Blog literacki, portal erotyczny - seks i humor nie z tej ziemi


1






























Jean de La Fontaine

Bajki



























Czapla, ryby i rak

Czapla stara, jak to bywa,
Trochę ¶lepa, trochę krzywa,
Gdy już ryb łowić nie mogła,
Na taki się koncept wzmogła.
Rzekła rybom: «Wy nie wiecie,
A tu o was idzie przecie».
Więc wiedzieć chciały,
Czego się obawiać miały.
«Wczora
Z wieczora
Wysłuchałam, jak rybacy
Rozmawiali: „Wiele pracy
Łowić wędk± lub więcierzem;
Spu¶ćmy staw, wszystkie zabierzem.
Nie będ± mieć otuchy,
Skoro staw będzie suchy”».
Ryby w płacz, a czapla na to:
«Boleję nad wasz± strat±:
Lecz można złemu zaradzić
I gdzie indziej was osadzić.
Jest tu drugi staw blisko,
Tam obierzcie siedlisko.
Chociaż pierwszy wysusz±,
Z drugiego was nie rusz±».
«Więc nas przenie¶» – rzekły ryby.
Wzdrygała się czapla niby;
Dała się na koniec użyć,

Zaczęła służyć.
Brała jedn± po drugiej w pysk, niby nie¶ć maj±c
I tak pomału zjadaj±c;
Zachciało się na koniec skosztować i raki.
Jeden z nich widz±c, iż go czapla niesie w krzaki,
Postrzegł zdradę, o zemstę zaraz się pokusił;
Tak dobrze za kark uj±ł, iż czaplę udusił.
Padła nieżywa:
Tak zdrajcom bywa.
IGNACY KRASICKI




















Konik polny i mrówka

Niepomny jutra, płochy i swawolny,
Przez całe lato ¶piewał konik polny.
Lecz przyszła zima, ¶niegi, zawieruchy –
Gorzko zapłakał biedaczek.
«Gdybyż choć jaki robaczek.
Gdyby choć skrzydełko muchy
Wpadło mi w łapki... miałbym bal nie lada!».
To my¶l±c, głodny, zbiera sił ostatki,
Idzie do mrówki s±siadki
I tak powiada:
«Pożycz mi, proszę, kilka ziarn żyta;
Da Bóg doczekać przyszłego zbioru,
Oddam z procentem – słowo honoru!».
Lecz mrówka sk±pa i nieużyta
(Jest to najmniejsza jej wada)
Pyta s±siada:
«Cóże¶ porabiał przez lato,
Gdy żebrzesz w zimowej porze?».
«¦piewałem sobie». – «Więc za to
Tańcujże teraz, niebożę!».
WŁADYSŁAW NOSKOWSKI







Lis i winogrona

Lis pewien, łgarz i filut, wychudły, zgłodniały,
Zobaczył winogrona rosn±ce wysoko.
Owoc, przejrzyst± okryty powłok±,
Zdał się lisowi dojrzały.
Więc rad z uczty, wytężył swoj± chud± postać,
Skoczył, sięgn±ł, lecz nie mógł do jagód się dostać.
Wprędce przeto zaniechał daremnych podskoków
I rzekł: „Kwa¶ne, zielone, dobre dla żarłoków”.
WŁADYSŁAW NOSKOWSKI



















Kruk i lis

Bywa często zwiedzionym,
Kto lubi być chwalonym.
Kruk miał w pysku ser ogromny;
Lis, niby skromny,
Przyszedł do niego i rzekł: «Miły bracie,
Nie mogę się nacieszyć, kiedy patrzę na cię!
Cóż to za oczy!
Ich blask aż mroczy!
Czyż można dostać
Takow± postać?
A pióra jakie!
Szklni±ce, jednakie.
A je¶li nie jestem w błędzie,
Pewnie i głos ¶liczny będzie».
Więc kruk w kantaty; skoro pysk rozdziawił,
Ser wypadł, lis go porwał i kruka zostawił.
IGNACY KRASICKI











Rada szczurów

Attyla kotów, Gryzosław krwiożerczy,
Straszne w¶ród szczurów czynił spustoszenia.
Gdzie spojrzeć, stoj± mary lub mogiła sterczy,
A niedobitki szczurzego plemienia
Siedz±c jak trusie w norach, aby uj¶ć przed zgub±,
Marły z głodu i ze strachu.
Lecz raz, gdy z Minetk± lub±
Kot zakochany igrał gdzie¶ na dachu,
Szczury przeciwko wspólnemu wrogowi
Waln± naradę zwołały
Prezes sejmu, Myszomir w bojach posiwiały,
Radził dzwonek do szyi uwi±zać kotowi,
Ażeby szczury, dĽwiękiem ostrzeżone,
Miały czas zmykać, każdy w swoj± stronę.
Sejm, tak dowcipnym zdumion wynalazkiem,
Mowę prezesa nagrodził oklaskiem.
Lecz wnet ostygły zapały,
Skoro Myszomir spytał, kto dzwonek przywi±że.
«Jam stary – rzecze jeden – za kotem nie zd±żę».
«Ja w męstwie nie szukam chwały»
Rzekł drugi. «Ja za wszystkich mam nadstawiać skóry?
Nie głupim!» – rzecze trzeci. Słowem, m±dre szczury,
Sejm zakończywszy na próżnej gawędzie,
Z kwitkiem do nor wróciły.
Chciejcie przyznać sami,
Czy tak nie dzieje się wszędzie,
Nie tylko między szczurami?
WŁADYSŁAW NOSKOWSKI
Człowiek i dwa osły

Przez lasy, błonia, piaski, góry i w±doły
Człowiek dwa długouche prowadził rumaki.
Jeden niósł lekkie g±bki, więc kroczył wesoły;
Drugi na bat nie zważał i wlókł się powoli,
Bowiem dĽwigał ciężkie paki,
Pełne soli.
Tak we trzech id±c o słońca zachodzie
Nad brzegiem rzeki u brodu stanęli.
Bród był płytki, lecz człowiek, nież±dny k±pieli,
Dosiadł osła z g±bkami i zmierzył ku wodzie,
A osła z ładunkiem soli
Pognał przodem. Ali¶ci, czy to ze swawoli,
Czy z jakiej innej przyczyny,
Osioł w bok skoczył, w sam ¶rodek głębiny
Wpadł i znikn±ł pod wod±. Lecz nie zgin±ł wcale:
Wszystk± sól wkrótce roztopiły fale.
Więc, od ciężaru zwolniony,
RaĽno łeb wychylił z wody
I bez przeszkody
Dopłyn±ł przeciwnej strony.
Tym zachęcony przykładem,
Osioł z g±bkami poszedł jego ¶ladem:
Skoczył w toń i po sam± zanurzył się szyję.
Wnet pije g±bka wodę, człek i osioł pije –
Obadwaj mieli za do¶ć. Lecz g±bka pęcznieje,
Chciwie połyka ciecz zdradn±
I ci±ż±c coraz bardziej, obu ci±gnie na dno.

Już człowiek traci ratunku nadzieję,
Obur±cz za kark dzierży głupie zwierzę
I widz±c blisk± ¶mierć, szepcze pacierze.
Wyci±gn±ł go kto¶ z wody. Kto? – nie mówi powie¶ć:
Lecz ów człowiek zobaczył, że nie wszyscy mog±
Z równym skutkiem jednak± postępować drog±.
Tego wła¶nie chciałem dowie¶ć.
WŁADYSŁAW NOSKOWSKI






















Szerszenie i pszczoły

Dzieło ¶wiadczy o twórcy. Słuchajcie bajeczki:
Do miodu w pustym ulu ro¶cił sobie prawa
Rój pszczół i rój szerszeni. St±d swary i sprzeczki.
W końcu na wyrok osy zgodziły się strony.
Lecz jak os±dzić? Zawikłana sprawa:
¦wiadkowie zeznawali, że ul opuszczony
Był lat kilka siedzib± istotek skrzydlatych,
Brzęcz±cych, podługowatych –
Słowem, do pszczół podobnych. Adwokat szerszeni
Dowiódł, że jego klienci
W też same cechy s± uposażeni
Od najdawniejszej pamięci.
Osa w kłopocie przyzywa do ¶ledztwa
Mrówki z s±siedztwa.
Te rzekły, że rój dawnych ula posiadaczy
Cały był czarno-żółtawy.
Lecz adwokat szerszeni dowiódł, że dla sprawy
To zeznanie nic nie znaczy,
Bo klient jego każdy z dziada i pradziada
Tęż sam± barwę posiada.
«Już od pół roku nasz proces się wlecze
(M±dry pszczół adwokat rzecze),
Szkoda miodu i słów próżnych,
Kosztów i opłat przeróżnych.
Na co tyle korowodów?
Skoro prze¶wietny s±d ż±da dowodów,
Wnoszę, aby przerwano dalsze dochodzenie.

Natomiast niechaj pszczoły i szerszenie
Wezm± się do roboty; wówczas s±d zobaczy,
Kto umie plastry budować,
Miód z kwiatów zbierać i chować,
I przedmiot sporny pszczołom przyznać raczy».
Na takowe orzeczenie
Jęły się burzyć szerszenie
I nie chciały pracować. Osa bez zachodu
Pszczołom oddała cały zapas miodu.
Gdybyż zawsze tym trybem s±dzono procesa!
Lepszy zdrowy rozs±dek niĽli rzymskie prawo –
Na rozterkach pęcznieje palestrantów kiesa,
A wychudli pieniacze kończ± gdzie¶ pod ław±.
WŁADYSŁAW NOSKOWSKI
















Pies i wilk

Jeden bardzo mizerny wilk – skóra a ko¶ci,
Myszkuj±c po zamrozkach, kiedy w łapy dmucha,
Zdybie przypadkiem brysia Jegomo¶ci,
Bernardyńskiego karku, sędziowskiego brzucha:
Sier¶ć na nim błyszczy gdyby szmelcowana,
Podgardle tłuste, zwisłe do kolana.
«A witaj, panie kumie!! Witaj, panie brychu!
Już od lat kopy o was ni widu, ni słychu,
Wtedy¶ był mały kondlik — ale kto nie z postem,
Prędko zmienia figurę!
Jakże służy zdrowie?».
«Niczego» – brysio odpowie,
I za grzeczno¶ć kiwn±ł chwostem.
«Oj! Oj!... niczego! – widać ze wzrostu i tuszy! –
Co to za łeb – mój Boże! Choć walić obuchem –
A kark jaki! A brzuch jaki!
Brzuch! Niech mnie porw± sobaki,
Jeżeli, uczciwszy uszy,
Wieprza widziałem kiedy z takim brzuchem!».
«Żartuj zdrów, kumie wilku; lecz mówi±c bez żartu,
Je¶li chcesz, możesz sobie równie wypchać boki».
«A to jak, kiedy¶ łaskaw?».
«Ot tak – bez odwłoki
Bory i nory oddawszy czartu
I łajdackich po polu wyrzekłszy się ¶wistań,
IdĽ między ludzi – i na służbę przystań!».
«Lecz w tej służbie co robić?» – wilk znowu zapyta.

«Co robić? – dziecko jeste¶ – służba wy¶mienita –
Ot jedno z drugim nic a nic!
Dziedzińca pilnować granic,
Przybycie go¶ci szczekaniem głosić,
Na dziada warkn±ć, Żyda potarmosić,
Panom pochlebiać ukłonem,
Sługom wachlować ogonem.
A za toż, bracie, niczego nie braknie:
Od panów, pani±tek, dziewek,
Okruszyn, kostek, poliwek,
Słowem, czego dusza łaknie».
Pies mówił, a wilk słuchał: uchem, gęb±, nosem,
Nie stracił słówka; połkn±ł dyskurs cały
I nad smacznej przyszło¶ci medytuj±c losem,
Już obiecane wietrzył specyjały!
Wtem patrzy... «A to co?» – «Gdzie?» – «Ot tu na karku».
«Eh błazeństwo!...» – «Cóż przecie?» – «Oto, widzisz, troszkę
Przyczesano – bo na noc kład± mi obróżkę,
Ażebym lepiej pilnował folwarku!»
«Czyż tak? Piękn±¶ wiadomo¶ć schował na ostatku».
«I cóż, wilku, nie idziesz?»
«Co nie, to nie, bratku:
Lepszy na wolno¶ci kęsek lada jaki
NiĽli w niewoli przysmaki» –
Rzekł – i drapn±wszy, co miał skoku w łapie,
Aż dot±d drapie!
ADAM MICKIEWICZ



Kruk udaj±cy orła

Widz±c, jak orzeł porywał barany,
Kruk, choć mniej silny, ale rabu¶ znany,
Chciał królewskiego ptaka na¶ladować.
Nuż kr±żyć dokoła stada,
Nuż podgl±dać i myszkować.
A był tam baran nie lada,
Z rodu tych, co szły niegdy¶ bogom na daniny:
Wielki jak ciołak półroczny,
Tłusty jak połeć słoniny.
Więc kruk żarłoczny,
Chciwe zwróciwszy nań oko:
«Nie wiem – rzecze – sk±d wzi±łe¶ tak wspaniał± tuszę,
Lecz to wiem, że dzi¶ jeszcze schrustać ciebie muszę».
I na wzór orła wzbiwszy się wysoko,
Jak kamień z góry spada na barana.
Ale baran to nie ser; łapami obiema
Szarpie, dĽwiga – ani rusz! A wełna spl±tana
Jakoby broda Polifema
Tak mu uwikłała szpony,
Że uwi±zł w runie, jako ryba w sieci.
Przybiegł pasterz, wzi±ł kruka. Srodze zawstydzony,
Poszedł rabu¶ do klatki na zabawkę dzieci.
I między ludĽmi nie inaczej bywa,
Skoro łotrzyk chce łotra oceniać się miar± –
B±k pajęczynę przerywa,
A mucha pada ofiar±.
WŁADYSŁAW NOSKOWSKI

Żółw i zaj±c

Chyży, wysmukły i zwrotny zaj±c
Napotkał żółwia jako¶ przebiegaj±c.
«Jak się masz, moja ty skorupo! – rzecze. –
Gdzie to się waszmo¶ć tak pomału wlecze?
Mój Boże! Cóż to za układ natury!
Mnie w biegu i sam wiatr nie upędzi,
Żółw na godzinę, w swym chodzie ponury,
Ledwo upełznie trzy piędzi».
«Hola! — odpowie – mój ty wiatronogi,
Umiem ja chodzić i odbywam drogi:
Mogę i ciebie ubiec do celu».
Roz¶miał się zaj±c: «Ha, mój przyjacielu,
Je¶li jest wola, ot, cel tej ochocie
Niech będzie przy owym płocie!».
To rzekł i r±cze posun±wszy skoki
Stan±ł w pół drogi. Obejrzy się, a tam
Żółw ledwo ruszył trzy kroki.
«I na cóż – rzecze – ja wiatry zamiatam?
Nim on dopełznie, tak siebie suwaj±c,
Sto razy wy¶pi się zaj±c».
Tu swoje słuchy przymusn±ł,
Legnie pod miedz± – i usn±ł.
Żółw, gdy powoli krok za krokiem niesie,
Stawa na koniec w zamierzonym kresie.
Ocknie się zaj±c – w czas wła¶nie!
Darmo się rzucił do prędkiego lotu,
Bo ten, co id±c, w pół drogi nie za¶nie,

«A kto z nas – mówi – pierwszy u płotu?».
FRANCISZEK KNIA¬NIN




























Ptasznik, jastrz±b i skowronek

Nie wiem, z potrzeby czy też dla igraszki
Ptasznik lusterkiem wabił małe ptaszki.
Wkoło stały samotrzaski
I czyhała sieć rozpięta
Na ptaszęta.
Znęcony jasnymi blaski
Skowronek niebacznie leci
Tuż koło sieci,
Chyżym skrzydełkiem pomyka
Koło ptasznika,
Nie widz±c, że zgon już bliski.
Wtem jastrz±b, łowów spragniony,
Spada i ostrymi szpony
Chwyta go w krwawe u¶ciski.
Lecz nim się zabrał do jadła,
Sieć nań zapadła.
„Cóżem tobie zawinił? Wypu¶ć mię, człowiecze!” –
Jastrzębi± mow± ptak rzecze.
„A za cóż – odparł ptasznik – wa¶ć skowronka gnębi?
Wszak i on tobie nie zawinił przecie.”
Niestety! Czemuż na ¶wiecie
Tak mało siatek, tak wiele jastrzębi!
WŁADYSŁAW NOSKOWSKI





Wilk i baranek

Racyja mocniejszego zawsze lepsza bywa.
Zaraz wam tego dowiodę.
Gdzie bieży krynica żywa,
Poszło jagni±tko chlipać sobie wodę.
Wilk tam na czczo nadszedłszy, szukaj±c napa¶ci,
Rzekł do baraniego syna:
«I któż to za¶mielił wa¶ci,
Że się tak ważysz m±cić mój napitek?
Nie ujdzie ci bez kary tak bezecna wina».
Baranek odpowiada, drż±c z bojaĽni wszytek:
«Ach, panie dobrodzieju, racz s±dzić w tej sprawie
Łaskawie.
Obacz, że niżej ciebie, niżej stoj±c zdroju
Nie mogę m±cić pańskiego napoju».
«Cóż? Jeszcze mi zadajesz kłamstwo w żywe oczy?!
Poczekaj no, języku smoczy,
I tak rok-e¶ mię zelżył paskudnymi słowy».
«Cysiam jeszcze, i na tom poprzysi±c gotowy,
Ze mnie przeszłego roku nie było na ¶wiecie».
«Czy ty, czy twój brat, czy który twój krewny,
Do¶ć, że tego jestem pewny,
Ze wy mi honor szarpiecie;
Psy, pasterze i z wasz± archandyj± cał±
Szczekacie na mnie, gdzie tylko możecie.
Muszę tedy wzi±ć zemstę okazał±».
Po tej skończonej perorze
Łapes jak swego i zębami porze.
STANISŁAW TREMBECKI
Młynarz, syn jego i osieł

Nie wiem, gdzie ja to czytał, ale mniejsza o to.
Miał jeden młynarz osła; tak zmęczył robot±,
Iż nie wiedz±c, co robić,
Wolał sprzedać niż dobić.
Wołał syna-wyrostka, co go w domu chował,
I rzecze: «Żeby się nasz osieł nie zmordował
W długiej drogi przeci±gu,
Zanie¶my go na dr±gu».
DĽwiga stary i stęka, chłopiec jeszcze gorzej.
Im szli dalej, im szli sporzej,
Tym srożej trud uciemięż±ł.
Gdy to postrzegli,
Ludzie się zbiegli.
¦miechy się wzniosły:
«Wzdyć to trzy osły!
A ten najmniej, co na dr±gu».
Niekontent młynarz z zaci±gu,
Rozumu się poradził,
Syna na osła wsadził.
Aż pierwsi, co napotkał, nuż się gniewać na to:
«Ty na o¶le niecnoto! –
Rzekli do chłopca – a stary pieszo!».
Więc do kijów gdy się spiesz±,
Aby ich zło¶ć nie uniosła,
Zsadził syna, siadł na osła.
Przechodziły dziewczęta, mówi jedna do drugiej:
«Patrz, biedny chłopiec, jak do wysługi
Ten stary go używa!
Dziecię z pracy omdlewa,
A dziad niemiłosierny,
W taki upał niezmierny
Pieszo go i¶ć przymusza».
To starego gdy wzrusza,
Wsadził chłopca za siebie.
Że dogodził potrzebie,
Jedzie kontent z wynalazku.
Ledwo co wyjechał z lasku,
Znowu krzyk: «Jacy to głupi!
A kto od nich osła kupi?
Podróż± go udręcz±,
Ciężarem go zamęcz±;
Chyba skórę przedadz±!».
«NieĽle oni co¶ radz± –
Rzekł młynarz – chociaż i łaj±».
Więc z synem z osła zsiadaj±,
Aż znowu mówi± przechodnie:
«A któż to widział, aby wygodnie
Osieł szedł wolno, a młynarz za nim.
Wybacz, bracie, że cię ganim;
Każdy z ciebie ¶miać się będzie,
Jak się nie poprawisz w błędzie».
«Nie poprawię – rzekł młynarz – do¶ć przymówek zniosłem;
Chciałem wszystkim dogodzić, i w tym byłem osłem.
Odt±d, czy kto pochwali, czy mnie będzie winił,
Nie będę dbał nic o to; co chcę, będę czynił».
Co rzekł, to się zi¶ciło
I dobrze mu z tym było.
IGNACY KRASICKI
Lis i kozieł

Już był w ogródku, już witał się z g±sk±:
Kiedy skok robi±c wpadł w beczkę wkopan±,
Gdzie wodę zbierano;
Ani pomy¶leć o wyskoczeniu.
Chociaż wody nie było i nawet nie grz±sko:
Studnia na półczwarta łokcia,
Za wysokie progi
Na lisie nogi;
Zr±b tak gładki, że nigdzie nie w¶cibić paznokcia.
Postaw się teraz w tego lisa położeniu!
Inny zwierz pewno załamałby łapy
I bił się w chrapy,
Wołaj±c gromu, ażeby go dobił;
Nasz lis takich głupstw nie robił;
Wie, że rozpaczać jest to zło przydawać do zła.
Za czym maca wkoło zębem,
A patrzy w górę. Jakoż wkrótce ujrzał kozła,
Stoj±cego tuż nad zrębem
I patrz±cego z ciekawo¶ci± w studnię.
Lis wnet spu¶cił pysk na dno, udaj±c, że pije;
Cmoka mocno, gło¶no chłepce
I tak sam do siebie szepce:
«Oto mi woda, takiej nie piłem, jak żyję!
Smak lodu, a czysta cudnie!
Chce mi się całemu spłukać,
Ale mi j± szkoda zbrukać,
Szkoda!

Bo co też to za woda!».
Kozieł, który tam wła¶nie przyszedł wody szukać:
«Ej! – krzykn±ł z góry – ej, ty ryży kudła,
Wara od Ľródła!».
I hop w dół. Lis mu na kark, a z karku na rogi,
A z rogów na zr±b i w nogi.
ADAM MICKIEWICZ























Dzban z mlekiem

Ledwie od wschodu za¶witał poranek,
Pani Piotrowa, oszczędna niewiasta,
Nios±c na głowie pełen mleka dzbanek,
Na targ ruszyła do miasta.
Podróż nudna i daleka,
Więc dla rozrywki skrzętna gospodyni
Jęła rozmy¶lać, ile też uczyni
Taki ogromny dzban mleka,
I żwawe stawiaj±c kroki,
Liczy zawczasu złotówki i grosze,
Dwie kopy jaj kupuje, nasadza trzy kwoki,
Widzi już z jaj kurczęta, a z kurcz±t kokosze.
W marzeniu wszystko zawsze wije się jak z płatka.
Więc marzy: «Lis się wkradnie... ba! To go przepłoszę!
A zreszt±... co tam! Choć porwie kurczaka,
Zawszeć mi spora zostanie gromadka.
Sprzedam – i kupię prosiaka!
Kupiłam. Sadzam w karmnik i tuczę po trochu:
Kilka ziemniaków, garstka otr±b, grochu,
Jest wieprz!... A jużci tymczasem
Wielkanoc będzie za pasem,
Sprzedam na szynki; i w czasu niewiele,
Kiedy nadejdzie przednówek,
Za marny pieni±dz kupię na przychówek
Dojn± króweczkę i cielę!
Dopieroż rado¶ć będzie, gdy zobaczę,
Jak mój ciołaczek na pastwisku skacze!».

To mówi±c podskakuje, rado¶ci± przejęta:
Brzdęk!... dzban prysn±ł o ziemię. Krowa, wieprz, kurczęta –
Razem z mlekiem przepadły, a Piotrowa w trwodze,
Zebrawszy swoich marzeń zgruchotane szcz±tki,
Wraca przepraszać męża, bowiem Piotr niebodze
Za szkodę nieraz daje dobitne pami±tki.
Któż z nas nie marzy na jawie,
Nie stawia zamków na lodzie?
Kiedy na skrzydłach rojeń duch w swobodzie
Do niebios wzbija się prawie,
Wtedy zarówno mędrzec czy szalony
Podbija ¶wiaty i obala trony.
I ja, gdy lotnej my¶li puszczę wodze,
Mniemam się bohaterem. Poddanych miliony
Sypi± złoto i róże na zwycięzcy drodze –
Jestem królem, największym potentatem w ¶wiecie...
Potem budzę się nagle i znowu znachodzę
Pióro w dłoni, miast berła – i pustki w kalecie.
WŁADYSŁAW NOSKOWSKI











Wilk, lis i małpa

Żwawy napastnik obrotnego łgarza,
Wilk niegdy¶ lisa o kradzież pomówił.
«Łebskiego – rzecze – mam z ciebie szafarza:
Cał± zwierzynę, com tylko nałowił,
Ty mi wywlokłe¶, złodzieju! Znam ja cię,
Mój bracie!
Wiesz ty, czym to u nas pachnie?».
Zgrzytnie pan szary i ogonem machnie.
Lis jemu na to: «W tej kniei, o wilku,
Nie byłem – rzecze – już od niedziel kilku.
Nie byłem, jak jestem żywy.
Jakem poczciwy!».
«Poczciwy¶! Tak jest: widziałem-ci nieraz,
Jake¶ kradł na poczciwo¶ć! Ukradłe¶ i teraz».
Na tę ich sprzeczkę małpa nadchodzi
«Niechże nas ona pogodzi –
Lis rzecze – niech nam pozwoli ucha».
Stało się: małpa usi±dzie i słucha.
Wilk tedy najprzód induktę wywodzi:
«Wiadomo całemu ¶wiatu,
Jakiego lis jest warsztatu;
Jak się układa, jak liże,
Jak chytrze oczyma strzyże,
Jak łże, a gdzie jeno wpadnie,
Kradnie.
Co tylko miałem zwierzyny
Zginęła; któż złodziej inny?

On tu przebywał w lesie.
On ukradł, on niech odniesie».
Za czym lis, rudym zwijaj±c ogonem,
Replikę dawać j±ł cygańskim tonem,
«Potwarz i żywa napa¶ć!
Niech promień słońca nie ¶wieci
Na mnie i na moje dzieci!
Gotówem wskró¶ ziemi zapa¶ć,
Je¶li wiem, je¶li w tym lesie
Od trzech tygodni bez mała
Noga ma czasem postała!
Skóry mej łotrowi chce się!
Chce być nade mn± podobnie tyranem,
Jako nad owym niewinnym baranem!».
Gdy sw± skończyli wymowę,
Małpa im zdanie takowe
Dała: «Ty, wilku, zda mi się,
Wpierasz i szukasz napa¶ci;
A ty jak widzę, łżesz, lisie,
Złodziej jest z wa¶ci».
FRANCISZEK KNIA¬NIN









Jeleń w winnicy

Jeleń, ¶cigany, mkn±c r±czymi skoki,
Zoczył szczep winny gęsty i wysoki.
Dopadł go, skrył się w¶ród bujnej zieleni
I pewnej uszedł zagłady –
Psy zgubiły zwierza ¶lady,
Stanęli łowcy stropieni.
Cisza dokoła, milczy bliska knieja,
Więc głodny jeleń niebacznie
Swojego zbawcę, swego dobrodzieja,
Skubać i ogryzać zacznie.
Ten czyn niewdzięczny nie uszedł bez kary.
Słysz±c szmer li¶ci zażarte ogary
Wpadły w jelenia ukrycie –
I w znieważonej przez siebie winnicy
Postradał życie.
Oto wasz los, niewdzięcznicy!
WŁADYSŁAW NOSKOWSKI











NiedĽwiedĽ i dwaj strzelcy

Dwaj strzelcy, Piotr i Michał, w wielkiej byli biedzie:
Chłodno i głodno, i pustki w kalecie.
Więc do ku¶nierza. «Słuchajcie, s±siedzie,
Kupcie skórę niedĽwiedzia, takiej nie znajdziecie
Na całym ¶wiecie.
Bo to wielka jak wrota od pańskiej stodoły,
Można ni± poszyć dach na naszej chacie,
A włos!... o tyli... czarniejszy od smoły,
Istna pierzyna! Miękki, jedwabisty...
Ot, krótko mówi±c, jak j± odprzedacie,
Sto na sto, zarobek czysty».
«Ha, to pokażcie!» – «Ba; nasz niedĽwiedĽ w boru,
Lecz jutro, słowo honoru,
Pójdzie do jatek».
Targ w targ – przybili i wzi±wszy zadatek
Poszli na łowy. Aż tu, jak wołany,
NiedĽwiedĽ, sprzedany i zadatkowany,
Wprost na nich bieży.
My¶liwcy w nogi. Ten w prawo, ten w lewo.
Piotr co tchu wylazł na drzewo,
A Michał brzdęk na ziemię i jak martwy leży.
Bo słyszał kiedy¶, gdzie¶, że w takiej biedzie
Udawać nieboszczyka to sposób jedyny,
Gdyż całe plemię niedĽwiedzie
Ma wielki wstręt do padliny.
Głupi niedĽwiedĽ dał się złudzić.
Patrzy: człek leży zdrętwiały i blady,

Mniema, że umarł, lecz boj±c się zdrady
W±cha, obraca, próbuje przebudzić,
Potr±ca łap±, za oddechem ¶ledzi.
«To trup – powiada wreszcie – żer nie dla niedĽwiedzi.
UchodĽmy, bo cuchnie srodze».
Parskn±ł, nos przetarł i znikł gdzie¶ na drodze,
Piotr złazi z drzewa, biegnie do Michała:
«Żyjesz, bracie? Bogu chwała!
Marłem ze strachu, jak cię niedĽwiedĽ macał
I łap± swoj± obracał.
Ale co on takiego szeptał ci do ucha,
Gdy leżałe¶ jak kłoda zadarłszy nos w górę?».
Rzekł mi: „Gdy jeste¶ tchórzem, nie udawaj zucha.
Najprzód zabij niedĽwiedzia, potem sprzedaj skórę”».
WŁADYSŁAW NOSKOWSKI















Kot i szczur stary

Czytałem kiedy¶ bajkę, ale gdzie – nie pomnę.
Było kocisko ogromne,
Ostrymi zbrojne pazury,
Cerber prawdziwy i zdrajca bez czoła,
Chytry, drapieżny; na mile dokoła
Znały go myszy i szczury.
Nad wszelkie wynalazki,
Nad pułapki samotrzaski
I nad zatrute łakocie
Dotkliwsze mysiej hołocie
Wyrz±dzał psoty
Ten kot nad koty.
Widz±c, że płochliwa rzesza,
Choć głodna, lecz zdjęta trwog±
Nie ¶mie z nory st±pić nog±,
Hultaj z pułapu się zwiesza
Głow± na dół, a pazury
Zaczepił za jakie¶ sznury.
Myszy w ¶miech z kota:
Pewnie kogo zadrapn±ł, w kuchni zrobił szkodę,
Skradł ser lub pieczeń, i za to w nagrodę
Wisi niecnota.
«Ha! Łotrze, przyszła kreska i na ciebie!
Będziemy tańczyć na twoim pogrzebie!» –
Tak szydz±c, ¶mielsze z dziur się wychylaj±,
Biegn±, wracaj±,
Wreszcie cał± zgraj±

Skacz± na ¶rodek. Wtem... bęc! Pękły sznury.
Wisielec ożył!... i z góry
Jak piorun na myszy spada,
Szarpie zębem, łap± goni,
Chwyta, dusi i zajada.
«To fraszka – rzecze – znam ja sztuk niemało.
Od moich figlów nic was nie uchroni:
Zginiecie wszystkie». Jak rzekł, tak się stało.
Wkrótce znów myszki odrwił kot przebiegły:
Ubielił się, w m±kę schował
I tak na zdobycz czatował.
Płoche stworzenia zdrady nie spostrzegły;
Szczur tylko, co na wojnie gdzie¶ ogon postradał
(Stary szperacz, chleb z pieca niejednego jadał),
Patrzy i czeka.
Wreszcie z daleka
Tak do kota się odzywa:
«Znam cię, ziółko, że¶ pokrzywa
Widzę ja, co się tu ¶więci,
I twoja biała postać wcale mnie nie znęci.
B±dĽ sobie m±k±: ja głód cierpieć wolę,
Lecz nie dam się wywie¶ć w pole.
A zatem do zobaczenia!».
I to rzekłszy, czmychn±ł gładko.
Miał ten szczur rozum: wiedział z do¶wiadczenia,
Że bezpieczeństwa ostrożno¶ć jest matk±.
WŁADYSŁAW NOSKOWSKI



Jeleń chory

Raz jeleń zasłabł, wiec przyjaciół rzesza
Bieży odwiedzić chorego.
Każdy chce leczyć, każdy go pociesza,
A doktor Daniel z Łosiem, swym koleg±,
Przez przyjaĽń, więc bezpłatnie, z jeleniej apteki
Przepisali różne leki –
Dietę, zimne okłady
I tam dalej, i tam dalej.
Jeleń ze łzami się żali:
«Dajcie mi umrzeć, dziękuję za rady.
Pozwólcie tylko, niech w ciszy
Wyzionę ducha».
Ale ciżba towarzyszy
Pro¶by nie słucha;
Płacz± nad chorym, a wpo¶ród lamentu,
Pełni±c pociechy smutne obowi±zki,
Skubali trawę, listki i gał±zki,
Aż zjedli wszystko do szczętu.
Wyzdrowiał jeleń, ale drugiej doby
Zmarł biedak z innej choroby –
Po¶cił bowiem od ¶witu do słońca zachodu
I dzięki przyjaciołom musiał skonać z głodu.
O czasy! O zwyczaje! Bez pełnej kalety
Niesposób żyć na ¶wiecie. Kędy st±pisz nog±,
Wszystko potrzeba opłacać zbyt drogo —
Nawet przyjaciół, niestety!
WŁADYSŁAW NOSKOWSKI

D±b i trzcina

«Żal mi ciebie, niebogo – mówił d±b do trzciny –
Wszakżeć to lada ciężar drobniutkiej ptaszyny,
Lada wietrzyk, co mu¶nie stawu gładkie wody,
¬dĽbła twoje chyli ku ziemi.
Mnie wi±z i buk zazdroszcz± siły i urody,
Bo prawie chmur dosięgam konary swojemi
I stawiać wichrom nieugięte czoło,
Jako opoka stoję niewzruszony.
Wiec też bezpiecznie w¶ród mojego cienia,
Krzewy i kwiaty rosn± naokoło.
Nie sk±piłbym i tobie ojcowskiej ochrony,
Lecz sadowisz się zwykle w pobliżu strumienia,
Na stawach, gdzie sw± władzę wicher rozpo¶ciera,
A moje nie sięgn± dłonie».
«Twa lito¶ć – rzecze trzcina –jak widzę, jest szczera,
B±dĽ jednak bez obawy. Gdy wicher zawieje,
Równie jak ty, a może lepiej, się obronię:
Burza mnie zegnie, ale nie połamie.
Wiem, że złych losów koleje
Zwalczało dot±d twe potężne ramię,
Ale czekajmy końca». Wtem wicher się zrywa,
Ze stref północnych burza nadci±ga straszliwa.
D±b stoi niezachwiany, trzcina się kołysze.
Uszła zguby; a olbrzym, co mniemał w swej pysze,
Ze stop± sięga piekieł, a głow± niebiosów,
Padł wkrótce od zdwojonych huraganu ciosów.
WŁADYSŁAW NOSKOWSKI

Chłop, lis i pies

Lis, wyjadacz starej daty,
Co różne w życiu przebył tarapaty,
Nadaremnie przez czas długi
Kręcił się koło kurnika.
Przepłoszony raz i drugi,
Z dala wietrzy, ¶linkę łyka,
Widzi kury i koguty,
I kurczęta, i kapłony
I głodem wielce dręczony,
Chodzi jak struty.
«Tfu, do licha! – pomy¶lał – jam nie bity w ciemię,
A znoszę takie męczarnie!
Dok±dże to chamskie plemię
Drwić ze mnie będzie bezkarnie?
¦ledzę, czatuję od zmroku do ¶witu,
I już mi nawet konceptu nie staje
Na lada figiel wart lisiego sprytu.
Biedzę się, trudzę, aż mi pęka głowa,
A chłop wykarmi, utuczy, sprzedaje
I bez zachodu grosz do skrzyni chowa.
Onegdaj wpadł mi w łapy jaki¶ kogut stary:
Twardy, chudy, jak trzaska, sama skóra, ko¶ci,
A przecie (wstyd powiedzieć), szczę¶liwy bez miary,
Zjadłem go płacz±c z rado¶ci!
Czekaj, chłopie! Masz rygle, masz wrota i pieski,
Lecz jam ci przysi±gł zemstę do grobowej deski,
Zobaczym, czyje na wierzchu».

Kiedy to mówił, o zmierzchu
Wraca chłop z karczmy po kwaterkach pięciu;
Zatoczył się do chaty, padł koło komina
I w Morfeusza objęciu
Chrapać zaczyna.
Tego czekał lis zażarty.
Gdy noc zapadła, do kurnika bieży,
Patrzy – i oczom nie wierzy:
Kurnik otwarty!
Dał susa i na pocz±tek
Zadusił troje piskl±tek;
Potem wzi±ł się do kokoszy,
Chwyta, goni, łowi, płoszy,
Gryzie i dławi,
We krwi się pławi,
A gdy już zemstę nasycił zajadł±,
Porwał, co mu w paszczę wpadło,
Resztę zostawił i nie trac±c czasu
Drapn±ł do lasu.
Nad ranem chłop wytrzeĽwiał; wzi±ł przetak po¶ladu
I jeszcze na wpół senny powlókł się do sadu,
Kędy stał kurnik. Wszedł w otwarte wrota –
Leż± kurczęta, kapłony, koguty!...
«O rety! – krzyknie – lis tu był, niecnota!
Gdzie pies? A łotr! A zdrajca! A skórka na buty!
Dać tu psa!» Już parobek ci±gnie go za ucho.
«Ha, psisynu! – chłop krzykn±ł – czy widzisz tę szkodę?
Nie ujdzie ci to na sucho:
Kamień do szyi – i w wodę!

Czemu¶ nie szczekał, czemu¶ nie ujadał,
Gdy lis do kur się zakradał?
Ty jeste¶ sprawc± mej straty!
Na ten raz jeszcze daruję ci życie,
Lecz aby¶ służbę pełnił należycie,
Dostaniesz baty».
«Szczekałem-ci ja – pies odrzecze na to –
Lecz ty, wróciwszy wieczorem
Tak... niby... pod dobr± dat±,
Drzwi zostawiłe¶ otworem.
A potem... i jam zasn±ł, wyznaję to szczerze,
Bo je¶li tobie wcale się nie chciało
Dbać o swe mienie, dlaczegoż ja, zwierzę,
Mam być mędrszym od ciebie i czuwać noc cał±?».
W ustach człowieka takie argumenta
Byłyby wielce cenione,
Lecz gdy je na sw± obronę
Zechc± przywodzić bydlęta,
To bajki, brednie wierutne!
I pies z tej racji wzi±ł cięgi okrutne.
Na co psa winić? Chcecie nie być stratni,
Wstańcie pierwsi do pracy – idĽcie spać ostatni.
Przez posły wilk nie tyje – jest to prawda ¶więta.
I człek się nie zbogaci przez plenipotenta.
WŁADYSŁAW NOSKOWSKI





Kogut i lis

Kogut, bywalec i wyjadacz stary,
Siedział na drzewie. Chytry lis nadchodzi:
«Braciszku – rzecze – skończmy nasze swary,
Niech się raz przecie kogut z lisem zgodzi».
«Chcesz zgody? Szczerze?» – «Ach! Szczerze:
Wieczne ¶lubujem przymierze
Z tob± i z całym narodem kogucim.
Krwiożerczych tchórzów zuchwalstwo ukrócim,
Ja od was kanie i sępy odstraszę,
Niecne jastrzębie w ¶cisłe wezmę kluby,
Ale tymczasem, o kogucie luby,
ZnijdĽ z drzewa: niechaj pojednanie nasze
U¶cisk braterski uwieńczy
A za tw± cało¶ć lis honorem ręczy».
Ach, lisie! – odparł kogut—jakaż dla mnie rado¶ć,
Że mogę ciebie nazwać bratem i koleg±!
Twemu ż±daniu wnet uczynię zado¶ć,
Bo oto, widzę, charty tutaj bieg±.
Założę się, że tak spiesz±,
Aby nam hasło pokoju zwiastować.
Zejdę więc i będziemy mogli cał± rzesz±
Serdecznie się wycałować».
«Bywaj zdrów – lis mu na to – mam dalek± drogę
I dłużej czekać nie mogę,
Więc kiedy indziej, mój braciszku miły,
Dokończę tej ważnej sprawy».
Rzekłszy wzi±ł nogi za pas, czmychn±ł co miał siły;

I znikł w tumanie kurzawy.
A kogut ¶miał się z lisa.
Nie lada to sztuka,
Gdy kto oszusta oszuka.
WŁADYSŁAW NOSKOWSKI

























Lis, muchy i jeż

Lis, wyjadacz starej daty,
Co z niejednej tarapaty
Wykręcił się był na sucho,
Doigrał się wreszcie swego.
Z kit± spuszczon±, ociekły juch±,
Podziurawiony jak przetak,
Skarżył się biedak, a na ludzi nie tak,
Jak na te muchy, co go cięły do żywego.
«Tfu, do diabła! – rzecze w zło¶ci –
Już też mi przyszło na biedę,
Gdy i to psiarstwo na skórze mej go¶ci
I najczystsz± krew m± pije!».
«Idę ja tam, zaraz idę –
Ozwał się jeż – przyjaciel – wnet ja ci, s±siedzie,
Każd± z tych pasożytek jak włóczni± przeszyję».
Ale lis pokręcił głow±
Nad prostego jeża mow±:
«O nie! Z tego nic nie będzie.
Daj mi pokój, mój bracie, już się te napiły:
Nowe przyszłyby głodne i gorzej dręczyły».
Co do mnie – i ja także jestem zdania lisa:
Stary urzędnik chłepce, a nowy wysysa.
STANISŁAW TREMBECKI





Lew i mucha

«IdĽże precz, ty ¶mierdziucho, urodzona z kału!».
Tymi słowy lew zburczał muchę niepomału,
Co koło niego brzęczała.
Ta mu też wojnę wydała:
«A cóż to? Że więc jeste¶ królewska osoba,
Przez to już ci się ma godzić
Każdemu po głowie chodzić?
Wiedz, że ja żubra pędzę, gdzie mi się podoba,
Choć jest silniejszy od ciebie».
Rzekłszy, bziknęła, niby tr±bi±c ku potrzebie,
A potem, podleciawszy dla rozpędu w górę,
Paf go w szyję między kłaki!
Lwisko się rzuca jak szaleniec jaki,
Drapie, szarpie własn± skórę,
Z ciężkiej zło¶ci piany toczy,
Ryczy, iskrz± mu się oczy.
Słysz±c ten ryk, truchlej± po dolinach trzody,
Drż± nawet le¶ne narody;
A te powszechne rozruchy
Były spraw± biednej muchy,
Która to w grzbiet, to go w pysk, to go coraz liĽnie
Po uszach i po słabiĽnie,
Na koniec mu w nozdrze włazi,
Czym go najsrożej obrazi.
Już się też lew natedy rozjadł bez pamięci,
Ledwie się jadem nie spali,
Ogonem się w żebra wali,
Pazurami w nozdrzu kręci,
Zmordował się, zjuszył, spocił,
Aż się na resztę wywroócił.
Mucha rada, że wieczna okryła j± sława,
Jak do potyczki grała, cofanie przygrywa;
A gdy chwał± zwycięstwa za¶lepiona leci,
Wpada do pajęczej sieci.
Ta rzecz nas może tej prawdy nauczyć:
Że czasem nieprzyjaciel, co się słabym zdaje,
Może nam wiele dokuczyć.
I to także poznać daje:
Że ten, komu się morze zdarzyło przepłyn±ć,
Może na Dunajcu zgin±ć.
STANISŁAW TREMBECKI

















Jeleń przegl±daj±cy się

Razu pewnego w przeĽroczystej wodzie
Przypatruj±c się jeleń swej urodzie,
Sam się dziwił cudno¶ci rosochatych rogów.
Lecz widz±c swoje nogi, cienkie jak badyle,
Gorzko narzekał na bogów:
„Gdzie proporcyja! głowa tyla! nogi tyle?
Me rogi mię równaj± z wysokimi krzaki,
Lecz mię ta sucho¶ć nóg szpeci.”
A wywieraj±c żal taki,
Obejrzy się, aż tu doń obces ogar leci;
Nie bardzo dalej psiarnia szczeka rozpuszczona.
Strach go w głęboki las niesie,
Lecz r±czo¶ć jego nieco jest spóĽniona,
Bo mu się w gęstym rogi zawadzaj± lesie.
Uciekł ci przecię, ale mu ogary
Podziurawiły mocno szarawary.
Kto kocha w rzeczach piękno¶ć i zysków się wstydzi,
Częstokroć się takimi piękno¶ciami zgubi,
Jak ten jeleń, co swymi nogami się brzydzi,
A szkodn± ozdobę lubi.
STANISŁAW TREMBECKI

KONIEC KSIˇŻKI
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qualintaka.pev.pl
  •