ďťż

Blog literacki, portal erotyczny - seks i humor nie z tej ziemi


Foster Alan Dean - Przeklęci Tom 03 - Wojenne Łupy - Rozdział 14



   
Na wszystkich światach Gromady zakończono długotrwałe przygotowania. Olbrzymia
sieć oddziałów i broni, statków i uzupełnień zaciskała się. Był to moment,
którego żaden z wtajemniczonych w prawdziwy powód tej akcji, nie spodziewał
się dożyć.
   
Choć ostateczny cel pozostawał tajemnicą dla wszystkich, z wyjątkiem
najwyższych dowódców, każdy, nawet najniżej zaszeregowany Lepar, zdawał sobie
sprawę, że szykuje się coś wielkiego. Zbyt wiele pojazdów i zbyt duża ilość
zaopatrzenia kierowana była do tych samych kilku punktów zbornych: mało
znanych, słabo zaludnionych planet, usytuowanych z dala od jakichkolwiek
starć. Trwała fantastyczna operacja logistyki.
   
Zgromadzeni w punktach i oczekujący na rozkazy żołnierze zastanawiali się
między sobą, co to znaczy. Zdziwieni byli wielką ilością statków i
transportowców z zaopatrzeniem, orbitujących nad ich głowami i oczekujących
swej kolejki do podprzestrzeni. Przybyli Massudzi z Hivistahmami i wsparciem
technicznym O'o'yanów. Byli tam S'vanowie, podejmujący masę decyzji.
   
No i oczywiście Ziemianie. Najsłynniejsze jednostki, pełne weteranów wielu
udanych kampanii. Nawet ich oficerowie nie potrafili odpowiedzieć na
niekończące się pytania swoich podkomendnych. Mówili tylko, że wkrótce
wszystko zostanie ujawnione, zarówno żołnierzom, jak i ich przełożonym.
   
Przemieszczanie tak wielkich sił nie mogło być utrzymane w całkowitej
tajemnicy, ale kosztowne wysiłki wścibskich mediów przyniosły niewiele
konkretnych faktów. Jednej rzeczy nie udało się ukryć, poziom podniecenia i
napięcia wśród Ziemian osiągał niebezpieczny poziom, grożący eksplozją.
   
To był fenomen wśród naczelnych. Dla Massudów i całej reszty, takie
przygotowania nie były źródłem ekscytacji. Oni nie cieszyli się nadchodzącą
walką tak, jak Ziemianie. Zebrali się w wyznaczonym punkcie i spokojnie
czekali, dziwiąc się ilości energii, którą ich partnerzy marnowali na podobne
oczekiwanie.
   
Jeden, czy dwóch zauważyło nieobecność Turlogów w ciągle powiększających się
siłach bojowych, ale na ogół nikt się o nich nie dopytywał.
   
W czasie przygotowań pułkownik Nevan Straat-ien pozostawał w kontakcie z
innymi członkami Kadry, obserwując rozwój sytuacji i wymieniając informacją,
aż do chwili, w której skierowano go na pojazd, orbitujący wokół pogranicznej
planety, której długiej nazwy nawet nie potrafił wymówić. Historyczka
Lalelelang nie przestając obserwować i analizować, towarzyszyła mu, wraz ze
swoim obszernym zbiorem notatek i nagrań. Gdy mieli czas, dyskutowali na temat
jej teorii, oraz, teraz już nieczęsto, zupełnie osobistych spraw, które ich
oboje interesowały.
   
Gdy oficerowie odpowiadający stopniem Straat-ien'owi oficjalnie dowiedzieli
się o prawdziwym zadaniu wielkich sił bojowych, nie potrafili w to uwierzyć.
   
- Rodzime planety Ampliturów. - Lalelelang dygnęła elegancko dla podkreślenia
swych uczuć. - Dzięki tobie wiedziałam, że je zlokalizowano, ale nie miałam
pojęcia, że wojna tak blisko.
   
- Nikt się nie orientował.
   
Straat-ien patrzył na nią z aprobatą. Z tego, co wiedział, potrafiła dotrzymać
słowa. Nic z tego, czego dowiedziała się od niego i jego krewnych, nie zostało
nikomu powiedziane.
   
Zastanawiał się, co się teraz stanie z jej teoriami. Czy tak jak oboje tego
oczekiwali, już niedługo zostaną poddane praktycznemu sprawdzianowi? Czy też
nic z tego nie wyjdzie? To, że planowano atak na planety Ampliturów, nie
oznaczało końca Wielkiej Wojny. Gwarantowało jedynie, że mnóstwo żołnierzy z
obu stron przeniesie się do wieczności.
   
- Kiedy? - usłyszał jej pytanie.
   
- Tego jeszcze nie ogłoszono. Czy byłaś już na najwyższej platformie widokowej
i obserwowałaś niebo? Wokół tej planety jest pierścień. Wygląda, jakby był tu
już od miliardów lat, ale jest nowy i sztuczny. To transportowce, które są
ładowane i umieszczane na właściwej pozycji, gdzie czekają na podprzestrzenny
korytarz. Nowe statki przez cały czas przybywają i odlatują. Widziałem w
swoim życiu wiele sił uderzeniowych, ale takich jeszcze nie. W powietrzu są
setki statków, a podobne flotylle zbierają się również na innych światach. To
jest największa logistyczna operacja, kiedykolwiek przeprowadzana przez
Gromadę. W podprzestrzeni jest dużo miejsca, ale koordynowanie wynurzania się
z niej tak, aby dwa, czy trzy statki nie zmaterializowały się w tym samym
miejscu będzie wymagało bezprecedensowego planowania. Cieszę się, że jestem
tylko żołnierzem.
   
- Dla każdego, oprócz Ziemian, takie stwierdzenie byłoby sprzeczne.
   
Znów zapadła cisza i oboje kontemplowali przyszłość, która nagle i
niespodziewanie przybliżona została o kilkaset lat.
   
Bezlitosne przygotowania trwały, podobnie jak walki na innych frontach. Pomimo
troski, z jaką starano się ukryć prawdziwe zadanie gromadzących się sił, ci,
co specjalizowali się w rozważaniu takich spraw wątpili, czy uda się zaskoczyć
Ampliturów, którzy zawsze mieli efektywny wywiad wewnątrz Gromady i
przygotowania przeprowadzane na taką skalą bez wątpienia przyciągnęły
zainteresowanie ich agentów.
   
Z powodu takiej koncentracji wojennego materiału, wrogowi udało się odnieść
szereg drobnych zwycięstw na innych polach bitewnych, ale uznano, że to
jedynie uczyni ich jeszcze bardziej przezornymi. Mimo to, najwyższe dowództwo
Gromady liczyło na, co najmniej częściowe, zaskoczenie. Nieprzyjaciel nie
powinien wiedzieć, która z planet będzie zaatakowana jako pierwsza, co powinno
go zmusić do odpowiedniego podziału sił.
   
W najgorszym wypadku, jeśli Ampliturom uda się odeprzeć atak, użycie przez
nich sił ściągniętych z innych planet do obrony własnych światów, powinno
umożliwić Gromadzie uzyskanie znaczących sukcesów w walce z osłabionym
systemem. Taktycy Gromady wierzyli w skuteczność tej strategii. Zwycięstwo
było pewne, tyle, że nikt nie potrafił przewidzieć, na jakim froncie ono
nastąpi.
   
Razem z setkami innych oficerów, Straat-ien otrzymał wreszcie formalne
rozkazy. Lalelelang, jedyny Wais w grupie bojowej, złożonej z Ziemian,
entuzjastycznie kontynuowała swą pracę, nagrywając i analizując gromadzenie i
wysyłkę oddziałów. Stała się tak znajomym elementem otoczenia, że kręcący się
wkoło żołnierze, nie komentowali wcale jej obecności i dzięki temu mogła się
wśród nich poruszać z większą swobodą i łatwością, niż kiedykolwiek przedtem.
   
Z Yecilanu, Nojonga III, Aufebebundy, Didonea i dziesiątka innych, małych
światów wyruszyły wielkie flotylle pojazdów. Przygotowania kontynuowano nawet
w podprzestrzeni, aż do momentu wynurzenia się z niej. Niewiele wiedziano o
powierzchni planet Ampliturów, ak nikt nie miał wątpliwości, że nie będzie
odbiegała od norm, przyjętych dla zamieszkałych, cywilizowanych światów.
Spodziewano się, że będzie to pojedyncza, ogromna masa lądu, otoczona
oceanami, z kilku wyspami rozrzuconymi po kontynentalnym szelfie. Tylko Ziemia
odbiegała od tego wzoru. Po Ail i Eil nie spodziewano się żadnych
niespodzianek tego typu.
   
Obrona Ampliturów zareagować powinna w zależności od stopnia zaskoczenia, jaki
uda się osiągnąć. Jednak mimo żmudnych i wytężonych przygotowań, żaden z
atakujących statków dowodzenia nie był przygotowany na to, co przywitało ich
po wynurzeniu się z podprzestrzeni.
   
W dwunastu głównych językach Gromady powtarzano bez przerwy komunikat.
Rozlegał się on z obu planet Ampliturów i skutecznie zniweczył wszystkie
warianty rozbudowanych planów ataku.
   
Naturalnie z początku myślano, że to tylko trik, niecny podstęp, wymyślony by
dać obrońcom trochę czasu na zogniskowanie środków defensywnych. Wielu
dowódców chciało zignorować go i kontynuować operację według planu, ale
intensywność transmisji, brak reakcji ze strony orbitalnej broni obronnej i
komunikaty towarzyszące od Mazveków, Krygolitów i innych sił nie Ampliturów
przebywających w okolicy, uwiarygodniły treść przesłania.
   
A jednak trudno było najwyższemu dowództwu uwierzyć. Specjaliści od szyfrów i
inne grupy wywiadu ruszyły do pracy, badając głębię przekazu, jak również
ruchy na powierzchni Eil, wokół której zmaterializowała się wielka armada. Na
tejże powierzchni widać było fortyfikacje, ale nie były one aktywne, i choć
wydawało się to niemożliwe, specjaliści na pokładach wielkiej flotylli zaczęli
wierzyć, że monotonne, powtarzające się przekazy mogą być autentyczne.
Ampliturologowie podkreślili, że wniosek ten poparty był ważnym socjologicznym
precedensem.
   
Ampliturowie nie kłamali.
   
Ogłupiała Lalelelang szukała Straat-iena w głównej sali. Otaczające ją grupy
Ziemian krzyczały i wyły podskakując dziko i poszturchując się wzajemnie. Jak
wszystko inne w ich społeczności, nawet wyrażanie radości oparte było na
przemocy. Trzymała się obrzeży tłumu i przytulała do ściany, aby nie zostać
przypadkowo rozdeptaną przez wiwatujących. Nie zwracała specjalnej uwagi na
otoczenie, gdyż widziała i rejestrowała to już przedtem. Była świadkiem
typowej, prymitywnej, stadnej radości.
   
Odnalazła go siedzącego na uboczu, podziwiającego rozległy widok ojczyzny
Ampliturów, który rozciągał się za długim, wąskim oknem.
   
- Co się stało? Nie słyszałam nic o lądowaniu, ani o walkach. A teraz
przebywamy w normalnej przestrzeni, narażeni na ogień naziemnych instalacji
obronnych Ampliturów.
   
Straat-ien obrócił się do niej:
   
- Nie będzie żadnej walki. Nikt w to z początku nie wierzył, ale właśnie
nadeszło potwierdzenie z samej góry.
   
- Nie będzie walki? O czym ty mówisz? - Jej rejestrator ciągle pracował. Jak
zwykle, ruchliwa twarz Ziemianina dostarczyła jej fascynującego wglądu w jego
procesy myślowe. A jednak nie potrafiła od razu zinterpretować jej aktualnego
wyrazu. Wydawał się oszołomiony, jak również zamyślony.
   
- To przez Ampliturów. Poddali się.
   
- Poddali się? Ale dlaczego? Czy ponieśli jakąś godną uwagi klęskę gdzieś
indziej?
   
- Nikt nie wie. Wygląda na to, że nikt nic nie wie. Ludzie ciągle pytają. A
tymczasem Ampliturowie pozwalają bez oporu lądować oddziałom, a ich broń
orbitalna nie reaguje na naszą obecność. Krąży teoria, i jest to tylko teoria,
że gdy dobrze się przyjrzeli rozmiarom sił zebranych przeciw nim, zdecydowali
zminimalizować swe straty, zanim jeszcze nastąpią. - Mrugnął do niej. -
Lalelelang, Wielka Wojna jest zakończona.
   
Nie mogąc dosięgnąć siedzenia ławki przeznaczonej dla Ziemian, podkuliła pod
siebie nogi i przysiadła na podłodze obok niego.
   
Całe życie było podporządkowane, jeśli nie zdefiniowane, przez wojnę.
Pokolenie za pokoleniem nie znało nic poza wojną i wyrastało w jej
przygniatającej obecności. Źródło konfliktu tkwiło w zamierzchłej przeszłości.
Zaczął się on ponad tysiąc lat temu od pierwszego kontaktu Gromady i rasy
zwącej się Sspari. Czy wojna mogła po prostu zniknąć?
   
- To koniec - powiedział Ziemianin, pułkownik Straat-ien. Kiedy dotarło do
niego prawdziwe znaczenie tych słów? Co teraz nastąpi?
   
- To się wydaje prawie niemożliwe - zagwizdała z braku czegoś głębszego do
powiedzenia.
   
Ziemianin wzruszył ramionami.
   
- Możliwe, czy nie, to się stało. Według kilku raportów, które pozwolono mi
przejrzeć, nawet w tej chwili nieprzyjaciel poddaje swą broń, środki
transportu, łączności - wszystko. Koniec wojny. Nie musisz więcej walczyć.
   
- Waisowie nigdy nie walczyli - przypomniała mu.
   
- Wiesz, co mam na myśli - odpowiedział nerwowo. - Gromada. Przypuszczalnie
rozwiąże się, gdy Ampliturowie całkowicie się rozbroją. Powstała specjalnie,
by z nimi walczyć. Gdy wróg zostanie zdemilitaryzowany i odizolowany,
Waisowie, Hivistahmowie, O'o'yanowie, S'vanowie i wszyscy inni bez wątpienia
pójdą własną drogą.
   
- Nie jestem taka pewna, czy się z tobą zgodzić. Jako aktywna organizacja,
Gromada działa od tylu wieków, że równie dobrze może nadal funkcjonować, choć
przyczyny jej założenia wygasły. - Obserwowała go, przekrzywiwszy głowę. -
Powiedz, co o tym myślisz, Nevan. Czy to autentyczna kapitulacja, czy też
nieodgadnieni Ampliturowie znów coś szykują?
   
- Myślę, że to jakiś trik, ale dowództwo składa się z osobników dużo bardziej
spostrzegawczych ode mnie. Nawet jeśli Ampliturowie próbują nas wywieźć w
pole, nie uda im się oszukać S'vanów. - Machnął w kierunku ruchliwego,
wiwatującego wojska. - Dlatego sądzę, że to święto jest przedwczesne. Nikt
jeszcze nie wydał rozkazu o zawieszeniu broni, ale nie da się powstrzymać
ludzi od spontanicznej reakcji. - Wzruszył ramionami. - Nie bardzo wiem, co
Ampliturowie będą mogli zrobić bez statków i broni, a do tego z siłami Gromady
stacjonującymi na ich światach.
   
- Przypuśćmy, że to jest autentyczne poddanie się i rzeczywiście oznacza
koniec wojny. Co się, twoim zdaniem, teraz stanie? - spytała go.
   
- Z czym?
   
- Z tobą i z pozostałymi Ziemianami.
   
- Co? Ach, twoje teorie. - Uśmiechnął się z pewnością siebie. - Przypuszczam,
że część z nas pozostanie tutaj, by nadzorować rozbrojenie wroga i demontaż
jego instalacji orbitalnych. Dyskretna liczba rozlokowana będzie na obu
planetach, by obserwować ich poczynania. To samo może dotyczyć głównych
światów Krygolitów, Mazveków, Ashreganów i innych sprzymierzeńców Ampliturów.
Zbędne oddziały zostaną rozwiązane tak szybko, jak się da i odesłane do domów:
na Ziemię, Asmarię, do Barnarda i tak dalej.
   
- A potem?
   
- Wiem, o czym myślisz Lalelelang, ale ja ciągle jestem przekonany, że się
mylisz. Powrócą do życia sprzed wojny, do przemysłu, sztuki, edukacji,
rolnictwa, po prostu do życia.
   
- Inne gatunki robią wszystkie te rzeczy lepiej niż Ziemianie. Jeśli
spróbujecie swych sił w tych dziedzinach poza planetami, które aktualnie
zajmujecie, będziecie musieli konkurować z Hivistahmami i O'o'yanami w
wytwórczości, z Waisami w sztuce, a nawet z Leparami w prostej pracy
fizycznej.
   
- Myślę, że będziesz zaskoczona tym, jak dobrze potrafimy przeorientować naszą
energię, Lalelelang.
   
- Jak już wiele razy podkreślałam - nic mnie bardziej nie ucieszy. -
Spojrzenie niewinnych, błękitnych oczu wwiercało się w jego własne. - Ty, na
przykład. Czy myślałeś już, co będziesz robić po wyjściu z wojska?
   
Zamrugał.
   
- Nie bardzo, tym bardziej że nie spodziewałem się zakończenia wojny już
dzisiaj.
   
- Jestem pewna, że to samo jest z każdym Ziemianinem. Ciekawie będzie
obserwować ich reakcje.
   
- Ty nigdy nie odpoczywasz, prawda Lalelelang?
   
- Poświęciłam się tej pracy. Czemu miałabym odpoczywać?
   
Uśmiechnął się z wyrozumiałością, ale w głębi jego duszy tkwiła uporczywa
obawa, której nie potrafiła rozwiać cała ta pewność siebie.
   
   
   
Gdy wiadomość przekazano na planety Gromady i jej znaczenie do wszystkich
dotarło, wybuchnął powszechny entuzjazm. Powtórzył się on w całej galaktyce
wiele miliardów razy. Na planetach zaludnionych przez nie-Ziemian wiadomość
wywołała nieco mniej żywiołową, ale równie entuzjastyczną reakcję .
   
Po zabezpieczeniu światów Ampliturów i ich sojuszników, siły zbrojne Gromady
zaczęto stopniowo redukować. Całe jednostki były wciąż potrzebne nie tyle, by
obserwować byłego nieprzyjaciela, ale by nadzorować niszczenie gigantycznych
ilości materiału wojennego. Powstała całkowicie nowa gałąź przemysłu, która
zajmowała
się jedynie przetwarzaniem wielkich zasobów środków, stworzonych z myślą o
wojnie i zniszczeniu.
   
Na planetach Ziemian, powracające wojska witane były wspaniałymi paradami i
masowymi przejawami ulgi i radości. Massudzcy żołnierze, odesłani na Massudai
i swoje kolonie, trochę mniej ostentacyjnie powitani zostali przez swe rodziny
i klany. Pomocniczy personel złożony z Hivistahmów i S'vanów bez trudu
przestawił się na normalny, cywilizowany styl życia. Ociężali umysłowo
Leparowie spokojnie wrócili na swych kilka światów, jakby nie wydarzyło się
nic godnego uwagi, zaś Waisowie zareagowali na wieść o zakończeniu wielkiego
konfliktu wzmożoną falą twórczości artystycznej, która od razu stała się
łagodna i powściągliwa.
   
Na planetach tych, którzy byli sprzymierzeni z Ampliturami: Krygolitów,
Ashreganów, Segunian, Kopavich i Treturianów, powracający żołnierze z
niepokojem, ale i z nadzieją, wtopili się w resztę populacji. Zanotowano
pierwsze, pojedyncze przypadki odrzucania dogmatów Celu, ale z braku równie
przekonującej alternatywy większość kurczowo trzymała się tego, co przez całe
setki lat było główną siłą napędową ich społeczeństw.
   
Lalelelang nie miała ani czasu, ani chęci do świętowania. Spontaniczne
eksplozje niekontrolowanych emocji nie znane były w społeczności Waisów.
Powróciła do zamkniętego kręgu swoich kolegów, którzy podziwiali ją i byli
poruszeni jej pracą.
   
Bezprecedensowa ilość zgromadzonych materiałów zapierała dech w piersiach. Bez
względu na to, co indywidualni Waisowie myśleli na temat wstrętnego, a nawet
chorego przedmiotu badań, nie mogły one zostać zignorowane. Osiągnęła wszystko
to, co zamierzała. Dowodem tego były ogromne zaszczyty, którymi obsypano ją po
powrocie. Nigdy więcej jej akademicka pozycja nie będzie mogła być
kwestionowana.
   
Podjęła swoje seminaria, jednocześnie próbując uporządkować olbrzymie
archiwum, które zgromadziła. Bez nowoczesnych metod katalogowania, niemożliwe
byłoby samo usystematyzowanie szczegółów, nic wspominając o tysiącach bardzo
istotnych odsyłaczy. Motywował ją fakt, że akademicy nie tłoczyli się, by
ochoczo wgryźć się w jej odkrycia. Jej współbracia ciągle jeszcze nie bardzo
chcieli paść się na poletku jej wiedzy. Koledzy i studenci traktowali ją tak,
jak bardzo znanego artystę, który ma unikalny, lecz niepokojący punkt
widzenia.
   
Używając najbardziej wyrafinowanych fraz i gestów, jej przyjaciele i znajomi
dawali do zrozumienia, że nie wyszła bez szwanku z tej całej historii. Ich
stwierdzenia nie oznaczały dla niej hańby. Biorąc pod uwagę, przez co
przeszła, niczego innego się nie spodziewano. Zaledwie kilku Waisów mogło
dyskutować o walce w abstrakcji, a co dopiero wyobrazić sobie, jak to jest
praktycznie uczestniczyć w niej u boku szalejących Ziemian, bez poniesienia co
najmniej drobnego uszczerbku na żołądku i ogólnym samopoczuciu. A teraz, gdy
wojna się skończyła, jej praca z pewnością zaszeregowana zostanie do sfery
historii.
   
Z wyrozumiałością tolerowała sztuczność osób, z którymi się kontaktowała i
cierpliwie znosiła nawet tych, których gorliwa obecność na wykładach była
najwyraźniej niczym innym, jak próbą pochlebstwa. Poza tym pozostała
niezmieniona przez swoje przejścia. Nadal zaniedbywała obecność na socjalnych
uroczystościach w towarzystwie swoich sióstr z triady. Wyjaśniała, że jest
zbyt zajęta. Przed swoją wyprawą była zbyt zajęta planując, a teraz
porządkując. Jej siostry i rodzina straciły nadzieję na poprawę jej smętnej
pozycji towarzyskiej.
   
Im dłużej pracowała, im bardziej poświęcała się rozważaniom i badaniom, tym
mniejsze widziała szansę na obalenie swoich początkowych hipotez.
   
Po kapitulacji Ampliturów nastąpił krótki okres społecznego wytchnienia, ale
już zaczęło sie ono rozwiewać. Groźne sygnały pojawiały się na kilku światach
Ziemian. Dla nikogo innego nie były one rozpoznawalne, ale dla historyczki
Lalelelang ich znaczenie było niewątpliwe.
   
Rozruchy w Kendai City na Edo. Wojna gangów na Kolumbii. Konflikt na
Barnardzie, a i na samej Ziemi bardzo dużo wrogości, w której duży, choć nie
wyłączny, udział mieli powracający żołnierze, mający trudności w dostosowaniu
się do cywilnej społeczności czasu pokoju.
   
Dla Lalelelang to było przewidywane i nieuniknione. Czegóż innego można było
oczekiwać po gatunku, który przez ostatnie kilkaset lat był przez Gromadę
zachęcany do poświęcenia całej swojej energii życiowej, na stworzenie
najbardziej efektywnie walczących sił, jakie kiedykolwiek widziała galaktyka?
Czego się spodziewali S'vanowie i Hivistahmowie? W oczywisty sposób
wykorzystali tę jawnie niecywilizowaną rasę. A teraz oczekiwali, że na
radykalną zmianę warunków ich istnienia, zareagują w cywilizowany sposób?!
   
Mężczyźni i kobiety, którzy razem walczyli, mieli tendencje do utrzymywania ze
sobą kontaktu w różnych klubach czy w wojskowych organizacjach. Były to często
jedyne, naprawdę podnoszące na duchu miejsca, w których znajdowały ujście ich
emocje i nagle poskramiana agresja. Odczytując i interpretując te znaki,
widziała, że powojenna eksplozja, której się obawiała, już zaczęła się
kumulować. Jeśli jej teoria była prawdziwa, pytanie dla wszystkich
cywilizowanych społeczności Gromady, łącznie z jej własną, nie brzmiało: czy
uda się temu zapobiec, ale czy można będzie to zwalczyć?
   
Fakt, że pozostałe rasy nie miały już, żadnego wyraźnego powodu, by ukrywać
swe prawdziwe uczucia dla śmierdzących, nieuprzejmych i nie ucywilizowanych
Ziemian, tylko pogarszał sprawą.
   
Zaczynało się.


Strona główna
   
Indeks
   
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qualintaka.pev.pl
  •