Blog literacki, portal erotyczny - seks i humor nie z tej ziemi
14. Liga Święta
i dalszy ciąg ostatniej krucjaty
Powracającego króla powitano w Krakowie niekłamanymi wi- f
watami radości i wielkimi uroczystościami na jego cześć. Zwycię- ?
stwo pod Wiedniem przemówiło bardzo silnie do wyobraźni szła- -
checkiej masy i mieszczan. Chrześcijańska jedność przeciwko nie-
wiernym, uratowanie stolicy cesarstwa, ofiarne bohaterstwo i ł
sława, którą zyskała Polska na całym świecie, nie były pustymi
sloganami dla, mimo swych wszystkich wad, ambitnej, pod właś- ,...
ciwym przywództwem zdolnej do wielkich czynów wspólnoty.
Właśnie te imponderabilia, które Jan III pozyskał dla kraju za- '
miast terytorialnych zdobyczy, a do tego łupy w postaci broni, =
klejnotów i kosztownego sprzętu domowego ze Wschodu były
zdolne utrzymać polski naród w owym stanie entuzjazmu i za-
pału, podczas którego tylko i jedynie możliwe są głęboko sięgają-
ce w strukturę państwa zbawcze ingerencje.
Sobieski musiał teraz spróbować z bezwzględną konsekwencją
doprowadzić swe dzieło do końca, wbrew wszelkim oporom i sprze- -
ciwom wzmocnić swą królewską władzę i utrzymać zapał zapal-
czywych, skłonnych do łatwego entuzjazmu, lecz też szybko się -
zniechęcających Polaków przez nieprzerwane wojskowe i dyplo-
matyczne sukcesy. Król doskonale to rozumiał. Nie brakło mu
woli ani jasnego rozeznania, ani mądrych projektów. Jeśli w koń-
cu poniósł klęskę, to należy widzieć przyczynę, a nie, na przy-
kład, winę - o której nie można mówić w przypadku tego nie-
zmordowanego, wielkodusznego monarchy -- w zbiegu przemo-
żnych sił przeciwnych i w pewnej cesze charakteru Sobieskiego,
która stała się złym zrządzeniem losu dla tak wielu wielkich mę-
żów; była to niezdolność do uwzględnienia w kalkulacjach tego,
co małe i małoduszne, zwykłej codzienności i złośliwości rzeczy
martwych, jak też niejednego podłego indywiduum.
Liga Święta i dalszy ciąg ostatniej krucjaty 261
"Sempre si sono appresi mai misurati li dissegni et oggetti di
quel re, che dmsando nell'imprese lontane maggior applauso alla
gloria, neglige li piu prossimi acquisti, e non seconda la congion-
tura propitia ledda sorte",' w tych słowach nieprzychylnego So-
bieskiemu weneckiego ambasadora Cornaro z 13 października 1686
roku tkwi prawdziwe sedno tragedii tak wielu genialnych wład-
ców, począwszy od Aleksandra Wielkiego, a na Napoleonie skoń-
czywszy. Stąd się bierze słabość większości znakomitych mężów
stanu, takiego Mazarina czy Metternicha, że z powodu dalekich
i wzniosłych celów nie widzieli wyraźnie tego co bliskie, często
politowania godne, nikczemne, że przeceniali własne siły, albo-
wiem nigdy nie przykładali do ludzi przeciętnych i mniej niż prze-
ciętnych właściwej miary, ponieważ pogardzali filisterskim tru-
izmem, iż nie należy bujać w obłokach, bo tylko to, co w zasięgu
ręki, jest dobre- Dla wszystkich tych mężów jest też charakte-
rystyczne to, że często znali lepiej układy zagraniczne, ową wiel-
ką politykę, niż swe otoczenie, które przerośli, na które patrzyli
z wysoka i dlatego wzrok ich przesuwał się ponad nim.
Król Jan III pojmował dokładnie wielką ideę chrześcijańskiej
ligi europejskiej, jako polityk myślał w skali kontynentów, ukła-
dał bardzo przemyślane i pełne znawstwa plany wojenne, bv za-
dać imperium osmańskiemu śmiertelny cios, lecz jego przedsię-
wzięcia, z niskich pobudek zepchnięte z właściwej drogi, straci-
ły w ten sposób miano czynu. A Hamlet-Sobieski stracił wiarę
w ludzi i w siebie.
Siedem lat trwają te epickie zmagania władcy z bezkształtną
materią, wciąż od nowa podejmuje on walkę z ową hydrą. W koń-
cu wraz z fizycznym zdrowiem słabnie i siła psychiczna. Nęć
Hercules contra plures.2 Śmiertelną ranę jednak otrzyma ten sta-
rzejący się monarcha tam, gdzie było go najłatwiej trafić, w ser-
ce, w serce ojcowskie, które okrutnie cierpiało pod wpływem roz-
poczynającej się waśni we własnej rodzinie.
Już z pierwszych faz tej okropnej agonii, w antycznym, su-
rowym rozumieniu tego słowa, możemy odgadnąć wszystko: przy-
czyny, przebieg i nieodzowne zakończenie tego fatalistycznego
dramatu. 23 grudnia 1683 roku Jan III wraz z przepełnioną szczęś-
' Zawsze dowiadywaliśmy się o źle obliczonych zamiarach i celach tego
króla, który wyobrażając sobie, że dalekie wyprawy zyskują większy po-
klask i przyczyniają sławy, zaniedbuje nadarzające się bliżej zdobycze
i nie korzysta ze sposobności, jakie daje sprzyjający los.
2 Nic nie zdziała Herkules mając wielu przeciwników.
262
Rozdział 14
ciem z powodu jego powrotu Marysieńką słucha Te Deum w kra-
kowskiej katedrze. Cała Europa rozbrzmiewa w chwalcie dla zwy-
cięzcy Turków, we wszystkich miastach, we wszystkich dworach
ziemskich, ba, nawet po wsiach Polski opowiada się o pełnej
chwały krucjacie. Lecz polscy oligarchowie zazdrościli swemu
władcy sławy i potęgi, tytułu i bogactwa, ale także i możliwości
uwolnienia Polski na zawsze z jej opresji wewnętrznych, jak
i od obcych ciemięzców. Tego samego dnia świąt Bożego Narodze-
nia 1683 roku, gdy Kara Mustafa przypłacił życiem klęskę, ginąc
w Belgradzie z rąk kata, Grzymułtowski pisał do marszałka wiel-
kiego koronnego Stanisława Lubomirskiego, że Jan III jest "szko-
dliwym kramarzem, który przeszachrował polską wolność". Ka-
sztelan krakowski Potocki skarżył się na knowania królowej, któ-
ra swojemu najstarszemu synowi chce zapewnić następstwo tro-
nu. Hetmani Jabłonowski i Sapieha, powróciwszy z wyprawy do
domu, rozpowszechniali ulotki przeciwko monarsze, którego obar-
czali winą za całą tę nędzę i nieszczęście, które dotknęły wojska
bez udziału lub wbrew woli Sobieskiego. A liczni współuczestni-
cy wyprawa, którzy. należeli do klientów wrogich dworowi oli-
garchów, próbowali podważyć sławę, która poprzedzała powrót
Jana III do Polski, opowiadaniami o niedoli żołnierzy. Magnaci,
którzy musieliby zadrżeć z powodu swej rozpasanej samowoli,
skoro tylko ustanowiona by została silna władza królewska, zjed-
noczyli się przeciwko koronie, nawet jeśli przedtem jedni z nich
należeli do stronnictwa austriackiego, inni do brandenburskiego
czy też francuskiego.
Gdybyż tylko istniała bezpośrednia droga do całego narodu,
to znaczy wówczas do szlachty! Tu jednak mścił się błąd w struk-
turze polskiego społeczeństwa, tzw. system świty. Dwór nie miał
żadnego kontaktu z szerokimi warstwami ludu szlacheckiego. Przy-
najmniej nie istniały między władcą a tymi, którzy ucieleśniali
polityczną wolę, żadne osobiste ani gospodarcze więzy. Zwykły
człowiek w całej swej egzystencji był skazany na przychylność
i na wsparcie najbliższego wielkiego posiadacza ziemskiego, ten
zaś zależał ze swej strony od łaski magnata, ów znowu podporząd-
kowywał się jednemu z królewiąt. Synów i córki wychowywano
we dworze lub w zamku protektora-dobrodzieja; wzrastali od po-
czątku w jego kręgu poglądów i w podziwie dla swego chlebo-
dawcy. Kto chciał objąć jakiś urząd, ten musiał się trzymać klam-
ki pańskiej; jeśli dążył do wyższych urzędów, to takiejże u wyż-
szego pana. W ten sposób doszło do tego, że król i rząd nigdy
Liga Święta i dalszy ciąg ostatniej krucjaty
nie mieli bezpośredniego wpływu na wyborców prowincjonalnych.
sejmików ziemskich, że nie dysponowali pospolitym ruszeniem
ani całą młodzieżą jako naturalnym źródłem zasilającym zawo-
dową armię narodową, lecz że władca musiał pertraktować z
oligarchami, którzy następnie, za pośrednictwem tuzinkowych do-
wódców, kierowali tłumem.
Tego kręgu nikt nie był w stanie przerwać i przez ten system,
który wciągał w swoje jarzmo także lepszy element, gotowy do
służby dla dobra narodowej wspólnoty, nie mógł się również prze-
drzeć Sobieski. Wprawdzie stworzył wysoko uzdolnioną grupę po-
litycznych przywódców, którzy zawdzięczali mu wszystko i któ-
rzy wywodzili się ze średnio zamożnej szlachty - Matczyńscy,
Polanowscy, Bidzińscy i Szczukowie, Karwiccy i Godlewscy. Nie-
wiele atoli znaczyło to, że ci na chwilę porywali za sobą panów
braci na sejmie i sejmikach, podczas gdy od wielu pokoleń włada-
jący w swych siedzibach wielcy posiadacze ziemscy poprzez gos-
podarczy nacisk i z przyzwyczajenia wciąż od nowa odzyskiwali
przewagę nad usiłowaniami dworu.
Następnie należy wziąć pod uwagę, że wielka część narodu nie
dojrzała do odpowiadającego modelowi Grand Siecle'u nowoczesne-
go państwa. Dotyczyło to szczególnie Litwy, której mieszkańca
pozostali daleko w tyle za obywatelami zachodniej i południowe,
Polski, o czym świadczą wspominane przez nas dość częste wy-
czyny armii litewskiej.
W ten sposób Sobieski był spętany tragiczną potrzebą, by wy-
walczyć dla siebie pełną władzę królewską, zaś dla swego kraji
i swojego narodu pełną wolność tak wewnątrz, jak i na zewnątr;
sprzeciwiając się głupocie i małoduszności swoich polskich wrą
gów, egoizmowi i fałszywie pojmowanej demokracji; musiał te
go dokonywać zwłaszcza na obcych polach bitewnych, dzięki m:
litarnym i politycznym tryumfom, które godne byłyby tych spo
Chocimia i Kahłenbergu. I ta konieczność prowadzenia wojen
odnoszenia zwycięstw trzymała króla przy sojuszu z Austrią
przy wojnie tureckiej z równą mocą, jak moralne i strategiczr
przyczyny, z powodu których musiał odpędzać Półksiężyc od pi
łudniowych granic Polski.
Ta wytrwałość nie przychodziła Janowi III łatwo. W jego na
bliższym otoczeniu Marysieńką i jej najlepsi przyjaciele b^
bardzo rozgniewani z powodu zawiedzionych nadziei na austri
ckie małżeństwo Jakuba i na węgierską koronę. W Wiedniu ł
szpańskie stronnictwo sprzeciwiało się takiej lidze, która sar
264 Rozdział 14
przez się oznaczała przerwę w walce Habsburga z Burbonem,
osłabiając przy tym Hiszpanię w stosunku do Francji. Od dawna
wypróbowane nieprzyjaciółki Sobieskiego starały się niezmor-
dowanie, wespół z jego przeciwnikami w austriackim minister-
stwie, rozniecić nieufność Leopolda, a to ze względu na rzekomo
nadal trwające kontakty z Thokółym, to z powodu polskich
zamiarów tyczących księstw naddunajskich, to znowu z powodu
profrancuskiego nastawienia Marii Kazimiery, to zręcznie wyko-
rzystując różnicę charakterów sztywnego, rozważnego, trzeźwe-
go cesarza i ognistego, romantycznego króla Polski.
Tymczasem zwolennicy i przyjaciele austriacko-polskiego przy-
mierza. również nie próżnowali; wszyscy oni nosili duchowną su-
kienkę. Nuncjusze w Wiedniu i w Warszawie, kardynał sekretarz
stanu i ojciec Marco d'Aviano wciąż byli gotowi do interwencji;
starali się przede wszystkim zniszczyć misternie uknutą intrygę
dotyczącą sprawy węgierskiej. Z końcem października 1683 roku
Jan III wysłał prałata Denhoffa do Rzymu, aby ów przedłożył
tam skargę na zachowanie się Austriaków, lecz aby również za-
pewnił, że Sobiescy nie żywią żadnych skrytych pragnień wobec
węgierskiej korony i że Polska tylko z sympatii do Madziarów
ujmuje się za Thokółym i innymi rebeliantami. Buonvisi, prze-
pytany przez papieża co do skarg Denhoffa, oświadczył, że Po-
lacy w kilku sprawach, szczególnie z powodu potraktowania kró-
lewicza Jakuba, mieli podstawy do niezadowolenia, lecz nie mo-
żna zmienić narodowych cech charakteru i że jest to jego, nun-
cjusza, trudne zadanie, by licząc się z tymi faktami mimo to
utrzymywać zgodę między tak różnymi w swoim sposobie bycia
narodami chrześcijańskimi. Ostre pouczenie kardynała Cibo z po-
lecenia papieża, w którym cesarzowa-wdowa została zganiona za
swoje wypowiedzi przeciwko Sobieskiemu, spowodowało na jakiś
czas zaprzestanie otwartych intryg przeciw sojuszowi z Polską,
podczas gdy Pallavicini w Warszawie ostrzegał tutejszy dwór
przed ponownym współdziałaniem z Thokółym, zresztą po do-
świadczeniach ostatniego miesiąca wojny nie było już po temu
żadnej konieczności. Sobieski wobec tego "huomo cosi sceleroso"1
był wcale nie lepiej nastrojony niż dwór papieski.
Leopold I i Jan III zwierzali się z tego, co mają na sercu,
świątobliwemu ojcu Markowi. Jeśliby połączyli swe siły papież,
cesarz, Polska i Wenecja - tak zapewnia w swym liście z l sty-
1 tak nikczemnego człowieka.
Liga Święta i dalszy ciąg ostatniej krucjaty 265'
cznia 1684 roku Sobieski - wówczas barbarzyńcy zostaliby z pew-
nością wypędzeni. "Wielebny ojciec może mi zaufać - oświad-
cza Habsburg 23 stycznia 1684 roku - że pragnę dołożyć wszel-
kich starań, aby zachować dobre stosunki z Polską, albowiem
jest to przecie tak bardzo konieczne dła wspólnej sprawy całe-
go chrześcijaństwa. Spodziewam się, że król ze swej strony będzie
czynić podobnie i to rozpoczęte przedsięwzięcie kontynuować
wraz ze mną na Węgrzech, co byłoby najlepsze, albo będzie pro-
wadził dywersję na Wołoszczyźnie, w Mołdawii i na Podolu, jak
czyni to teraz właśnie."
Jan III zamierzał z pewnością brać udział w wojnie aż do
zwycięskiego jej końca. Obiecywał papieżowi osiągnąć w przy-
szłości jeszcze więcej niż dotychczas, a księciu Lotaryngii przy-
rzekł posłać na Węgry część polskiej jazdy. Cesarski generał
Scherffenberg, wysłany do Krakowa, szybko doszedł do porozu-
mienia z polskim królem co do głównych zarysów przyszłej wy-
prawy. Ani knowania Stanisława Lubomirskiego, Grzymułtow-
skiego i Sapiehy, ani elegijne żale Thokółyego, że Sobieski stał
się wrogiem Węgrów, ani nawet zły humor Marysieńki nie prze-
szkodziły tej umowie wojskowej. Polityczne pertraktacje rów-
nież posuwały się naprzód, niczym nie zakłócone. Zmierzały do
rozszerzenia austriacko-polskiego przymierza, do utworzenia Li-
gi Świętej, która miała objąć wszystkie zainteresowane zagładą
osmańskiego imperium rządy, a nawet włączyć pozaeuropejskich
przeciwników sułtana.
W przekazanym przez Denhoffa Innocentemu XI memorandum
z 20 października 1683 roku nakreślił Sobieski plan akcji na wiel-
ką skalę, w którym uwzględniał pomoc Moskwy i Persji. Papież
spodziewał się pozyskać również Ludwika XIV dla tej sprawy.
Nie pouczony doświadczeniem Najwyższy Pasterz wezwał arcy-
chrześcijańskiego króla, by się przyłączył do powstającej Ligi i
przez współdziałanie na Półwyspie Bałkańskim francuskich od-
działów przyczynił się do upadku Półksiężyca. Filip andegaweński
mógłby wówczas jako wschodniorzymski cesarz objąć tron bizan-
tyński i dziedzictwo Courtenayów. Ojciec Święty w swoim breve
do Jana III z 11 grudnia 1683 roku podkreślał, że całkowicie po-
dziela poglądy polskiego monarchy, a papieska dyplomacja działa-
ła wszędzie w myśl owej "Christianorum principum in communi
causa societas".1
1 Związek książąt chrześcijańskich dla wspólnej sprawy.
266 Rozdział 14
Posłowie papieża, cesarza i Polski do perskiego szacha znajdo-
wali się dopiero w drodze. Jechali przez Moskwę, gdzie tymcza-
sem starania o przystąpienie do Ligi carstwa postępowały w szyb-
szym tempie i traktowano je poważniej. Od połowy października
przebywali tam dwaj wytrawni dyplomaci z Wiednia, Blumberg
i Zierowski, dotychczasowy rezydent cesarza w Polsce. Zanim
rozwinęli oni swoją działalność, pełnomocnicy Sobieskiego pod-
jęli już starania, by równocześnie z tak zwanym wieczystym po-
kojem między tymi dwoma słowiańskimi mocarstwami osiągnąć
również przyłączenie się Moskwy do chrześcijańskiego sojuszu
wymierzonego przeciw Turkom. Te starania o wschodniego sąsia-
da zostały jednakże utrudnione przez to, że urzędowej delegacji
polskiej przewodniczył jeden z największych wrogów Sobieskiego,
wojewoda Grzymułtowski, któremu każdy inny cel zdawał się
niewielkiej wagi wobec tego jednego, żeby stale czynić coś prze-
ciwnego niż to, czego pragnął król. Ten sprytny, egoistyczny i
pozbawiony sumienia oligarcha jest nam przecież znany jako ra-
czej niezbyt gorliwy zwolennik wojny tureckiej. Tylko w takim
państwie jak Polska było to możliwe, żeby ów zwykle gotowy do
skoków w bok i chętny do zadawania razów rogami kozioł został
wybrany na ogrodnika tej delikatnej flancy polsko-rosyjskiego
porozumienia. Z korespondencji tego pana, przewodzącego dele-
gacji, wyłowimy też łatwo, jak pieczołowicie działał on wbrew
instrukcjom, z którymi został wysłany. Niewielkie w tym pocie-
szenie, że Jan III za plecami Grzymułtowskiego uprawiał przy
pomocy podkanclerza Wielopolskiego politykę dokładnie odwrot-
ną od tej, którą prowadzili oficjalni pełnomocnicy Polskiej Rze-
czypospolitej w Moskwie. Oczywiście w takim stanie rzeczy nie
ruszyła z miejsca ani sprawa pokoju między oboma państwami
chrześcijańskiego Wschodu, ani sprawa wspólnej wojny przeciw-
ko muzułmanom.
Natomiast pertraktacje z Wenecją przybrały korzystny obrót.
Tu bowiem pierwszy głos mieli pełnomocnicy papieża i cesarza
i tu otrzymali oni mimowolne wsparcie od Turków. Na początku
grudnia Serenissimę1 zaproszono raz jeszcze, podług wszelkich
należnych form, do Ligi. Raport Baila z Istambułu zadecydował,
że zniknęły wszystkie wątpliwości ociągających się senatorów.
Wenecki dyplomata meldował, że następca Kara Mustafy jest za-
gorzałym wrogiem Królowej Adriatyku i że Porta sama wyda
1 Najjaśniejszą Rzeczpospolitą [Wenecką].
Liga Święta i dalszy ciąg ostatniej krucjaty 267
wojnę Wenecji, jeśli ta jej nie uprzedzi. Tak więc dożowie i ra-
da polecili swemu ambasadorowi na austriackim dworze zbada-
nie sprawy paktu, nad którym debatowano w Linzu, ówczesnym
miejscu pobytu Leopolda I. Polskę reprezentowali tam Hieronim
Lubomirski i Rozrażewski. Ci trzej partnerzy, zanim związali się
raz jeszcze, i to na długi czas, ze sobą, rozważyli przedtem możli-
wości pokoju z Porta. Również cesarz i Sobieski wiedzieli, że no-
wy kurs w Istambule zapewniał jeszcze mniej widoków na kom-
promis niż Kara Mustafa. Bowiem ten stracony wielki wezyr,
rozpoznawszy klęskę swych wielkich projektów pod Wiedniem,
przekazał cesarskiemu rezydentowi Kunitzowi 29 sierpnia propo-
zycję zawarcia pokoju, i rozmowy na ten temat toczyły się pod-
czas kampanii na Węgrzech w największej tajemnicy, ałe jesz-
cze na jesieni musiano je nagle przerwać. Sobieski miał nie tyl-
ko kontakt z chrześcijańskimi wasalami padyszacha, lecz również
z chanem Hadżi Gerejem. Na początku października 1683 roku,
na przykład, za pośrednictwem uwolnionego tatarskiego notabla,
który dostał się do polskiej niewoli pod Parkanami, przekazał cha-
nowi podziękowanie za "dyskretne" zachowanie się krymskiej
jazdy. W ciągu zimy wielokrotnie przybywali do Polski posłowie
,z propozycją pokoju, w końcu również od księcia Siedmiogrodu
Apafiego. Lecz Jan III odrzucił ją wreszcie ostatecznie. Natomiast
27 marca złożył swój podpis pod tekstem Ligi Świętej z papie-
żem, cesarzem i z Wenecją, który, parafowany w Linzu 5 marca.
1684 roku, już 11 tego samego miesiąca został zaakceptowany
przez senat wenecki.
Układ ten zawierał w czternastu artykułach następujące istot-
ne ustalenia. Sojusznicy połączą się do końca teraźniejszej woj-
ny w celu wspólnej ofensywy i zapewniają sobie wzajemnie po
wieczne czasy wsparcie przeciwko każdemu tureckiemu natarciu.
Nie będą zawierać żadnego separatystycznego pokoju; zdobyte
tereny należą się temu, kto je zdobył. Inne państwa, a szczegól-
nie Moskwa, są proszone o przystąpienie do Ligi. Liga ta jest
utworzona przeciwko tylko jednemu wrogowi, przeciw Osmanom.
W kilka dni po ratyfikowaniu tego sojuszu, z polecenia wie-
deńskiego dworu odwiedził Sobieskiego w Jaworowie węgierski
magnat Csaky. Wizyta ta stanowiła pierwszą próbę ogniową roz-
szerzonego i wzmocnionego przymierza, dotyczyła bowiem jedy-
nej, rzeczywiście kapitalnej kwestii, która - po usunięciu nie-
porozumień dotyczących korony św. Stefana, Thókółyego i innych
madziarskich turkofilów - pozostała sporna i w każdej chwili
268 Rozdział 14
mogła stać się powodem nowej niezgody między Austrią i Polską.
Różnice poglądów, które ujawniły się mimo chwilowego i podsta-
wowego porozumienia między Janem III i Scherffenbergiem, do-
tyczącego planu wojny na rok 1684, wynikały z problemu, któ-
rego rozwiązanie po myśli Austriaków było zadaniem Csakyego.
Pod koniec grudnia 1683 roku zadecydowano w Wiedniu, że
przy rozpoczęciu dalszych operacji przeciwko Porcie należy za-
chęcić ludy bałkańskie do powstania przeciw muzułmańskiemu
jarzmu. Przy czym pomyślano o dawnych i nieprzedawnionych
roszczeniach Świętej Węgierskiej Korony Stefana do sąsiadują-
cych krajów, począwszy od Bośni, poprzez Serbię, skończyw-
szy na Siedmiogrodzie i księstwach naddunajskich. W myśl pra-
wa Madziarów koronowany król był nie tylko uprawniony, lecz
też zobowiązany do tego, by "awulsję rekuperować".1 Przy czym
okoliczność ta wydawała się korzystna tak z militarnego, jak i
politycznego punktu widzenia, albowiem chrześcijańscy książęta
lenni i wszyscy rają2 imperium tureckiego byli od dawna gotowi
poddać się Habsburgom po zwycięskim wkroczeniu cesarskich sił
zbrojnych. Układy w Linzu przewidywały, że każdy sojusznik za-
trzyma swe zdobycze dla siebie. Dlatego też obecnie wszystko
obracało się wokół tego, aby wojskom cesarskim jako teren ope-
racji militarnych dostały się te kraje, do których, jak sądzono,
Austria ma historyczne prawa. Jak to zwykle w takich razach
bywa, przeciw węgiersko-habsburskim pretensjom Polska wysu-
wała swoje, historycznie nie gorzej umotywowane roszczenia do
obu księstw naddunajskich, które raz były pod węgierskim, raz
pod polskim zwierzchnictwem, a mimo że między Polską i Sie-
dmiogrodem nigdy nie istniało państwowo-prawne powiązanie, to
jednakże wspomnienie o Stefanie Batorym łączyło te kraje. Przy
kłótniach o skórę na niedźwiedziu zawsze istnieje niebezpieczeń-
stwo, że podczas jej dzielenia zwierzę, którego jeszcze nie zabito,
może się dobrze dobrać do skóry myśliwym. Dlatego papieska
dyplomacja zabrała się pilnie do dzieła, aby przesunąć na potem
tę rozprawę między Wiedniem i Warszawą. Oba dwory jednak,
grzesząc nadmierną Ufnością w zwycięstwo, chciały sprawę zała-
twić już teraz.
Gdy dotknięto tego kamienia obrazy, wnet posypały się pierw-
sze iskry. Cesarscy generałowie chcieli skierować główne uderze-
1 Odzyskać to, co zostało stracone.
2 Chłopi, przede wszystkim wyznania chrześcijańskiego (przyp. red.).
Liga Święta i dalszy ciąg ostatniej krucjaty 269
nie przez Węgry na Budę prosili Scbieskiego, by z nimi przy
tym współdziałał. Tymczasem Csaky pertraktował z wołoskim
hospodarem Serbanem Cantacuzino, który objawiał "dobre dyspo-
zycje" i przy odpowiednim wsparciu oświadczył gotowość do
hołdu na rzecz Austrii. Również książę Apafi z Siedmiogrodu,
urabiany przez jezuitę ojca Dunoda, zaoferował w Wiedniu swo-
je podd-aństwo. Teraz doradcy Leopolda I upierali się przy tym,
że trzeba maszerować na Temesvar. Jeśliby bowiem wyprawa ta
się powiodła, Siedmiogród i Wołoszczyzna zostałyby włączone na-
tychmiast do sfery wpływów władzy cesarskiej.
Pragnienia Sobieskiego szły w zupełnie innym kierunku. Chciał
skierować główne natarcie na Mołdawię. Tam, po klęsce Kunic-
kiego z przedostatniego dnia 1683 roku, Petryczejko uciekł zno-
wu z Jass. Ten hospodar z polskiej łaski bronił się jeszcze krót-
ko w Suczawie, potem ratował się ponownie pobytem na wygna-
niu u Sobieskiego. Hetman kozacki Kunicki został zamordowany
przez swych ludzi, kiedy nie mógł zaspokoić ich żądań żołdowych.
Tak więc cała Mołdawia dostała się znowu pod tureckie zwierz-
chnictwo. Jan III dążył obecnie do tego, by nieudane próby o-
chotniczych oddziałów kozackich powtórzyć przy pomocy właś-
ciwszych sił i środków oraz rozszerzyć obszar polskiej władzy aż
do Morza Czarnego. Ten wciąż dążący do spełnienia swoich am-
bitnych nadziei król pragnął wpierw zająć Mołdawię, potem po-
ciągnąć przez Dunaj prościuteńko na Istambuł, gdy tymczasem
Wenecjanie mieliby posłać swoją flotę na Dardanele. Leopold I
mógłby zaprzestać na chwilę operacji wojskowych na Węgrzech
i najpierw zaatakować odwiecznego wroga w jego głównej siedzi-
bie, pobić go na głowę i wypędzić z Europy. Wówczas nadszedłby
czas podziału zdobyczy. Przy czym Polska bez wątpienia miałaby
dla siebie całą północno-wschodnią część Półwyspu Bałkańskiego;
sprawowałaby tam swoją hegemonię poprzez Węgry i Siedmio-
gród.
W Wiedniu wysuwano przeciwko temu dwa zarzuty. Po pierw-
sze, postępowano tam zwykle z namysłem i ostrożnie, krok po
kroku, według metody dworskiej rady wojennej, i wątpiono
słusznie w zdolność chrześcijańskiej armii do szybkiego realizo-
wania tak wspaniałych planów; następnie nie zgadzano się na to,
by rewindykowane przez Węgry tereny przypadły innej, a nie ce-
sarskiej władzy w udziale. Csaky starał się odwieść Jana III od
jego projektów wyprawy. Serban, który również Polakom okazał
czystą życzliwość, został przedstawiony jako bardzo niepewny
270
Rozdział 14
sprzymierzeniec, którego dwulicowość zagrażała polskiemu natar-
ciu na Mołdawię z wołoskiej flanki. Nie inaczej wyglądała spra-
wa z Apafim. O, daremne zabiegi miłosne! Sobieski uparł się przy
formalnym układzie. Polacy muszą dostać na piśmie przyrzecze-
nie, że otrzymają księstwa naddunajskie i Siedmiogród. Na za-
klinające prośby Pallaviciniego zadowolił się potem Mołdawią
i Wołoszczyzną.
Tak źle wyglądały sprawy, gdy przybył do Jaworowa cesarski
pełnomocnik, hrabia Waldstein, który miał zapewnić łączność
między sprzymierzeńcami i załatwić harmonijną współpracę woj-
ska i dyplomacji. Przywiózł Marysieńce wspaniałe klejnoty, u-
pragnioną roczną pensję w wysokości 30 000 guldenów dla kró-
lewicza Jakuba, piękne konie i trofea wojenne dla Jana III, do
tego 1500 złotych guldenów dla podkanclerza Gnińskiego. Było
to bardzo miłe, lecz mądry Buonvisi doradzał jeszcze większą
szczodrość. Nuncjusz wiedeński proponował, by w zastępstwie
arcyksiężniczki Marii Antoniny przywieźć jej przyszłą szwagier- '
kę, siostrę elektora Maksymiliana Emanuela, jako narzeczoną dla
królewicza Jakuba, a bogatą córkę Rakoczego wydać za mąż za
brata Marii Kazimiery, Maligny; wreszcie i papa d'Arquien powi-
nien otrzymać godność księcia Rzeszy. Tak wiele łaski jednakże
wydawało się cesarskim ministrom nadmiarem sojuszniczej do-
broci. Waldstein mógł już wkrótce odczuć skutki tego głupiego
skąpstwa.
Kiedy przekazywał dary swego monarchy, francusko-branden-
burskie stronnictwo pracowało właśnie pełną parą nad tym, by
rozdmuchać austriacko-polską rywalizację o księstwa naddunaj-
skie i zachwiać ledwo zawartą Świętą Ligą. Na początku lutego
Wielki Elektor przez swego rezydenta Wicherta skierował do obu
hetmanów wielkich Korony i Litwy, Jabłonowskiego i Sapiehy,
propozycję pośrednictwa we wznowieniu dobrych stosunków mię-
dzy Francją a Polską. Brandenburski pułkownik von Knobelsdorff,
który dowodził kontyngentem posiłkowym podczas wojny z Tur-
kami, rozmawiał z Jabłonowskim w tej sprawie, otrzymał jednak
zaskakującą odpowiedź. Sobieski, rzekomo, ma być największą
przeszkodą wszelkich przynoszących pożytek decyzji. Jest fał-
szywy i judzi przeciwko Francji; dlatego właśnie hetman pragnie,
żeby tylko dla pozoru działać na rzecz pojednania Jana III
z Ludwikiem XIV, a należy się posunąć w tych staraniach jedy-
nie na tyle, by z ich powodu król polski stracił kredyt zaufania
wiedeńskiego dworu. W ten sposób uniknie się wzrostu potęgi
Liga Święta i dalszy ciąg ostatniej 'krucjaty
271
Sobieskiego, likwidując austriackie poparcie. Dopisek do tych
perfidnych propozycji nikczemnego Jabłonowskiego, który właś-
nie wówczas dał upust swojej zawiści wobec przyjaciela z lat
młodości, rozpowszechniając oczerniające pamfiety o ostatniej
wyprawie wojennej tamtego, interpretację tej haniebnej intrygi,
możemy przeczytać w raporcie Wicherta z 2-12 marca: hetman
koronny sam dąży do korony. Tragiczne przekleństwo władzy
elekcyjnej, że musi przyczyniać każdemu królowi z dniem obję-
cia przez niego rządów skrytych wrogów w najbliższym oto-
czeniu!
Fryderyk Wilhelm odpowiedział sprytnemu jak lis Jabłonow-
skiemu z jeszcze większą chytrością, że Francja nigdy nie opuści
w potrzebie swych zwolenników, równocześnie jednak wysłał
jednego ze swych zauszników do biskupa Witwickiego1 z Pozna-
nia, który należał do tych niewielu ludzi wiernych Sobieskiemu,
i oświadczył ustami tego emisariusza, iż Brandenburgia nie ma
nic wspólnego z polskimi niezadowolonymi, że chce być uczciwa
wobec Jana III i pojednać go z Ludwikiem XIV. Tymczasem
zostały już utkane inne nici porozumienia między tymi dwoma
monarchami. Sobieski zwrócił się do papieża i do kardynała Bar-
beriniego i ci osobiście interweniowali w Wersalu; również Maria
Kazimiera od czasu swego wielkiego rozczarowania po odsieczy
wiedeńskiej podjęła za pośrednictwem swego szwagra Bethune'a
ostrożne próby zbliżenia do Francji. Ku swemu największemu
i najprzykrzejszemu zaskoczeniu hrabia Waldstein pewnego dnia
znalazł się oko w oko z nieoficjalnym pełnomocnikiem Ludwi-
. ka XIV, właśnie owym Bethune'em, z którym miał teraz roze-
grać zaciekły dyplomatyczny pojedynek.
Te różnorakie intrygi przypieczętowały właściwie los austria-
cko-polskiej współpracy na rok 1684, zanim jeszcze padł pierw-
szy strzał na wojennej wyprawie. Jan III w bardzo układnym
liście do Lotaryńczyka z 18 maja zgodził się na jego plan wy-
prawy mówiąc, że spotkają się więc nad Dunajem. Tylko ,,ma-
gnanimae resolutiones"2 obu naczelnych dowódców nie były w
najmniejszym nawet stopniu skoordynowane. Lotaryńczyk trosz-
czył się tylko o Węgry, Jan III chciał pójść przez Mołdawię
i dolinę Prutu do ujścia Dunaju. Jedynie wspaniałe i szybkie
1 Witwłcki był wówczas biskupem płockim, na metropolię poznański
poszedł dopiero w 1687 r. (przyp. red.).
2 wielkoduszne decyzje.
272
Rozdział 14
zwycięstwa pozwoliłyby w końcu tym obu sprzymierzeńcom na
połączenie swych sił w Bułgarii. Wojska cesarskie w sile 53 000
nacierały w trzech grupach, większość, 35 000 ludzi pod dowódz-
twem Lotaryńczyka, podeszła pod Budę, 27 czerwca pobiła pod
tym miastem Mustafę paszę, po czym rozpoczęła oblężenie wę-
gierskiej stolicy, lecz z nastaniem chłodów musiała, po stracie
więcej niż połowy stanu swych oddziałów, odejść z kwitkiem.
Nie lepiej wiodło się Polakom.
Po długotrwałych przygotowaniach armia wyruszyła l sierpnia
ze swego miejsca zbiórki w Busku. 77 000 żołnierzy - jak twier-
dził Sobieski w swoim liście do Innocentego XI - wyruszyło,
by zwyciężyć lub umrzeć; 60 000 według naocznego świadka
Talentiego, który nie znał się wiele na sprawach wojskowych;
6000 jazdy, 2000 piechoty i 4000 Litwinów (dont ii n'y a guere
a espśrer1) wyliczył Waldstein i we wrześniu podwyższył swój
szacunek do 17000. Prawdziwa liczba wojska nie przekraczała
zbytnio tej ostatniej oceny i w tym należy widzieć przyczynę te-
go w innym razie niepojętego fiaska inscenizowanej z wielkim
hałasem kampanii.
Najpierw przed zachwyconymi oczami Marysieńki, która prag-
nęła sobie przypomnieć czasy zmarłej władczyni Ludwiki Marii
i bitwy pod Warszawą, w obecności tłumów świetnych kawalerów
z całej Europy, zdobyto po dwudniowym oblężeniu zamek Jazło-
wiec. 600 janczarów załogi skapitulowało w zamian za swobodny
wymarsz z twierdzy. Ów czyn zbrojny został uwieczniony na
malowidle w heroicznym stylu, które jeszcze do niedawna wi-
siało w Monachijskim Muzeum Narodowym. O dalszych walecz-
nych działaniach jednakże nie informuje nas już żadne jaśnie-
jące kolorami płótno. W ciągu całego września armia nie ruszyła
z miejsca. Ulewne deszcze wciąż przeszkadzały w budowie mostu
do przeprawy przez Dniestr, niedaleko Zwańca. Chocim, miejsce
zwycięstwa sprzed 11 laty, któremu Jan III zawdzięczał swą
koronę, został znowu zajęty, skały pod Zwańcem rozbudowano
w odtąd wciąż obsadzone przez jeden garnizon "Okopy Świętej
Trójcy". Były to jednak skąpe rezultaty wyprawy, której towa-
rzyszyły na początku tak wielkie nadzieje. Nie należy dopatry-
wać się przyczyny tego w niesprzyjającej pogodzie, również nie
w doskonale prowadzonym oporze nielicznych tureckich oddzia-
łów pod dowództwem Sulejmana paszy czy w celowo ślamazar -
1 po których niewiele można się spodziewać
Liga Świata i dalszy ciąg ostatniej krucjaty 273
nej defensywie' Tatarów pod wodzą ich chana Selima Gereja.
Dużo silniej dało się we znaki źle zorganizowane zaopatrzenie.
Jeszcze bardziej przeszkadzały spory w polskiej kwaterze głów-
nej, gdzie handryczyli się między sobą obaj hetmani, Jabłonow-
ski i Potocki, Waldstein i Bethune, Polacy i Litwini, frankofile
i austrofile, leez wszystkich ich łączyło jedno: by zatruć życie
królowi i osłabić jego zapał. Dołączyło się do tego niezadowole-
nie z austriackiego sojusznika, którego Bethune i jego przyja-
ciele pomawiali nie bez powodu o knowania z polskimi opozycjo-
nistami Sobieskiego, również wzgląd na Francję, dokąd po za-
kończeniu wyprawy miało zostać wysłane poselstwo dla wzno-
wienia przyjaznych stosunków, i - nie całkiem jasne - pota-
jemne negocjacje z Tatarami. Szalę przeważyły jednak niedo-
stateczna, jak na tego rodzaju przedsięwzięcie, liczba oddziałów
i ich katastrofalne pomniejszenie z powodu chorób, z którymi
nie mogła się uporać pożałowania godna służba sanitarna.
Ponad tę smutną, ponurą gmatwaninę chytrych intryg, jak
zwykle, wyrastali Leopold I i Jan III dzięki czystości swych za-
miarów i wielkodusznej skromności. Ta powódź brudnych po-
dejrzeń dotknęła ich, lecz nie zalała. Wprawdzie jawne stosunki
Sobieskiego z tym samym księciem Siedmiogrodu, który w kwiet-
niu zaproponował Wiedniowi swój hołd, wzbudziły gniew cesa-
rza. Wieczne przymierze między Polską a zmęczonym tureckim
panowaniem Apafim, nad którym pertraktowano od czerwca
i którego zawarcie udaremniło złe zakończenie ekspedycji na
Mołdawię, zostało ujawnione wiedeńskiemu dworowi we wszy-
stkich szczegółach, gdy generał Schultz zdobył późną jesienią
archiwum rebelianta Thókółyego i przy tym oryginały listów
Jana III do "Princes partium Hungariae".1 Okazało się, że rów-
nież ten Belzebub pośród szatanów antyhabsburskiego piekła, po
rozmaitych niejasnościach i nieporozumieniach, zaproponował w
lipcu 1684 roku polskiej Koronie sprawowanie nad nim pewne-
go rodzaju władzy zwierzchniej. Mimo to Leopold I nie zwątpił
w możliwość ponowienia szczerego, uczciwego przymierza. Gdy
Sobieski po powrocie do ojczyzny z Mołdawii wysłał list do ce-
sarza, w którym nakreślił nowy, zbudowany na ścisłej współ-
pracy obu armii plan wojny na rok 1685, wówczas Habsburg
chwalił wobec Marka d'Aviano te "piękne słowa i dobry zamiar"
sojusznika: "dałby Bóg, żeby tym słowom odpowiedziały czyny
1 Pewnych władców węgierskich.
18 - Jan Sobieski
274 Rozdział 14
i żeby w nadchodzącym roku można było ujrzeć skutek z tego
dla zbawienia chrześcijaństwa. Staram się wciąż o wszelkiego
rodzaju zażyłość z tym królem, aby nie dać nawet najmniejsze-
go powodu do waśni."
Z niezłomną wolą, mimo ciężkiej choroby i dotkliwych niepo-
wodzeń na polu bitwy, wydany na pastwę wszelkich intryg i po-
kus, trwał Sobieski przy idei krucjaty, ba, nawet podjął ją w
szerszym zakresie. Tak więc najpierw rozerwał ramy zachodnio-
europejskiej wspólnoty ludów, jego działalność sięgnęła aż Bli-
skiego Wschodu i niemalże Dalekiego. Z owym rozmachem, któ-
ry ubodzy wyobraźnią biurokraci tak bardzo brali za złe temu
władcy, realizował słuszne samo w sobie przekonanie, że jedynie
koalicja wszystkich przeciwników imperium osmańskiego może
nie tylko się przed nim obronić i zrzucić jego jarzmo, lecz rów-
nież zburzyć je lub przynajmniej uczynić je nieszkodliwym dla
chrześcijaństwa; równoczesny atak na trzy życiodajne ośrodki
tego potężnego tworu państwowego, na Istambuł, Bagdad i Egipt,
przyniósłby szybkie i decydujące zwycięstwo. Nie było winą So-
bieskiego, że zawiedli spodziewani sojusznicy, że jego trudy
i starania wskutek ówczesnych warunków komunikacji, niedo-
statecznych kwalifikacji stojących mu do dyspozycji negocjato-
rów i ułatwionej przez to tureckiej kontrakcji pozostały bezsku-
teczne. Jego zasługa natomiast wynika z faktu, że przeniósł on
umieszczone na papierze propozycje pobożnych marzycieli i ambit-
nych dyplomatów ze świata pozoru w świat uwarunkowanego
bytu.
Prawie nic nie wiemy o pertraktacjach z negusem, którego
Jan III starał się nakłonić do ataku z południa na dolinę Nilu
i liczył na jego pomoc szczególnie z powodu wspólnej im chrześ-
cijańskiej wiary. O staraniach zawarcia przyjaźni z wielkim ce-
sarzem chińskim Kang-si możemy znaleźć napomknienia. Nato-
miast dokładniej jesteśmy poinformowani o dyplomatycznej akcji
Sobieskiego w Moskwie, u Tatarów krymskich i w Persji. Całe
życie pracował nad urzeczywistnionym później przez Katarzy-
nę II oderwaniem się chanatu Gerejów od Wysokiej Porty. Przy-
pomnijmy sobie, że znał on świetnie język i obyczaje tych przy-
krych gości, którzy nawiedzali Polskę tak często we wrogich
zamiarach, lecz czasem również przybywali jako sprzymierzeń-
cy, że miał on pośród ich przywódców niejednego przyjaciela, że
wreszcie chanowie dość często pośredniczyli między Sobieskim
i Turkami i że Polacy oraz Tatarzy wiele razy .podczas najbar-
Liga Święta i dalszy ciąg ostatniej krucjaty 275
dziej gwałtownych działań wojennych między chrześcijanami
i muzułmanami schodzili sobie wzajem z drogi z podejrzaną gor-
liwością. W ten sposób działał chan Hadżi Gerej pod Wiedniem,
tak zachowywały się też obie strony podczas ostatniej wyprawy
wojennej w Mołdawii.
Po powrocie Jana III pojawił się u niego pod koniec listopada
1684 roku w Żółkwi posłaniec Selima Gereja z propozycją po-
średniczenia w zawarciu korzystnego pokoju z sułtanem. Król
polski wykorzystał tę okazję, aby w mistrzowsko obliczonym na
' psychikę Tatarów liście do chana wezwać sławnego potomka zdo-
bywcy świata Czyngis-chana do zrzucenia osmańskiego jarzma.
Władca Krymu pochodzi przecież z rodu chanów bucharskich,
którzy podobni wielu innym muzułmańskim książętom cieszą się
swą niezależnością. Jak mogą szlacheccy Tatarzy, którzy szczycą
się wielowiekowymi rodowodami, znosić tyranię plebejskich Tur-
ków, u których często nie wie się nawet, kim był ojciec najwyż-
szych dostojników? Powstań, Selimie Gereju, strząśnij więzy nie-
wolnictwa, panuj absolutnie i niech nikt inny nie włada nad
twym ludem, zawrzyj sojusz z Polakami i nie przeszkadzaj tym,
którzy zdruzgocą bezsilnych bez twej pomocy Osmanów!
Wrażenie, jakie wywołało to upominające wezwanie, było wiel-
kie; stronnictwo wysoce poważanego subchana Gasi, dawnego to-
warzysza broni Sobieskiego w bitwie pod Warszawą, stworzyło-
by z wielką ochotą tatarską Rzeczpospolitą nad brzegiem Morza
Czarnego. Skłonność do wolności kłóciła się w nich z islamską
solidarnością. Polskiemu posłowi Golczewskiemu, który miał na
Krymie prezentować ofertę Sobieskiego, zdawała się z początku
przyświecać gwiazda- powodzenia. Już zabrał ze sobą w maju
1685 roku na powrotną drogę do ojczyzny przychylną odpowiedź,
gdy Turkom, dzięki podarkom, groźbom, dzięki zręcznemu wy-
graniu zawiści panujących między członkami dynastii i miedz;
murzami, jak też przez zaapelowanie do solidarności wszystkie!
synów proroka, udało się spowodować odmianę. Golczewski zo
stał zawrócony z drogi przez dwóch wysłanych za nim siepaczy
dopiero w listopadzie, gdy tymczasem nie powiodła się drug;
wyprawa na Mołdawię, mógł przekazać ustnie Sobieskiemu za
łamanie się nadziei na neutralność chana.
Podobny przebieg miały negocjacje w Persji. Przebywało tai
od 1684 roku kilku pełnomocników papieża, cesarza i polskieg
króla. Najwyższy rangą był pośród nich arcybiskup in partibi
Sebastian Knab, którego uwierzytelnili jako posła Innocenty ?
276 Rozdział 14
i Leopold I. Z tym prałatem polski pełnomocnik - Zgórski -
wdawał się w długotrwałe sprzeczki o prymat i rangę, które nie
sprzyjały zbytnio chrześcijańskiej sprawie. Wokół tych obu głów-
nych aktorów roiło się od przebiegłych Ormian, którzy mieli do
zakomunikowania Europie o cudach perskiej waleczności. Knab
dopiero w sierpniu 1685 roku zorientował się, że szach Sulejman
nie miałby z pewnością nic przeciwko temu, gdyby giaurowie
zaaplikowali sunnitom niejedną dobrą nauczkę, lecz o przymie-
rzu między szyitami i chrześcijanami nie ma nawet co myśleć.
Król królów miał w tym względzie więcej skrupułów niż król-
-słońce w Wersalu. A oprócz tego Turcy przemówili do sumienia
perskiego monarchy w podobny sposób jak do chana Tatarów;
szczególnie wezyr szacha otrzymał wspaniałe podarki, a oddzia-
łom skoncentrowanym w Iraku marsz na Bagdad nie wydawał
się zwykłym spacerkiem. Tak więc nic nie mogło zachwiać od-
mowną postawą Sulejmana. Podczas audiencji u niego, 20 marca
1866 roku, Knab i Zagórski usłyszeli wyznanie wiary w Koran,
który prawdziwemu wyznawcy zabrania występować wspólnie
z chrześcijanami przeciwko błądzącym braciom.
Tak więc Liga Święta znalazła posłuchanie tylko u odosobnio-
nych członków Kościoła katolickiego, u rosyjskich schizmatyków. ^,
Ten sam arcybiskup Knab, który tak niewiele mógł zdziałać w
Ispahanie, podczas swego przejazdu przez Moskwę przybliżył
znacznie szansę na przyłączenie się cara do trójprzymierza
Austria-Polska-Wenecja i polepszył ją. Pokonał, przy czynnej
pomocy Szkota Gordona, który wstąpił w rosyjskie służby, wąt-
pliwości bojarów co do przymierza z Polakami. Potem konty-
nuowali te starania austriacki poseł Blumberg i towarzyszący
mu, wyjątkowo elastyczny jezuita ojciec Vota. Równocześnie
naiwni i nieufni Moskwiczanie zwlekali długi czas ze zgodą. Ich
szpiedzy, których przeszmuglowali do Polski, wciąż przestrzegali
przed polską wiarołomnością; Lachy mogą zawrzeć nagle pokój
z Porta i potem wespół z nią zwrócić się przeciw Rosjanom. Dla -s.
tego rodzaju szpiegów znamienne jest to, że w maju 1685 roku
meldowali, iż Austria chce wynieść na tron polski syna (zmarłego
bezdzietnie!) Michała Wiśmowieckiego. Zresztą strach przed dia-
belskimi zamiarami papieża i cesarza był nie mniejszy od strachu
przed zamiarami Sarmatów. Jeśli chodzi o łacinników, to nie
można nigdy wiedzieć lub raczej wie się zbyt dobrze, że właści-
wie chcą oni zniszczyć prawowierny naród. Lecz szansę na
ogromne powiększenie terenów rosyjskich nad Morzem Czarnym,
Liga Święta i dalszy ciąg ostatniej krucjaty 277
większe i mniejsze podarki, którymi cesarz i król polski próbo-
wali utrzymać rosyjską przyjaźń, pragnienie, by zdobycze rozej-
mów andruszowskich uprawomocnić wreszcie przez trwały po-
kój - tych przynęt było już doprawdy za wiele.
Kiedy oficjalne poselstwo polskie pod przewodnictwem dosko-
nale nam znanego, zajadłego wroga Sobieskiego Grzymułtowskie-
go wyruszyło do Moskwy w połowie lutego 1686 roku, kiedy je-
go mówca w znakomicie ułożonej przemowie przypominał o sło-
wiańskiej wspólnocie, od Bizancjum i Ruryka przeszedł śmia-
łym krokiem do posłannictwa następców książąt normańskich
i wschodniorzymskiego cesarza, aby uwolnić Konstantynopol od
kłamliwego znaku Półksiężyca, i kiedy delegaci Rzeczypospolitej
wyraźnie okazali swoją niecierpliwość, żeby za każdą cenę przy-
wieźć wreszcie do ojczyzny ów wytęskniony sojusz, wówczas
ucichły wszelkie zarzuty. 6 maja 1686 roku został podpisany w
stolicy carów Iwana i Piotra ów nazwiskiem głównego posła
ochrzczony pokój, który porządkował stosunki między tymi dwo-
ma słowiańskimi mocarstwami aż do upadku dawnego państwa
polskiego. Kijów i jego okolice w obrębie 5 mil, Smoleńsk, Sta-
rodub, Połtawa i zdobyty przez Moskwiczan w wojnach aż po
przełomie wieku teren został odstąpiony, uznano zwierzchnią
władzę cara nad Kozakami z Siczy, oprócz tego przyrzeczone
prawosławnym na polskiej ziemi wolność praktyk religijnych,
a carowie otrzymali prawo ujmowania się za swoimi braćmi w
wierze. Panowie z Kremla odwzajemnili się 146 000 złotych rubli
i braterstwem broni w walce z Turkami.
Papież i cesarz wywierali na Polaków silny nacisk, żeby to
przymierze nie tylko zostało zatwierdzone, lecz też weszło w
życie. W Rzeczypospolitej jednak obywatele nie byli zbytnio za-
chwyceni warunkami, które osiągnął Grzymułtowski. Na posie-
dzeniu senatu, które we Lwowie 9 grudnia 1686 roku miało za-
akceptować ten układ, czyniono ambasadorowi najgorsze zarzuty.
Ten bronił się chłodno, że nie on wpędził królestwo w sytuację
przymusową, by wybierać podczas trwającej wojny tureckiej
między ustępstwami a rosyjskim przymierzem z jednej strony,
lub atakiem carów z drugiej. Polska jest niezdolna do walki na
dwóch frontach, do tego wojsko Moskwiczan byłoby przywitane
na Litwie miast bronią, chlebem i solą. Senatorowie zrozumieli,
że wojewoda poznański ma rację, i wyrazili zgodę na ten układ.
22 grudnia odbył się uroczysty akt zaprzysiężenia na to sporne
przymierze. W obecności świetnego moskiewskiego poselstwa pod
278 Rozdział 14
przewodnictwem Szeremietiewa Jan III przysięgał na ten pakt-
Łzy spływały mu po policzkach, kiedy powtarzał te nieodwołalne-
słowa, a wraz z królem płakało wielu senatorów. Lecz dźwięki
dzwonów ze wszystkich kościołów, grzmot dział i wiwatujące
okrzyki ludności przytłumiły żałobę. Krótki był ból, lecz długo
trwała radość z powodu pokoju, który Polska miała teraz na
swej najbardziej zagrożonej granicy, i z powodu możliwości, któ-
re dawała obecnie po przystąpieniu Moskwy do koalicji chrześci-
jańskiej wojna z Osmanami. Kardynał Buonvisi był rzecznikiem.
poglądów nie tylko papieża i cesarza, lecz również całego chrześ-
cijańskiego Zachodu, kiedy wychwalał Sobieskiego i jego samo-
zaparcie. Ten wielce oczerniany pokój Grzymułtowskiego, który
w swej istocie potwierdzał tylko według prawa międzynarodo-
wego faktyczny stan, stanowi jeden z najpiękniejszych dowodów
politycznej mądrości i wyrastającego ponad narodowe prywatne
interesy europejskiego, chrześcijańskiego światopoglądu polskie-
go króla. Przyjął na siebie naganę niezdolnego do osądu tłumu,
ponieważ prawdziwe dobro kraju stawiał nad demagogiczną,
szkodliwą negację.
Albowiem nie wolno nam nigdy zapominać o tej ważnej myśli
przewodniej: że wierność Lidze, zwycięstwo nad Turkami było
dla Polski naczelną życiową koniecznością. To zwycięstwo mu-
siało być wywalczone i dopiero wtedy można było, wolno było
i trzeba było podjąć inne zadania dotyczące polityki zagranicznej.
Dopóki Turcy i Tatarzy w każdej chwili zagrażali u granic Rze-
czypospolitej, nie była ona w stanie swobodnie manewrować ani
na północnym wschodzie, ani na zachodzie u wybrzeży Bałtyku,
. ani też zachować swej niezależności w zmaganiach obu mocarstw
światowych, Austrii i Francji.