ďťż

Blog literacki, portal erotyczny - seks i humor nie z tej ziemi


20






























Rozdział IV
Zebrani tak byli zajęci oglądaniem szachów, iż zapomniawszy
najzupełniej o zagrażającym niebezpieczeństwie drgnęli z przerażenia,
posłyszawszy zbliżające się kroki. Zwierzobójca chwycił za broń,
jednocześnie nakazując Szyngaszgukowi ukryć się. Gdy drzwi się
otwarły, stanęła w nich Getti z młodym indiańskim chłopcem.
Zwierzobójca, z pozornym spokojem, najobojętniej wyszedł popatrzeć,
czy na przystani nie znajdują się inni czerwonoskórzy — nikogo nie
było, jedna tylko, zbita z sosnowych pni niewielka tratwa, którą
Indianin przywiózł Getti.
— Wszystko to stało się z powodu grzebania w cudzych kufrach —
mruczał młody myśliwy. — Powinniśmy być ostrożni. Zamiast chłopca
mogło się zjawić kilkunastu Indian. Wygląda na to, że Mingowie chcą
rozpocząć układy o wydanie jeńców. Zobaczymy, jakie wrażenie wywołają
na Indianinie nasze pionki.
Ujrzawszy słonie, chłopiec popadł w niezwykły zachwyt, wykrzykując od
czasu do czasu: — hu! hu! hu!
Po chwili, Zwierzobójca dotknąwszy palcem jego gołego kolana rzekł:
— Chcę mówić z moim młodym przyjacielem z Kanady. Słuchaj mnie
uważnie. W waszym obozie jest dwóch jeńców. Czy nie wiesz co z nimi
zamierzają zrobić?
Chłopak ze zdziwieniem spojrzał na myśliwego, następnie przyłożył do
ucha wskazujący palec i otoczył nim wokoło głowy, pokazując w jaki
sposób skalpują.
— Czemu wodzowie nie chcą odprowadzić jeńców do swych wigwamów?
— Droga tam daleka, a na niej pełno bladych twarzy. Wigwamy
przepełnione, a skalpy drogie.
— Zrozumiałem — odparł Zwierzobójca. — Wracaj więc do swoich i
powiedz im, że dziewczęta pragną wykupić jeńców, w zamian dają dwie
takie figurki.
Chłopiec indiański kiwnął głową, chciał jednak wziąć na pokazanie
jednego słonia. Zwierzobójca stanowczo odmówił jego żądaniu. Nie
zgodził się też na danie mu łódki.
— Gdy blade twarze powrócą tutaj, wodzowie otrzymają dwoje zwierząt —
powiedział stanowczo.
Czerwonoskóry odpłynął z powrotem, na własnej sosnowej tratwie. W
czasie gdy Zwierzobójca rozmawiał z chłopcem Getti odszukała
Szyngaszguka.
— Ty jesteś Szyngaszguk, Wielki Wąż — zapytała — nieprawdaż?
— Szyn-gasz-guk — odparł Indianin — akcentując każdy z wyrazów.
— Mam dla ciebie wiadomość. Witawa, dziewczyna delawarska, będąca w
niewoli u Mingów, poleciła, bym ci. powiedziała, abyś się ich
strzegł.
Indianin drgnął usłyszawszy imię Witawy. Nie przypuszczał na chwilę
nawet, aby porwana narzeczona mogła znajdować się tak blisko niego.
— Prosi cię — mówiła Getti — abyś przypłynął po nią łódką do
wielkiego cypla dziś wieczorem, kiedy wielka gwiazda zapłonie ponad
pagórkiem.
— Dobrze, Szyngaszguk wszystko zrozumiał i wszystko wypełni,
— odparł wódz.
W tej chwili Zwierzobójca przywołał Indianina, a Getti wróciła do
siostry.
— Zastanówmy się co musimy uczynić jeżeli nasze układy do niczego nie
doprowadzą — rzeki myśliwy do swojego przyjaciela.
— Lękam się nocnego najazdu Mingów, chyba w łodzi będzie
bezpieczniej.
Postanowiono niezwłocznie przenieść cały majątek, broń i proch na
łódź. Nie zdołali jeszcze zabrać się do przenoszenia, gdy ukazała się
tratwa, tym razem już z dwoma Indianinami. Gdy przybliżyli się na
jakieś 50 kroków od przystani, Zwiorzobójca krzyknął do Indian, aby
się zatrzymali.
— Czy jesteście wodzami? — spytał rozkazująco.
— Hu! — odkrzyknął starszy. — Blady jest bardzo śmiały. Nazywam się
Riwenoac, Delawarowie drżą z przerażenia na sam dźwięk tego imienia.
A jak zowie się mój młody przyjaciel?
Zwierzobójca milczał chwilę, a potom dumnie, wyprostowawszy się,
rzekł:
— Jeden z waszych wojowników, którego duch powędrował wczoraj do
krainy Wiecznych Łowów, rzekł, iż zasługuję na miano
Sokolego Oka, gdyż spojrzenie moje okazało się bardziej bystre od
jego, w czasie walki na śmierć i życie.
— Brat mój, Sokole Oko, przysłał Huronom przyjemną wieść, iż posiada
zwierzęta o podwójnych ogonach. Czy zechcecie pokazać je swoim
przyjaciołom?
— Dobrze, Mingo — rzekł myśliwy — rzucę ci jednego z nich, jeżeli
jednak nie zwrócisz mi go, wpakuję ci kulę w łeb!
Szachowy słoń wprowadził wojowników w nie dający się opisać stan
podniecenia.
— Czy brat mój posiada jeszcze takie stworzenia? — spytał Riwenoac,
nie spuszczając pionka z oczu.
— O! mam Wiele, nawet bardzo wiele, — brzmiała odpowiedź, — każde
jednak takie zwierzę kosztuje pięćdziesiąt skalpów.
— Jeden z moich więźniów, to wielki wojownik, — mówił Indianin —
piękny jak bóstwo, szybki jak jeleń, silny jak szary niedźwiedź, a
okrutny jak pantera. Z czasem zostanie wielkim wojownikiem białego
wodza.
— Stój, Mingo, co mówisz — przerwał Zwierzobójca — ależ Huori Garri
dosłuży się najwyżej kaprala. Cóż z tego, że jest olbrzymiego
wzrostu, kiedy idąc przez las zawadza i potyka się co krok? Jest
silny, to prawda, silny jednak nie zawsze bywa rozumny, a król Jerzy
wybiera sobie na generałów ludzi odznaczających się nie tylko samą
siłą. Szybki, ale kula karabinowa jest stokroć szybsza od niego. Nie,
Mingo, skalp twego więźnia jest wart tyle ile skalp najzwyklejszego
żołnierza.
Po ożywionych pertraktacjach wodzowie zgodzili się wymienić jeńców na
trzy słonie szachowe, po czym dwie godziny później podpłynęła do
przystani tratwa, na której leżeli związani Harry i Tom. Zwierzobójca
zbiegł co prędzej na dół, rozwiązał sznury krępujące więźniów i
dawszy Mingo okup, polecił niezwłocznie powracać. w obawie, aby
krewki Harry nie odpłacił im za to po swojemu.
Dziewczęta rzuciły się powitać ojca. Wybuchy radości przeplatały się
z relacją o minionych zdarzeniach. Dopiero uczucie głodu przywołało
wszystkich do rzeczywistości.
Dziewczęta zajęły się przygotowaniem posiłku, a Zwierzobójca, nieco
zmieszany, opowiedział o okupie, jaki dali Indianom. Tom Hutter nie
miał im za złe, że sięgnęli do kufra, nawet zdawał się być bardzo
zadowolony z tego. Po kolacji udał się na przystań, wrócił jednak
natychmiast trzymając w ręku pęk strzał umoczonych we krwi.
— To znak, — powiedział stary Hutter zakłopotany — że Indianie
wypowiadają nam wojnę. W tym domu nie jesteśmy bezpieczni, co prędzej
należy siadać do łodzi.
Wkrótce opuszczono dom, łodzie przywiązano i przymocowano do pali,
przeniesiono tam wszystko, co tylko było niezbędne, po
czym wszyscy się tam ulokowali, Pogaszono światła i zapadła martwa
cisza.
Wypocząwszy chwilę, Zwierzobójca wraz z Szyngaszgukiem odwiązali
kajak i zachowując dalsko posuniętą ostrożność, zaczęli przekradać
się z wolna do cypla, trzymając w ręku nabitą broń. Szyngaszguk
obszedł cały cypel. Śladów Witawy nigdzie nic zobaczył, od czasu do
czasu dobiegał go jedynie płacz dziecka i śmiech indiańskich kobiet.
Czekali przeszło godzinę. Zwierzobójca zaproponował przyjacielowi by
wsiadł do kajaka, aby wynaleźć odpowiednie miejsce, z którego
obserwować można by cały indiański obóz.
Szyngaszguk odmówił temu z obawy, że Witawa go nie zastanie. Młody
myśliwy popłynął, więc sam, a Indianin ukrył się w krzewach.
Zrównawszy się z obozem, Zwierzobójca ujrzał płonący stos,
bezszelestnie zatrzymał łódź i zaczął bacznie obserwować. Dokoła
ogniska siedziało nie więcej jak dziesięciu Indian, reszta była
nieobecna, lub odpoczywała w swoich wigwamach.
Na przedzie siedział Riwenoac, obok wojownik, któremu pokazywał
słonie, a spoza jego ramienia z ciekawością spoglądał chłopiec. W
pewnej odległości, leżało kilkunastu wojowników, niedaleko nich
siedziały kobiety i dzieci. Kiedy do ogniska podrzucono chrustu
płomień strzelił wysoko oświetlając pozostający w nocnej pomroce
teren obozu. Zwierzobójca ujrzał starą kobietą i idącą za nią młodą
Indiankę.
Spoglądała trwożliwie na gwiazdy, z czego myśliwy wywnioskował, że
musi być narzeczoną jego przyjaciela, stara zaś jest jej strażniczką.
Uznał, że musi powiadomić o tym Szyngaszguka; zdecydowali się działać
inaczej.
Młodzi ludzie wyszli razem na brzeg, wzięli broń i zaczęli ostrożnie
podkradać się w stronę ogniska. Zbliżywszy się do położonego na
skraju obozu wigwamu Szyngaszguk zaświstał, a gwizd ten przypomniał
głos wiewiórki.
Witawa spojrzała w ich stronę, znała dobrze zwykły sygnał młodego
wodza, jednak lękała się ruszyć z miejsca. Na szczęście jeden z
wojowników posłał starą po wodę do strumienia płynącego dość daleko
od ogniska. Stara wziąwszy skórzany worek i zawoławszy "Witawę,
zaczęła schodzić z pagórka.
Szyngaszguk chciał rzucić tomahawkiem w starą Indiankę, gdy będzie
przechodziła koło drzew, za którymi się ukryli. Zwierzobójca jednak
wyperswadował mu to, nie chcąc daremnie przelewać krwi. Rozległ się
znowu świst wiewiórki, stara mruczała coś przez zęby. Szła przodem,
oni podążali za nią.
Napełniwszy worek wodą, stara zaczęła wspinać się na strome zbocze,
po którym biegła ścieżka prowadząca do obozu. Zwierzobójca skorzystał
z tego, że Indianka całą swoją uwagę skierowała na pod-
chodzenie w górę po tej niezbyt wygodnej dróżce. Skoczył i chwycił ją
za gardło udaremniając krzyk. Szyngaszguk zaś pochwyciwszy na ręce
Witawę poniósł ją ku łodzi. Mając litość nad starą, myśliwy od czasu
do czasu zwalniał ucisk, Indianka skorzystawszy z takiego momentu
zaczęła krzyczeć z całych sił.
Głośny krzyk zaalarmował Indian, dały się słyszeć ciężki kroki.
Zwierzobójca zaczął uciekać i wkrótce dobiegł do miejsca, gdzie
oczekiwał go Szyngaszguk z narzeczoną. Rzuciwszy broń do łodzi,
nachylił się, aby odbić ją od brzegu, gdy w tej samej chwili spoza
krzaków wyskoczył olbrzymi Indianin, rzucając mu się całym ciężarem
na plecy.
Życie wszystkich zawisło na włosku. Zwierzobójca jednak silnym ruchem
ramion zdołał uwolnić się od napastnika, odbił łódź od brzegu, ale
nie zdążył już do niej wskoczyć. Spokojny o los przyjaciół rzucił się
do ucieczki. Dopadł go jednak Indianin, rozpoczęli zażartą walkę.
Zwierzobójca był o krok od zwycięstwa, gdy pojawiło się kilkunastu
dzikich, którzy w jednej chwili otoczywszy pierścieniem walczących
obezwładnili go i zabrali do obozu.

KONIEC ROZDZIAŁU
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qualintaka.pev.pl
  •