ďťż

Blog literacki, portal erotyczny - seks i humor nie z tej ziemi


Zelazny Roger - Dziewięciu Książąt Amberu - Rozdział 08



      - Nie wiem, ile razy się budziłem i znów zapadałem w sen. Dwukrotnie znalazłem na tacy przy drzwiach chleb, mięso i wodę. W celi panowały ciemności i przejmujący chłód. Czekałem i czekałem bez końca.


      Wreszcie po mnie przyszli. Drzwi się otwarły wpuszczając słabe światło. Zamrugałem oczami i kazano mi wyjść. Korytarz aż pękał w szwach od uzbrojonych po zęby ludzi, więc nie miałem co próbować żadnych sztuczek. Potarłem szczecinę na brodzie i poszedłem posłusznie ze strażą. Po długim marszu doszliśmy do hallu ze spiralnymi schodami, po których zaczęliśmy wchodzić. Nie zadawałem żadnych pytań i nikt nie spieszył z żadnymi wyjaśnieniami.


      Po wejściu na górę zaprowadzono mnie do pałacu, a w nim do czystego, ciepłego pomieszczenia, gdzie kazano mi się rozebrać. Czekała tam już na mnie parująca balia wody i służący, który mnie wyszorował, ogolił i przystrzygł mi włosy. Polem dostałem świeży strój w kolorze srebrnym i czarnym. Ubrałem się, a na plecy zarzucono mi czarną pelerynę z zapinką w kształcie srebrnej róży.


      - Gotowe - powiedział dowódca straży. - Idziemy.


      Ruszyłem za nim, a za mną straż. Zaprowadzono mnie na tyły pałacu, gdzie kowal zakuł mi ręce i nogi w kajdany z łańcuchem tak grubym, abym nie mógł go rozerwać. Gdybym się opierał, z pewnością pobiliby mnie do nieprzytomności i rezultat byłby taki sam. Nie miałem ochoty ponownie zostać tak pobity, więc się poddałem.


      Następnie kilku strażników podniosło mój łańcuch i poprowadzono mnie z powrotem do komnat pałacowych. Nie miałem nawet ochoty patrzeć na otaczający mnie przepych. Byłem więźniem i wkrótce czekała mnie śmierć lub koło tortur. I absolutnie nic nie mogłem na
to poradzić. Rzut oka przez okno powiedział mi, że jest wczesny wieczór. Przechodząc przez komnaty, w których bawiliśmy się jako dzieci, uznałem, że nie czas teraz i miejsce na nostalgię.


      Poprowadzono mnie długim korytarzem do sali jadalnej, w której za stołami siedziało mnóstwo ludzi, wielu mi znajomych. Najwytworniejsze suknie i stroje mieniły się wszelkimi odcieniami tęczy na przybyłych wielmożach, z oświetlonego pochodniami rogu pokoju rozbrzmiewała muzyka, a stoły były już suto zastawione, choć nikt jeszcze nie jadł.


      Zobaczyłem znajome twarze, jak twarz Flory, i sporo nieznajomych. Był tu też minstrel, lord Rein, którego niegdyś sam pasowałem na rycerza i którego nie widziałem przez całe stulecia. Odwrócił wzrok, kiedy nasze oczy się spotkały.


      Podprowadzono mnie do krańca ogromnego głównego stołu i tam usadzono. Strażnicy stanęli za mną. Przymocowali końce moich łańcuchów do żelaznych kółek świeżo osadzonych w podłodze. Krzesło u szczytu stołu było jeszcze puste.


      Nie znałem kobiety siedzącej po mojej prawej ręce, ale mężczyzną po lewej był Julian. Zignorowałem go i spojrzałem na swoją sąsiadkę, drobną blondynkę.


      - Dobry wieczór - powiedziałem. - Chyba się jeszcze nie znamy. Nazywam się Corwin.


      Spojrzała w popłochu na mężczyznę po prawej, potężnego, piegowatego rudzielca, szukając u niego pomocy, lecz on wdał się naraz w wielce ożywioną konwersację ze swoją drugą sąsiadką.


      - Może pani ze mną porozmawiać, przysięgam - ciągnąłem. - To nie jest zaraźliwe.


      Uśmiechnęła się niepewnie i rzekła:


      - Nazywam się Carmel. Jak się pan ma, lordzie Corwinie?


      - Piękne imię - odparłem. - Mam się świetnie. Co taka miła dziewczyna jak pani robi w takim miejscu? Wypiła szybko łyk wody.


      - Corwin - powiedział Julian głośniej, niż to było konieczne - ta pani uważa twoje zachowanie za obraźliwe i bezczelne.


      - Ile opinii zdążyła już z tobą wymienić tego wieczoru? - spytałem uprzejmie, a on się nawet nie zaczerwienił. Zbielał.


      - Dość już tego!


      Wstałem na te słowa i zagrzechotałem łańcuchami. Prócz efektu, jaki to wywołało, miałem możność przekonać się, ile zostawiono mi luzu. Oczywiście, za mało. Eryk był ostrożny.


      - Podejdź bliżej i szepnij mi do ucha swoje zastrzeżenia - powiedziałem. Nie posłuchał.


      - Posadzono mnie do stołu jako ostatniego, wiedziałem więc, że moment kulminacyjny już się zbliża. I nie myliłem się,


      Sześciu trębaczy dało pięciokrotny krótki sygnał i Eryk wkroczył do sali. Wszyscy się podnieśli. Oprócz mnie.


      Strażnicy poderwali mnie łańcuchami na nogi i tak przytrzymali. Eryk uśmiechnął się i zszedł ze schodów po mojej prawej ręce. Ledwo widziałem jego barwy pod gronostajowym futrem, które miał na sobie. Podszedł do szczytu stołu i stanął za krzesłem, a za nim jego kamerdyner. Inni służący zaczęli obchodzić stoły, rozlewając wino. Kiedy skończyli, Eryk wzniósł toast:


      - Żyjcie szczęśliwie w Amberze, który jest wieczny!


      Wszyscy podnieśli kieliszki. Oprócz mnie.


      - Wypij! - rozkazał Julian.


      - Udław się!


      Spojrzał na mnie z wściekłością, lecz w tym momencie pochyliłem się i szybko wziąłem kieliszek. Między mną a Erykiem, który nie spuszczał ze mnie oczu, siedziało kilkaset osób, a mój głos zabrzmiał donośnie;


      - Za Eryka, który siedzi na szarym końcu stołu!


      Nikt się nie poruszył, tylko Julian wylał swoje wino na podłogę i po chwili wszyscy poszli za jego przykładem, lecz ja zdołałem wziąć spory łyk, zanim wytrącono mi kieliszek z ręki.


      Eryk usiadł, goście poszli jego śladem, a i mnie pozwolono opaść na krzesło. Zaczęła się uczta, a ponieważ byłem głodny, jadłem z równym apetytem jak wszyscy, a może i większym. Muzyka grała nieprzerwanie i biesiada trwała przeszło dwie godziny. Nikt się już do mnie nie odezwał, a i ja nie powiedziałem więcej ani słowa. Ale wszyscy czuli moją obecność i nasz stół był cichszy niż inne.


      Caine siedział wyżej stołu, po prawej ręce Eryka, z czego wnioskowałem, że Julian jest w niełasce. Nie było ani Randoma, ani Deirdre. Dojrzałem jeszcze wielu znajomych, których niegdyś zaliczałem do przyjaciół, lecz nikt nie ważył się spojrzeć mi w oczy. Zrozumiałem, że pasowanie Eryka na króla Amberu to czcza formalność. Która zresztą niebawem stała się faktem.


      Po uczcie nie było żadnych mów. Po prostu Eryk wstał, znów zagrzmiały trąbki i wszyscy przeszli w procesji do sali tronowej Amberu.


      Wiedziałem, co teraz nastąpi.


      Eryk stanął przed tronem i wszyscy zgięli się w niskim ukłonie. Oprócz mnie, oczywiście. Niemniej, tak czy owak, rzucono mnie na kolana.


      Dzisiaj był dzień koronacji.


      Zapadła cisza. Potem Caine wniósł poduszkę, na której spoczywała korona Amberu. Ukląkł i zastygł w tej pozie, ofiarowując ją Erykowi.


      Szarpnięto mnie na nogi i powleczono w stronę tronu. Zrozumiałem, czego ode mnie chcą, uzmysłowiłem to sobie w ułamku sekundy i stawiłem opór. Ale zostałem pobity i rzucony na kolana przed stopniami tronu.


      Muzyka zabrzmiała nieco głośniej - grano "Zielony zarękawek" - i Julian stojący za mną powiedział:


      - Oto zbliża się moment koronacji nowego króla Amberu! - A do mnie szeptem: - Weź koronę i podaj ją Erykowi. On sam się ukoronuje.


      Spojrzałem na koronę Amberu leżącą na purpurowej poduszce, trzymanej przez Caine'a. Była srebrna i miała siedem pałek, każdą zwieńczoną klejnotem. Cała była wysadzana szmaragdami i miała po dwa ogromne rubiny na każdej skroni. Nie poruszyłem się, myśląc o czasach, kiedy widziałem pod nią twarz mojego ojca.


      - Nie - powiedziałem krótko i poczułem uderzenie w lewy policzek.


      - Weź ją i podaj Erykowi - powtórzył.


      Zamachnąłem się na niego, lecz łańcuchy, na których mnie trzymano, były mocno ściągnięte. Uderzył mnie ponownie. Spojrzałem na wysokie, ostre szpice korony.


      - Dobrze - powiedziałem w końcu i sięgnąłem po nią.


      Przez chwilę trzymałem ją w obu rękach, a potem błyskawicznie włożyłem ją sobie na głowę, mówiąc:


      - Ja, Corwin, koronuję się królem Amberu!


      Zdjęto mi ją natychmiast i położono z powrotem na poduszce. Na moje plecy spadły razy, przez salę przebiegł szmer.


      - Spróbujmy jeszcze raz - powiedział Julian. - Weź ją i podaj Erykowi.


      Znów cios.


      - W porządku - zgodziłem się czując, że moja koszula wilgotnieje.


      Tym razem rzuciłem Erykowi koronę prosto w twarz, mając nadzieję, że wykolę mu oko. Chwycił ją prawą ręką i uśmiechnął się do mnie patrząc, jak mnie biją.


      - Dziękuję ci - powiedział. - Ale teraz słuchajcie mnie wszyscy obecni i ci, którzy pozostają w Cieniu. W dzisiejszym dniu przejmuję tron i koronę Amberu i biorę do ręki berło królewskie. Wygrałem tron w uczciwej walce i słusznie mi się on z krwi należy.


      - Kłamca! - krzyknąłem i czyjaś ręka zasłoniła mi usta.


      - Koronuję się Erykiem Pierwszym, królem Amberu.


      - Niech żyje król! - zakrzyknęli po trzykroć zebrani.


      Wtedy Eryk nachylił się i powiedział do mnie zniżonym głosem:


      - Twoje oczy właśnie ujrzały widok, który ci będzie musiał na długo wystarczyć... Straż! Zaprowadzić go do miejsca kaźni i wypalić oczy! Niech dzisiejsza uroczystość na zawsze pozostanie mu w pamięci jako ostatnia rzecz, którą widział. Później wrzućcie go do najgłębszej ciemnicy pod Amberem i niech jego imię zostanie zapomniane.


      Splunąłem i spadł na mnie grad razów.


      Opierałem się zaciekle przez całą drogę, lecz wywleczono mnie z sali. Wszystkie oczy odwracały się ode mnie, kiedy wychodziłem, i ostatnie, co pamiętam, to uśmiechnięty Eryk na tronie rozdzielający swe łaski między wielmożów Amberu.


      Jego rozkaz wykonano i na szczęście podczas kaźni straciłem przytomność.


      Nie mam pojęcia, jak długo leżałem bez życia, zanim ocknąłem się w absolutnej ciemności, z potwornym bólem rozsadzającym mi czaszkę. Może to wtedy rzuciłem klątwę, a może zrobiłem to, gdy wżarło się we mnie rozpalone do białości żelazo. Nie pamiętam dokładnie, wiedziałem jednak, że Eryk nigdy nie zazna spokoju na tronie, gdyż klątwa księcia Amberu, rzucona w momencie
niepohamowanej furii, zawsze się spełnia.


      Szarpałem w rozpaczy słomę w tej najczarniejszej z cel, lecz nie wylałem ani jednej łzy. I to było najstraszniejsze.
Po jakimś czasie - tylko wy, bogowie, i ja wiemy, jak długim - znów zasnąłem.


      - Kiedy się obudziłem, głowa nadal pękała mi z bólu. Podniosłem się na nogi i zmierzyłem wielkość celi. Miała cztery kroki szerokości i pięć długości. Dziura w podłodze pełniła rolę ustępu, a w rogu leżał wypchany słomą materac. U dołu drzwi była szczelina, a za nią taca ze stęchłym chlebem i butelką wody. Posiliłem się, ale nie przyniosło mi to ulgi. Ból pulsował mi w skroniach
i daleko mi było do spokoju ducha.


      Starałem się jak najwięcej spać. Nikt do mnie ani razu nie przyszedł. Budziłem się, przemierzałem celę, wymacywałem tacę pod drzwiami i jadłem, co mi dawano.


      Potem znów szedłem spać.


      Po siedmiu spaniach przeszedł mi ból w oczodołach. Nienawidziłem mojego brata, który był królem Amberu. Wolałbym, żeby mnie zabił.


      Ciekaw byłem reakcji ogółu, ale pozostawało to dla mnie tajemnicą. Wiedziałem jednak, że gdy mrok obejmie sam Amber, Eryk pożałuje swojego czynu. To jedno wiedziałem na pewno i z tego czerpałem pociechę.


      Tak zaczęły się moje dni w ciemności, których nie miałem jak odmierzyć. Nawet gdybym miał oczy, nie odróżniłbym dnia od nocy w tym lochu.


      Czas płynął sobie obok, ignorując mnie. Czasem oblewał mnie zimny pot i drżałem jak w gorączce na myśl o tym. Jak długo już tu jestem? Parę miesięcy? Może tylko parę godzin? Tygodni? Czy lat?


      Przestałem się nad tym zastanawiać. Spałem, spacerowałem (wiedziałem z największą dokładnością, gdzie postawić stopę i kiedy zawrócić), rozmyślałem o wszystkim, czego dokonałem i czego nie dokonałem. Czasem siadałem ze skrzyżowanymi nogami, oddychałem wolno i głęboko, usuwałem z głowy myśli i starałem się wytrwać w takim stanie jak najdłużej. To pomagało - o niczym nie myśleć.


      Eryk był sprytny. Mimo że posiadałem w sobie moc, teraz była ona bezużyteczna. Niewidomy nie może wędrować przez Cienie.


      Broda urosła mi aż do pasa, włosy miałem długie i zmierzwione. Początkowo stale byłem głodny, ale potem straciłem apetyt. Czasem kręciło mi się w głowie, gdy zbyt raptownie wstałem. Miałem koszmary, podczas których śniło mi się, że widzę, i tym gorsze było przebudzenie.


      Jednakże po pewnym czasie wypadki, które mnie tu doprowadziły, wydały mi się czymś odległym i nierealnym. Miałem wrażenie, że przydarzyły się komuś innemu. I było to w pewnym sensie prawdą.


      Straciłem sporo na wadze. Wyobrażałem sobie, jak wyglądam, blady i wychudły. Nie mogłem nawet płakać, choć parę razy próbowałem. Coś było nie w porządku z moimi kanalikami łzowymi. To straszne, żeby doprowadzić człowieka do takiego stanu.


      Pewnego dnia usłyszałem lekkie drapanie w drzwi. Zignorowałem to. Powtórzyło się, lecz znów nie zareagowałem. Wtedy dobiegło mnie moje imię, wypowiedziane pytającym szeptem. Przeszedłem przez celę.


      - Tak? - spytałem.


      - To ja, Rein. Jak się czujesz? Roześmiałem się na to.


      - Wspaniale, po prostu wspaniale! Noc w noc piję szampana i tańczę z dziewczętami. Powinieneś sam kiedyś spróbować.


      - Bardzo mi przykro, że nie mogę nic dla ciebie zrobić - powiedział i wyczułem w jego głosie ból.


      - Wiem - odparłem.


      - Pomógłbym ci, gdybym tylko mógł.


      - Wiem.


      - Przyniosłem ci coś. Masz.


      Klapka u dołu drzwi zaskrzypiała parokrotnie przy podnoszeniu.


      - Co to jest? - spytałem.


      - Czyste ubranie, trzy bochenki świeżego chleba, ser, mięso, dwie butelki wina, karton papierosów i mnóstwo zapałek.


      Ścisnęło mnie w gardle.


      - Dziękuję, Rein. Jesteś porządnym człowiekiem. Jak ci się udało to przeprowadzić?


      - Znam strażnika, który ma dzisiaj służbę. On nic nie powie. Za dużo jest mi winien.


      - Oby nie zechciał zlikwidować swoich długów za pomocą szantażu - powiedziałem. - Nie przychodź więcej, choć nie muszę ci mówić, jak bardzo ci jestem wdzięczny. Oczywiście zniszczę wszelkie ślady.


      - Żałuję, że tak się to skończyło, Corwinie.


      - Ja też. Dziękuję, żeś o mnie nie zapomniał, pomimo rozkazu.


      - Przyszło mi to bez trudu.


      - Jak długo tu jestem?


      - Cztery miesiące i dziesięć dni.


      - Co nowego w Amberze?


      - Eryk rządzi. To wszystko.


      - Gdzie jest Julian?


      - Z powrotem w Lesie Ardeńskim ze swoją strażą.


      - Dlaczego?


      - Jakieś dziwne rzeczy zaczęty ostatnio przenikać z Cieni.


      - Rozumiem. Co z Caine'em?


      - Jest nadal w Amberze i hula, ile wlezie. Przeważnie pije i zabawia się z dziewczętami.


      - A Gerard?


      - Jest admirałem całej floty.


      Odetchnąłem z ulgą. Bałem się, że przyjdzie mu zapłacić za wycofanie się na południe podczas naszej bitwy morskiej.


      - A co z Randomem?


      - Jest za kratkami.


      - Co? Schwytali go?


      - Tak. Przeszedł Wzorzec w Rebmie i zjawił się tutaj z kuszą. Zranił Eryka, zanim go ujęto.


      - Naprawdę? Dlaczego nie został zabity?


      - Podobno ożenił się w Rebmie z damą dworu. Eryk nie chce w tej chwili żadnych zadrażnień z Rebmą. Moire jest władczynią pięknego królestwa i mówi się, że Eryk chce prosić ją o rękę. To wszystko plotki, oczywiście - Ale interesujące.


      - Tak - powiedziałem.


      - Lubiła cię, prawda?


      - Poniekąd. Skąd wiesz?


      - Byłem obecny, kiedy sądzono Randoma. Rozmawiałem z nim przez chwilę. Lady Vialle, jego żona, prosiła, żeby pozwolono jej zamieszkać z nim w celi. Eryk nie wie jeszcze, co odpowiedzieć.


      Pomyślałem o niewidomej dziewczynie, której nigdy nie widziałem, i zadumałem się.


      - Kiedy się to wszystko zdarzyło? - spytałem.


      - Hm... Przeszło miesiąc temu. Wtedy właśnie pojawił się Random. A w tydzień później Vialle wystąpiła ze swoją prośbą.


      - Musi być dziwną kobietą, jeśli naprawdę pokochała Randoma.


      - To samo pomyślałem. Nie mogę sobie wyobrazić bardziej niezwykłej pary.


      - Jeśli będziesz miał okazję go zobaczyć, przekaż mu moje pozdrowienia i wyrazy współczucia.


      - Dobrze.


      - Jak się mają moje siostry?


      - Deirdre i Llewella są nadal w Rebmie. Lady Florimel cieszy się łaskami Eryka i zajmuje wysoką pozycję na dworze. Nie wiem nic o Fionie.


      - Czy są jakieś wieści o Bleysie? Jestem pewien, że zginął.


      - Musiał zginąć - powiedział Rein. - Ale jego ciała nie odnaleziono.


      - Co z Benedyktem?


      - Jak kamień w wodę.


      - A z Brandem?


      - Żadnego kontaktu.


      - To by chyba było całe drzewo rodzinne. Napisałeś jakieś nowe ballady?


      - Nie - odparł. - Wciąż pracuję nad "Oblężeniem Amberu", lecz w najlepszym razie będzie to można śpiewać jedynie pokątnie.


      Wyciągnąłem rękę przez szczelinę u dołu drzwi.


      - Chciałbym uścisnąć ci prawicę - powiedziałem i poczułem, że jego dłoń dotyka mojej. - Postąpiłeś bardzo szlachetnie, że do mnie przyszedłeś, ale nie rób tego więcej. Byłoby głupotą narażać się na gniew Eryka.
Chwycił mnie za rękę, wymamrotał coś i poszedł.


      Wymacałem jego pakunek z darami i zabrałem się przede wszystkim do mięsa, które najłatwiej się psuje. Zjadłem do niego mnóstwo chleba i uświadomiłem sobie, że niemal zapomniałem już, jak smakuje dobre jedzenie.


      Później ogarnęła mnie senność i położyłem się. Chyba nie spałem zbyt długo, a kiedy się obudziłem, otworzyłem jedną z butelek wina.


      Przy moim wycieńczeniu niewiele trzeba było, abym poczuł się na rauszu. Zapaliłem papierosa, usiadłem na materacu, oparłem się o ścianę i oddałem się wspomnieniom.


      Przypomniałem sobie Reina jako dziecko. Ja byłem już dorosły, a on był kandydatem na królewskiego błazna. Chudy, mądry dzieciak, z którego wszyscy się naigrawali. Łącznie ze mną. Komponowałem już wtedy muzykę i pisałem ballady, on natomiast zdobył skądś lutnię i nauczył się na niej grać. Wkrótce śpiewaliśmy razem unisono i na dwa głosy; bardzo szybko go polubiłem i zacząłem uczyć sztuki wojennej. Niezbyt dobrze mu to szło, ale czułem się winny za to, jak go traktowałem przedtem, toteż nie szczędziłem mu łask, nawet na wyrost, i w końcu nauczyłem go całkiem znośnie władać szablą. Nigdy tego nie żałowałem, i on zapewne też nie. Wkrótce został minstrelem na dworze w Amberze. Przez cały ten czas nazywałem go swoim paziem, i kiedy ogłoszono wojnę przeciwko ciemnym siłom przybyłym z Cienia, zwanym Weirmonkenami, uczyniłem go swoim giermkiem i pojechaliśmy razem na wojnę. Pasowałem go na rycerza na polu bitewnym pod Jones Falls i w pełni na to zasłużył. Później przerósł mnie w materii układania pieśni. Był prawdziwie złotoustym śpiewakiem, a nosił się w barwach szkarłatu. Kochałem go jako jednego z moich nielicznych przyjaciół w Amberze. Nie przypuszczałem jednak, że ośmieli się zaryzykować przemycenie mi żywności. Nikt by się nie ośmielił. Zapaliłem drugiego papierosa i pociągnąłem następny łyk na jego cześć i za jego zdrowie. Był dobrym człowiekiem. Ciekawe, jak długo uda mu się zachować skórę.


      Wyrzuciłem niedopałki do dziury, podobnie jak później pustą butelkę. Nie chciałem, aby w razie nagłej inspekcji cokolwiek zdradzało, że ktoś "umilał mi życie". Pochłonąłem wszystko, co mi przyniósł, i po raz pierwszy od momentu uwięzienia najadłem się aż do przesytu. Drugą butelkę wina zachowałem na później, aby się upić i zapomnieć.


      A gdy i to miałem już za sobą, znów naszła mnie fala gorzkich rozważań. Jedyną nadzieję czerpałem z przekonania, że Eryk nie zna do końca granic naszych możliwości. Był królem Amberu, to prawda, ale nie zgłębił jeszcze wszystkich tajemnic. Nie wiedział
tego wszystkiego, co ojciec. Istniała szansa, jedna na milion, że coś może obrócić się na moją korzyść. Tylko tyle miałem na pociechę, żeby nie zwariować z rozpaczy.


      Ale całkiem możliwe, że na jakiś czas postradałem zmysły - nie wiem. Są dni, których w żaden sposób nie potrafię sobie odtworzyć, teraz kiedy stoję tutaj na krawędzi Chaosu. Bóg jeden wie, co się za nimi kryło, a ja z pewnością nie wybiorę się do psychoanalityka, żeby to roztrząsać. Zresztą i tak żaden lekarz nie dałby sobie rady z nikim z mojej rodziny.


      Spędzałem czas leżąc lub chodząc w paraliżującej ciemności. Stałem się bardziej wyczulony na dźwięki. Słyszałem harce szczurów w słomie, dalekie jęki innych więźniów, echo kroków strażnika, gdy zbliżał się z tacą.


      Nauczyłem się rozpoznawać po odgłosach odległość i kierunek.


      Zapewne stałem się też bardziej wrażliwy na zapachy, lecz starałem się nie zwracać na to uwagi. Oprócz oczywistego mdlącego smrodu, przez dłuższy czas mógłbym przysiąc, że czuję odór rozkładającego się ciała.


      Zastanawiałem się, jak długo by trwało, zanim by spostrzeżono, że nie żyję? Ile kromek chleba i misek z pomyjami musiałoby się zgromadzić pod drzwiami, żeby strażnik postanowił sprawdzić, co się stało?


      Odpowiedź na to pytanie mogła być bardzo ważna.


      Odór śmierci utrzymywał się w powietrzu dość długo. Próbując myśleć w kategoriach czasu, uznałem, że trwało to przeszło tydzień.


      Chociaż wydzielałem sobie papierosy bardzo ostrożnie, walcząc z gwałtowną chęcią i łatwą do spełnienia pokusą, nadszedł w końcu dzień, kiedy wziąłem do ręki ostatnią paczkę.


      Otworzyłem ją i zapaliłem. Miałem karton salemów, a więc wypaliłem jedenaście paczek. Czyli dwieście dwadzieścia papierosów. Obliczyłem kiedyś, że palę jednego papierosa przez siedem minut. To znaczy, że samo palenie zajęło mi tysiąc pięćset czterdzieści minut, czyli dwadzieścia pięć godzin i czterdzieści minut. Byłem pewien, że między jednym papierosem a drugim upływała co najmniej godzina, a raczej nawet półtorej. Powiedzmy półtorej godziny. Spałem jakieś sześć do ośmiu godzin na dobę, czyli zostawało szesnaście do osiemnastu godzin czuwania. Paliłem więc dziesięć do dwunastu papierosów dziennie. Czyli to by znaczyło, że od wizyty Reina
upłynęły jakieś trzy tygodnie. Powiedział mi, że siedzę tu cztery miesiące i dziesięć dni, wobec tego do chwili obecnej od dnia koronacji musiało minąć około pięciu miesięcy.


      Hołubiłem moją ostatnią paczkę papierosów, rozkoszując się każdym z nich jak przygodą miłosną, a kiedy się skończyły, ogarnęła mnie depresja. Czas płynął i płynął. Myślałem o Eryku. Jak sobie radził jako władca? Jakie mógł mieć problemy? Jakie miał plany? Dlaczego nie kazał mnie torturować? Czy to możliwe, by zapomniano o mnie w Amberze, nawet jeśli tak nakazywał dekret królewski? Uznałem, że niemożliwe.


      A co z moimi braćmi? Dlaczego żaden z nich się ze mną nie skontaktował? Nic łatwiejszego, jak wyciągnąć mój Atut i złamać rozkaz Eryka. Ale nikt tego nie zrobił.


      Długo myślałem o Moire, ostatniej kobiecie, którą kochałem. Co robiła? Czy mnie wspominała? Pewno nie. Może była już kochanką Eryka albo jego żoną. Czy kiedykolwiek mówiła z nim o mnie? Znów uznałem, że pewno nie.


      Co porabiały moje siostry? Do diabła z nimi, wszystkie takie same.


      Straciłem już kiedyś wzrok, gdy oślepił mnie odrzut płomienia przy odpalaniu armaty w osiemnastym wieku na Cieniu-Ziemi. Ale trwało to tylko około miesiąca, potem wzrok odzyskałem. Jednakże Eryk wydając rozkaz wybrał radykalny środek. Nadal budziłem się z krzykiem i dygotałem zlany zimnym potem, gdy wracał mi w pamięci obraz rozpalonych do białości prętów - i ich dotyk!


      Jęczałem bezgłośnie i chodziłem od ściany do ściany.


      Nic absolutnie nie mogłem zrobić i to było najgorsze ze wszystkiego. Byłem bezradny jak niemowlę. Oddałbym duszę za to, żeby odzyskać wzrok i dać upust dławiącej mnie nienawiści. Żeby choć na godzinę móc z mieczem w dłoni stanąć jeszcze przeciwko bratu.


      Położyłem się na materacu i zasnąłem. Kiedy się obudziłem, zjadłem swoją porcję i znów zacząłem krążyć po celi. U rąk i nóg miałem szpony zamiast paznokci, broda sięgała mi za pas, a włosy bez przerwy spadały na oczy. Byłem brudny i wszystko mnie swędziało. Zastanawiałem się, czy mam wszy.


      Na myśl, że można doprowadzić księcia Amberu do takiego stanu, trząsłem się z bezsilnej furii, płynącej gdzieś z samego środka jestestwa. Wychowałem się w przekoamiu, że jesteśmy niezwyciężeni, nieskazitelni, opanowani i twardzi niczym diamenty, jak nasze portrety na Atutach. Najwyraźniej tak nie było.


      Ale przynajmniej byłem na tyle podobny do innych ludzi, żeby szukać ratunku. Grałem sam ze sobą w rozmaite gry, opowiadałem sobie historyjki, wspominałem różne przyjemne chwile - a było ich wiele. Przywoływałem w myślach uroki przyrody: wiatr, deszcz, ciepłe lato, rześkie podmuchy wiosny. Na Cieniu-Ziemi miałem mały samolot i bardzo lubiłem nim latać. Teraz odtwarzałem w pamięci rozjaśnione słońcem panoramy, zminiaturyzowane miasta, ogromne błękitne przestrzenie nieba, stada chmurek (gdzie one teraz są?) i wielkie
połacie oceanu pod skrzydłami. Przypominałem sobie kobiety, które kochałem, przyjęcia, potyczki zbrojne.


      A kiedy już nie mogłem się powstrzymać, myślałem o Amberze.


      Pewnego dnia, przy podobnej okazji, moje kanaliki łzowe znów zaczęły funkcjonować. Zapłakałem.


      Po nieskończenie długim czasie, wypełnionym ciemnością i snem, usłyszałem kroki, które zatrzymały się przed drzwiami mojej celi, i zgrzytnął klucz w zamku.


      Było to tak długo po wizycie Reina, że zapomniałem już, jak smakuje wino i papierosy. Nie potrafiłem określić, ile czasu minęło, ale byłem pewny, że upłynęło go dużo.


      Na korytarzu stali dwaj mężczyźni. Poznałem to po krokach, jeszcze zanim usłyszałem ich głosy. Jeden z głosów był mi znajomy. Drzwi się otworzyły i Julian zawołał mnie po imieniu. Nie odpowiedziałem, powtórzył więc:


      - Corwin? Chodź tutaj. Ponieważ nie miałem wielkiej możliwości wyboru, wstałem i wyszedłem. Zatrzymałem się przed nim.


      - Czego chcesz? - spytałem


      - Chodź ze mną. - I wziął mnie za ramię.


      Poszliśmy korytarzem; on nic nie mówił, a ja prędzej bym sobie język odgryzł, niż zadał mu jakieś pytanie. Poznałem po odgłosach, że wchodzimy do hallu. Później powiódł mnie schodami w górę, a następnie do pałacu.


      Tam zaprowadzono mnie do jakiegoś pomieszczenia i usadzono na krześle. Golibroda przystąpił do ścinania mi włosów i brody. Nie poznałem go po głosie, kiedy spytał, czy chcę mieć brodę równo przyciętą czy zgoloną.


      - Zgól - zaordynowałem, po czym zostałem oddany w ręce manikiurzystki, która zajęła się wszystkimi moimi dwudziestoma paznokciami.


      Zostałem wykąpany i ubrany w czysty strój, który na mnie wisiał. Zostałem także odwszawiony, ale o tym nie mówmy.


      Teraz zaprowadzono mnie do innego czarnego pomieszczenia wypełnionego muzyką, zapachem smakowitych potraw, śmiechem i gwarem głosów. Domyśliłem się, że to sala jadalna.


      Gwar nieco ucichł, kiedy Julian wprowadził mnie i usadowił na krześle. Siedziałem tam, aż rozległy się dźwięki trąbki i zmuszono mnie, żebym wstał.


      Usłyszałem toast:


      - Niech żyje Eryk Pierwszy, król Amberu! Niech żyje król!


      Nie spełniłem toastu, ale nikt nic zwrócił na to uwagi. Wniósł go Caine, to jego głos dobiegał ze szczytu stołu. Nie żałowałem sobie jedzenia, jako że był to najlepszy posiłek, jaki dostałem od koronacji. Z dobiegających mnie rozmów zrozumiałem, że obchodzimy właśnie rocznicę tego wydarzenia, co znaczyło, że spędziłem cały rok w ciemnicy.


      Nikt się do mnie nie odezwał i ja nie próbowałem zagadywać do nikogo. Byłem tu obecny jedynie w charakterze ducha. Po to, aby mnie upokorzyć i unaocznić moim braciom cenę, jaką trzeba zapłacić za sprzeniewierzenie się władcy. Poza dzisiejszym wieczorem zaś zostałem skazany na zapomnienie.


      Trwało to do późnej nocy. Ktoś hojnie dolewał mi wina, a to już było coś. Przez resztę nocy siedziałem gdzieś w kącie i słuchałem muzyki przygrywającej do tańca. Nad ranem, pijanego do nieprzytomności, zawleczono mnie z powrotem do celi. I już było po
wszystkim, został mi na pociechę czysty strój. Żałowałem jedynie, że nie upiłem się dostatecznie, aby zanieczyścić podłogę albo czyjeś odświętne szaty.


      Tak skończył się mój pierwszy rok w ciemnicy.



Strona główna
   
Indeks
   
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qualintaka.pev.pl
  •