ďťż

Blog literacki, portal erotyczny - seks i humor nie z tej ziemi


Foster Alan Dean - Przeklęci Tom 02 - Krzywe Zwierciadło - Rozdział 13



   
Randżi wzbudził zainteresowanie nie tylko między swoimi. Ampliturowie, którzy
ciekawi byli wszystkiego, co tyczyło nowych żołnierzy, przyjęli zdarzenie z
wielkim zadowoleniem i pewną dozą zdumienia.
   
Wyczyn samotnego oficera zdawał się świadczyć o trafnym doborze genów.
Należało to uczcić. Dodatkowo postanowiono ostrożnie wybadać delikwenta.
   
- Nauczyciele przybywają!
   
Randżi, Saguio i kilku ich przyjaciół wypoczywało właśnie w prowizorycznej
kwaterze, gdy przybiegł Tourmast z radosną wiadomością. Nie otrzymali jeszcze
nowego przydziału i mało mieli obowiązków, poza mającymi utrzymać ich w formie
ćwiczeniami.
   
Randżi przyjął nowinę spokojnie. Perspektywa konfrontacji nie przerażała go i
sam był zdumiony własnym opanowaniem. Owszem, oczekiwał, że to nastąpi, ale że
tak wcześnie... I dobrze. Nie będzie musiał szukać odpowiedzi gdzieś daleko,
same do niego przyjdą.
   
Spotkanie z Nauczycielami wszystko wyjaśni. Po raz pierwszy będzie to coś
więcej niż tylko radosne święto i mniejsza, co z tego wyniknie. Już dawno
przestał postrzegać w nich jedynie altruistycznych głosicieli prawdy. Kontakty
z Gromadą pozbawiły Randżiego niewinności, wszczepiły mu typowo ludzką
skłonność do wątpienia.
   
Ampliturowie twierdzili, że nie potrafią czytać w myślach,
tylko sugerować to i owo. A jeśli nie zareaguje stosownie? Jakich "sugestii"
może oczekiwać? Za wiele jednak przeszedł, by ulec panice.
   
Aszregańscy i krygoliccy oficerowie rzucili się szukać paradnych mundurów.
Ampliturowie nie przepadali za szczególną pompą, jednak wiele z walczących u
ich boku ras uwielbiało ceremonialne zadęcie. Na północ od lądowiska
sformowano pospiesznie mieszany komitet powitalny.
   
Ciężkozbrojny transporter osiadł na stanowisku. Wkoło rósł coraz większy tłum.
Kompania honorowa formowała prowizoryczne szyki, parowały świeżo odprasowane
mundury. Wszystko spowijała mgiełka nieco zalęknionej niepewności.
   
Nauczyciele nie zwrócili najmniejszej uwagi na niedociągnięcia. Było ich aż
dwóch, co szybko uznano za istotny znak, na całej bowiem planecie było ledwie
czterech Ampliturów. Nikt nie domyślał się, jaka to ważna przyczyna skłoniła
ich do wizyty w niebezpiecznej przyfrontowej strefie.
   
Razem podeszli do miejscowego dowódcy. Mimo krótkich nóg poruszali się całkiem
wdzięcznie. Ich czułki kreśliły w powietrzu łuki i koła czytelne jedynie dla
innych Ampliturów.
   
Jako oficer, Randżi stał w pierwszym szeregu. Patrzył w milczeniu, jak
dostojni goście zamienili parę słów z dowódcą pułku i jego sztabem. Wśród
eskorty Ampliturów dojrzał parę wysokich i kanciastych Kopavi. Nigdy nie
widział dotąd żadnego Kopavi na żywo. Zdawali się nazbyt delikatni, aby władać
trzymaną w dłoniach długolufą bronią.
   
Nauczyciele skończyli rozmowę i ruszyli wzdłuż szeregu. Randżi wytłumił własne
myśli. Oczekiwał.
   
Wkoło rozlegał się jeszcze szmerek szeptów. Saguio puchł z dumy. Być może
czeka cię więcej niespodzianek, niż myślisz, braciszku...
   
I potem nie było już miejsca na spekulacje. Szypułkowe oczy zatańczyły ku
Randżiemu, źrenice jak płynne złoto spojrzały wprost na niego. Nie odwrócił
wzroku, starał się tylko o niczym, kompletnie o niczym nie myśleć. Na zewnątrz
jednak udawał pełne zaangażowanie. Ostatecznie stanął przed Nauczycielami...
   
Poczuł przypływ ciepłych uczuć. Przyjazna życzliwość, serdeczna pociecha,
miłość... Jak niby istoty tak pełne wszelkiego dobra mogłyby być
odpowiedzialne za wszystko, o co oskarża je Gromada? Urodzeni empaci pełni
zrozumienia, świetlistej pogody
ducha... Nadal jednak wolał ograniczyć się wyłącznie do reagowania.
   
-...a oto nasz słynny Randżi-aar - powiedział korpulentny pułkownik o wiecznie
przygnębionym wyrazie twarzy. - Słyszeliście już o tym, jak wrócił do nas po
wielu miesiącach spędzonych w dżungli za liniami przeciwnika.
   
- Wielce znaczący to epizod - powiedział głośno Amplitur, czyniąc tym wielki
zaszczyt zebranym. Normalnie Nauczyciele wypowiadali się jedynie w myślach. -
Twoje powodzenie wszystkich nas natchnęło.
   
Oczy zakołysały się na wyciągnięcie ręki przed twarzą Randżiego.
   
W tej samej chwili młodzieniec poczuł w głowie dziwne łaskotanie, co
oznaczało, że jeden lub nawet obu Ampliturów "nadaje" bezpośrednio do niego.
Mimowolnie wstrzymał oddech, jednak nic się nie zdarzyło. Nauczyciel nie wpadł
w konwulsje. Typowy dla Ziemian mechanizm obronny nie zadziałał.
   
Zatem nie jestem człowiekiem, jak mi wmawiano, pomyślał Randżi. Co jeszcze
było kłamstwem?
   
Poczuł płynącą od Nauczyciela radość. Cieszył się, że wrócił cały i w dobrym
zdrowiu. Żadnej wrogości. Żadnej groźby. Nic, czego trzeba by się bać.
   
Nagle wszystko się zmieniło. Promienny spokój zniknął. Pojawiła się
beznamiętnie wygłoszona sugestia, aby pierwszy szereg postąpił krok przed całą
formację. Randżi zawahał się na mgnienie oka. Jego koledzy posłuchali bez
zastanowienia. Tylko on jeden zachował się inaczej. Z minimalnym opóźnieniem
dołączył do reszty.
   
Uśmiech zamarł mu na twarzy. Tylko on jeden spośród wszystkich przyjaciół
potrafił oprzeć się poleceniu. Tylko on jeden miał wybór. Przez krótką chwilę
poczuł, że to nie była "sugestia", tylko jednoznaczny rozkaz. Niby drobiazg,
ale Randżi poczuł wielki zamęt w głowie.
   
I strach. Czy zauważono jego wahanie? Czy odkryto, co było jego powodem?
Rozkołysane, nieprzeniknione oczy Amplitura niczego nie wyjaśniały.
   
Amplitur objął go mackami. Ciepłymi i życzliwymi, rzecz jasna. Randżi
przeczekał uścisk z uśmiechem. Nauczyciel odsunął się bez słowa i ruszył
dalej. Randżi próbował tymczasem zrozumieć cokolwiek.
   
Po raz pierwszy wyczytał w poleceniu Amplitura coś więcej niż tylko łagodną
sugestie. To było żądanie, twarde i zdecydowane. Wyczytał i zdolny był stawić
opór. Posłuchał dlatego jedynie, aby się nie wyróżniać. Ale z drugiej strony
nie zareagował jak normalny Ziemianin. Czemu? Co takiego zrobili
Hivistahmowie?
   
Nie było jednak czasu na dywagacje. Ampliturowie wracali. Zatrzymali się
dokładnie przed nim.
   
Tym razem wysłali polecenie przeznaczone tylko i wyłącznie dla Randżiego. Nie
miał szansy skryć się w tłumie. Zamarły w oczekiwaniu poczuł, jak Nauczyciele
polecają mu raz jeszcze opowiedzieć całą historię, aby wszyscy mogli poznać
jego doświadczenia. Kiedyś posłuchałby z rozkoszą, tym razem jednak wiedział,
że to nie prośba, ale żądanie.
   
Świadom wyboru zwrócił się jednak do milczących szeregów i czując na plecach
złociste spojrzenie, raz jeszcze zdał relację z fikcyjnej, leśnej odysei.
   
Czasem otrzymywał bezgłośne polecenie, aby bliżej wyjaśnić ten czy inny
szczegół. Nie sprzeciwiał się. Nie zdradził niczym swej odmienności.
   
Gdy zakończył, spotkał go najwyższy możliwy zaszczyt. Stojący bliżej
Nauczyciel ukląkł i skinął na Randżiego, by ten uczynił to samo. Nie mając
wyboru, młodzieniec pochylił się nad Ampliturem, który musnął mu głowę macką.
   
Jeden z Kopavi filmował całą scenę na użytek mediów. Niech wszyscy ujrzą, jak
to dźwigający od tysiąca lat na swych barkach ciężar wojny Ampliturowie
potrafią uhonorować prostego żołnierza! Randżi nie miał wątpliwości, że scena
znajdzie się we wszystkich dziennikach i będzie powtarzana aż do znudzenia.
   
Trwając tak w skłonie, młodzieniec zauważył, że w razie potrzeby mógłby bez
trudu zatopić nóż w podstawie głowy Amplitura, sięgnąć mózgu. Zdumiał się
własnym, brutalnym pomysłem. Gdyby to uczynił, okryłby wszystkich Aszreganów
hańbą. Aszreganów tak, ale nie Ziemian...
   
Gdy Kopavi skończył filmować, Randżi mógł się wreszcie wyprostować i wrócić do
szeregu. Nauczyciele oficjalnie podziękowali jeszcze całemu zgromadzeniu za
oddanie ideałom Celu. Randżi słuchał równie pilnie, jak wszyscy, ale nie
potrafił wykrzesać z siebie ani odrobiny entuzjazmu. Czuł, jak płynący z
zewnątrz przekaz próbuje odmienić jego myśli, przeorganizować
je wedle obcego porządku, uczynić zeń kogoś, kim wcale nie pragnie być, kim
nie jest.
   
Pasożyt staje się pasożytem wtedy dopiero, gdy uświadomimy sobie jego
istnienie, pomyślał Randżi, broniąc się skutecznie przed zamazującymi poczucie
rzeczywistości projekcjami. Na wielu światach występują stworzenia, które nie
dość, że wysysają krew ofiarom, to jeszcze wsączają im toksyny powodujące, że
krew nie krzepnie, a samo nakłucie nie jest bolesne. Wykorzystywany nie wie
nawet, że kogoś żywi. Randżi uznał, że Ampliturowie są takimi właśnie
pasożytami, tyle że operującymi na poziomie mentalnym. Zatruwają umysł, aby
sterowany odbierał rozkazy jako uprzejme prośby.
   
Bliższy z dwóch Ampliturów znów spojrzał na Randżiego. Chciał, aby młody
oficer wygłosił słowo do nowych żołnierzy. W Randżim wezbrał gniew na tyle
silny, że zagłuszył nawet głos zdrowego rozsądku.
   
- Przepraszam, ale wolałbym nie - powiedział i zaraz pożałował tych słów,
Macki Amplitura zamarły. Nagle poczerniałe oczy spojrzały uważnie na oficera.
Sugestia została powtórzona, tym razem o wiele silniej.
   
Do cholery z tym wszystkim! - pomyślał Randżi, ignorując i ten rozkaz.
Nauczyciel był po trzykroć cięższy, ale nie miałby szans w zwarciu z kimś o
ludzkiej muskulaturze.
   
Zdumieni do granic i zaciekawieni żołnierze z sąsiedztwa wychylili się z
szeregu, aby spojrzeć na Randżiego. Nie rozumieli, skąd ta przedłużająca się
chwila ciszy.
   
Drugi Amplitur przyszedł pierwszemu z pomocą. Pod wpływem tak silnego,
zdwojonego bodźca Randżi winien wyskoczyć gorliwie z szeregu i płuca wypluć z
radości. A jednak nie reagował. Stał obojętnie między kolegami.
   
Nauczyciele się naradzili. Oczywiście nikt nie słyszał ich rozmowy, ale
drgania czułków świadczyły, że była ona ożywiona. Wyraźnie zaskoczył
Ampliturów.
   
Po kilku minutach spojrzeli wprost na niego. Randżi napiął mięśnie, gotów do
walki bądź ucieczki.
   
- Jesteś zmęczony - usłyszał w myślach. - To wyjaśnia twe wahanie. Przeżyłeś
ciężkie chwile i nie wróciłeś jeszcze w pełni do zdrowia. Rozumiemy.
   
Randżi odprężył się nieco. Z braku innego wyjaśnienia przyjęli
widać najprostsze i najbezpieczniejsze: opóźniony szok! Nie odkryli jego
odporności.
   
Odetchnął z ulgą, chociaż zły był na siebie za nierozumny upór. Gdyby zaczęli
coś podejrzewać, szybko trafiłby między nader kompetentnych Ampliturów,
gotowych spenetrować najgłębsze zakamarki jego umysłu. Uratował się, ponieważ
okoliczności usprawiedliwiały takie dziwaczne zachowanie.
   
Na równi ze wszystkimi wywrzeszczał pożegnanie. Nauczyciele wsiedli z powrotem
do transportowca, a Randżi poczuł się bardziej zagubiony niż kiedykolwiek
przedtem. Kim byli ci Ampliturowie, że z jednej strony zmuszali swych
poddanych do gwałtu i przemocy, z drugiej zaś prawili o pokoju i łagodności?
Randżi doświadczył już teraz jednego i drugiego i nie wiedział, co sądzić o
tej sprzeczności.
   
Wszyscy mieli rację przynajmniej co do tego, że był naprawdę zmęczony.
   
Gdy transportowiec wzniósł się na wysokość wierzchołków drzew i odleciał,
zgromadzenie zaczęło się rozpraszać. Oficerowie wracali na stanowiska, reszta
do baraków. Niektórzy rozprawiali jeszcze o wizycie, inni zastanawiali się
głośno, co będzie na kolację.
   
Kilku Aszreganów i Krygolitów podeszło do Randżiego, by pogratulować mu
zaszczytnego wyróżnienia. Otoczyli go, zanim zdążył skryć się w kwaterze.
Jedna z Krygolitek była na tyle pełna entuzjazmu, że zaproponowała mu aż
kopulację, co w tym przypadku miało znaczenie wyłącznie metaforyczne.
   
Saguio spojrzał na brata z lękliwym podziwem. Randżi ominął jego spojrzenie i
nagle naszło go wielkie pragnienie, by sięgnąć dłonią do mózgu tego dzieciaka
i wyrwać zeń to, co zostało tam wszczepione.
   
Ciekawe, ile jeszcze ras Ampliturowie odmienili w ten sam sposób? Krygolitów?
Mazveków? Może nawet błyskotliwych Koratów? Ampliturowie panowali nad wieloma
światami. Randżi zaczynał rozumieć, jak im się to udało osiągnąć.
   
- Niech no tylko w domu się o tym dowiedzą! - krzyknął Saguio. - Żeby sam
Nauczyciel złożył gratulacje... nie, aż dwóch Nauczycieli. Że podjęli ryzyko i
przylecieli do bazy tak blisko linii frontu... To niezwykły zaszczyt, Randżi.
   
- Wiem. - Spojrzał wreszcie na brata. - Czułeś ich w myślach?
   
- Jasne, kilka razy. To było dobre, jak zawsze. - Zamrugał zdziwiony. - Czemu
pytasz? Ty ich nie czułeś?
   
- Oczywiście, że tak. Chcieli, abym coś zrobił. Powtórzyli polecenie parę
razy. Odmówiłem.
   
Saguio się zastanowił.
   
- Pewnie uznali, że jeszcze nie podołasz. Czego chcieli?
   
- Żebym wygłosił mowę na koniec apelu. Taką w stylu "Walczcie za Cel do
ostatniej kropli krwi!"
   
- I nie mogłeś? Nawet dla Nauczycieli? - spytał niedowierzająco Saguio. - Nie
wyglądasz na zmęczonego.
   
- Obawiam się, że jestem jednak u kresu sił - mrukną! Randżi, zerkając za okno
na wszechobecną dżunglę. - Nie wiesz nawet, jak bardzo jestem zmęczony.
   
- Może lepiej zajrzyj do izby chorych - zasugerował z troską Saguio. - Jeśli
podłapałeś jakąś infekcję...
   
Niczego nie podłapałem, pomyślał Randżi. Raczej odwrotnie. Pozbyłem się
czegoś.
   
- Nic mi nie będzie. Muszę odpocząć. Nauczyciele... tyle wrażeń... sam
rozumiesz.
   
- Chyba tak - mruknął młodszy brat niepewnie.
   
- Zaraz będzie kolacja. Idź już. Chciałbym pobyć przez chwilę sam. - Randżi z
trudem stłumił typowo ludzki uśmiech.
   
- Skoro chcesz... Zajmę jakieś dobre miejsca, chociaż teraz, po tym
zaszczycie, mógłbyś usiąść, gdzie wola i ochota.
   
Randżi poczekał, aż Saguio zniknie za sąsiednim barakiem. Ku własnemu
zdumieniu poczuł przypływ głodu. Fizjologia rządzi się własnymi prawami,
pomyślał, i ludzie, i Aszreganie potrafią czerpać przyjemność z jedzenia.
   
Będzie musiał powiedzieć bratu. Niedługo. I niezależnie od możliwych
konsekwencji. Lepiej niech usłyszy od razu całą prawdę, bo przecież znając
dobrze Randżiego, wcześniej czy później zacznie się czegoś domyślać.
   
A może skończyć z tym wszystkim? Wyciągnąć broń osobistą, przyłożyć lufę do
skroni i raz na zawsze uśmierzyć ból, niepewność... I mniejsza z tym, kto ma
rację.
   
Ale nie. Choć Randżi nie bał się śmierci, wiedział, że nie popełni
samobójstwa, nie znając najważniejszych odpowiedzi.
   
Na tyle już siebie poznał.


Strona główna
   
Indeks
   
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qualintaka.pev.pl
  •