecenia medyczne. Lekarka zachodziła do niego rzadko, była mu najwyraźniej niechętna. Nic dziwnego, holofantomy są realne, substancjonalne, można je utrwalać. Opiekujący się nim medycy mają przecież podgląd. Musiała więc wiedzieć, co uczynił jej replice. Uspokoił się. Ale już nie miał siły dłużej walczyć o uzdrowienie, a nie pogodził się z kalectwem. Zaczął się regres somatyczny.
Któregoś dnia pokazano mu archiwalny film o Hawkinsie, genialnym fizyku z końca dwudziestego wieku. Ten człowiek nie poddał się, chociaż był niemal całkowicie sparaliżowany i mógł poruszać tylko palcami jednej ręki, którymi obsługiwał dość prymitywny komputer. Dawid wtedy władał już tylko prawą ręką i tułowiem.
Film go tak bardzo przejął, że postanowił podjąć ostatnią próbę powrotu do świata ludzi. Hawkins matematycznie udowodnił, że powstanie Wszechświata wcale nie wymagało "hipotezy Boga" czy też jakiejś "niezmiennej kosmologicznej". Dawid jednak, po miesiącach udręki, szamotania się pomiędzy - równie nieważnymi - nadzieją i rozpaczą, stał się, jeśli już nie mistykiem, to okultystą.
Przypomniał sobie przeczytane w młodości opowiadanie o duchu, który wychodził z czwartego wymiaru i doń wracał po przybraniu odpowiedniej pozy i wykonaniu kilku rytualnych gestów.
Być może to prawda - myślał Dawid. Nie mam nic do stracenia. Być może rzeczywiście istnieje takie kręte, tunelowe przejście pomiędzy wymiarami czasoprzestrzeni, a więc także pomiędzy teraźniejszością i przeszłością. Jeśli zatem odtworzę, powtórzę dokładnie tamten swój lot po wypadnięciu z uprzęży, zanim uderzyłem o ziemię, być może otworzy się furtka w deterministycznym, termodynamicznym murze i czas dla mnie się cofnie. Tym razem nie zlekceważę chmury burzowej i zdołam opanować stery!
Chociaż jego bezwładny lot trwał kilka, najwyżej kilkanaście sekund, Dawid przypominał go sobie w najdrobniejszych szczegółach. Nie stracił wtedy przytomności i wydawało mu się, że rzeczywiście leci straszliwie wolno; najprawdopodobniej w takich sytuacjach percepcja gwałtownie przyspiesza. Najpierw niosło go głową naprzód, potem nogami do góry, przekręcił się na prawy bok, koziołkował..., gdy zaczął opadać, ogarnęła go dziwna euforia itd. Całymi godzinami analizował tamto zdarzenie. W końcu podzielił je na 72 sekwencje.
Pozostało teraz wypaść z wózka i, upadając, ćwiczyć sekwencję za sekwencją, aby po nabraniu nawyków odtworzyć całość lotu. Łatwo to mówić, ale wózek jest ciężki i stabilny, on sam zaś do połowy sparaliżowany. Tyle tylko, że już bez trudu rozpinał przytrzymujące go pasy.
Długo trwało, zanim miarowymi ruchami tułowia rozkołysał amortyzowany wózek. Wychylił się wtedy raptownie na prawą stronę. Wypadł. Zanim zwalił się na podłogę, udało mu się zrealizować pierwszą sekwencję. Upadł. Wbiegli pielęgniarze i usadowili go z powrotem na wózku.
Od tej chwili Dawid, ilekroć pozostawał sam w pokoju, przewracał wózek, wypadał na podłogę i odtwarzał kolejną sekwencję. Nie zastanawiał się, dlaczego mu w tym nie przeszkadzano. Parę razy solidnie się potłukł i zakładano mu opatrunki. Zwichnął nadgarstek, kiedy indziej rozkrwawił nos; pękł mu też łuk brwiowy. Wielokroć zrywał przewody. Zawsze, bez najmniejszych wyrzutów, wsadzano go na fotel i zostawiano w spokoju. Nikt o nic specjalnie nie wypytywał. Wiedział, że jest obserwowany.
- Proszę na siebie uważać - powiedział tylko lekarz podczas rutynowego obchodu. - Kiedyś Pan jednak zrobi sobie krzywdę.
Nie wiedzą - pomyślał Dawid. Mają jednak poczucie winy.
Po miesiącu przerobił już dwie trzecie sekwencji, dotarł do najwyższego punktu paraboli. Był zmęczony, poobijany, ale szczęśliwy. Odtąd będzie już tylko spadał, a wtedy spadał w ekstazie. Właściwie to trwał, a Ziemia nadlatywała na niego. Najpierw była błyszczącym punktem. Po chwili błękitnym globem. W końcu otworzyła się przed nim i przygarnęła jak syna powracającego z wojny.

- Znowu przewrócił się - powiedział lekarz, zerknąwszy na ścianę wenecką. - Po co on to robi? Nie możemy temu zapobiec?
- Nie powinniśmy. Jemu o coś chodzi. To nie jest zwykłe wołanie o pomoc. To byłoby najprostsze. I najsmutniejsze. Może chce przełamać blokadę lędźwiową.
- I mieć dzieci?
- Nie żartuj. Najpierw niech spłodzi sam siebie.
- Nekrofilia - rzekł lekarz. - Jak ty, jako kobieta, możesz to znieść?
- To jest Życie. Czy ty wiesz, że jego aura miewa niekiedy kilkumetrowy zasięg? I nie zawsze przybiera kształt ludzki. Czasami bywa kulista.
- Upadł tak ciężko. Dlaczego nie podnoszą fotela? Chwilami nie mogę na to patrzeć. Może jednak ustanowimy dyżury?
- Wtedy znowu popadnie w apatię albo stanie się agresywny. Nie. Dawid chyba wie, co robi. Zobaczymy. Nie możesz na to patrzeć? Ach, wy dzielni mężczyźni - dodała i zaczęła w zamyśleniu skręcać palcami opadający jej na czoło kosmyk włosów. - Zawsze mdleliście przy porodach .

Nie zwracał już uwagi na wciąż snujące się po salonie strzępy wizji i snów. Nie zauważył więc, że znów nabrały barw i zyskały na wyrazistości, że mandale, które zaczęły wypełniać monitor, wydostają się z niego i unoszą w powietrzu jak wielkie mydlane bańki. Albo krążą jak układy planetarne. Nawet personalizacja fantomów zdała mu się oczywista. A właśnie w salonie, wokół czegoś w rodzaju świątecznej choinki, krzątał się teraz dostojny starzec, stara kobieta, złotowłosy efeb i dziewczyna... Była tu też, pozbawiona twarzy, jakaś postać w ciemnej opończy, obwiązana dwoma wijącymi się wężami.
Materializacje? Dawid odkrył przypadkiem, że potrafi dematerializować realne przedmioty. Wchłonął kiedyś oczyma palące się w świeczniku na stole świece i przymknął powieki. Świece najpierw koziołkowały w ciemności, a potem ich płomyki wydłużyły się, zatrzepotały i eskadra w szyku pomknęła w gwiazdy. Dawid widział, jak mijają Marsa, pasmo Faetona, wielkie planety i skręcają w stronę Zielonego Obłoku. Gdy ponownie zerknął na stół, świec tam nie było.
Potem nastało kilka straszliwych dni. Na cokolwiek Dawid spojrzał, ulegało chwilowej destrukcji. Meble wypaczały się, zwijały i strzępiły obrazy, ściany saloniku drżały, wskazówki zegara poruszały się wstecz... Postanowił nie zwracać na to uwagi. Wciąż się przewracał. Siedemdziesiątą drugą sekwencję osiągnął dopiero pod jesień. Drzewa w parku za oknem zaczynały już żółknąć i sypać liśćmi.
Teraz trzeba było tylko powtórzyć, w przyspieszonym tempie, lot w całości. Miesiące ćwiczeń zrobiły swoje. Był wygimnastykowany, miał muskularne ramiona, silne mięśnie brzucha. Zginając się, potrafił wyrzucić w górę ciężkie, bezwładne nogi.
Rozkołysał fotel. Wypadł. Wyciągnął przed siebie ręce. Przekręcił się na bok. Przekoziołkował przez głowę. Zderzył się z podłogą i stracił przytomność. Podniesiono go i znów posadzono na fotelu. Teraz nic już nie miał do zrobienia. Poza czekaniem. Spontaniczne wizje i fantomy zniknęły.
Tydzień później doszedł do wniosku, że próba zawiodła. Nadal pozostawał w saloniku szpitalnym, na wpół sparaliżowany. Nie udało mu się cofnąć w czasie. Cofnąć? Na Boga Ojca! Odtwarzał lot zgodnie z jego przebiegiem. A powinien zacząć od końca! Dawid postanowił powtórzyć całą serię sekwencji w odwrotnym, zwierciadlanym porządku. Zaczął się przewracać przez lewe ramię.

- Osłona wytrzymała. Ale on się zamęczy - rzekła lekarka podczas kolejnego konsylium. - Albo zwariuje. Jeśli już nie zwariował, chociaż rytmy mózgowe ma w normie. Gdy namawiamy go na protezy, wzgardliwie się uśmiecha. Dlaczego ten przeklęty pas lędźwiowy nie daje się uczynnić?
- Należy Dawidowi udostępnić więcej przestrzeni - zdecydował ordynator. - To go powinno rozruszać.
W salonie otworzono szerokie, dotąd zasłonięte drzwi i Dawid mógł teraz wjeżdżać na swoim wózku do wielkiego westybulu, czegoś w rodzaju oszklonej werandy. Trzy panoramiczne, zajmujące całe ściany okna wychodziły na trzy strony świata. Po lewej stronie widać było zakręt rzeki, po której właśnie mknął ślizgacz i sunęły białe żaglówki. W środkowym oknie na zboczach wzgórza rozciągał się znany Dawidowi brzozowy lasek. Po prawej widniało typowe uniwersyteckie miasteczko, kampus; po uliczkach chodzili ludzie, biegały dzieci. ..
Wymyślić sobie i wygenerować taki świat? - Dawida wstrząsnęła uroda pejzażu. Był przekonany, że to jego wewnętrzna emisja. Doprawdy, jakbym był Bogiem - pomyślał.
- Podoba ci się tutaj, Dawidzie?- spytała lekarka. - Rozejrzyj się, bardzo tu pięknie.
Traktują mnie jak dziecko - uświadomił sobie Dawid. Dali mi nową zabawkę. Dziwka.
- Won! - wrzasnął. - Won stąd.
Lekarze wybiegli.
Dawid postanowił zniszczyć ten sielski krajobraz, jaki wydobyto mu z mózgu. Zaczął wyobrażać sobie, że w lewym oknie zobaczy powódź i poddał się onirycznej inercji : wezbraną rzeką miałyby spływać wzdęte zwłoki zwierząt i trupy żołnierzy w kolorowych, szamerowanych srebrem mundurach i w hełmach z kitami... W oknie na wprost oczekiwał huraganu: drzewa łamałyby się, frunęły gałęzie, o szybę rozbijały się liście i ptaki...pterodaktyl umykał z gałązką oliwną w zębatym pysku. W oknie po prawej trzęsienie ziemi powinno rujnować miasteczko, skryte w kurzu, popiele i dymie; błyskało, wypiętrzał się wulkan...
Gdy otworzył oczy - zaciekawiony, jaki tym razem świat mu się ukaże - zobaczył w oknie ten sam co przedtem widok. Tylko na rzece, zamiast żaglówek, płynął stateczek spacerowy. Wśród brzózek pasło się stado saren. Uliczkami kampusu szli inni ludzie, dziewczynka w czerwonej sukience toczyła ogromną piłkę. To była obiektywna rzeczywistość.
- Jestem bezsilnym, kalekim psycholem - zajęczał Dawid.

- Macie tu wspaniałą psychoprojekcję - mówił dostojny gość w wojskowym mundurze do grupki stłoczonych lekarzy. Stali za ścianą wenecką, obserwując krajobraz, który przed chwilą Dawid daremnie chciał zniweczyć. - I ten powidok trwa? Bez wspomagania? Na jaką głębokość? Nawet nie przypuszczałem, że coś takiego jest w ogóle możliwe. Co za kamuflaż! Czy radar, rentgen lub podczerwień wykryłyby imitację?
- Taka rozciągła projekcja mentalna, panie generale, w zasadzie jest możliwa - pospieszył z odpowiedzią młody mężczyzna w pretensjonalnych okularach (kto dzisiaj używa szkieł?). - Ale nasz Instytut jest za biedny. To, co Pan, Dawid i my wszyscy widzimy, to, niestety, rzeczywisty pejzaż. Żadne tam wirtualne cudo. Nasz pawilon, chociaż, ze względów ekologicznych, dojeżdża się tutaj tunelem, stoi w pięknej okolicy. Ta rzeka, lasek są prawdziwe. - Spojrzał na okna i zająknął się. - W miasteczku mieszka personel medyczny z rodzinami...
- Nie stać nas nawet na to, aby Dawid mógł oglądać w oknach pejzaże z odległych kamer, którymi mógłby wedle woli sterować. - Przyłączyła się do rozmowy lekarka, nie odrywająca oczu od teczki pełnej rysunków, na które nanosiła poprawki.
Okularnik trącił ją łokciem i wskazał na wenecką ścianę.
- Szkoda - powiedział generał. Spojrzał raz jeszcze na westybul z oknami i z Dawidem w wózku i krzyknął: - W oknach nic nie ma! Widzę ciemność i dalekie, wielobarwne gwiazdy w nieznanych na Ziemi konstelacjach.
- Zaciemniliśmy właśnie okna - wyjaśnił uprzejmie ordynator. - Dla Dawida to i tak była duża dawka świata. To, co Pan teraz widzi, jest właśnie powidokiem, reakcją siatkówki.
Z umieszczonych pod sufitem sali kontrolnej głośników dotarł do nich odgłos upadku. Dawid znów się przewrócił. Nie zwrócono na to większej uwagi. A była to siedemdziesiąta druga sekwencja odwróconego lotu i Dawid umarł przy uderzeniu o ziemię. Ale znów ożył i ponownie się wcielił.

Delegacja rządowa odjechała. Lekarz i lekarka wracali do domu. Szli przez miasteczko, delikatnie dotykając swoich dłoni, bo rodziła się w nich miłość.
- Biedny Dawid - westchnęła lekarka. - Nie domyśla się, że mimo odrastającego biologicznego ciała jest w gruncie rzeczy widmem.
- Mógłby pomyśleć, że jest Bogiem. Bo tylko Bóg, który jest Nicością, myśli fizycznie.
- Kalekim, na wpół sparaliżowanym Bogiem, który sobie nie może pomóc? - dodała kobieta. - Chybaby oszalał.
- I aby go przekonać, że nie może chodzić, trzeba byłoby mu pewnie zasugerować, że został przybity do krzyża?
- Chrystus umierając i zmartwychwstając wiedział, co czyni. - Żachnęła się. Nie spodobał się jej ten żart.
Szli dalej. Nagle pomiędzy ich dłońmi przeskoczyła błękitna, oślepiająca iskra. Potem druga. W końcu ich ręce połączył łuk elektryczny. Niebo rozwarło się, otwierały opoki, kruszyła się skała, rozpadały domy, nad rzeką wstawał fioletowy obłok pary... Kolumny mrówek i chmary owadów wciekały do otwierających się szczelin i jaskiń... Znikały - rzeka, wzgórza, księżyc właśnie wschodzący nad rozsypującym się w pył lasem, w którym cicho płonęły sarny... Ciała kobiety i mężczyzny stawały się coraz bardziej przezroczyste, traciły kontury. Widać było, że krzyczą bezgłośnie i usiłują się objąć...
... Dawid zasnął. Po raz pierwszy od odzyskania świadomości. Nie wiedział, że zasypiając, niszczy świat wraz z ludźmi, których, wśród błyskawic i gromów, powołał do istnienia na swoje podobieństwo. Nie wiedział nawet, że było ich dwóch - że w jego martwe ciało wcielił się zbuntowany Anioł, który chciał, jako Dawid, być Bogiem. Okazał się jednak Stwórcą fałszywym i ułomnym - przecież dzieła prawdziwego Boga tak szybko nie przepadają. Buntownik nie zdawał sobie sprawy, że życie nieustannie wymyka się spod Twórczej władzy, toteż przerażeni bogowie nie śpią.
Ewa Pośpiech

EWA POŚPIECH
Warszawianka, rocznik 1972. Studentka II roku stosowanych nauk społecznych na Uniwersytecie Warszawskim, zaliczyła przedtem dwa lata anglistyki. Z braku koneksji w środowisku i popytu na wielką prozę porzuciła szczenięce marzenia o powieści stulecia; postanowiła uprawiać literaturę użytkową dostosowaną do gustów odbiorcy tak jak ją widzą wydawcy. Pisuje dla zarobku do pism kobiecych krótkie opowiadanka, sama wymyśla pseudozwierzenia czytelniczek ("z życia wzięte") albo spisuje ich opowieści. Zmierzyła się też z literaturą porno, dla pisma męskiego, ale nie okazała się wystarczająco ekscytująca (czytałem - dla "NF" byłoby to za ostre). Dlatego teraz to fantastyka, zwłaszcza nieortodoksyjna, wydała się Ewie konwencją, w której można przynajmniej spróbować opowiedzieć coś serio.
(mp)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qualintaka.pev.pl
  •