ďťż

Blog literacki, portal erotyczny - seks i humor nie z tej ziemi


Pohl Frederic - Gateway Brama Do Gwiazd - Rozdział 12



Rozdział 12




    Któregoś ranka po powrocie do pokoju usłyszałem piezofon cicho
bzyczący jak daleki, rozjuszony komar. Wcisnąłem odtwarzacz i dowiedziałem się, że
wicedyrektorka działu personalnego oczekuje mnie w swoim biurze o dziesiątej rano.
Było dużo później. Nabrałem już nawyku spędzania większości czasu i prawie
wszystkich nocy z Klarą. Jej materac był znacznie wygodniejszy od mojego. Tak więc
otrzymałem wiadomość dopiero o jedenastej i moja opieszałość w dotarciu do biura
kadr nie wpłynęła pozytywnie na humor wicedyrektorki.



    Była to bardzo gruba kobieta, nazywała się Emma Fother. Z
miejsca przerwała moje wyjaśnienia oskarżycielskim tonem.



    - Ukończyłeś kurs siedemnaście dni temu - powiedziała. - Od
tamtej pory nie kiwnąłeś nawet palcem.



    - Czekam na odpowiedni lot - odparłem.



    - Jak długo zamierzasz jeszcze czekać? Twoje utrzymanie
opłacone jest jeszcze na trzy dni. A co potem?



    - Właśnie zamierzałem - odparłem prawie zgodnie z prawdą -
dzisiaj do ciebie zajrzeć w tej sprawie. Chciałbym znaleźć jakąś pracę tu na
miejscu.



    - Phi. - (Nigdy przedtem nie słyszałem, żeby ktoś się tak
wyrażał, ale to musiało być to słowo). - Czyżbyś przyjechał na Gateway po to, by
czyścić ścieki?



    Byłem prawie pewien, że to bluff, bo przecież nie mogło tu być
zbyt wiele kanałów. Małe przyciąganie utrudnia przepływ. - Odpowiedni lot może się
trafić w każdej chwili.



    - Oczywiście, Bob. Martwią mnie jednak tacy, jak ty. Czy masz
pojęcie, jak ważna jest nasza praca?






RAPORT LOTU


    Pojazd 3-31, Wyprawa 08D27. Załoga: C. Pitrin, N. Ginza, J.
Krabbe.


    Czas lotu 19 dni i 4 godziny. Pozycja nieznana, w pobliżu
(2 lata św.) Zeta Tauri.



    Resume: "Wyjście z nadświetlnej na transpolarnej orbicie
wokół planety o promieniu równym 0,88 radiusa Ziemi w odl. 0,4 j.a. Planeta
posiada trzy wykryte małe satelity. Komputer sugeruje istnienie sześciu dalszych.
Słońce klasy K7.



    Przeprowadzono lądowanie. Planeta niewątpliwie ma za sobą
niedawny okres ocieplenia. Brak czap lodowych, a aktualne linie brzegowe wydają
się świeżo powstałe. Planeta nie zamieszkana. Brak życia inteligentnego.



    Dokładny skaning doprowadził do odnalezienia na naszej orbicie
obiektu będącego chyba stacją kontaktową Heechów. Zbliżyliśmy się do niej. Była w
idealnym stanie. Przy próbie otwarcia eksplodowała i N. Ginza poniósł śmierć. Nasz
statek został uszkodzony i powróciliśmy; J. Krabbe zmarł po drodze. Nie zebrano
żadnych artefaktów. Biotyczne próbki z planety zniszczone na skutek uszkodzenia
statku".







    - No, wydaje mi się, że tak...



    - Cały Wszechświat czeka, byśmy go odkryli i wykorzystali.
Tylko z Gateway można do niego dotrzeć. Człowiek, który tak jak ty, wychował się
na farmie planktonu...



    - Jeśli chodzi o ścisłość, były to kopalnie żywności w Wyoming.



    - Nieważne, wiem, jak bardzo ludzkość potrzebuje tego, co
możemy jej dać. Nowa technika! Nowe źródła energii! Żywność! Nowe światy do
zamieszkania! - Potrząsnęła głową i nacisnęła guziki sortownika na biurku, zarazem
zła i zmartwiona. Podejrzewam, że musiała się wyliczać z tego, ilu takich jak ja
pasożytów i nierobów udało jej się wypchnąć, zgodnie z tym, czego od nas
oczekiwano, i to wyjaśniało jej wrogość - założywszy jednak najpierw, że sama
chciała zostać na Gateway. Odwróciła się od sortownika i wstawszy podeszła do
kartoteki przy ścianie.



    - Powiedzmy, że znajdę ci pracę - rzuciła przez ramię. - Jedyna
rzecz, jaką potrafisz i która może się tu na coś przydać - to poszukiwania, a ty,
jak na razie, nie robisz z tego użytku.



    - Wezmę każdą robotę, no, prawie każdą - powiedziałem.
Popatrzyła na mnie kpiąco i wróciła do biurka. Jak na swoją stukilową masę
poruszała się z zadziwiającym wdziękiem. Być może kaprys grubej kobiety, by jej
ciało nie obwisło, tłumaczył pragnienie zatrzymania tej pracy i pozostania na
Gateway. - Będziesz wykonywał najgorszą robotę, do której nie potrzeba
kwalifikacji - ostrzegła. - Nie płacimy za to dużo, sto osiemdziesiąt dziennie.



    - Zgadzam się.



    - Od tego trzeba odliczyć twoje koszty utrzymania. Po odjęciu
tego i jeszcze jakichś dwudziestu dolarów dziennie na wymianę niewiele ci zostaje.



    - Jeśli będę potrzebował więcej, mogę przecież wykonywać prace
dorywcze.



    - Odwlekasz decyzję, Bob - westchnęła. - Sama nie wiem.
Dyrektor Xien osobiście dogląda rozdziału stanowisk pracy. Bądzie mi trudno
wyjaśnić mu, dlaczego cię zatrudniam. A co się stanie, jeśli zachorujesz i nie
będziesz mógł pracować? Kto opłaci twój podatek?



    - Wtedy pewnie wrócę na Ziemię.



    - I stracisz to, czego się nauczyłeś? - Pokręciła głową. -
Napawasz mnie wstrętem, Bob.



    Wydała mi jednak kartę pracy, zgodnie z którą miałem zgłosić
się do szefa załogi na Poziomie Głównym w Sektorze Północnym. Tam miałem pracować
przy uprawie roślinności.



    Nie byłem zachwycony rozmową z Emmą Fother, ale już mnie
wcześniej przed nią ostrzegano. Kiedy wieczorem rozmawialiśmy na ten temat z
Klarą, powiedziała mi, że i tak wyszedłem obronną ręką.



    - Masz szczęście, że udało ci się do niej trafić. Stary Xien
potrafi czasami trzymać ludzi, aż im się skończą pieniądze.



    - A potem co? - Usiadłem na krawędzi koi szukając po omacku
swoich ochraniaczy na stopy. - Wyrzuca się ich za śluzę?



    - Nie ma się z czego śmiać, może spokojnie dojść i do tego.
Xien jest zawzięty na darmozjadów.



    - Miła jesteś.



    Uśmiechnęła się, obróciła i potarła nosem o moje plecy. -
Różnica między tobą a mną - powiedziała - polega na tym, że ja odłożyłam sobie
trochę forsy z pierwszej wyprawy. Nie było tego wiele, ale zawsze... Poza tym ja
już tam byłam, a oni potrzebują takich jak ja do uczenia takich jak ty.



    Oparłem się na jej biodrze, wpół odwrócony, była to raczej
aluzja niż zaczepka. Na pewne tematy nie rozmawialiśmy, ale... - Klara?



    - Uhm?



    - Jak tam jest?



    Przez chwilę pocierała podbródkiem o moje ramię, patrząc na
holobraz Wenus.



    - Strasznie - odrzekła.



    Czekałem, ale nic więcej nie dodała. A to wiedziałem i bez
niej, byłem przerażony już na Gateway. Nie musiałem wyruszać w Tajemniczą Podróż
Wesołym Autobusem Heechów, by wiedzieć, jak się odczuwa strach. Ja już go czułem.



    - Nie masz wielkiego wyboru, kochanie - powiedziała, jak na
nią, wręcz czule.



    Poczułem nagły przypływ gniewu. - To prawda! Ujęłaś w tych
słowach całe moje życie. Nigdy nie miałem wyboru, z wyjątkiem jednego razu, gdy
wygrałem na loterii i postanowiłem przyjechać tutaj. I nie jestem pewien, czy
powziąłem wtedy słuszną decyzję.



    Ziewnęła, pogłaskała mnie po ręku. - Jeśli mamy już dość seksu
- stwierdziła - chciałabym coś zjeść, zanim się położę. Chodźmy do Piekiełka - ja
zapraszam.



    Uprawa roślinności jest dosłownie uprawą roślinności, a
dokładnie bluszczu, który pomaga utrzymać Gateway w stanie nadającym się do życia.
Zgłosiłem się do pracy i co za niespodzianka, miła zresztą: szefem okazał się mój
beznogi sąsiad, Shikitei Bakin.



    Powitał mnie okazując prawdziwe zadowolenie. - Jak to miło, że
będziesz u nas, Robinette - powiedział. - Myślałem, że wyruszysz od razu.



    - Już niedługo, Shicky, jak tylko zobaczę na liście właściwy
lot.



    - Oczywiście. - Skończył na tym i przedstawił mnie pozostałym
pracownikom. Nie zrozumiałem dokładnie, kim są. Wiem tylko, że dziewczyna była
kiedyś jakoś związana z profesorem Hegrametem, sławnym heechologiem z Ziemi, a
obydwaj mężczyźni latali już po parę razy. Nie musiałem zresztą dokładnie tego
wiedzieć. Wszyscy i tak rozumieliśmy rzecz zasadniczą - nie byliśmy jeszcze
gotowi, by wpisać się na listę lotów.



    Ja nie byłem nawet zdolny zastanawiać się dlaczego.



    Uprawa roślinności mogłaby stanowić świetną okazję do
rozmyślań.



    Tymczasem Shicky odesłał mnie natychmiast do roboty przy
przymocowywaniu półeczek do ścian z metalu Heechów, za pomocą kleistej mazi. Był
to specjalny klej, który przylepiał się zarówno do metalu jak i żebrowej folii
skrzynek na rośliny. Nie zawierał też żadnego rozpuszczalnika, który mógłby
wyparować i zanieczyścić powietrze. Podobno był bardzo drogi. Jeśli się do
człowieka przypadkiem przykleił, trzeba było dać za wygraną, przynajmniej do
czasu, aż skóra pod nim nie obumrze i nie złuszczy się. Przy każdej próbie
usunięcia kleju pojawiała się krew.



    Kiedy zawiesiliśmy całą dzienną porcję półek, pomaszerowaliśmy
wszyscy do urządzeń ściekowych, skąd wzięliśmy skrzynki wypełnione szlamem i
pokryte błoną celuloidową. Ustawiliśmy je na półeczkach, przykręciliśmy
samoblokujące się śrubki i podłączyliśmy zbiorniki nawadniające. Na Ziemi każda z
tych skrzynek ważyłaby pewnie ze sto kilo, ale na Gateway nie było z tym problemu,
sama folia, z której je wykonano, wystarczyłaby chyba, by je utrzymać na miejscu.
Kiedy wszystko było gotowe, Shicky osobiście rozmieścił w skrzynkach sadzonki,
podczas gdy my przeszliśmy do następnej partii półek. Wyglądał dość zabawnie. Tace
z malutkimi sadzonkami bluszczu miał przewieszone na pasku na szyi jak
dziewczynka sprzedająca papierosy. Jedną ręką utrzymywał się na poziomie tac,
drugą przez dziurki w błonie wciskał sadzonki do szlamu. Robota ta nie wymagała
gorączkowego pośpiechu i wydaje mi się, że była dość pożyteczna, poza tym
pozwalała jakoś spędzić czas. Shicky nie kazał się nam bynajmniej zapracowywać.
Miał ustaloną dzienną normę. Jeśli tylko umocowaliśmy i wypełniliśmy
sześćdziesiąt półek, nie przeszkadzało mu, że się urywamy, byleby po cichu.
Niejednokrotnie zaglądała do nas Klara, czasem też przychodziła z tą małą
dziewczynką. Poza tym było wielu innych gości. A kiedy nic się nie działo i nie
było z kim pogadać, włóczyliśmy się po okolicy. Zwiedziłem nie znane mi dotąd
zakątki Gateway i każdego dnia odkładałem decyzję na później. Wszyscy mówiliśmy o
tym, że trzeba lecieć. Prawie co dzień rozlegał się głuchy odgłos i wibracje,
kiedy jakiś lądownik wychodził z doku pchając cały statek tam, gdzie włącza się
główny napęd Heechów. Równie często wyczuwaliśmy słabszy krótki wstrząs, kiedy
jakiś statek wracał. Wieczorami chodziliśmy na przyjęcia. Już prawie wszyscy z
mojej grupy wyruszyli, Sheri poleciała w jakiejś Piątce. Nie widziałem się z nią i
nie wiem, dlaczego zmieniła plany, nie byłem też pewien, czy tak naprawdę chciałem
to wiedzieć. Poza nią w załodze byli sami mężczyźni. Mówili po niemiecku, ale
Sheri wydawało się pewnie, że poradzi sobie bez słów. Jako ostatnia wyruszyła
Willa Forehand. Poszliśmy z Klarą na jej pożegnalne przyjęcie, a potem do doku
popatrzeć, jak odlatuje. Powinienem być w pracy, ale miałem nadzieję, że Shicky
nie weźmie mi tego za złe. Niestety, był tam również pan Xien i zauważyłem, że
mnie rozpoznał.



    - Cholera - zakląłem.



    Klara zachichotała i wzięła mnie za rękę. Wycofaliśmy się do
zlotni i wznieśliśmy się na wyższy poziom. Usiedliśmy na brzegu Jeziora Głównego.
- Nie wydaje mi się, staruszku - powiedziała - żeby cię mieli wywalić za ten jeden
raz. Pewnie skończy się na gadaniu.



    Wzdrygnąłem się i wrzuciłem odprysk kamyka filtracyjnego do
wypukłego jeziora, które rozciągało się przed nami na jakieś dwieście metrów.
Byłem rozklejony i zastanawiałem się, czy właśnie dotarłem do tego punktu, kiedy
złe przeczucie okropnej śmierci w Kosmosie zaczynało ulegać perspektywie drżenia
ze strachu na Gateway. Strach to śmieszna rzecz. Nie czułem go. Wiedziałem, że
ociągam się nie tylko ze strachu, ale nie odczuwałem tego jako lęku, lecz jako
przezorną ostrożność.



    - Wydaje mi się - zacząłem nie bardzo wiedząc, jak skończę to
zdanie - że chyba się zdecyduję. Polecisz ze mną?



    Klara wzdrygnęła się i usiadła. Minęła chwila, zanim
odpowiedziała.



    - Może. Co proponujesz?



    Miałem pustkę w głowie. Czułem się jedynie widzem obserwującym,
jak sam siebie pakuję w coś, od czego cierpnie mi skóra. Wypowiedziałem jednak te
słowa jakbym przemyślał je już dawno: - Może warto byłoby załapać się na lot
powtórny.



    - Nigdy w życiu! - Była prawie zła. - Jeśli polecę, to tylko
tam, gdzie jest prawdziwa forsa.



    Ale to oczywiście oznaczało też prawdziwe ryzyko. Choć nawet
loty powtórne okazywały się niebezpieczne.



    W przypadku lotów powtórnych ma się świadomość, że ktoś już
odbył taką podróż i szczęśliwie przyleciał z powrotem, lecz nie tylko - poza tym
znalazł coś, po co warto jeszcze wrócić. Czasami jest tego całkiem sporo. Na
przykład Planeta Peggy, skąd przywozi się spirale do grzejników i futra. Jest też
Eta Carina Siedem, prawdopodobnie istny Sezam, o ile uda się do niego dotrzeć.
Kłopot w tym, że od pobytu Heechów nastała tam epoka lodowcowa. Są straszne burze.
Na pięć lądowników tylko jeden wrócił cały i z pełną załogą. Jeden nie powrócił w
ogóle.



    Ogólnie rzecz biorąc, Korporacja nie lubi za bardzo powtórnych
lotów.






OGŁOSZENIA DROBNE


    POKOJÓWKA, KUCHARKA, lub dama do towarzystwa. Pokryte koszty
podatku + 10 dol. dziennie. Phyllis, 88-423.



    SMAKOŁYKI, egzotyczne potrawy importowane z Ziemi. Skorzystaj z
moich gwarantowanych dostaw hurtowych! Zaoszczędź na wysokich kosztach transportu
pojedynczych produktów! Katalogi Sears, Bradlee, GUM, Pfon 87-747.



    NOWO PRZYBYŁY z Australii, dobra prezencja, poszukuje int.
Francuzki w celach towarzyskich 65-182.







    i tam, gdzie łatwo dotrzeć, na przykład na Peggy, oferuje się
raczej jednorazowe wynagrodzenie, a nie zyski procentowe. Płacą wtedy nie za
towary, lecz za mapy. Lecąc po orbicie wychwytujesz geologiczne anomalie, które
wskazują możliwość występowania tuneli Heechów. Nie trzeba nawet w logóle lądować.
Dostajesz za to trochę forsy, ale nie za dużo. Przy umowie na jednorazową wypłatę
musiałbyś latać co najmniej dwadzieścia razy, by zarobić na całe życie. A jeśli
podczas takiej wyprawy chciałbyś sam się wypuścić na poszukiwania, musisz odpalić
część swoich zysków załodze oraz coś na rzecz Korporacji. W efekcie dostajesz
jedynie ułamek tego, co mógłbyś zarobić na dziewiczym locie, nawet jeśli nie masz
jeszcze na widoku kolonii, która by cię satysfakcjonowała.



    Możesz też starać się o premię - sto milionów dolarów, jeśli
natrafisz na obcą cywilizację, pięćdziesiąt milionów za odkrycie statku Heechów
większego od Piątki, milion za znalezienie planety nadającej się do zamieszkania.



    Śmieszne wydać się może, że płacą marny milion za całą nową
planetę. Tylko, że nawet jeśli już się ją odkryje - to co z nią zrobić? Nie da
rady przetransportować tam całej nadwyżki ludzkości, do największego statku na
Gateway można wsadzić najwyżej cztery osoby nie licząc pilota (bez








Shikitei Bakiu do Aritsume, Jego Czcigodnego Wnuka.



    Przepełnia mnie radość na wieść o narodzinach Waszego pierwszego dziecka. Nie bądźcie zawiedzeni; następny z pewnością będzie syn.

    Pokornie proszę o wybaczenie, że nie pisałem wcześniej, ale mam niewiele do opowiedzenia. Wykonuję swoją pracę i próbuję tworzyć piękno, gdzie tylko potrafię. Może pewnego dnia znowu wyruszę. Ale to nie takie proste, kiedy się nie ma nóg.

    W zasadzie mogłem kupić nowe nogi. Kilka miesięcy temu nadarzyła się nawet para o zbliżonej tkance. Cena była jednak taka wysoka! Mógłbym równie dobrze za te pieniądze opłacić Pełny Serwis Medyczny. Wykazujesz, mój Wnuku, troskliwość namawiając mnie, bym właśnie na to zużył swój kapitał, ale muszę podjąć inną decyzją. Posyłam Wam połowę mego mego majątku, który spożytkujecie na wydatki związane z wychowaniem mojej prwnuczki. Jeśli tu umrę, Wy i ci wszyscy, którzy niedługo urodzą się Tobie i Twojej Ccigodnej Małżonce, otrzymacie pozostałą sumę. Takie jest moje życzenie i proszę, nie odmawiajcie mi.

    Przesyłam Waszej trójce wyrazy najgłębszej miłości. Jeśli możecie, prześlijcie mi holo kwitnącej wiśni. Chyba będą kwitły już nidługo? Człowiekowi zaciera się tutaj pamięć o Domu.



Wasz Dziadek








    pilota statek nie wróci). Korporacja założyła zatem kilka
niewielkich kolonii, jedną bardzo zdrową na Peggy i kilka innych, takich sobie. To
oczywiście nie rozwiązuje problemu dwudziestu pięciu miliardów ludzi, w większości
niedożywionych.



    Przy locie powtórnym nie ma szans na żadną z tych premii.
Niewykluczone, że i tak nie można ich w ogóle dostać, możliwe, że rzeczy, odkrycie
których jest premiowane, nie istnieją.



    To dziwne, że nigdy nie natrafiono na ślad innej inteligentnej
istoty. W każdym razie nie przez osiemnaście lat i w ciągu ponad dwóch tysięcy
lotów. Istnieje kilkanaście planet zdatnych do zamieszkania oraz około setki, na
których ludzie mogliby mieszkać, gdyby koniecznie musieli, tak jak musimy żyć na
Marsie i na Wenus, albo raczej wewnątrz niej. Odkryto także nieliczne ślady
dawnych cywilizacji, ale ani Heechów, ani humanoidów. Są też pozostałości po
samych Heechach. Dotychczas znaleźliśmy ich więcej w lochach Wenus niż gdzie
indziej w Galaktyce. Nawet Gateway wyczyścili prawie do cna, zanim ją opuścili.



    Czy ci cholerni Heechowie musieli być tacy porządni?



    Daliśmy więc spokój lotom powtórnym, bo nie gwarantowały dużej
forsy, wybiliśmy też sobie z głowy premię za specjalne odkrycia, ponieważ czegoś
takiego nie sposób zaplanować.



    I w końcu przestaliśmy w ogóle rozmawiać, spoglądaliśmy tylko
na siebie, a potem już nawet i na to nie mieliśmy ochoty.



    Mimo wcześniejszych rozmów nie zamierzaliśmy lecieć. Brakowało
nam odwagi. Klarze wyczerpała się przy poprzedniej wyprawie, a ja jej po prostu
chyba nigdy nie miałem.



    - No, dobra - powiedziała wstając i przeciągając się. - Przejdę
się do kasyna, może coś wygram. Masz ochotę popatrzeć?



    Pokręciłem głową, - Powinienem raczej wrócić do pracy. Jeśli
mnie jeszcze nie wylali.



    Pocałowaliśmy się na pożegnanie przy zlotni i pofrunęliśmy w
górę, a kiedy dotarłem do mego poziomu, wyciągnąłem rękę, poklepałem ją po kostce
i wyskoczyłem. Byłem w nienajlepszym nastroju. Tyle wysiłku włożyliśmy w to, by
się nawzajem przekonać, że nie było żadnych lotów, które obiecywałyby zyski warte
ryzyka, aż w końcu prawie sam w to uwierzyłem.



    Oczywiście nawet nie wspominaliśmy o innej nagrodzie - premii
za niebezpieczeństwo.



    Może ona skusić jedynie wielkich ryzykanów. Korporacja
potrafiła, na przykład, zaoferować pół miliona jako zachętę do wyruszenia kursem,
z którego jakaś wyprawa nie powróciła. Uważali, że może statek się popsuł, czy też
zabrakło w nim paliwa i kolejna grupa mogłaby nawet uratować swych poprzedników.
(Bzdura!). Najprawdopodobniej to, co tamtych zabiło, nadal istniało i czaiło się,
by zabić i ciebie.



    Był też taki okres, kiedy oferowali milion, który później
podwyższono do pięciu, za próbę zmiany ustawienia sterów podczas lotu.



    Musieli podwyższyć premię do pięciu milionów, bo kiedy żadna,
dosłownie żadna załoga nie wróciła, ludzie przestali się zgłaszać. Później
Korporacja zaprzestała tego, bo z kolei traciła zbyt wiele statków, i w końcu
wydano całkowity zakaz. Co pewien czas wstawiali dodatkowy pulpit sterowniczy,
czyli nowy sprytny komputer, który miał podobno działać symbiotycznie z tablicą
Heechów. Takie statki też nie były warte ryzyka, bezpiecznik na pulpicie Heechów
nie jest tam umieszczony bez powodu. Dopóki on jest włączony, nie można zmienić
kursu. Być może w ogóle nie można tego zrobić, nie niszcząc statku.



    Widziałem raz, jak pięcioro ludzi próbowało zdobyć
dziesięciomilionową premię za niebezpieczeństwo. Pewien mądrala ze stałego
personelu Korporacji głowił się, jak przetransportować za jednym zamachem więcej
niż pięcioro ludzi czy też odpowiednio duży ładunek. Nie wiemy, jak Heechowie
budowali swe statki, nigdy też nie odkryliśmy ich rzeczywiście dużego pojazdu.
Wymyślił więc sobie, że można by obejść tę trudność używając Piątki jako swoistego
traktora.



    Z metalu Heechów skonstruowali więc coś w stylu kosmicznej
barki. Wyładowali ją jakimiś śmieciami i wyciągnęli silnikiem lądownika Piątki.
Jest on napędzany jedynie wodorem i tlenem, które łatwo uzupełnić. Później
przywiązali Piątkę do barki za pomocą jednorodnego kabla z metalu Heechów.



    Obserwowaliśmy to wszystko na piezowizorach. Widzieliśmy, jak
kable się napięły, gdy włączyły się silniki lądownika. Co za niesamowity widok!



    Po chwili chyba uruchomili silniki dalekiego zasięgu.



    Na piezowizorach zobaczyliśmy jedynie, jak barką jakby lekko
szarpnęło, a Piątka po prostu znikła z oczu.



    Nigdy nie powróciła. Zapis w zwolnionym tempie pokazuje
przynajmniej początek tego, co się stało później. Kratownica z kabla pocięła
statek na plasterki jak jajko na twardo. Ludzie w środku nawet nie wiedzieli, co
ich unicestwiło. Korporacja nadal ma te dziesięć milionów; nikt nie chce ryzykować
po raz drugi.



    Od Shicky'ego usłyszałem bardzo uprzejmą, choć pełną wyrzutów
wymówkę, zaś z panem Xienem miałem krótką, aczkolwiek nieprzyjemną rozmowę przez
piezofon. Na tym się jednak skończyło. Po paru dniach Shicky znów zaczął przymykać
oczy na to, że się urywamy.



    Większość wolnego czasu spędzałem z Klarą. Często spotykaliśmy
się u niej, czasami u mnie na godzinkę w łóżku. Spaliśmy ze sobą prawie co noc,
można by pomyśleć, że powinno się nam już to znudzić. Ale nie. Nie byłem w końcu
pewien, czym to było - rozrywką czy odrywaniem się od rozmyślań nad nami samymi?
Leżałem i przyglądałem się Klarze, która zawsze po tym przekręcała się na brzuch i
kuliła zamykając oczy, nawet jeśli i tak mieliśmy za chwilę wstać. Rozmyślałem
sobie, jak dobrze znam każdy załomek i gładkość jej ciała. Czułem ten słodki,
namiętny zapach i marzyłem - marzyłem. Marzyłem o tym, czego nie mogłem
wypowiedzieć - o wspólnym z Klarą apartamencie pod Wielkim Kloszem, o wspólnym
aerolocie i kwaterze w tunelach na Wenus, nawet o wspólnym życiu w kopalniach
żywności. To chyba była miłość. Ale potem ciągle na nią patrząc widziałem, jak
moja wyobraźnia zmienia ten obraz - widziałem mój żeński odpowiednik, tchórza,
który stojąc przed największą szansą, jaką człowiek może mieć, boi się z niej
skorzystać.



    Jeśli nie szliśmy do łóżka, razem zwiedzaliśmy Gateway. Nie
było to jednak randką. Nie chodziliśmy za często do Błękitnego Piekiełka czy na
holofilmy, ani nawet do restauracji. Klara owszem, ale mnie nie było na to stać,
więc korzystałem ze stołówki Korporacji, cena posiłków była wliczona w nasz
dzienny podatek. Nie mogę powiedzieć, żeby Klara niechętnie płaciła rachunki za
nas dwoje, ale też robiła to bez większego entuzjazmu - bardzo dużo grała, a
wygrywała niewiele. Były też różne rozrywki towarzyskie - karty, przyjęcia, kółko
tańców ludowych, miłośników muzyki, dyskusyjne. Zajęcia te nic nie kosztowały, a
czasem były nawet interesujące. Kiedy indziej po prostu zwiedzaliśmy Gateway.



    Byliśmy też kilka razy w muzeum. Jednak nie bardzo je lubiłem -
wzbudzało jakby we mnie wyrzuty sumienia.



    Pierwszy raz poszliśmy tam tego dnia, gdy w związku z odlotem
Willi Forehand nie byłem w pracy. W muzeum jest przeważnie tłoczno - pełno tam
członków załóg krążowników na przepustkach, obsługi statków handlowych,







RAPORT LOTU




    Pojazd 5-2, Wyprawa 08D33, Załoga: L. Konieczny, E. Konieczny,
F. Ito, F. Lounsbury, A. Akaga.



    Czas lotu 27 dni 16 godzin. Słońce nie zidentyfikowane, duże
prawdopodobieństwo, że jest to gwiazda z 47 grupy Tukana.



    Resume: "Wyjście z nadświetlnej w stanie nieważkości. Brak
planety w okolicy. Słońce klasy A6, bardzo jasne i gorące w odległości około 3,3
j.a.



    Przesłaniając gwiazdę zasadniczą uzyskaliśmy wspaniały widok
dwustu lub trzystu pobliskich bardzo jasnych gwiazd, których wielkość pozorna
wahała się od 2 do -7. Nie wykryto jednak żadnych artefaktów, sygnałów, planet,
czy nadających się do lądowania asteroidów. Mogliśmy tam pozostać jedynie trzy
godziny ze względu na silne promieniowanie gwiazdy A6. Na skutek promieniowania
podczas powrotnej drogi Larry i Evelyn poważnie zachorowali, lecz odzyskali już
siły. Nie zebrano żadnych artefaktów ani próbek".









    turystów. Tym razem, nie wiadomo dlaczego, było tylko parę
osób, mogliśmy się więc dobrze wszystkiemu przyjrzeć. Widzieliśmy setki wachlarzy
modlitewnych - tych przejrzystych, krystalicznych, najczęściej odnajdywanych
artefaktów. Nikt nie wiedział, do czego służyły, lecz były po prostu ładne,
Heechowie zostawiali je prawie wszędzie. Znajdowała się tam też oryginalna sztanca
anizokinetyczna, która szczęśliwym poszukiwaczom przyniosła już pewnie jakieś
dwadzieścia milionów z samych procentów. Była tak mała, że mogłeś ją wsadzić do
kieszeni. Dalej futra, rośliny w formalinie. Oryginalny piezofon, dzięki któremu
trzy załogi zgarnęły cholerną forsę.



    Rzeczy, które najłatwiej można by ukraść, jak modlitewne
wachlarze, krwiste diamenty czy ogniste perły, trzymano za grubym pancernym
szkłem. Myślę, że nawet chronił je system alarmowy. To coś dziwnego, jak na
Gateway. Nie obowiązuje tu żadne prawo z wyjątkiem zarządzeń Korporacji. Stworzyła
ona jakby coś w rodzaju policji oraz pewne reguły - nie wolno kraść czy zabijać -
ale nie ma tu sądów. Jeśli złamiesz którąś z tych zasad, służby bezpieczeństwa
Korporacji zabierają cię na jeden z orbitujących krążowników. Z twojego kraju,
jeśli jest akurat taki. Albo na jakikolwiek inny, jeśli nie ma. Jeśli cię tam nie
przyjmą, albo jeśli nie chcesz wsiąść na statek swojego kraju, a uda ci się
namówić inną załogę, Korporacji jest to obojętne. Twój proces odbędzie się na
krążowniku. Skoro od początku wiadomo, że jesteś winny, masz trzy możliwości.
Możesz opłacić swoją podróż powrotną. Po drugie możesz zgłosić się do załogi,
jeśli cię zaakceptują. W trzecim przypadku możesz wyjść na zewnątrz statku bez
skafandra. Widać więc jasno, że choć na Gateway nie ma zbyt wielu praw, nie ma też
wielu przestępstw.



    Te drogocenne rzeczy w muzeum zamyka się po prostu, by nie
kusiły przyjezdnych, którzy chcieliby ze sobą zabrać jakieś pamiątki.



    Dumaliśmy więc razem z Klarą nad odnalezionymi przez innych
skarbami... i żadne z nas jakoś nie powiedziało, że i my powinniśmy wyruszyć w
poszukiwaniu dalszych.



    To nie były tylko eksponaty. Przedmioty te fascynowały -
stworzyły je i dotykały dłonie Heechów (macki? szpony?), pochodziły z trudnych do
wyobrażenia światów położonych niewiarygodnie daleko. Jeszcze silniej przyciągała
mnie jednak bezustannie migocąca tablica, na której pojawiały się po kolei dane o
każdym locie, jaki kiedykolwiek wyruszył z Gatewy. Nieustanne podsumowywanie
ilości wypraw w zestawieniu z liczbą powrotów, wartość honorariów wypłacanych
szczęśliwym poszukiwaczom, oraz lista tych, którym się nie powiodło, gąszcz
nazwisk pokrywający całą ścianę powyżej gablot. Liczby mówiły wszystko: 2355
wypraw, która podczas naszego pobytu urosła do 2356, potem do 2357 (odczuliśmy dwa
wstrząsy startowe), 841 udanych powrotów.



    Nie patrzyliśmy na siebie stojąc przed tym zestawieniem,
poczułem jednak uścisk dłoni Klary.



    Słowo "udany" nie określa niczego. Oznacza jedynie, że
statek powrócił, ale nie mówi nic o stanie załogi.



    Po tym wyszliśmy już z muzeum i w drodze do zlotni właściwie
nie rozmawialiśmy.



    Myślałem sobie, jak wiele prawdy było w tym, co mi powiedziała
Emma Fother: ludzkość potrzebuje tego, co my, poszukiwacze, mogliśmy jej dać.
Bardzo potrzebuje. Ludzie głodują, a technika Heechów z pewnością uczyniłaby ich
życie znośniejszym, jeśli poszukiwacze będą wyruszać i przywozić różne rzeczy.



    Nawet za cenę życia kilku osób.



    Nawet jeśli wśród tych kilku byłaby Klara i ja. Zadawałem sobie
pytanie, czy chciałbym, żeby mój syn - jeśli kiedykolwiek miałbym syna - spędził
dzieciństwo tak jak ja?



    Kiedy puściliśmy linę na Poziomie Laleczka, usłyszeliśmy jakieś
głosy. Nie zwróciłem na nie uwagi; zamierzałem właśnie podjąć decyzję. - Słuchaj,
Klara - powiedziałem. - Może byśmy...



    Klara jednak patrzyła na coś za moimi plecami. - O, Boże! -
zawołała. - Spójrz, kto idzie!



    Odwróciłem się i zobaczyłem Shicky'ego unoszącego się w
powietrzu i rozmawiającego z jakąś dziewczyną: ze zdziwieniem poznałem, że była to
Willa Forehand. Przywitała się z nami jakby lekko zakłopotana i jednocześnie
rozbawiona.



    Co ty tu robisz? - spytałem. - Wydawało mi się, że jakieś osiem
godzin temu wyleciałaś?



    - Dziesięć - odpowiedziała.



    - Czy coś się popsuło i musieliście wrócić? - próbowała się
domyślić Klara.



    - Nie - Willa uśmiechnęła się ponuro. - Dotarliśmy na miejsce i
wróciliśmy. Jak na razie jest to najkrótszy lot w historii. Byliśmy na Księżycu.



    - Na Księżycu Ziemi?



    - Dokładnie. - Widać było, że próbuje zapanować nad sobą
powstrzymując uśmiech. Lub łzy.



    - Na pewno dadzą wam premię - pocieszał ją Shicky. - Jakiś
statek poleciał kiedyś na Ganimedesa i Korporacja dała załodze pół miliona.



    Pokręciła głową. - Sama dobrze wiem. Jasne, że coś dadzą, ale
to i tak będzie nic. Potrzebujemy dużo więcej. - To właśnie było niezwykłe i
zaskakujące u Forehandów: zawsze mówili "my". Musieli być rzeczywiście bardzo
zżytą rodziną, nawet jeśli niechętnie rozmawiali na ten temat z obcymi.



    Poklepałem ją; miało to wyrażać coś między sympatią i
współczuciem. - Co zamierzasz teraz robić?



    - Jak to? - spojrzała na mnie zdziwiona. - Zgłosiłam się już na
następny lot, na pojutrze.



    - Właśnie - rzekła Klara. - Musimy zrobić ci dwa przyjęcia za
jednym zamachem. Weźmy się lepiej od razu do roboty...



    Wiele godzin później, tuż przed zaśnięciem, spytała mnie. -
Chciałeś mi chyba coś powiedzieć, zanim spotkaliśmy Wille?



    Nie pamiętam - mruknąłem sennie. Nieprawda, wiedziałem, co to
było. Tylko, że teraz nie chciałem już tego powiedzieć.







OGŁOSZENIA DROBNE




    ORGANY - kupno - sprzedaż - wymiana. Wszelkie narządy
podwójne, atrakcyjne ceny. Potrzebne: tylna wieńcowa sekcja serca, L przedsionek,
L i P komora i części przyległe. Pfon 88-703, informacja o posiadanych tkankach.



    GRACZE HNEFATAFL - Szwedzi lub moskwianie. Wielki Turniej
Gateway. Treningi. 88-122.



    KORESPONDENCYJNĄ DROGĄ chciałbym z Toronto dowiedzieć się, jak
tam jest. Adres: Tony, 955 Bay, TorOntKan M5S2A3.



    POTRZEBUJĘ się wypłakać. Pomogę ci obnażyć twój własny ból.
Pfon 88-622.









    Czasami dochodziłem do takiego stanu, że skłonny byłem prosić
Klarę, by wyruszyła ze mną. Były też takie dni, gdy wracały statki z
wygłodniałymi, odwodnionymi ludźmi, często z samymi tylko trupami na pokładzie,
albo też po upływie określonego czasu szereg zeszłorocznych statków uznano za
zaginione. Wtedy byłem bliski opuszczenia Gateway na zawsze. Większość czasu
spędzaliśmy jednak odkładając decyzję na później. To nie było takie trudne. Miło
było poznawać Gateway i siebie nawzajem. Klara przyjęła pokojówkę - krępą
blondynkę z kopalni żywności z Carliarthen, na imię miała Hywa. Świat jej był
dokładnie taki jak mój, z tą tylko różnicą, że walijskie fabryki hodowały
jednokomórkowe białko na węglu. Wydostała się jednak stamtąd nie dzięki loterii,
lecz po dwóch latach pracy na statku handlowym. Nie mogła nawet wrócić do domu.
Uciekła ze Statku tracąc w ten sposób zarobione pieniądze. Nie mogła również
zostać poszukiwaczem, ponieważ w czasie pierwszego startu nabawiła się arytmii
serca, która czasami zdawała się ustępować, a czasami kładła ją na tydzień go
łóżka w Szpitalu Końcowym. Hywa miała gotować i sprzątać mnie i Klarze, częściowo
zaś zajmowała się małą Kathy Francis, kiedy Klara nie miała na to ochoty, a
ojciec Kathy byl zajęty. Klara przegrywała dużo, w zasadzie więc nie mogła sobie
pozwolić na Hywę, ale z drugiej strony na mnie też ją nie było stać.



    Łatwo było nam nie myśleć o tym, ponieważ udawaliśmy przed sobą
nawzajem, a także każde przed samym sobą, że się po prostu bardzo dobrze
przygotowujemy na dzień, gdy ogłoszony zostanie Nasz Lot.



    Przychodziło nam to bez trudu. Wielu prawdziwych poszukiwaczy
robiło tak samo przed kolejną wyprawą. Istniała na przykład grupa Tropicieli
Heechów, której spotkania odbywały się co środę, założył ją jeden z poszukiwaczy,
Sam Kahane, a kiedy był na wyprawie, która się nie powiodła, grupę prowadził ktoś
inny. Sam był już z powrotem i czekał, by dwaj pozostali członkowie jego załogi
doszli do siebie i mogli znowu wyruszyć (z powodu awarii zamrażalnika nabawili się
między innymi szkorbutu). Sam i jego przyjaciele byli pędzlami w stałym trójkącie,
co jednak nie miało wpływu na zainteresowanie Heechami. Posiadał nagrania
wszystkich wykładów z różnych egzonauk, prowadzonych w Rezerwacie Wschodniego
Teksasu przez profesora Hegrameta, największą światową sławę heechologii.
Dowiedziałem się wielu rzeczy, o których nie miałem pojęcia, choć powszechnie
wiedziano, że więcej jest pytań niż odpowiedzi w naszej dotychczasowej wiedzy o
Heechach.



    Przychodziliśmy też na zajęcia grupy kultury fizycznej, gdzie
uczyliśmy się ćwiczeń naprężających mięśnie przy minimalnym ruchu kończyn, oraz
masażu, co było równie pożyteczne, jak i zabawne. W sumie nawet chyba bardziej
zabawne, szczególnie przy seksie. Klara i ja nauczyliśmy nasze ciała
zadziwiających rzeczy. Zgłosiliśmy się także na kurs gotowania (okazuje się, że za
pomocą ziół i przypraw ze standardowej racji żywności można wiele zrobić).
Kupiliśmy ponadto kilka taśm do nauki języków, gdyby przyszło nam wyruszyć z
załogą nie mówiącą po angielsku. Ćwiczyliśmy więc włoski czy grecki żargon
miejski. Zapisaliśmy się nawet do kółka astronomicznego. Miało ono dostęp do
teleskopów Korporacji, spędzaliśmy sporo czasu przyglądając się Ziemi i Wenus
spoza płaszczyzny ekliptyki. W tych spotkaniach, gdy miał wolne, uczestniczył
Francy Hereira. Lubiliśmy go, zwykle więc szliśmy do siebie na jakiegoś drinka, to
znaczy, oczywiście, do apartamentu Klary, gdzie spędzałem bardzo dużo czasu.
Francisa mocno, zmysłowo wręcz pociągało to, co było TAM. Wiedział wszystko o
kwazarach, czarnych dziurach i galaktykach Seyferta, nie mówiąc już o gwiazdach
podwójnych i Novych. Często zastanawialiśmy się, jak to jest, gdy wyprawa trafia
na czoło fali Supernovej. To się zawsze może zdarzyć. Powszechnie wiadomo, że
Heechowie nade wszystko interesowali się problemami astrofizyki. Niektóre z kursów
prowadziły niewątpliwie w pobliże jakiegoś ciekawego zjawiska, a pre-Supernova
jest bez wątpienia czymś ciekawym. Tylko, że teraz upłynęło wiele, wiele lat i
Supernova już dawno mogła przestać być "pre".



    - Zastanawiam się - powiedziała Klara, sugerując uśmiechem, że
są to czysto abstrakcyjne rozważania - czy to właśnie nie przytrafiło się
wyprawom, które nie powróciły.



    - Statystycznie jest to pewne - Francy uśmiechnął się również,
akceptując tym samym reguły gry. Ćwiczył swój angielski, który od początku był
dobry, a teraz pozbył się obcego akcentu. Władał również niemieckim, rosyjskim i
także sporą liczbą innych języków romańskich poza swoim ojczystym portugalskim, o
czym przekonaliśmy się powtarzając z Klarą jeden z dialogów kursu: okazało się, że
rozumiał nas lepiej niż my siebie nawzajem.



    - Mimo to ludzie wyruszają - dodał.



    Milczeliśmy przez chwilę, a potem Klara roześmiała się. -
Niektórzy - powiedziała.



    - Mówisz tak, jakbyś sam chciał wyruszyć - włączyłem się
szybko.



    - Miałeś kiedyś co do tego wątpliwości?



    - Owszem. Jesteś przecież w Brazylijskiej Flocie. Nie możesz
sobie tak po prostu wsiąść na statek i polecieć.



    - Mogę wyruszyć w każdej chwili - poprawił mnie. - Potem tylko
nie będzie mi wolno wrócić do Brazylii.



    - Tak bardzo tego pragniesz?



    - Za wszelką cenę - odrzekł.



    - Nawet - nalegałem - gdy jest ryzyko, że nie wrócisz lub
wrócisz w takim stanie jak ci dzisiaj? - To była Piątka. Wylądowali na planecie,
na której rósł trujący powój. Podobno była to bardzo ciężka wyprawa.



    - Oczywiście.



    Klara zaczynała się nerwowo kręcić. - Chyba już pójdę się
położyć. Jej głos coś sugerował, spojrzałem na nią. - Odprowadzę cię -
zaproponowałem.



    - Nie ma potrzeby.



    - Jednak pójdę z tobą - stwierdziłem ignorując ton jej głosu. -
Dobranoc, Francy, zobaczymy się za tydzień.



    Klara była już w drodze do zlotni i musiałem się pośpieszyć, by
ją dogonić.



    - Jeśli naprawdę chcesz, wrócę do siebie! - krzyknąłem
chwyciwszy linę.



    Nie spojrzała w górę, ale też i nie odpowiedziała. Wyszedłem
więc ze zlotni na jej poziomie i podążyłem za nią do jej mieszkania. Kathy spała w
dalszym pokoju, Hywa drzemała przy holodysku w naszej sypialni. Klara odesłała ją
do domu i później zajrzała do dziewczynki, żeby sprawdzić, czy śpi spokojnie.
Usiadłem na brzegu łóżka czekając.



    - Może to tylko napięcie przedmenstrualne - powiedziała. -
Przepraszam cię. Po prostu jestem dzisiaj wściekła.



    - Pójdę sobie, jeśli chcesz.



    - Boże! Przestań to już w końcu powtarzać! - Usiadła obok mnie
i przysunęła się, bym ją objął. - Kathy jest taka słodka - powiedziała po chwili,
prawie ze smutkiem.



    - Też chciałabyś mieć dziecko?



    - Będę miała dziecko - odchyliła się pociągając mnie za sobą. -
Nie wiem tylko kiedy. Potrzebuję znacznie więcej pieniędzy, by zapewnić mu
przyzwoite życie. A lata lecą.



    Kiedy tak leżeliśmy obok siebie szepnąłem z twarzą w jej
włosach: - Ja też tego pragnę.



    Westchnęła. - Myślisz, że o tym nie wiem? - Nagle jej ciało
naprężyło się. usiadła. - Kto tam?



    Ktoś próbował otworzyć drzwi. Nie były zamknięte na klucz.
Nigdy ich nie zamykaliśmy, ale też nie mieliśmy niespodziewanych gości. Dopiero
teraz.



    - Sterling! - zdziwiła się Klara. Pamiętała jednak, jak się
należy zachować. - Pozwól, Bob, to jest Sterling Francis, ojciec Kathy. Bob
Broadhead.



    - Miło mi - odpowiedział. Był znacznie starszy, niż można było
sądzić po malutkiej Kathy, miał przynajmniej pięćdziesiątkę, ale wyglądał na
starszego i bardzo znużonego życiem. - Zabieram Kathy do domu najbliższym statkiem
- rzekł. - Jeśli nie masz nic przeciwko temu, wezmę ją do siebie jeszcze dzisiaj.
Chcę sam jej powiedzieć.



    Nie patrząc na mnie Klara sięgnęła po moją dłoń. - O czym?



    - O matce - Francis potarł oczy i dodał: - Nie wiesz? Jan nie
żyje. Jej statek wrócił parę godzin temu. Cała czwórka z lądownika wplątała się w
jakiś grzyb, zmarli na skutek opuchlizny. Widziałem ją. Wygląda jak... - Urwał. -
Najbardziej mi żal Annalee. Została na orbicie, gdy oni wylądowali na powierzchni.
To ona przywiozła ciało Jan. Zupełnie bez sensu. Po co? Dla Jan i tak nie miało to
znaczenia... Nieważne zresztą. Mogła przywieźć







UWAGI NA TEMAT ZADU HEECHÓW




    Profesor Hegramet: Możemy się jedynie domyślać, jak
wyglądali Heechowie. Byli prawdopodobnie dwunożni. Ich narzędzia jako tako pasują
do ludzkich dłoni, mieli wiec zapewne ręce, lub coś podobnego. Przypuszczalnie
widzieli w obrębie tego samego widma co my. Musieli jednak być od nas niżsi -
mieli może 150 cm, czy nawet mniej. I mieli bardzo śmieszne zadnie części ciała.



    Pytanie: Co to znaczy?



    Profesor Hegramet: Czy widziałeś kiedyś siedzenie pilota
w statku Heechów? Są to dwie płaskie metalowe płyty w kształcie litery V. Człowiek
nie wysiedziałby na tym nawet dziesięciu minut. Rozwiesiliśmy więc nad siedzeniem
siatkę. Jest to jednak nasze usprawnienie, Heechowie czegoś podobnego nie używali.
Musieli prawdopodobnie przypominać osy z wielkim, wydłużonym odwłokiem, zwisającym
między nogami.



    Pytanie: Czy to znaczy, że tak jak osy mieli żądła?



    Profesor Hegramet: Nie, nie wydaje mi się. Choć może i
tak. A może mieli po prostu piekielnie duże narządy płciowe.









    tylko dwójkę, nie było więcej miejsca w zamrażalniku, bo
jedzenie... - Znowu urwał i tym razem nie mógł już mówić dalej.



    Czekałem więc siedząc na krawędzi łóżka, podczas gdy Klara
pomogła mu obudzić małą i spakować ją. Oni wyszli, a ja odtworzyłem na
piezowizorze kilka tablic, które bardzo dokładnie przestudiowałem. Zanim Klara
wróciła, zdążyłem je wyłączyć i usiadłem po turecku na łóżku głęboko zamyślony.



    - Chryste, co za zwariowana noc - powiedziała posępnie
siadając na drugim końcu łóżka. - Odechciało mi się spać. Może skoczę na górę
wygrać parę dolców.



    - Lepiej nie - odpowiedziałem. Poprzedniego wieczoru
siedziałem przy niej przez trzy godziny: najpierw wygrała dziesięć tysięcy, potem
straciła dwadzieścia. - Mam lepszy pomysł. Zgłośmy się na lot.



    Odwróciła się tak gwałtownie, by na mnie spojrzeć, że na
chwilę zniosło ją z łóżka. - Coś ty powiedział?



    - Zgłośmy się na lot.



    Zamknęła na moment oczy i nie otwierając ich spytała: - Kiedy?



    - Lot 29-40. To Piątka z dobrą zalogą - Sam Kahane i jego
kumple. Czują się już dobrze i poszukują dwóch osób.



    Potarła palcami powieki, po chwili je otworzyła i spojrzała na
mnie. - Rzeczywiście miewasz ciekawe pomysły.



    Wcześniej już spuściłem ścienne żaluzje, które przesłaniały
błysk metalu Heechów: nawet w półmroku widziałem jednak wyraz jej twarzy. Bała
się. Mimo wszystko spytała tylko: - To nienajgorsi chłopcy. Czy potrafisz dogadać
się z pedałami?



    - Jeśli nie będę się ich czepiał, zostawią mnie w spokoju.
Szczególnie, gdy będziesz ze mną.



    - Hm - mruknęła i przysunęła się do mnie, objąwszy mnie
przewróciła na łóżko i wtuliła twarz w moją szyję. - Możemy spróbować -
powiedziała tak cicho, że nie byłem z początku pewien, czy to usłyszałem.



    Kiedy jednak to do mnie dotarło, ogarnęło mnie przerażenie.
Mogła się przecież nie zgodzić. Nie byłoby wtedy problemu. Teraz czułem, jak drżę,
choć udało mi się powiedzieć: - Zgłosimy się więc jutro rano.



    Pokręciła głową. - Nie - odrzekła stłumionym głosem. Czułem,
że tak jak ja drży. - Zatelefonuj tam natychmiast. Zapiszmy się teraz, zanim
zmienimy zdanie.



    Następnego dnia złożyłem wymówienie w pracy, a rzeczy
spakowałem do walizek, w których je przywiozłem. Shicky wziął je na przechowanie.
Wyglądał na zasmuconego. Klara zostawiła swoje kursy, zwolniła służącą - która
była tym mocno zmartwiona - lecz nie zawracała sobie głowy pakowaniem. Miała
jeszcze sporo pieniędzy. Zapłaciła więc z góry za swe dwa pokoje i mogła wszystko
zostawić, jak było.



    Oczywiście zorganizowano dla nas pożegnalne przyjęcie. Nie
zapamiętałem ani jednej z obecnych na nim osób.



    A później, nie wiadomo kiedy, wciskaliśmy się już do lądownika
i schodziliśmy do kapsuły, podczas gdy Sam systematycznie sprawdzał ustawienia.
Zamknęliśmy się w kokonach i włączyliśmy automatyczne odliczanie.



    Potem nastąpił przechył i uczucie spadania i bezwład, zanim
włączyły się silniki i byliśmy już w drodze.





Strona główna
   
Indeks
   
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qualintaka.pev.pl
  •