ďťż

Blog literacki, portal erotyczny - seks i humor nie z tej ziemi


22






























Rozdział IV
Podstępy Crockstona
Wkrótce cała załoga znała historię panny Halliburtt. Crockston nie robił z tego
żadnej tajemnicy. Na rozkaz kapitana odwiązano go od kabestanu i
dziewięcioogonowy kot powrócił na swoje miejsce.
– Piękne zwierzątko – powiedział Crockston. – Zwłaszcza, gdy schowa pazury.
Gdy go uwolniono, udał się do kubryku, wziął małą walizę i zaniósł ją pannie
Jenny. Młoda dziewczyna mogła ubrać znowu kobiecy strój, lecz pozostała
zamknięta w kabinie i nie pokazała się na pokładzie.
Jeśli idzie o Crockstona, dobrze i dokładnie wykazano, że zna się na marynarce
tyle, co konny gwardzista, i zwolniono go od wszelkich obowiązków na
pokładzie.
Tymczasem Delfin szybko płynął przez Atlantyk; pruł fale swoją podwójną
śrubą a wszystkie manewry były uważnie wykonywane.
Na drugi dzień po ujawnieniu incognito panny Jenny, James Playfair
przechadzał się szybkim krokiem po rufówce. Nie czynił żadnych starań, aby
znów zobaczyć młodą dziewczynę i zacząć z nią rozmowę o wczorajszym dniu.
W tym samym czasie Crockston wielokrotnie okrążał go i spoglądał z góry, z
dobrodusznym grymasem zadowolenia. Najwyraźniej chciał pomówić z
kapitanem, ale nie śmiał podejść. Manewr ten powtarzał jednak tak uporczywie, iż
w końcu zniecierpliwił dowódcę.
– Ach tak, czego chcesz jeszcze? – zapytał James Playfair, strofując
Amerykanina. – Krążysz wokół mnie jak żeglarz koło deski ratunkowej! Czy nie
będzie temu końca?
– Proszę mi wybaczyć, kapitanie – odrzekł na to Crockston, mrugając okiem –
muszę panu powiedzieć pewną rzecz.
– A więc mów.
– To rzecz zupełnie zwyczajna. Chcę szczerze panu powiedzieć, że w głębi jest
pan dobrym człowiekiem.
– Dlaczego w głębi?
– W głębi i na powierzchni także.
– Nie potrzebuję tych komplementów.
– To nie są komplementy. Będzie na nie czas, kiedy pan doprowadzi wszystko
do końca.
– Do jakiego końca?
– Do końca pańskiego zadania.
– Ach, więc mam do spełnienia jakieś zadanie?!
– Naturalnie. Przyjął pan pannę i mnie na swój pokład. Dobrze. Oddał pan
swoją kajutę pannie Halliburtt. Bardzo dobrze. Nie kazał głaskać mnie tym kotem
morskim. Wybornie. Zawiezie nas pan prosto do Charlestonu. To godne
zachwytu. Ale to jeszcze nie wszystko.
– Jak to! To nie wszystko? – zawołał James Playfair, zdumiony żądaniami
Crockstona.
– Naturalnie – odrzekł Crockston, przybierając przebiegłą minę. – Ojciec jest
tam w więzieniu.
– No, więc?
– No, więc trzeba uwolnić ojca.
– Oswobodzić ojca panny Halliburtt?
– Bez wątpienia. To szlachetny człowiek, dzielny obywatel! Dla takiego warto
coś zaryzykować.
– Mistrzu Crockston – rzekł na to James Playfair, marszcząc brwi – wyglądasz
na żartownisia; ale zapamiętaj sobie, iż nie jestem wcale usposobiony do żartów.
– Myli się pan, kapitanie – odpowiedział Amerykanin. – Bynajmniej nie
żartuję, mówię bardzo poważnie. To, co panu proponuję, wyda się panu
początkowo absurdalne, ale dobrze rozważywszy, przekona się pan, że inaczej
postąpić nie może.
– Mam zatem wyswobodzić pana Halliburtta?
– Nie inaczej. Pan zażąda od generała Beauregarda jego uwolnienia, a generał
nie odmówi tego.
– A jeżeli mi odmówi?
– Wtedy – odpowiedział Crockston bez żadnego podniecenia – użyjemy innych
środków i sprzątniemy więźnia sprzed nosa Konfederatów.
– A zatem – zawołał Playfair, którego zaczął ogarniać gniew – nie dość, że
będę musiał przemykać się przez linię okrętów federalnych, blokujących
Charleston, ale jeszcze odpływając, mam narażać się na strzały z fortów
Południowców, a wszystko to dla oswobodzenia pewnego człowieka, którego nie
znam, jednego z tych abolicjonistów, których nienawidzę, tych gryzipiórków,
przelewających atrament zamiast krwi.
– Ech! Jeden strzał mniej lub więcej! – dorzucił Crockston.
– Panie Crockston – powiedział James Playfair – zapamiętaj to sobie: jeżeli
ośmielisz się jeszcze raz mówić ze mną o tej sprawie, każę cię wpakować na samo
dno statku, abyś nauczył się trzymać język za zębami.
To powiedziawszy, kapitan odprawił Amerykanina, który odszedł, mrucząc do
siebie:
– Dobrze! Z tej rozmowy jestem zadowolony. Sprawa została popchnięta. Nie
jest źle! Nie jest źle!
Kiedy James Playfair mówił: “abolicjonista, którego nienawidzę” był
najzupełniej zgodny ze swymi przekonaniami. Nie był wcale zwolennikiem
niewolnictwa, lecz nie chciał przyjmować, że sprawa niewolnictwa ma być
dominującą w wojnie domowej w Stanach Zjednoczonych, mimo kategorycznych
deklaracji prezydenta Lincolna.[48] Czy utrzymywał on zatem że Stany
Południowe – osiem na trzydzieści sześć[49] – miały podstawy prawne, by
odłączyć się, skoro były związane dobrowolnie? Nawet nie. Nie cierpiał ludzi
Północy i to wszystko. Nienawidził ich jak byłych braci wspólnej rodziny
prawdziwych Anglików, którzy uznawali za słuszne robić to co on, James
Playfair, teraz przejmował od Stanów Konfederackich. Oto jakie były polityczne
przekonania kapitana Delfina; ale ponad wszystko wojna w Ameryce ograniczała
go osobiście i miał to za złe tym, którzy rozpoczęli tę walkę. Zrozumiałe więc jest
jak musiał przyjąć propozycję oswobodzenia zwolennika niewolnictwa[50] i zrobić
sobie wroga z Konfederatów, z którymi zamierzał nielegalnie handlować.
Jednakże aluzje Crockstona nie przestawały go dręczyć. Odrzucał je, ale ciągle
powracały i osaczały jego umysł. Kiedy następnego dnia panna Jenny pojawiła się
na chwilę na pokładzie, nie odważył się spojrzeć jej prosto w oczy.
A była to niewątpliwie wielka szkoda, ponieważ ta młoda dziewczyna, o jasnej
cerze, łagodnym i inteligentnym spojrzeniu, całkowicie zasługiwała, by spojrzał
na nią trzydziestoletni mężczyzna. Lecz James czuł się zakłopotany w jej
obecności, czuł, że ta zachwycająca istota posiada duszę silną i szlachetną, której
edukacja odbywała się w szkole nieszczęścia. Rozumiał, że jego milczenie
względem niej wyrażało odmowę jej najgorętszych pragnień.
Z drugiej strony panna Jenny nie unikała ani też nie szukała Jamesa Playfaira i
przez kilka pierwszych dni zaledwie zamieniono kilka słów. Panna Halliburtt z
przykrością opuszczała swoją kajutę i oczywiście nigdy nie odezwałaby się
słowem do kapitana Delfina, gdyby nie fortel Crockstona, który spowodował
połączenie się tych dwóch części.
Ten godny pochwały Amerykanin był wiernym sługą rodziny Halliburtt.
Wychował się w domu swego pana i jego przywiązanie nie miało granic. Jego
zdrowy rozsądek dorównywał jego odwadze i energii. Miał też, jak widzieliśmy,
pewien sposób patrzenia na sprawy; niczym się nie zrażał i nawet z największych
niebezpieczeństw potrafił wyjść cało.
Ten dzielny człowiek ułożył w swoim umyśle uwolnić pana Halliburtta,
używając do tego Delfina i kapitana tegoż statku, i powrócić do Anglii. Powziął
swój projekt, gdy dziewczyna nie miała innego celu jak spotkać się ze swoim
ojcem i dzielić z nim niewolę. Starał się także zaatakować Jamesa Playfaira; jak
widzieliśmy, oddał salwę, lecz nieprzyjaciel nie został pokonany. Wręcz
przeciwnie.
“Trzeba koniecznie – mówił sam do siebie – żeby kapitan i miss Jenny
porozumieli się. Jeżeli będą tak dąsać się przez całą drogę, do niczego to nie
doprowadzi. Trzeba, żeby rozmawiali, choćby się mieli nawet kłócić; wtedy
ręczę, że James Playfair sam zaproponuje to, czego dzisiaj tak stanowczo
odmawia.”
Ale kiedy Crockston zobaczył, że dziewczyna i młodzieniec unikali się
wzajemnie, poczuł się bezradny.
“Trzeba to przerwać” – powiedział sobie.
Rankiem czwartego dnia podróży wszedł do kajuty panny Halliburtt, zacierając
ręce z wyrazem wielkiego zadowolenia.
– Dobra nowina! – zawołał. – Doskonała nowina! Nigdy nie domyśli się pani,
co zaproponował mi kapitan. To bardzo szlachetny i dzielny człowiek!
– Ach! – powiedziała Jenny, której serce biło gwałtownie. – Co ci
zaproponował?
– Chce uwolnić pana Halliburtta, porwać Konfederatom i odwieść do Anglii.
– Czy to prawda? – zawołała Jenny.
– Jest tak, jak panience mówię. James Playfair jest człowiekiem wielkiego
serca! Tacy to są Anglicy: albo całkowicie dobrzy, albo całkowicie źli. O, kapitan
może śmiało liczyć na moją wdzięczność. Gotów jestem dać się porąbać na
kawałki, jeśli sprawi mu to przyjemność.
Radość Jenny rosła w miarę słów, wypowiadanych przez Crockstona. Uwolnić
jej ojca! Ależ ona nigdy nie śmiała pomyśleć o tym! Tymczasem kapitan Delfina
narażał dla niej swój statek i załogę!
– Oto jaki on jest! – kończył Crockston. – Ten dobry uczynek zasługuje na
podziękowanie z pani strony, panno Jenny.
– Nie tylko na podziękowanie, ale na wieczną wdzięczność! – zawołała młoda
dziewczyna i natychmiast wyszła z kajuty, aby przekazać Jamesowi Playfairowi
uczucia, jakimi przepełnione było jej serce.
– Idzie coraz lepiej! – mruczał Amerykanin. – To już nie idzie ale biegnie.
James Playfair przechadzał się na rufówce i, jak łatwo można się domyślić,
mocno był zdumiony, żeby nie powiedzieć zaskoczony, widokiem zbliżającej się
dziewczyny, która ze łzami wdzięczności w oczach wyciągnęła ku niemu ręce i
zawołała:
– Dziękuję panu, dziękuję za pańską wspaniałomyślność, której nigdy nie
oczekiwałam od nieznajomego.
– Pani – odpowiedział kapitan jak człowiek, który nic nie rozumie i nie może
zrozumieć – naprawdę, nie wiem
– Przecież – odparła Jenny – idziesz pan naprzeciw tylu niebezpieczeństw,
komplikujących pańskie interesy! Tyle już wyświadczyłeś dobrego, przyjmując
mnie na pokład swego statku, dając mi gościnę, do której żadnego nie miałam
prawa
– Proszę mi wybaczyć, panno Jenny – przerwał James Playfair – ale
przysięgam, iż wcale nie rozumiem pani słów. Postąpiłem z panią tak, jak
postąpiłby każdy dobrze wychowany człowiek z kobietą; wszystko to nie
zasługuje na tyle podziękowań.
– Panie Playfair – powiedziała Jenny – nie warto dłużej udawać. Crockston
wszystko mi powiedział.
– Ach! – rzekł kapitan – Crockston pani wszystko powiedział? Otóż teraz
jeszcze mniej rozumiem powód, który zmusił panią do opuszczenia kajuty i
wypowiedzenia słów. – To mówiąc, młody człowiek popadał w coraz większe
zakłopotanie i naprawdę nie wiedział, co dalej mówić. Przypomniał sobie, jak w
ostry sposób odebrał propozycje Amerykanina, ale Jenny nie pozostawiła mu
czasu na wytłumaczenie się i znowu zaczęła mówić:
– Panie James, zajmując miejsce na pokładzie pańskiego statku nie miałam
innego zamiaru, jak dostać się do Charlestonu, sądząc, że zwolennicy
niewolnictwa nie zabronią biednej dziewczynie dzielić niewolę ze swoim ojcem.
To było wszystko i nigdy nie uważałam, że powrót jest możliwy; ale ponieważ
pańska wspaniałomyślność zaszła tak daleko, że chcesz uwolnić mego
uwięzionego ojca; ponieważ pan chce się narażać dla jego uwolnienia, proszę
przyjąć szczere podziękowania i pozwolić mi uścisnąć pańską dłoń.
James nie wiedział, co ma odpowiedzieć i jaką przyjąć postawę; zagryzł wargi i
nie śmiał ująć ręki, którą młoda dziewczyna do niego wyciągała. Zrozumiał teraz
dobrze, że Crockston zawarł “układ”, z którego on nie będzie się mógł wycofać.
W każdym razie oswobodzenie pana Halliburtta nie wchodziło dotychczas w jego
plany i zupełnie nie miał ochoty brać na siebie tak trudnego przedsięwzięcia. Ale
jakże zawieść nadzieje, odczuwane przez młodą dziewczynę? Jak odrzucić tę
rękę, którą z głęboką wdzięcznością wyciągnęła do niego? Jak zmienić na łzy
boleści te słodkie łzy wdzięczności, płynące z jej oczu?
Młody człowiek szukał wymijającej odpowiedzi, aby zachować swobodę
działania i nie podejmować zobowiązań na przyszłość.
– Panno Jenny – powiedział – niech mi pani wierzy, że uczynię wszystko, co
będzie możliwe.
I ujął w swoje ręce drobne rączki Jenny. Delikatny uścisk, jaki poczuł,
zamroczył mu zmysły, serce zaczęło mocniej bić, zabrakło mu słów i tylko
wybełkotał kilka urywanych wyrazów:
– Pani, panno Jenny, dla pani
Przypatrujący się Crockston zacierał ręce, stroił miny i powtarzał:
– Idzie! Idzie! Przybyło!
Jakim sposobem James Playfair wyplątałby się z tego kłopotliwego położenia
nie umiemy powiedzieć. Na szczęście dla niego, jeżeli nie dla Delfina, z
bocianiego gniazda rozległ się głos majtka:
– Ahoj! Oficer wachtowy!
– Co tam? – zapytał Mathew.
– Żagiel na zawietrznej![51]
James Playfair opuścił natychmiast młodą dziewczynę i wspiął się po wantach
bezanmasztu.

KONIEC ROZDZIAŁU
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qualintaka.pev.pl
  •