ďťż

Blog literacki, portal erotyczny - seks i humor nie z tej ziemi


W 1985 roku wpadła mi w ręce książka "Zen - Świt na Zachodzie" Philipa Kapleau. Przeczytałem ją w 24 godziny, po czym poszedłem spać. Rano moją pierwszą myślą było wspomnienie o przeczytanym kilka miesięcy wcześniej reportażu opisującym działający w Polsce buddyjski ośrodek. Autor tekstu podawał nazwę małej miejscowości niedaleko miasta w którym mieszkam.
Pojechałem tam. Znalazłem posterunek milicji i zapytałem dyżurnego o adres. Milicjant pochylony nad jakimś zeszytem usłyszawszy słowo buddyzm drgnął, podniósł oczy, przyjrzał mi się bardzo uważnie po czym zaprosił mnie do środka. Tam dwóch, a później nawet trzech panów przez około 40 minut wypytywało mnie, co konkretnie sprawiło, że zdecydowałem się zgłosić właśnie tutaj, czy ktoś z ośrodka groził mi, czy szukam tam kogoś konkretnego, skąd mam informację, że ośrodek jest właśnie w tej miejscowości itd. W końcu, kiedy wyjąłem książkę zaczęło do nich docierać, że ja naprawdę po prostu szukam tego miejsca tak jak się szuka pralni, a zgłosiłem się do nich, bo spodziewam się, że jako milicjanci mają wszystkie adresy i będzie łatwiej niż pytać przechodniów. Po sekundzie milczenia, jaka w tym momencie zapadła, jeden z nich nieśmiało wyraził pytanie, które czytałem w oczach całej trójki:

- A tak prywatnie i miedzy nami, to może mi pan zdradzić tajemnicę po co TO panu ?

Dzień był słoneczny, taki w sam raz na wyjście na boisko i pogranie w piłkę, albo na pójście z kumplami na piwo do parku. Dookoła komisariatu cisza pięknie otoczonego lasami przedmieścia, a przez otwarte okno to nawet śpiewającego ptaszka było słychać, naprawdę. A tu siedzi taki gość na komisariacie z otwartą książką na kolanach. Ani na piwo, ani w piłkę... szuka czegoś. Czego mu brak ?

Kiedy w końcu trafiłem do tego ośrodka pytanie "po co to panu" trafiało do mnie bardzo często. Przez większość czasu, który spędzałem w tym miejscu miałem wrażenie, że wszyscy dookoła są trochę nienormalni. Nie lubię buddystów. Nie lubię pokłonów liczonych na sztuki i zapisywanych w notesie, uwielbienia dla "oświeconych mistrzów", anegdotek o lamach, dyskretnego uroku burżuazji i rozmawiania przyciszonym głosem, dziwnej herbaty bez cukru, odmawiania sobie świeżego chleba z kiełbachą, spania na podłodze, golenia łba na łyso, różańców, "odczuwania silnego karmicznego związku" z facetem ze zdjęcia, deklarowania chęci nieistnienia i całej tej psychiczno duchowej poprawności która sprawia, że ma się ochotę kogoś udusić.

Niemniej jednak jestem buddystą, bo to wszystko, o czym tu wyżej napisałem tak naprawdę nie jest buddyzmem. A co nim jest ? Nie wiem, co nim jest. Nie mam pojęcia. Napisałem o buddyjskiej filozofii dziesiątki stron maszynopisu. Uczę. Udzieliłem wielu wskazówek dotyczących takich czy innych aspektów mentalnego treningu. A jednak kiedy wraca to pierwsze proste pytanie "po co to panu" nie jestem ani troszkę mądrzejszy, niż byłem 15 lat temu, gdy mi je zadawano. Być może w ogóle nic w tym nie ma...

Skąd mogę wiedzieć, kim bym był, gdybym wtedy nie przeczytał tej książki ? Wszystko wpływa na wszystko i ze wszystkim łączy się na każdy sposób. My tylko wykrawamy coś z tej masy i tworzymy takie czy inne opinie. O wpływie buddyzmu na polską kulturę na przykład. Albo o tym, jacy jesteśmy i jakie jest nasze życie.

Tak naprawdę nie ma żadnego buddyzmu, kultury, nas ani życia. Zdaje się nam tylko. A niedługo wakacje. Wyjedźcie gdzieś nad morze albo w góry, opalcie się na czekoladkę i miejcie mocny romans. Taki z korzeniami odciśniętymi w plecach i z igliwiem we włosach. I wydajcie całą kasę co do grosza.

Bardzo Was wszystkich kocham,
Fedrus

Powrót do głównej strony
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qualintaka.pev.pl
  •