Blog literacki, portal erotyczny - seks i humor nie z tej ziemi
1
Katarzyna Siwek
Cara Bosca
- Dzisiejsze zajęcia zakończyliśmy mszą świętą w
przyszkolnej kaplicy. Niech nikt nie zapomni podstemplować
mszalnej karty obowiązkowego uczestnictwa. Jednak zanim
rozejdziecie się do swoich domów, chcę wam przypomnieć, że
jutro urodziny prymasa, więc proszę przygotować coś
specjalnego na egzekucję w bloku F. I niech nikt nie zapomni
założyć krzyżyka. Dziś jego brak został tolerowany po raz
ostatni. Szczęść Boże!
Megafon warknął i umilkł. Ja też miałam ochotę warknąć,
ale moja wrodzona przyzwoitość nie pozwoliła na to.
Przyzwoitość? To raczej ten mały body-obserwer, który przez
cały pobyt w szkole przyjaźnie brzęczał za moimi plecami, w
razie złamania któregokolwiek przykazania, czy chociaż
najmniejszego sarknięcia, gotowy wystrzelić bardzo
nieprzyjazny impuls elektryczny. Nie ma większej przyjemności,
niż nieustannie gorący czerwony punkcik lasera na twojej szyi.
Czysta rozkosz. Teraz b.o. zgasł i zawisł bezładnie w
malutkiej wnęce, tuż obok mojej szafki, nieustannie skanowanej
przez małego, zbiorowego rentgena tuż pod sufitem. Jako że już
od wczesnych lat mego niemowlęctwa przejawiałam uzależnienie
od kofeiny, podeszłam do automatu z Colą. Dyskretne kopniaki i
uderzenia pięścią nie pomogły. Maszyna połknęła moje sto
eurosów i nie chciała oddać. Dopiero później zauważyłam
malutką karteczkę, przytwierdzoną w miejscu kompletnie nie
istotnym dla wzroku nastolatka, na samym froncie. ,,Zezwolenie
na spożywanie kofeiny, silnie odurzającej substancji
stymulującej, zostało cofnięte uchwałą Episkopatu z dnia 12
lutego 2083 anno domini." Za chwilę stałam w kolejce do
wyjścia ściskając w dłoni kartę mszalną. Dziesięć godzin
szkoły za mną, teraz zostały cztery na regenerację i sześć na
sen. Sen? Ja nie mam zamiaru spać, ja mam dużo więcej
ciekawych zajęć i spraw do załatwienia. Niech się jeb...
Impuls wystrzelił zbyt szybko. Moja głowa gwałtownie szarpnęła
się do tyłu. Chłopak za mną coś tam szepnął, po bożemu karcąc
mnie za potrącenie. Ledwo mogłam podnieść rękę, by rozmasować
skurcz szyi. Nie zauważyłam tego cholerstwa przy ścianie.
Siedzi to, psia jucha, w kącie i tylko mu czytnik poziomu
ciepłoty lata, mierząc nasze ciśnienie i czytając nasze myśli,
kur... Głowa znów szarpie mi się do tyłu. Nie wolno myśleć
brzydkich wyrazów. Pod żadnym pozorem nie wolno myśleć
brzydkich wyrazów. To ciężki grzech tak bluźnić... Dyskretne
spojrzenie. Odwrócił się? Ja już tego nerwowo nie wytrzymuję,
tego pieskiego nadzoru, tego zjeb... Nie zdziwiłabym się,
gdyby ten osobnik, który przystawił mi paralizator do szyi,
sfrunął z samego nieba. Bezgłośny, szybki. Nie pozostało mi
nic innego, jak posłusznie oddalić się z pracownikiem
administracji szkolnej, w kierunku przeciwnym niż wyjście. Z
jednej strony cieszę się, bo nowa woźna przy wykrywaczu metali
coś strasznie lubi macanki i na samo wyjście zleciałoby mi
jakieś pół godziny. Z drugiej jednak strony... nie lubię
pokoju nauczycielskiego. Nikt go nie lubi. Pancerne drzwi
otworzyły się bezszelestnie i strażnik wepchnął mnie do
środka, prosto na małe, srebrne krzesełko.
- Proszę tutaj poczekać. Dzisiejszy nauczyciel na dyżurze
monitorującym zaraz do ciebie przyjdzie. - pracownik rzucił
przez ramię i znikł. W pokoju było cicho. Nie było okien,
tylko wielkie, bitowe plakaty przedstawiające siedem cudów
świata, czyli Siedem Kościołów Opatrzności Bożej, zmieniające
się co kilka sekund. Nie wiem czy dla wymyślnej, lecz
dyskretnej tortury psychicznej, czy z perwersyjnego
nauczycielskiego zamiłowania do rózeg brzytewnych, ich pokaźna
kolekcja wisiała pomiędzy jednym Kościołem Opatrzności, a
drugim. Patrząc na nasrożony kolcami model nr 501, o dość
bolesnym wyglądzie, poczułam lekki zawrót głowy. Dwa,
bezczelnie wiszące przed moją twarzą czytniki ciepłoty
błysnęły mi po oczach sygnalizując, że ktoś idzie. Byleby to
nie był ksiądz, byleby to nie był ksiądz. To był ksiądz.
Miałam pecha. Oni wysyłają do konfesjonału już za złamanie
czternastego, że już o drugim nie wspomnę. Ja właśnie złamałam
drugie przykazanie. Ale się nie boję.
- Wiemy, że się nie boisz. - stanął przede mną w rozkroku
i rzucił na ziemię żółtą teczkę. W ręce trzymał długą, czarną
skórzobitkę. Niemal czułam jej uderzenia na sobie, taka była
skórzana i błyszcząca. - Dwa lata w obozie resocjalizującym
robią swoje, prawda...- zerknął na teczkę - Jakie nieładnie
semickie nazwisko, Stillerówna...
- Nic na mnie nie macie, ojcze. Macie tylko to, co
powiedziały wam czytniki ciepłoty.
- Dla ciebie, wasza wielebność, Stillerówna. No to jak...
- zaczął krążyć wokół mnie ruchem jednostajnym orbitalnym, tak
jak dwa czytniki nad moją głowę, które nie spuszczały
czerwonych laserków z moich siatkówek - Jak to było z tym
przeklinaniem, co?
- Sądzę, że zaszła pomyłka, wasza wielebność. Za mną stał
uczeń Pirunek, może on...
- Oj, Stillerówna, ładnie to tak? - podparł moją brodę
skórzobitką - Pirunek to bogobojny i miły chłopiec. Jest
wzorowym uczniem, laureatem olimpiady nauk katolickich i
zdobywa medale w zawodach tępienia innowierców. A ty... Ja mam
na ciebie oko Stillerówna. Ja wiem, czym ty się zajmowałaś
przed resocjalizacją. Mówiłem, że Klasztor Nazaretanek i śluby
milczenia dobrze by ci zrobiły, ale oni twierdzili, że to zbyt
drastyczne, że jesteś jeszcze zbyt młoda. Uparli się, mimo że
ja miałem rację. Wiedziałem, że te okłady, elektrowstrząsy i
terapia wirtualna niewiele dadzą. Mówiłem, że jak ktoś jest
szatańskim nasieniem, to już się nie zmieni, do końca życia
zostanie grzesznikiem. I miałem rację. Widzisz, ja mam swoje
metody Stillerówna. I ty się tym metodom podporządkujesz.
Byłam już gotowa na to, że skórzobitka wyląduje na mojej
twarzy, więc odruchowo zamknęłam oczy. Cios nie padł. Ksiądz
roześmiał się.
- Bój się, bój, szatański pomiocie. A potknij się,
klękając przed tabernakulum, a skrzyw się przełykając
najświętszą komunię, a wylądujesz w bloku F, na spowiedzi. I
widzę cię od jutra codziennie na kółku różańcowym.
Gdy otworzyłam oczy, jego już nie było. Pojawił się za to
pracownik szkolnej administracji, jak zwykle nie wiadomo skąd,
nie wiadomo kiedy. Schwycił mnie za kark i dosłownie wyniósł
za drzwi od strony boiska. Lądowanie było ciężkie,
zaakcentowane pożegnalnym impulsem od jednego z czytników.
Pogoda była przeciętna jak na luty, jakieś 21oC w pełnym
słońcu. Grupka w strojach gimnastycznych w ramach zajęć WF-u
biegała wokół trawnika, ochoczo odmawiając różaniec. Z
kieszeni szkolnego kombinezonu wypadła karta obowiązkowego
uczestnictwa mszalnego z brakującą dziurką na dzisiejszej
dacie. Jutro będzie wrzask wychowawczyni, a może nawet
wstrząsolinijka lub rózga brzytewna o małym stopniu
kaleczenia. Ale to nic. Rozejrzałam się uważnie, czy żadne
czytniki lub body-obserwery nie czyhają na prywatność moich
myśli i oddaliłam się w swoją stroną, klnąc na całe gardło.
Dwie godziny, po wstrzyknięciu stężonej kofeiny, stałam
przed wirtualnym drzwiami Salad Baru, logując się przy pomocy
fałszywych, gumowych nakładek na opuszki moich palców. Gdy
zasłona odsłoniła się miałam tylko kilka sekund by wślizgnąć
się na ciemny korytarz. Tam znajdowały się właściwe drzwi, i
to bynajmniej nie do Salad Baru, jedynego rodzaju instytucji
publicznej, otwartej po wieczornej mass-mszy, czyli około 18.
Tym razem trzeba było użyć delikatnego rozpylacza enzymów
trawiennych, bowiem ten czytnik badał skład śliny. Drzwi
otworzyły się, szybki ruch i już znajdowałam się w kręgu
tęczowego światła i chmurze tęczowych zapachów. Wielki napis
Xelatonya mrugał i wirował, razem z tłumem, hipnotycznym,
bajecznym wężem z nastoletnich segmentów. Wszyscy wyglądali
tak samo, to znaczy idealnie i bardzo pięknie. Dwa przykazania
obowiązywały nawet tutaj. Żadnych krzyży, dużo barw. Wszystko
idealnie. Ukradkiem podciągnęłam poprute, malinowe rajstopy,
poprawiłam tęczową perukę. Moje pięćdziesiąt trzy bransoletki
strasznie hałasowały przy każdym ruchu prawą ręką, wiedziałam,
że zwróci to na mnie czyjąś uwagę. Kilka sekund i stał przede
mną chłopiec, bardzo ładny i szarmancki. Z miejsca zamiótł
podłogę swoich cylindrem w kolorze lila róż. Krótka wymiana
obowiązkowo wulgarnych słówek i już byłam prowadzona do
stolika przy którym czekał na mnie Alex, mój przyjaciel, z
którym umówiłam się na małe Pill Sesion. W klubie zabawa
kręciła się na całego, wśród przekleństw, obscenicznych
zachowań i łagodnej, życzliwej wymiany ciosów. Na środku
parkietu, w wielkim tęczowym, wirującym kole, odbywał się
happening. Wielka biała rzeźba papieża, z jego
charakterystycznie zaczesanymi na bok włosami i maleńkim
wąsikiem, była obrzucana ze wszystkich stron plakatówkami lub
pojemnikami farby w sprayu. Wszystkiemu, z wysokości antresoli
przyglądał się gigantycznych rozmiarów plakat
najpopularniejszej gwiazdy seriali latynoamerykańskich, o
wdzięcznym imieniu Cara Bosca i równie wdzięcznym, silikonowym
ciele. Zaraz za nimi, na wielkich stolikach odbywał się handel
tak zwanymi przedmiotami zakazanymi. Pornografia? Nie, ona
bowiem nie była zakazana, mimo że stare przepisy o pokazywaniu
czegoś tam nadal obowiązywały. Papierosy? Nie. To też nie było
zakazane, więc nie było żadnej frajdy ze zdobywania ich
cichaczem i palenia w ukryciu. Papierosy były nudne. Były tam
środki antykoncepcyjne, najmodniejsze w tym sezonie tęczowe
prezerwatywy. Na czasie było taką nosić przypiętą do spodniej
podszewki szkolnego kombinezonu, inaczej ich używać nie można
było z powodów, o których nie wypada nawet myśleć, a co
dopiero mówić. Episkopat ręką lekarzy i chirurgów już się o to
postarał. Były szminki, cienie, pudry, róże i inne kompleksowe
zestawy do upiększania fizjonomii, w całej zakazanej palecie
barw (kolor różowy i transparenty wszedł do masowej, więc
legalnej produkcji za zezwoleniem episkopatu i prymasa). Były
obsceniczne książki i filmy, w których dzieci pyskują matkom,
wyzywają ojców, rzucają szkołę i składają skargi na
nauczyciela, który ważył się użyć wobec nich przemocy. I to co
najgorsze. Te stary płyty i kasety, z dźwiękiem zapisanym na
jakiś tam ścieżkach, nie w bitach i klastrach, tak stare, że
urządzenia do ich odtwarzania były wielkie, czasem dochodzące
do wielkości małego jabłka czy dużej dłoni. Najlepsze jednak
było, że gdy owe płyty i kasety na tych wielgachnych
urządzeniach puścić od tyłu, to wtedy tak przetworzona muzyka,
w magiczny sposób zmieniała się w szatańskie, bałwochwalcze
słowa lżące Boga. Na przykład tacy Beatlesi. Gdy Alex puścił
mi ich jeden utwór, nie mogłam zasnąć przez jakieś dwa
tygodnie. Alex mówi, że to nic w porównaniu z Elvisem P., to
podobno naprawdę mocna rzecz. Dalej za stolikami handlowymi
stłoczony tłumek nacierał na parę stanowisk komputerowych.
Kilka hełmów do VR, podłączonych do serwerów, w których oprócz
standartowych, szkolnych wędrówek po Nazarecie czy
ukrzyżowania, można było na przykład pojeździć na nartach lub
za kilka dodatkowych eurosów zobaczyć kawałek świata,
znajdujący się poza Stowarzyszonym Królestwem Watykanu. Mało
kto korzystał z symulacji jakiejś starej gry, w której
strzelało się do ruchomych potworów i innych celów
porozsiewanych po całym mieście. Za bardzo przypominało to
ucieczkę przed Policją Biskupią. Zbyt rzeczywiste i
powszechne. Dalej urzędowali internauci, zajęci głównie
terroryzmem sieciowym. Porywali ważne dane, takie jak
parafialne wykazy datków na tacę, wraz z datą, nazwiskiem i
stanem majątkowym, poczym oddawali je dopiero po zasileniu
szwajcarskiego konta odpowiednią ilością eurosów. Czasami
wykonywali jakąś drobną prackę społeczną. Usuwali ze stron
test dojrzałości, polegający na podaniu wybranego cytatu z
Biblii czy jakiegoś nadzwyczaj pokrętnego psalmu (im
fajniejsza strona, tym bardziej pokrętny psalm) czy
obezwładniali szpiega, kontrolującego przekazy video i
voice-maila, i robili to całkowicie za darmo. Cieszyli się
szacunkiem, więc w tej części było stosunkowo ciszej i mniej
gwarno, niż w poprzedniej, ale i głośniej niż w ostatniej z
sal, drink'roomie. Tam przy wejściu stał android, który
podłączony do ogromnego archiwum, sprawdzał każdego gościa, za
pomocą losowego wybranego czytnika. Tego nie dało się żadną
miarą obejść. Trzeba było być kimś specjalnie specjalnym. Ja
byłam. Dwuletni pobyt w resocjalu daje prestiż. Pożegnałam
wciąż anonimowego kolegę, jeszcze dyskretniej poprawiłam
rajstopy i tanecznym krokiem wsunęłam się do środka. Było
ciemno, tylko białe rzeźby kobiet, stanowiące stoliki i
kanapy, były od dołu podświetlone jasnymi halogenami.
Bioczytniki nastroju, zbierające statystyczne dane dla
właścicieli, wirowały pod ciemnym sufitem. Rozejrzałam się
powoli szukając Alexa, ale mój wzrok padł na czterech chłopców
siedzących na białej rzeźbie panienki robiącej mostek.
Siedzieli w najlepiej oświetlonym miejscu, gdzie krzyżowały
się rewiry androkelnerów, ubranych w bardzo gustowne metalowe
pomarńczowo-czarne fraczki, pod centralną ścianą. Ci chłopcy
byli najbardziej szanowani, bo najdłużej przebywali w
resocjalu albo kto wie, nawet udało się im zwiać z klasztoru i
zerwać śluby, a za to, wiadomo, groziła śmierć. Ścigani
voice-mailem gończym byli na pewno, inaczej androkelnerzy nie
kłanialiby się im tak nisko. Oni patrzyli na mnie, ja
patrzyłam na nich. Wiedziałam, że pojutrze, za tydzień będzie
tu siedział ktoś nowy, ktoś kto zajmie ich miejsce, a oni
znikną ni stąd ni zowąd, tak jak się pojawili. A szkoda, byli
naprawdę śliczni, z tymi swoimi czerwonym szminkami,
sztucznymi rzęsami i podręcznymi zestawami małego truciciela.
Mrówki powoli sunęły po moich plecach w usystematyzowanym
szyku bojowym. Było bardzo przyjemnie. Ale ja miałam swojego
przyjaciela i nie mogłam, a chciałam, bardzo chciałam...
Powoli weszłam do sali, gdzie w maleńkich lożach, zasilanych
wirtualnym generatorem wrażeń, siedzieli przyjaciele,
uprzyjemniając sobie szary żywot ucznia. Ja i Alex
przywitaliśmy się grzecznie. Ja pieszczotliwie kopnęłam go w
piszczel, a on z zabójczą czułością próbował zmiażdżyć mi kość
policzkową.
- Cześć. Jak tam? - spytał oszczędnie, nie trwoniąc
drogich słów.
- Nijak. - odpowiedziałam równie krótko
- Szpryc?
- Szpryc.
Przywołał kelnera dmuchnięciem w mały miernik, który
prócz wezwania obsługi, ściągał dane klienta.
Pomarańczowo-czarny metalowy fraczek z bliska wyglądał jeszcze
gustowniej.
- Witam państwa. Co ma być? - spytał bezmyślnie marnując
energię na zbędne słowa.
- Pill Sesion.
- Taak? Gratuluję trafnego wyboru.
Androkelner nie wyglądał na zdziwionego. Z chwilą
zalegalizowania, wszelkie narkotyki przestały kręcić, tak jak
kręciły naszych ojców. Zawód dealera umarł śmiercią naturalną.
Odżył natomiast zawód aptekarza. Odkąd wprowadzono w życie
prawo naturalne z poprawką do wyroku boskiego i zlikwidowano
służbę zdrowia oraz instytucję lekarza, automatycznie
wszystkie leki stały się nielegalne, od witaminy C, aż do
tabletek na zgagę. Wtedy powstało Pill Sesion.
- Więc co ma być dla pana? - kelner śmiesznie podskoczył
nad palmtopem.
- Panadol z aspiryną i lodem. Pabailgina z mlekiem. Dwa
opakowania rapacholinu 1000mgForte. Valeriana...
- Z solą i cytryną czy z sosem tabasco?
- Tabasco. I krople żołądkowe.
- A dla panienki? - zwrócił się w moją stroną. Pochyliłam
się nad hologramowym menu, które rozsypało się literowym
pyłem, tuż przed moim nosem. Zaczęła się wyliczanka.
- Paracetamol z sokiem. Podwójny rapaholin... może
kodeina... i codipar, ale wstrząśnięty, nie mieszany. I
jeszcze kwas askorbinowy i pyraligina...
- W czopkach czy w tabletkach?
- W czopkach. A na koniec sulfacetamidum w kroplach. I
jeszcze kawa. Dużo kawy.
- Proszki przyniosę zaraz, na syropki trzeba będzie
chwilkę poczekać. Dziękuję za złożenie zamówienia.
Kelner zniknął, proszki pojawiły się. Alex pochylił się w
moją stroną.
- Dziś. Ksiądz. Złapał cię.
- Technika wirtualnej terapii za mną. Co może ksiądz?
- Nie boisz się?
- Nie.
- A ja tak. Uważaj.
Nie odpowiedziałam. Głowa zaczynała mnie boleć od tego
gadania. Chciałam się zająć swoją kodeiną. Ale Alex nie dawał
za wygraną.
- I co? - spytał
- I nic. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą
Chwilę patrzył na mnie. Mrówki znów zaczynały musztrę,
tym razem nie na plecach. Potem nachyliliśmy się nad
proszkami.
Albo wczorajsza wyczerpująca rozmowa z Alexem, albo
pochłanianie proszków wypluły mnie tak, że poranek nie mógł
obyć się bez podłączenia do sieci. Najpierw musiałam wysłuchać
obowiązkowej mszy świętej dla młodzieży szkolnej, a dopiero
później łaskawie dostałam pozwolenie na skorzystanie z budzika
wibracyjnego. Gdy się wie, jak go używać, może naprawdę w
kilka sekund postawić człowieka na nogi. Gdy ubierałam się w
drelichowy kombinezon ucznia, zauważyłam na swojej nodze, tuż
pod kolanem, ranę od paralizatora, pewnie dzieło jakiegoś
magnetycznego pocisku wystrzelonego, o czym świadczyła
wielkość siniaka, z dość bliskiej odległości. Zerwałam z rolki
plasterek sztucznej skóry, którą mam szkolny obowiązek
zaklejać tatuaż, drobną pamiątkę po resocjalu i ukryłam
siniak, mając cichą nadzieję, ze skaner i czytniki ciepłoty
przy wejściu zignorują ten kawałek silikonu (zakaz chirurgii
plastycznej, jako rękodzieło mające na celu poprawianie dzieła
boskiego). Szybko schowałam moje imprezowe ciuchy pod komorę
spalną. Gdy otwierałam lodówkę powitał mnie voice-mail od
rodzicielki. Z maszyny wypadło kilka gróźb, kilka upomnień i
kilka eurosów na tacę. Schowałam je do kieszeni. O tacy nie
można było zapomnieć, jeśli chce się spędzić nastoletni żywot
bez zbędnego kalectwa. Gdy zakładałam buty, poczułam, że coś
przyklejone jest do futrówki. Kochany Alex. Był to foliowy
woreczek a w nim troszkę rozpuszczalnej kawy i pół aspiryny.
Kto wie, może ten poranek nie będzie taki zły.
O ile aspiryna i kofeina wprawiły mnie w życzliwy
nastrój, o tyle szkoła pozwoliła mi go momentalnie rozwiać.
Wykrywacze metalu, woźne o lepkich łapach, czytniki ciepłoty,
rentgeny i lasery body-obserwerów, jakoś dzisiaj wyjątkowo
mnie to wszystko drażniło. Byłam cholernie śpiąca, więc niemal
z ulgą dałam się usadzić w mojej ławce w przyszkolnej kaplicy.
Nie chciało mi się nawet kląć w myślach. Ogarnął mnie dziwny
marazm. Pozwalałam czerwonemu laserowi body-obserwera błądzić
po moim ciele. Bez myślowego sprzeciwu umieściłam ręce na
miernikach adrenaliny (im jej więcej tym lepiej, w końcu
płomienne kazania mają ożywiać w nas płomienne uczucia) i po
uprzednim sprawdzeniu, czy pieniądze na tacę nadal tkwią w
mojej kieszeni, zwróciłam oczy na główny ołtarz. Fakt, że był
otoczony kordonem Policji Biskupiej i kilkoma dryblasami z
Zespołu Wirtualnego Wspomagania Sprawiedliwości nie zdziwił
mnie. Wszystko tłumaczyła wielka, srebrna skrzynia, niemal
zasłaniająca pół ołtarza, z oznaczeniami bloku F. Dziś miała
odbyć się uroczysta egzekucja. W końcu trochę rozrywki nikomu
jeszcze nie zaszkodziło. Spostrzegłam też Alexa, który
szczerząc się wrednie, stał w szpalerze zasłużonych dla
oświaty, prezentując swój nowy, w pełni zresocjalizowany
uśmiech. Spojrzał na mnie ponad głowami wpatrzonymi w srebrną
skrzynię.
- I co?
Rozpoczęła się msza. Niewiele z niej zapamiętałam. Łatwo
było zapomnieć się w tym skrzeniu, w tych chórach, jedwabiach
i rubinach, jakimi otoczony został cały ten cyrk nad kawałkiem
chleba. Oczywiście cały czas intensywnie myślałam, jak bardzo
głęboko doświadczam obecności bożej, jak bardzo kocham swego
przedwiecznego ojca. Czytniki ciepłoty nieustannie skanowały
moje myśli, więc myśli musiały być jak najbardziej poprawne.
Myślicie, że to trudne myśleć na zawołanie? Zapewniam was, że
nie. Wystarczy tylko trochę wprawy.
Z lekkiego letargu, w jaki udało mi się popaść podczas
homilii, tak natchnionej, że nawet b.o. i czytniki zdawały się
być zasłuchane, wyrwał mnie szum i zgiełk. Szybko podniosłam
głowę i natrafiłam na srebrną skrzynię, która już nie była
skrzynią, ale małą, oszkloną salką, w której coś kotłowało się
z nadzwyczajnym zapałem. Niedokładnie widziałam, co się
dzieje, moja ławka była troszkę z boku. Jednego byłam pewna. W
środku był chłopak, przywiązany do bardzo wymyślnego
krzesełka, zwróconego głową w stronę księdza. Konfesjonał. Bez
wątpienia chłopak był poddawany spowiedzi, inaczej nie darłby
się aż tak, że niemal poruszył fasadę kaplicy. Po uśmiechach
moich kochanych szkolnych kolegów i koleżanek widziałam, że to
co mu robią, musi cholernie boleć. Gdy padło ,,i...rozgrzeszam
ciebie" jego krzyk ustał, a konfesjonał był znów zwykłą
szklaną skrzynką. ,,Wy, młodzieży, nie zdajecie sobie sprawy,
jak łatwo jest zwrócić się ku ścieżce grzechu. - krzyczał
ksiądz przez megafon My dorośli, ustrzeżemy was przez tą
ścieżką. Obronimy was przed złem. Pokażemy, jak być dobrym.
Jak stać się takimi jak my."
Dla mnie jednak to, co mówił, nie miało już żadnego
znaczenia.
Zwalili się na mnie jak gromy, nie wiadomo skąd, nie
wiadomo kiedy. Zanim zdążyłam się zorientować, leżałam
przygwożdżona do zimnej kamiennej posadzki, a paralizator
ładował we mnie kolejne wolty. Jak przez mgłę usłyszałam słowa
dryblasa z Zespołu Wirtualnego Wspomagania Sprawiedliwości
- Nie dałaś na tacę. Nasze kamery to zarejestrowały.
Faktycznie. Zmięte, teraz zaplamione krwią, banknoty
nadal tkwiły w kieszeni mojego kombinezonu.
- Do wszystkiego najpierw się przyznasz, czy może wolisz
od razu się pomodlić?
Policja biskupia wyniosła moje nagle zwiotczałe ciało
ponad tłum. Kątem oka, którym zresztą nie mogłam poruszyć,
zobaczyłam Alexa, który nadal wyszczerzał się w szpalerze
zasłużonych dla oświaty. Wiedziałam, gdzie mnie niosą. Byłabym
skończonym baranem, gdybym nie wiedziała. Już z daleka czułam
sterylny smród bloku F. Jakiś body-obserwer smutno ciągnął się
za mną, pewnie dziwiąc się czemu jego laserowy promień nie
rejestruje moich myśli i mojego tętna. Ciemność robiła się
coraz gęstsza, rozświetlana takimi tęczowymi błyskami jak
wczoraj, w Xelatonyi. W sumie było pięknie, mimo że
nieprzytomnie.
- I co?
Pierwsze co zobaczyłam to skórzobitka. Czarna,
błyszcząca. Potem zobaczyłam księdza.
- I co? I co, Stillerówna? Czułem w kościach, że prędzej
czy później znowu się spotkamy. - pstryknął szybko placami -
Zaczynajcie. Światełko dla tej młodej damy, na dobry początek.
Potem zarówno ksiądz, jak i skórzobitka zniknęły.
Pojawiło się za to oślepiające, białe światło, które niemal
wgryzało mi się do mózgu. Znałam to z opowiadań, jakie krążyły
po resocjalu. Skanowanie siatkówki skoncentrowaną wiązką
świetlną połączone z wykrywaczem kłamstw. Zimne haczyki
wbijały się w powieki, starając się, by moje oczy były wciąż
otwarte. Czułam parzące przyssawki gdzieś w okolicach brzucha.
Trochę przestraszyłam się, gdy stwierdziłam, że leżę
rozkrzyżowana na skórzanym fotelu. Ale naprawdę gorąco zrobiło
mi się, gdy dano mi stułę do pocałowania.
- Wreszcie jesteś na swoim miejscu, Stillerówna. - ksiądz
szepnął prosto do mojego ucha - Wiesz, niektórzy rodzą się, by
znaleźć się właśnie tutaj. Całe swoje króciutkie życie
dążyłaś, by położyć się na naszym konfesjonalnym foteliku.
Pewnie chciałabyś się spytać dlaczego? Dlatego że taka jest
moja wola. A moja wola jest wolą Boga, bo Bóg przemawia moimi
ustami. W końcu niezbadane są wyroki boskie, nieprawdaż?
Chyba się roześmiał. Nie wiem, ja już nic nie wiem. Teraz
bałam się nie na żarty. O mało nie zemdlałam, gdy uczynił nade
mną znak krzyża.
Dziwne obrazki pędzą przed moimi oczami. Alex, proszki,
znowu Alex, mama. Lodówka. I coś zielonego. Wielkiego i
pachnącego. Bez ciepła lasera na karku.
Ksiądz usadowił się obok mnie. Światło nasiliło się, a ja
wróciłam pośród przytomnych. Wielkie zielone zawrócił i
znikło. Nigdy nie miało już powrócić.
- Wiesz, co cię teraz spotka? - ksiądz szepnął otwierając
mszalik - Spotka cię kara boska.
- Znam ją. - powiedziałam chyba nazbyt przytomnie - Cara
Bosca. To taka brazylijska aktorka.
Wysyczał coś i skinął głową. Wiązki na moich siatkówkach
rozszczepiły się i powieliły kilkakrotnie. Teraz już nie
miałam oczu, tylko dwa, skrzące się promienie.
- Spowiadam się Bogu wszechmogącemu i wam bracia i
siostry ...
Przestałam się bać. Czułam się bezradna jak podczas
wielkiego, gigantycznego Pill Sesion, gdy już nie możesz
ruszyć ani ręką, ani nogą, wiesz, że przesadziłaś i nie możesz
już nic z tym zrobić. Pozostaje tylko jedno. Trwać. I czekać,
aż to się skończy.
- Spowiadam się Bogu wszechmogącemu i wam bracia... -
powtórzył
I ja powtórzyłam. Powtarzałam za nim, bardziej z nudów,
niż z potrzeby. W końcu nie miałam nic lepszego do roboty.
Powtarzałam gdy mówił, że bardzo zgrzeszyłam mową, myślą,
uczynkiem i zaniedbaniem. Powtarzałam gdy mówił mi jak bardzo
błagam Marię jakąś tam dziewicę i bliźnich o przebaczenie.
Powtarzałam, gdy mówił o modlitwie do Pana Boga naszego. Moje
ostatnie Pill Sesion trwało.
Gdy poprosił, bym wyznała swoje grzechy, roześmiałam się.
Bo co innego mogłam zrobić.
Skórzobitka wylądowała gdzieś na mnie, nie wiedziałam czy
na twarzy, czy na nogach, czy na rękach. Już prawie nic nie
czułam, gdy światło powoli wpełzało we mnie.
Potem rozpłynęłam się w złocie. W ciszy. Płynąc prosto w
latynoskie, gorące ramiona Cary Boskiej...
KONIEC KSIĄŻKI